Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 148. W zamku warszawskim
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

148.
W zamku warszawskim.

W ciągu nocy kapitan Wychowski z polecenia króla sowicie obdarzył Borowskiego i uwolnił go, a czerwony Sarafan znikł znowu nagle bez śladu.
Nikt nie wiedział, gdzie się podział.
Następnego dopiero dnia rano jeden ze służby zauważył w niszy galeryi za jednym ze znajdujących się tam posągów coś czerwonego. Przystąpił bliżej i zobaczył tam leżącego i śpiącego Sarafana.
Sen jego był jednak lekki. Zaledwie usłyszał nadchodzącego, zerwał się, spojrzał na niego dziko i pobiegł dalej w galeryę.
Służący oznajmił o tem oficerowi służbowemu, a ten podał tę wiadomość kapitanowi Wychowskiemu, który rozkazał pozwalać czerwonemu Sarafanowi chodzić wszędzie, gdzie zechce.
Ale po wydaniu tego rozkazu, Sefana już nigdzie nie widziano. Znał on widocznie każdy kącik w zamku. Nie troszczono się też o niego.
Gdy noc nadeszła, warty rozstawione w zamku były niespokojne, i każdy pragnął tylko, ażeby się nie spotkać z czerwonym Sarafanem, ponieważ rozniosło się, że wpadł w obłąkanie i szaleje.
Każdy wartownik był wprawdzie uzbrojony nabitym muszkietem, ale wolno im było używać broni tylko w razie ostatecznej potrzeby, a rozkaz ten ponowiono od czasu zastrzelenia mnicha przez oficera straży.
W galeryi dolnej, prowadzącej z przedsionka do wyścielanych czerwonem suknem schodów na górę, znajdowało się dniem i nocą dwóch szyldwachów.
Gdy noc zapadła, ponuro się zrobiło w starożytnych komnatach zamku. Dwie tylko lampy ścienne paliły się w długich galeryach, a światło ich słabo oświetlało korytarz.
Dwaj szyldwachy, starzy żołnierze przybocznego pułku gwardyi królewskiej, stali w blizkości schodów, trzymając muszkiety na ramieniu.
— Czy nie widziałeś czerwonego Sarafana? — zapytał zcicha jeden drugiego.
W tej chwili zegar zamkowy głucho wybił dwunastą.
— Nie, w zamku go niema, — odpowiedział drugi, — niewiadomo, gdzie się podział.
— Za sześć godzin odbędzie się w pałacu Wassalskich egzekucya, — mówił pierwszy, — czy wiesz, że czerwony Sarafan jest synem wojewodziny?
— Co?... któż to powiedział?...
— Koledzy, którzy wczorajszej nocy konwojowali wojewodzinę do sądu.
— I ona go tak w świat puściła?
— Czerwony Sarafan, który wczorajszej nocy także był w sali, chciał się rzucić na wojewodzinę.
— No, za kilka godzin spotka ją za to kara!
— Cicho... co to jest? — zapytał nagle jeden z wartowników.
— Na wszystkich świętych... to znowu stary mnich! — odpowiedział drugi, żegnając się.
— To on... zbliża się korytarzem!
— Nie zatrzymuj go.
Dwaj wartownicy przy słabem świetle, oświecającym korytarz, widzieli rzeczywiście zbliżającego się starego mnicha.
Był on ubrany w ciemny habit, który osłaniał całe jego ciało, a kaptur miał tak na głowę nasunięty, że nic z pod nie go widać nie było.
Powoli, poważnym krokiem zbliżył się do galeryi.
Dwaj żołnierze nic nie wiedzieli o wypadku, który zaszedł jednej z poprzednich nocy, i był utrzymywany w tajemnicy, uważali więc to zjawisko za owego starego mnicha, który już oddawna od czasu do czasu ukazywał się nocami w zamku i nie zatrzymywali go.
Nie zwracając uwagi na wartę, mnich wszedłszy w galeryę, zwrócił się w stronę, prowadzącą do pokoi króla i bez przeszkody szedł dalej.
Cicho i pusto było w korytarzach, ponieważ północ już minęła.
Stary mnich widocznie dobrze znający miejscowość, zwrócił się do przedpokoju króla.
I tutaj stała warta, ale nie zatrzymała znanego zjawiska i nie broniła mu otworzyć drzwi do przedpokoju, w którym nie było nikogo, paliło się tylko kilka kinkietów.
