Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 2. Sassa, ślepa niewolnica
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

2.
Sassa, ślepa niewolnica.

— Dalej! głośniej wal w cymbały czarnooka Cyganko! — odezwał się piękny, około dwudziestu czterech lat mieć mogący młodzieniec, stojący przy jasno rozpalonem ognisku, przy którem widać było wysmukłe, dziwnie po, przybierane postacie.
Ognisko rozpalonem było w dolinie otoczonej dokoła ciemnemi drzewami. Płomienie rzucały blask czerwonawy na liściaste gałęzie i korony drzew. Dokoła szerokiem półkolem leżeli półnadzy mężczyźni. Na ognisku stał kocieł, w którym stara pochylona Cyganka mieszała warząchwią.
W obozowisku panowało wielkie ożywienie. Dziewczęta cygańskie stały na stronie, albo wykonywały fantastyczne tańce, którym przygrywała hałaśliwa muzyka na instrumentach, jakich zwykle używają Cyganie.
Ciemne, wysmukłe postacie, w podartej, różnokolorowej odzieży, dowodzącej chęci ubierania się ozdobnie, pomimo ubóstwa, pięknie wyglądały w czerwonym blasku płomieni. Ciemne oczy świeciły z opalonych słońcem twarzy, czarne włosy spadały na ramiona mężczyzn w bezładnych promieniach, zaplecione u kobiet w długie warkocze.
Stara Cyganka siedziała skulona na boku obok leżącego na ziemi Cygana, którego, błyszczące oczy zwracały się na dwie tańczące dziewczyny,, które przy dźwięku muzyki wykonywały urocze ruchy bajaderek, uderzając jednocześnie w cymbały i tamburino. Na boku stali dwaj młodzi, pięknie zbudowani mężczyźni i przypatrywali się tańcom z widocznem zajęciem. Mieli oni na głowach czworograniaste czapki, byli ubrani w czarne, szamorowane suknie obszerne pantalony i buty z długiemi cholewami. Można było poznać zaraz na pierwszy rzut oka, że byli obcymi w obozowisku, że albo przypadek ich tu sprowadził, albo zwabieni pięknością Cyganek, koczowali chwilowo z cygańskim taborem.
Stara Cyganka trąciła leżącego blizko niej Cygana.
— Widzisz jak tańczą, Manusz — szepnęła, — czarna Delha spodobała się młodemu Polakowi! Jan Sobieski nie spuszcza z niej oka!
— A jego brat Marek upodobał sobie Ludyanę, — odpowiedział Cygan Manusz pocichu.
— Czy też przyjdzie ten cudzoziemiec, który tu był poprzedniej nocy i targował się o obie dziewczyny? — rzekła stara.
— Tak, Nuro, ciesz się... zapłaci za nie dobrze, — odpowiedział Manusz, — jest to kapłan indyjski i chce obie dziewczyny nabyć do haremu pewnego wielkiego pana w Stambule.
— Kiedyż je zabierze, Manusz?
— Ma już tej nocy przyjść ze swoim sługą. Słyszałem od tego sługi, że jego pan wkrótce pojedzie dalej. Babur Alaraba jest wielkim magiem, ma w Stambule wspaniały pałac, lud pada przed nim na kolana, bo jego potęga jest wielka.
— Czarna Debla i Ludyana będą szczęśliwe, — roześmiała się stara.
Głos młodego Polaka, Jana Sobieskiego, dał się znów słyszeć.
— Jesteś piękna jak noc gwiaździsta, czarnooka Dehlo! Kto cię raz zobaczył, ten cię nigdy nie zapomni.
Młoda, urocza Cyganka roześmiała się i zachwiała odurzona tańcem namiętnym. Delha upadła w objęcia Jana Sobieskiego, a brat jego Marek przestąpił do Ludyany.
— Taniec twój upaja zmysły, Delho, — mówił Jan Sobieski do smagłej Cyganki, ubranej w czarny stanik i krótką, wzorzysto wyszywaną sukienkę.
Na szyi jej wisiał srebrny łańcuch Z amuletem. Cera jej była silnie ciemna, oczy wielkie, błyszczące, czarne, ocienione długiemi rzęsami miały wyraz marzący.
— Dziś mówisz do mnie, że mnie kochasz, a jutro nas porzucisz! — odpowiedziała patrząc tęsknie na młodego Polaka.
