Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 149. Śmierć Jagiellony
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

149.
Śmierć Jagiellony.

Dziwnem to było, że Marya Kazimiera chociaż wiedziała o wszystkiem, co uczyniła Jagiellona Wassalska, czuła jednak dla niej pewną sympatyę.
Ów tajemniczy wpływ, który ta demoniczna istota wywierała na wszystkich, oddziałał i na królową tak, że wstawiła się za nią.
Sobieski jednak, jakkolwiek zawsze powolny dla swej małżonki, tym razem nie usłuchał jej prośby.
— Źle czynisz, Maryo, że się wstawiasz za tą kobietą, — rzekł, — nie warta ona tego, — znasz jej winy.
— Znam je, mój małżonku, a jednak mam dla niej współczucie. Nie bądź surowym, pomyśl, że to kobieta, która uległa obłędowi i pokusom.
— Na pokusy nie była wystawioną, lecz owszem innych na nie wystawiała, — odparł król, — z takich istot, zdolnych do wszelkich zbrodni, niegodnych ludzkiego imienia, należy świat oczyścić!
Marya Kazimiera zamilkła. Musiała przyznać, że król miał słuszność.
— I jakiż wyrok zapadł? — zapytała po chwili.
— Wyrok sprawiedliwy, — odrzekł król.
— A brzmienie jego?
— Śmierć z ręki kata.
Marya Kazimiera zakryła twarz rękami.
— To straszne! — szepnęła.
Król nie chcąc się dać zmiękczyć, wyszedł.
Królowa stała wzruszona. Ocalić skazanej nie mogła, ale czuła dla niej tyle współczucia, że postanowiła nagle pójść do niej i przynajmniej pocieszyć ją.
Nie mogła jednak uczynić tego jawnie, musiała czekać wieczoru.
W towarzystwie jednej z dam dworskich wieczorem, boczną furtką, królowa opuściła zamek i udała się do pałacu skazanej.
Dama dworska oznajmiła dowódcy straży, że królowa chce widzieć skazaną i prosiła go o żołnierza ze światłem.
Życzeniu królowej stało się zadość.
W pokoju wojewodziny paliło się kilka świec.
Gdy królowa weszła i odsłoniła twarz uśmiech tryumfu przebiegł twarz skazanej.
Marya Kazimiera przychodziła do niej.
— Wojewodzino, jakże cię to zastaję? — rzekła królowa z wzruszeniem.
— Jak pokonaną, zwyciężoną, najjaśniejsza pani, — odpowiedziała dumnie Jagiellona, — silniejszy zwycięża, słabszy ginie, to jest tajemnica życia! Gdybym ja zwyciężyła, może Jan Sobieski byłby tutaj, on zwyciężył, więc jam w więzieniu.
— Przybyłam do ciebie, wojewodzino, aby ci okazać moje współczucie, — rzekła królowa z dobrocią, — wierzaj mi, pani, że mam go dla ciebie więcej niż miećbym chciała i powinna.
— Nie żądam współczucia i litości, królowo, — rzekła Jagiellona z lodowatym chłodem, — wiem, że mi już nic pomódz nie może! Ciekawam tylko, jak daleko względem mnie się posuną! Kto mnie upokarza i więzi, kto mnie, wdowę po wojewodzie, chce zdeptać, ten się naraża na niebezpieczeństwo, że sam będzie zdeptany, bo upadek powagi wyższego stanu musi za sobą pociągnąć ofiary! Tak, najjaśniejsza pani, nie chcę się żegnać z tobą, ażebym ci nie powiedziała, że przeklinam wszystkich ludzi!
— To okropne! — szepnęła Marya Kazimiera, — i w takim usposobieniu myślisz umrzeć, nieszczęśliwa?
Jagiellona drgnęła.
— Umrzeć? — powtórzyła, nie chcąc uwierzyć czy usłyszała dobrze, — umrzeć?... Więc tak zdecydowano? Ha! jeśli tak, to ostatniem mojem słowem będzie przekleństwo dla tych, co się za sędziów moich narzucili! Jeżeli mi życie odbiorą, będzie to morderstwem, gdyż nie mieli prawa mnie skazywać, gdyż na osoby zajmujące takie jak ja stanowisko, nie ma na świecie trybunału!