Mnich przeszedł przedpokój i dostał się do salonu sąsiadującego z sypialnią króla, a oświetlonego podobnież.
Tutaj był jeszcze stary sługa, Nazar, który drgnął, ujrzawszy znowu nagle przed sobą nocne zjawisko, jakkolwiek wiedział, że ono już się pokazywać nie może, ponieważ tajemnica została wyjaśnioną i stary Jan Zamojski już nie żył.
Nazar cofnął się o krok i patrzył przez chwilę na wchodzącego osłupiały.
Co znaczyło to nowe zjawisko? Stary mnich zdawał się nie troszczyć o służącego, lecz chciał przejść koło niego do sypialni, do której król wszedł przed chwilą.
Nazar jednakże odzyskał przytomność.
— Stój! — zawołał, — kto jesteś?
Zjawisko stanęło na chwilę i zdawało się, że chce przystąpić do Nazara, trzymając rękę pod habitem.
— Odpowiadaj, albo zawołam! — rzekł Nazar.
Głuchy dźwięk z pod kaptura był jedyną odpowiedzią, a jednocześnie mnich przystąpił do Nazara, wydobywając z pod habitu rękę, uzbrojoną sztyletem.
Nazar odskoczył.
— Na pomoc! — zawołał.
Król usłyszał głos sługi i otworzył drzwi sypialni.
Zdziwiło go, że ujrzał starego mnicha ze sztyletem w ręku.
Jan Sobieski nie należał do ludzi tracących w takich chwilach przytomność umysłu.
Przystąpił śmiało do mnicha i podniósł rękę, aby mu zerwać kaptur.
Mnich w tej chwili rzucił się na króla, zwracając sztylet ku jego piersi.
Król był bezbronny i zdawał się być zgubionym.
Mnich pchnął, lecz Sobieski zręcznie odbił cios ręką, starając się pochwycić skrytobójcę, na którego także rzucił się Nazar.
Raz jeszcze mnich usiłował pchnąć króla, następnie zwrócił się nagle i chciał uciekać.
Ucieczka jednak była niemożebną.
W otwartych drzwiach przedpokoju ukazała się śpiesząca na wołanie Nazara straż.
Mnich cofnął się. Żołnierze zagrozili mu muszkietami.
Król z gniewem zbliżył się do mnicha, który widząc się zgubionym, rozpaczliwie zadawał sztyletem ciosy w powietrzu.
— Kto jesteś, morderco?... poddaj się!... — zawołał król.
Mnich roześmiał się głucho i pogardliwie.
Jan Sobieski drgnął. Przyszedł mu na myśl obłąkany Sefan.
— Schwytać go! — rozkazał.
W tej chwili mnich chciał raz jeszcze rzucić się na Sobieskiego i przeszyć go sztyletem.
Nastąpiła krótka walka, w której król z łatwością pokonał przeciwnika i zerwał mu kaptur z głowy.
Ukazała się blada twarz kanclerza Paca. Wyglądał on przerażająco. Włosy jego były w nieładzie, wzrok straszny, wargi drżące.
Król nie spodziewał się znaleźć pod kapturem kanclerza.
Nazar i żołnierz już go pochwycili.
Pac zacisnął zęby z dzikim krzykiem. Pragnął się przebić, ale rozbrojono go natychmiast.
— Nareszcie sam się w nasze ręce oddałeś, Krzysztofie Pacu, — rzekł król z pogardą, — daję słowo, nizko upadłeś!...
— Rozkaż, najjaśniejszy panie, a zastrzelę mordercę jak psa, — zawołał jeden z żołnierzy.
Pac stał, nie mówiąc słowa. Wyglądał jak schwytany zwierz dziki, który upatruje chwili, aby się jeszcze rzucić na swą ofiarę.
— Weźcie go z moich oczu, — rzekł Sobieski, — nie chcę widzieć go więcej. Kapitan Wychowski zarządzi, gdzie go osadzić.
Król odwrócił się. Miał w ręku nędznego mordercę Sassy.
Służący Nazar i żołnierze wyprowadzili Paca do przedpokoju.
Patrzył on ponuro w ziemię, wściekły sam na siebie, że mu się tak dobrze obmyślany zamiar nie powiódł.
Nazar zawołał jeszcze kilku żołnierzy, którym polecił dozór więźnia, a sam udał się do Wychowskiego, donosząc mu co zaszło.