— Więc teraz, kiedy jestem przy tobie, Delho, pozwól mi patrzeć w twe oczy, głębokie jak morze, w których toną dnie i godziny, — odpowiedział Jan Sobieski. — Mam święte obowiązki do spełniania względem ojczyzny, gdy powrócę muszę iść na wojnę, walczyć i zbierać wawrzyny!
— Wołałabym, żebyś pozostał z nami, — odpowiedziała Cyganka.
— Dzisiaj w objęciach miłości, a jutro w obliczu śmierci, takiem jest moje życie, Delho!
— Dziwnie piękne jest takie życie! Pragnęłabym pędzić je z tobą!
— Ty, dziewczyno? Cóżbyś robiła; wpośród wojowników? A jednak sądzę, że mogłabyś niejednego dzielnego bohatera oczarować i wziąść w niewolę oczyma!
— Dziś spoczywam w twoich objęciach... o! to piękne! — szepnęła Delha, — jutro rozłączą nas i będę wzdychała za tobą!
— Używajmy dnia dzisiejszego i nie pytajmy o przyszłość, Delho! — odpowiedział Jan Sobieski.
Podczas tej rozmowy do drzew otaczających plac, na którym Cyganie rozłożyli swe obozowisko, zbliżyła się chwiejnym krokiem dziewczyna ubrana w szarą sukienkę, mająca głowę okrytą białym szalem. Po ruchach jej było można poznać, że była pozbawioną wzroku. Jakiś pasterz przyprowadził niewidomą aż pod obozowisko, w którem się znajdowali dwaj młodzi Polacy. W tem miejscu odprawiła go i przystąpiła sama do taboru, kierując się głosami i muzyką. Rękami ostrożnie macała około siebie, a drobne jej nóżki ostrożnie badały miejsce nim postąpiła. Mimo to każdy jej ruch pełen był niewypowiedzianego powabu, a cała jej postać rozlewała dziwny urok.
Była to ślepa niewolnica, Sassa. Zbliżywszy się do drzew, stanęła nagle. Blizko niej dał się słyszeć głos, który ją zelektryzował. Był to głos Jana Sobieskiego. Między tysiącem głosów byłaby go poznała. Uczucie błogości przejęło ją. Złożyła ręce, jak gdyby chciała dziękować Niebu za to, że po długiem, długiem szukaniu znalazła wreszcie Jana Sobieskiego.
Oblicze i cała postać ślepej niewolnicy miały w sobie coś niewypowiedzianie wzruszającego. Czysta, niewinna miłość rozświecała jej twarz i czyniła ją podobną do świętej. Serce jej drżało rozkoszą, że zbliżała się nareszcie do Jana Sobieskiego, że usłyszała jego głos, że jego znalazła.
Nagle drgnęła. Wszystkie jej zmysły wytężyły się. Nie poruszyła się. Zdawało się, że skamieniała.
Co to było. Szept dziewczęcego głosu dobiegł jej ucha. Były to słowa ognistej, namiętnej miłości! A teraz... odpowiadał na te słowa Jan Sobieski! Jakkolwiek Sassa nic widzieć nie mogła, domyślała się jednak, że trzymał w objęciach tę, z którą szeptał pocichu.
Podsłuchiwała... nie poruszała się... zaledwie śmiała oddychać.
— A jutro odjedziesz i nie zobaczę cię więcej, — brzmiał szept cichy gorącej miłości.
— Nie zapomnę cię, Delho, — odpowiedział głos inny, — podobasz mi się! Czuję, że cię kiedyś zobaczę!
Był to głos Jana Sobieskiego.
Sassa czuła, że straszna boleść ściskała jej serce, jakby je zimna stal przeszyła... nie poruszała się jednakże, pochyliła tylko głowę, aby żadnego dźwięku nie utracić.
— Kocham cię piękny Polaku, pragnęłabym cię nie puścić od siebie! Ale cobądź się stanie, będę cię zawsze widziała przed sobą! Będziesz mi zawsze towarzyszył.
Sassa słuchała.... byłoż to echo pocałunku? Serce jej drżało z trwogi i boleści. Straszna — walka toczyła się w jej duszy. Jan Sobieski pokochał Cygankę!
— Ty jednak jesteś synem bogatego i znakomitego kasztelana, a ja biedną, niemającą ojczyzny Delhą! — odpowiadziała smutnie dziewczyna.
— Jesteś piękną i gdy patrzę w twe oczy, zdaję się tonąć w morzu rozkoszy, — odpowiedział Jan Sobieski.