— Lepiejbyś uczyniła poddając się i prosząc o łaskę, wojewodzino, — rzekła królowa.
— Prosić o łaskę? Ja? — zawołała Jagiellona z szatańskim uśmiechem, — odmawiam wszystkim prawa sądzenia mnie i karania!
— Uspokój się wojewodzino, módl się, myśl o swej duszy!
— Ciekawam jak się wezmą do tego!... I żaden z wojewodów nie stanie w obronie przywilejów swojego stanu?... Jeśli tak, to zasługują na to dumnie, — znoszą upokrzenie, patrzą na to obojętnie?... Milczysz, najjaśniejsza pani? Wystarcza mi to! Jeżeli tak, to umrę chętnie! W takim razie wszystko skończone! Nie chcę żyć! Przekleństwo moim sędziom i katom! Oto moje ostatnie słowo!
Odwróciła się.
Królowa nie mogła dłużej pozostać przy tej kobiecie, która o skrusze i modlitwie słyszeć nie chciała.
Wszystko tu było stracone, nie było uznania winy, nie było żalu tylko upór, nienawiść i przekleństwo.
Marya Kazimiera z damą dworu opuściła pokój uwięzionej i W korytarzu spotkała starego zakonnika, który właśnie szedł do niej.
— Dobrze, że przychodzisz, czcigodny ojcze, — rzekła do niego, — będziesz miał wiele do czynienia i spełnisz dobry uczynek, jeśli tę zatwardziałą duszę zmiękczysz i nawrócisz! Niech ci w tem Bóg dopomoże, czcigodny ojcze!
Mnich poznawszy królowę, oddał jej ukłon i dopiero po jej odejściu postanowił pójść do uwięzionej.
Wkrótce potem przybył do pałacu Czarnowski z dwoma innymi panami. Za nimi szedł kat. Zastali oni zakonnika jeszcze na korytarzu i wzięli go z sobą do pokoju skazanej, który oficer straży, im otworzył.
Gdy Jagiellona ujrzała trzech poważnych dygnitarzy, a za nimi kata, mnicha i oficera straży, domyśliła się wszystkiego.
Noc już zapadła.
Blada lecz nieugięta patrzyła Jagiellona na wchodzących.
— Przychodzicie po mnie? — rzekła z pogardliwym uśmiechem, — tak, kata nawet przyprowadziliście z sobą, ażeby wykonał wyrok! Wybraliście noc dla spełnienia waszego dzieła! W nocy chcecie mnie zamordować!
— Jagiellono Wassalska, wysłuchaj wyroku najwyższego trybunału, — przerwał Czarnowski donośnym głosem, — po dokładnem stwierdzeniu tej winy, zapadł prawny i obowiązujący wyrok, skazujący cię na śmierć z ręki kata. Wyrok ten będzie wykonanym o świcie na podwórzu tego pałacu.
— Nie macie prawa odbierać mi życia, — rzekła Jagiellona drżąc z gniewu, — nie jesteście mymi sędziami!
Słyszałaś wyrok.... do rana masz czas wyspowiadać się i oczyścić z grzechów, — mówił Czarnowski dalej, — mistrzu, oddaję ci skazaną!
Kat przystąpił i położył rękę na ramieniu skazanej, która drgnęła i cofnęła się.
— Chcesz się stać narzędziem tych ludzi, którzy pod pozorem prawa chcą mnie zabić — zapytała, patrząc na kata, piorunującym głosem.
— Należysz pani do mnie! — odpowiedział kat.
— Powiedz, że jestem w ręku przemocy, — odpowiedziała Jagiellona, — poddaję się jej. Nie doczekacie tego tryumfu, żebyście mnie widzieli słabą i strwożoną.
Hrabia Czarnowski i dwaj wojewodowie opuścili pokój. Oficer warty i kat poszli za nimi. Tylko zakonnik i służąca pozostali przy skazanej.
Służąca padła na kolana i płacząc zasłoniła twarz rękami.
Spowiednik zbliżył się do skazanej, Jagiellona oddaliła go zimno.
— Nie próbuj mnie zmiękczyć i nakłonić do żalu, ojcze pobożny, — rzekła.