Kapitan zerwał się z gniewem.
— Niegodziwiec! — zawołał, — dzięki Bogu, że mu się nie udało, i że został schwytany.
Wychowski poszedł natychmiast do więźnia.
— Nareszcie więc wspólnik Jagiellony Wassalskiej jest w naszych rękach, — rzekł, — zwiążcie go, jesteście odpowiedzialni, żeby nie uciekł! To niebezpieczny zbrodniarz, ale na szczęście skończył już swoją karyerę.
Żołnierze, kochający króla, a więc rozgniewani na skrytobójcę, związali Paca z zadowoleniem i wyprowadzili.
Nazar udał się następnie do sypialni króla, który jeszcze nie poszedł na spoczynek.
Jan Sobieski stał zamyślony na środku pokoju, — myślał o kolejach życia Paca.
Wróg ten śmiertelny króla kończył swoją kary erę i czekała go śmierć haniebna. Lecz czyliż nie był on tylko ofiarą Jagiellony? Czyliż nie ona była główną winowajczynią?
Nie było pod tym względem wątpliwości. Gdyby nie wpływ tej szatańskiej kobiety, Pac nie byłby upadł tak nizko.
A teraz musiał przypłacić życiem swe zaślepienie.
Stary sługa, Nazar, padł do nóg swemu królowi.
— Czego chcesz, Nazarze? — zapytał król.
— Zdaje mi się, że najjaśniejszy pan jest raniony, i nie mogę się uspokoić, — odpowiedział stary, wierny sługa.
— Nie, Nazarze, nie jestem raniony, — odpowiedział król.
— To cud, najjaśniejszy panie, — rzekł Nazar składając ręce, — drżałem już o drogie życie najmiłościwszego pana!
— Wstań, Nazarze, i idź spać, już późno, — rozkazał król.
Służący wyszedł, król patrzył za nim z zadowoleniem. Miłem mu było widzieć, że ma w nim człowieka, pełnego niezłomnej wierności, miłości i poświęcenia.
Tymczasem Wychowski kazał zaprowadzić Paca do starej wieży w zamku, którą nazywano czerwoną wieżą.
Była to starożytna budowa, otoczona na zewnątrz u góry galeryą. Na szczyt jej prowadziły schody, oddawna nie używane. Ściany były bardzo grube, drzwi na dole żelazne, okna małe, opatrzone kratami, uważano ją zatem za bezpieczne więzienie.
Pac domyślił się zaraz, że mu tę wieżę przeznaczą na więzienie.
Zawołano burgrabiego zamku, który miał klucz od wieży i Wychowski kazał mu otworzyć wielkie, napół zardzewiałe, ciężkie drzwi żelazne.
Kilku żołnierzy przyniosło pochodnie.
Z niemałym trudem, po długich usiłowaniach otworzono nareszcie drzwi.
Duszne powietrze zaczęło wydobywać się z wnętrza.
Na dole znajdowała się obszerna, pusta izba, z której wązkie i strome schody prowadziły na górę.
Żołnierze z pochodniami weszli naprzód, następnie kazał Wychowski wprowadzić Paca.
Zimno i ponuro było w czerwonej wieży, w której oddawna nikt nie mieszkał.
Wychowski kazał kanclerzowi, którego żołnierze trzymali ciągle, iść na schody.
Żołnierze niosący pochodnie, szli naprzód i oświecali wnętrze wieży.
Więzień z ponurą twarzą poddawał się wszystkiemu, co z nim czyniono.
Poszedł na górę po wązkich, stromych schodach.
Pozostali żołnierze poszli za nim.
Kapitan i burgrabia zamykali orszak.
Gdy przybyli na pierwsze piętro, znaleźli tam wązki korytarzyk, po obu stronach którego znajdowały się dobrze zaopatrzone drzwi.
Wychowski kazał jedne z tych drzwi otworzyć.
Znajdował się poza niemi niewielki pokój.
W pokoju tym było dosyć wygodne łóżko, stół i kilka innych sprzętów, potrzebnych niezbędnie do użytku więźnia.
W pokoju tym trzymano przed laty jakiegoś księcia, który podobnież dopuścił się ciężkiej winy.
W tym pokoju umieszczono kanclerza, a burgrabiemu polecono, aby o żywieniu go pamiętał.
Wychowski postawił jeszcze straż na dole, a następnie wrócił do zamku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.