— Zapomnisz o mnie, gdy inne piękne kobiety uśmiechną się do ciebie... bądź co bądź jednak, gdziekolwiek cię zobaczę, serce moje będzie zawsze do ciebie należało, piękny młodzieńcze!
Sassa wyrzucała sobie, że podsłuchuje tę rozmowę. Dusza jej była jeszcze pod wpływem okropnej boleści — wskutek tego co usłyszała, — przebyła przed chwilą najstraszniejszy moment swojego życia.
Postąpiła dalej w chwilę potem oświetlona ponurym blaskiem płomieni płonącego się ogniska ukazała się pod drzewami.
Jan Sobieski spostrzegł i poznał ślepą niewolnicę, która nagle ukazała się przed nim.
— Sasso! — zawołał, — więc to ty naprawdę?
Słowa te głęboko przejęły serce ślepej dziewczyny... gotowa była krzyknąć radośnie! Zapomniała o — wszystkiem, co słyszała przed chwilą. Głos Jana Sobieskiego wywierał na nią wpływ nieopisany. Uklękła.
— Tak, panie, jestem Sassa, — rzekła miękkim, łagodnym głosem. Jan Sobieski zerwał się i opuścił Cygankę. Brat jego Marek usłyszał tak że jej imię i zbliżył się szybko.
— Sasso skąd się tu wzięłaś? — zapytał Jan Sobieski, ujmując za rękę ślepą niewolnicę i podnosząc ją, — dobra moja, wierna Sasso!
Słowa te do reszty wypłoszyły z serca niewidomej wspomnienie podsłuchanej rozmowy.
— Skąd bierzesz te łaskawe słowa dla biednej Sassy, panie, — rzekła, — wypowiadasz je nie myśląc o tem!
— Więc przybywasz z Krakowa, Sasso? — zapytał Marek, nie zważając na słowa niewidomej.
— Tak, panie, z Krakowa! Szukam cię! Byłam w drodze wiele tygodni!
— Pozbawiona wzroku! Tak... wiem o tem, że jesteś zdolną do poświęceń, Sasso! — rzekł Jan Sobieski, — ale chodź i opowiedz nam, co cię tu sprowadziło!
— Stało się wielkie nieszczęście! Wspaniałomyślny kasztelan krakowski, wasz ojciec a mój dobroczyńca, nie żyje!
— Nie żyje? nasz ojciec nie żyje? — zawołali przerażeni bracia.
— Dostojny pan, kasztelan Jakób Sobieski został zamordowany!
— Zamordowany?... Sasso!... czy to podobna?... Co za okropna wiadomość!
— Pragnęłabym przynieść wam radośniejszą, — mówiła Sassa dalej, — ale straszne nieszczęście już się stało! Nikt nie wie, kto był sprawcą tego okropnego czynu! Pewnej burzliwej nocy usłyszałam stłumione głosy. Wiedziona przeczuciem zerwałam się i zbliżywszy się do sypialni dostojnego pana, usłyszałam jęki...
Jan Sobieski zdjęty boleścią zasłonił twarz rękami, brat jego Marek stał blady i przerażony.
— Dalej, dziewczyno, dalej! — rzekł głosem pozbawionym dźwięku.
— Poważyłam się przystąpić do drzwi... otworzyłam... i zastałam dostojnego pana, który na parę godzin przedtem z ojcowską miłością mówił ze mną o was, tarzającego się w kałuży krwi!
— Kto się dopuścił tej zbrodni? — zawołał Jan Sobieski zapalając się gniewem, — mów, dziewczyno, kto to uczynił? kto śmiał dotknąć tej świętej głowy?
— Zbliżyłam się do dostojnego pana, uklękłam i uczułam gorącą krew, która płynęła z ran, — mówiła Sassa dalej, — boleścią zdjęta pochyliłam się ku niemu... chciałam wołać służby... ale już było zapóźno!
— Nasz ojciec umarł?
— Dostojny pan wyzionął ducha na moich rękach! Nastąpiła głucha chwila milczenia, Jan Sobieski i brat jego zdrętwieli pod wpływem boleści. Łzy nie płynęły z ich oczu, ale ból straszny ściskał ich piersi.
— Najszlachetniejszy syn naszej ojczyzny nie żyje! — rzekł wreszcie drżącym głosem Marek Sobieski, — najzacniejszy z ludzi, jakich ziemia nosiła, żyć przestał!
— Jakim sposobem ojciec mój odniósł ranę, którą życiem przypłacił, Sasso? — zapytał Jan Sobieski ponuro.