— Przyszedłem modlić się z tobą, moja córko, — rzekł starzec do skazanej, — pomyśl, że masz stanąć przed tronem Boga. Słuchaj mnie i nie zamykaj serca na moje słowa!
Jagiellona odwróciła się. Słowa spowiednika nie czyniły na niej żadnego wrażenia.
Z podwórza dochodziły głuche uderzenia młotów. Kat w ciągu nocy czynił przygotowania do wykonania wyroku.
Dwaj towarzysze mu pomagali wznieść drewniane rusztowanie i pokryć je czarnem suknem.
Kilka stopni prowadziło na szafot, na którym umieszczono pień. Następnie pomocnicy kata przynieśli trumnę trocinami wysłaną.
W ciągu kilku godzin złowroga ta praca została ukończoną. Żołnierze stojący w oddaleniu przypatrywali się lękliwie postępowi roboty.
Nagle na korytarzu prowadzącym na podwórze rozległ się niemiły śmiech. Brzmiał on tak strasznie w nocnej ciszy, że nawet kat na chwilę przerwał robotę i obejrzał się.
Był to śmiech obłąkanego.
Na podwórzu ukazała się pochylona postać czerwonego Sarafana. Przy czerwonem, niepewnem świetle pochodni wyglądał on jeszcze straszniej niż zwykle, zwłaszcza, że ukazał się nagle jak zjawisko piękielne w tem strasznem miejscu.
Zaczął biegać dokoła, śmiejąc się i klaszcząc w ręce. Wskoczył na szafot i wykonywał na nim dziwaczny swój taniec.
Kat i jego pomocnicy nie bronili mu tego. Widok śmiejącego się i tańczącego Sarafana czynił na nich wrażenie.
Jeden z pomocników kata zbliżył się i uderzył go w ramię.
— Co tu robisz, Sarafanie? — zapytał.
Czerwony Sarafan stanął, popatrzył na niego przez chwilę, jakby nie rozumiejąc zapytania, a wreszcie rzekł:
— Święto będzie!.... czylisz nie słyszysz, że dzwonią?..
Cisza była dokoła. Sarafan słyszał dzwony, które milczały.
Następnie rzucił się z rusztowania i jednym skokiem zeskoczył na podwórze.
Zachciało mu się pójść gdzieindziej. Wpadł w jeden z korytarzy pałacu, a że wielkie drzwi pałacu były otwarte, dostał się bez przeszkody na ulicę i pobiegł jakby furye go ścigały.
Dobiegł tak aż na koniec miasta i tu nie mogąc iść dalej, wsunął się do jakiejś niszy w murze, w której stał posąg świętego, usiadł tam i oglądał się bojaźliwie na wszystkie strony.
Nieszczęśliwy Sefan miewał chwile, w których jakby pod wpływem jakiegoś poczucia swego stanu nie lubił pokazywać się ludziom.
Nareszcie zaświtał ranek.
Spowiednik modlił się jeszcze w pokoju skazanej, która już witała z łóżka po kilkogodzinnym spoczynku.
Służąca klęczała na boku i modliła się także.
Jagiellona przystąpiła do niej i kazała jej zgasić palące się jeszcze świece.
Raz jeszcze spróbował sędziwy zakonnik obudzić skruchę w zatwardziałem sercu skazanej, ale i tym razem słowa jego były daremne.
Jagiellona pozostała do ostatniej chwili nieugiętą, dumną, pozbawioną serca grzesznicą, o twarzy jak z marmuru wykutej.
Głuchy odgłos bębnów dał się słyszeć i przybliżał się.
Słońce wschodziło i rzucało pierwsze czerwonawe swoje promienie na spoczywające jeszcze miasto.
Drzwi pokoju skazanej otworzyły się.
Wysoka, barczysta postać kata ukazała się na progu.
— Obnażyć szyję skazanej! — rzekł.
Służąca ze drżeniem spełniła rozkaz.
Kat obciął nożycami długie włosy skazanej i rzucił je.
Służąca z głośnym płaczem rzuciła się do nich, podniosła je i ucałowała.
Ona jedna zdawała się być przywiązaną do Jagiellony i opłakiwała jej śmierć.
Oficer straży wszedł do pokoju.
— Ostatnia chwila twa wybiła Jagiellono Wassalska, — rzekł donośnym głosem.