— W sypialni odbyła się walka, panie, a gdym przybyła, była już skończoną!
— Morderca uciekł?
— Zastałam tylko pana kasztelana w pokoju.
— Nikczemny morderca uciekł! — zawołał Marek.
— Kto był mordercą! Mów! Czy nikt nie widział tego łotra? — zapytał Jan Sobieski.
— Nikt, panie. Świętej pamięci ojciec wasz chciał umierając wymienić mi imię mordercy, zapewne abym wam je powiedziała i ażebyście pomścili śmierć jego, ale nie zdołał już wymówić imienia niegodziwca i umarł nie nazwawszy go!
— Więc będę szukał mordercy i pomszczę śmierć mojego ojca, tak mi panie Boże dopomóż! — zawołał Jan Sobieski, — jedziemy do Krakowa! Tej nocy jeszcze powracamy. Marku! Ty z nami pojedziesz Sasso! Pomodlimy się na grobie naszego niezapomnianego ojca, a tam ponowię ślub, że wyszukam mordercę i zbrodnię jego krwią okupię, jak mi mój obowiązek nakazuje! Bądź zdrowa, Delho! — zwrócił się Jan Sobieski do stojącej obok siebie Cyganki, słyszałaś co mnie powołuje!
— Odjeżdżasz... wiedziałam o tem!
— Bądź zdrowa! — rzekł Jan Sobieski.
Brat jego Marek pożegnał się także z Ludyaną i naczelnikiem Cyganów.
Sassa stała na uboczu i czekała.
Po krótkim czasie bracia przystąpili do niej.
— Ruszajmy w drogę, Sasso, chodź! — rzekł Jan Sobieski.
Wszyscy troje opuścili obozowisko.
Delha i Ludyana patrzyły za oddalającymi się, dopóki nie zniknęli w ciemnościach nocy.
Wkrótce potem przybyli do obozu Cyganów dwaj jeźdźcy, z których jeden okryty był obszernym, białym płaszczem beduińskim. Na głowie, okrytej czarnym włosem, miał kosztowny wielobarwny turban. Towarzysz jego był w szarej bluzie i tegoż koloru bufiastych pantalonach związanych koło kostek. Na głowie miał stary, czerwony fez.
Stara Cyganka spostrzegłszy przybycie dwóch jeźdźców zbliżyła się do nich w pokornej postawie, z uwielbieniami dla indyjskiego kapłana Babur Alaraba, którego w jednym z jeźdźców; natychmiast poznała.
Towarzysz jego czy służący prowadził dwa konie za cugle.
— Gdzież jest Manusz, naczelnik? — zapytał jeździec w kosztownym różnobarwnym turbanie.
— Idzie tutaj, wielki Baburze, — odpowiedziała stara Nura, — chodźcie tu, Manusz! Cygan zbliżył się, odkrywając głowę.
— Gdzie są te dziewczyny, Manusz? — zapytał jeździec.
— Są do twego rozporządzenia, wielki, potężny Baburze! Rozkaż, a udadzą się z tobą!
— Przyprowadź je, Timur! — rozkazał jeździec swemu służącemu, rzucając naczelnikowi Cyganów sakiewkę skórzaną, pełną sztuk złotych.
Cygan pochwycił ją zręcznie i chciwie. Gdy wpadała w jego ręce, złoto wydało właściwy sobie dźwięk.
— Dzięki ci, wielki Baburze! — zawołał Manusz klękając przed jeźdźcem.
Timur zeskoczył — z konia i oddał cugle trzech koni starej Cygance, a sam poszedł szybko do obozowiska.
Wkrótce potem znalazł dwie młode Cyganki i skinął na nie.
— Przychodzisz po nas? Czy mamy jechać za tymi dwoma młodymi Polakami? — zapytała Delha z radością w oczach.
Timur skrzywił się i skinął głową.
— Chodźcie prędko! — rzekł poufnie stłumionym głosem, — konie czekaja.
Delha zawołała Ludyany i obie poszły ze służącym do koni.
Tutaj zastały drugiego jeźdźca.
— Jesteś przysłany przez dwóch młodych Polaków? — zapytała Delha.
— Na konie! prędko na konie! — nalegała stara Cyganka, — pojedziecie za nimi!
— O! to dobrze! za nim pojechałabym na koniec świata! — zawołała Delha.
Obie Cyganki wsiadły na przygotowane konie, pożegnawszy się z Manuszem i starą Nurą.
Znajdowały się w mocy człowieka w kosztownym turbanie i jego służącego Timura.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.