Bez obawy, dumna do końca, poddała się Jagiellona losowi.
Twarz jej była blada i nieruchoma.
Godzina kary nadeszła. Ona, która bez wzruszenia i bez współczucia decydowała o życiu innych, która się nie cofała przed żadnym środkiem usuwania tych co jej zawadzali, widziała teraz śmierć przed sobą i miała odpokutować swoje winy.
Pewnym krokiem wyszła z więzienia w towarzystwie kata i zakonnika.
Uderzono znów w bębny. Oficer straży zakomenderował, żołnierze otoczyli skazaną i jej towarzyszów.
Orszak poszedł słabo brzaskiem dnia oświetlonym korytarzem i zeszedł ze schodów.
Drzwi prowadzące na podwórze były otwarte. Warta stała przed niemi.
Gdy Jagiellona spostrzegła wzniesione na podwórzu rusztowanie dreszcz zimny przebiegł jej członki. Prędko jednak zapanowała nad tem wrażeniem i poszła przez podwórze, gdzie znajdował się Czarnowski i dziesięciu innych dygnitarzy jako świadkowie.
U stóp rusztowania stali dwaj pachołcy kata. Jeden z nich trzymał jego miecz, drugi miał w ręku mały czarny kaptur skórzany, który skazanej w ostatniej chwili zarzucono na głowę.
Dobosze stanęli po obu stronach rusztowania.
Czarnowski zbliżył się do orszaku, gdy Jagiellona z katem i mnichem doszła do stopni rusztowania.
Bębny umilkły.
— Oddaję ci skazaną, mistrzu, — rzekł donośnie, — spełń swoją powinność.
Kat z dwoma pomocnikami wprowadził Jagiellonę na stopnie. Spowiednik chciał jej podać rękę, aby ją podeprzeć, odmówiła jednakże gestem i poszła sama.
Przybywszy na szafot, chciała jeszcze przemówić kilka słów, ale uderzono w bębny i to stłumiło jej słowa.
Kat wziął miecz i położył go na pniu.
Raz jeszcze chciał spowiednik skłonić Jagiellonę do przyklęknięcia i modlitwy, i to ostatnie usiłowanie okazało się jednak daremnem.
Mnich ukląkł sam i modlił się.
Kat dał znak swoim pomocnikom i wziął miecz w rękę.
Straszna chwila zadośćuczynienia za zbrodnie Jagiellony nadeszła.
Dwaj pomocnicy kata obnażywszy ręce, przystąpili do Jagiellony, ażeby ją odprowadzić do pnia i przywiązać do niego, odparła ich jednak z dumnym gestem, że nie lęka się śmierci i klęknie sama.
Przystąpiła do pnia. Lękliwym wzrokiem spojrzała na stojącego obok kata. Przebiegł ją dreszcz, jakim każdego człowieka zagrożonego nagłą utratą życia obawa śmierci przejmuje.
Uklękła.
Na tę chwilę oczekiwali właśnie obaj pomocnicy kata.
Szybko i zręcznie jeden z nich zarzucił skórzaną zasłonę na jej głowę, drugi zaś pochwycił za znajdujący się przy pniu rzemień.
W chwilę potem skazana była już silnie przywiązaną do pnia.
Słońce odbiło się od miecza, który kat wzniósł oburącz w górę.
Widać było w powietrzu spadanie tego strasznego narzędzia.
Krew Jagiellony trysnęła i głowa jej spadła do stojącego za pniem kosza, Strumień krwi zbroczył rusztowanie.
Wyrok był wykonany. Skazana życiem opłaciła swą winę. Świat uwolnionym został od demona, który nieszczęścia tylko płodził.
Pomocnicy kata odwiązali ciało Jagiellony od pnia, złożyli je do przygotowanej trumny, włożyli do niej głowę i zamknęli.
Świadkowie egzekucyi opuścili podwórze pałacu.
Mogli oni zanieść królowi wiadomość, że sprawiedliwości stało się zadość.
Wieczorem tegoż dnia przejeżdżał ulicami miasta prosty wóz i udał się ku cmentarzowi, gdzie pod murem grób wykopano.
Na wozie znajdowała się trumna ze zwłokami skazanej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.