Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 12. Martwa ręka
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

12.
Martwa ręka.

Dzień bitwy miał się ku schyłkowi.
Ciemność zaległa pole walki.
Ponura cisza nastąpiła po wrzawie bojowej. W niektórych punktach obszernej równiny żołnierze byli zajęci przenoszeniem ranionych i grzebaniem umarłych. Poświęcali sobie latarniami.
Był to straszny chaos zwłok ludzkich, ciał padłych koni, pogruchotanych wozów i porzuconego oręża.
Noc okryła swoim płaszczem równinę nadbużną, jak gdyby chciała ukryć straszny widok pobojowiska.
Jan Sobieski szukał swego brata aż do wieczora. Poszukiwania były bez skuteczne, przyszło mu zatem na myśl, że brat jego został raniony i wzięty przez nieprzyjaciół do niewoli.
Myśl ta przejmowała go głęboką boleścią. On, który się tak odznaczył, że dowódzcy jednogłośnie podziwiali jego waleczność, był pochylony i smutnie spoglądał w ziemię.
Gdy po niejakim czasie poszedł do namiotu i siedział zamyślony, wsparłszy głowę na ręku uchyliło się nagle płótno namiotu.
Wspaniała postać Wassalskiego ukazała się u wejścia.
Wojewoda na chwilę stanął jak skamieniały ujrzawszy przed sobą Jana Sobieskiego. Jego twarz sposępniała... zdawało mu się, że ujrzał widmo, gdyż był pewnym, że w zamęcie walki widział go spadającego z konia.
Widok znienawidzonego wywarł na Michale Wassalskim wrażenie trudne do opisania. Wszystkiego prędzej się spodziewał niż ujrzenia człowieka, do którego o świcie z pistoletu wypalił.
Odgłos kroków obudził Jana Sobieskiego z zadumy. Spojrzał on na wchodzącego.
— To wy, dostojny wojewodo! — rzekł wstając.
Wassalski wszedł do namiotu.
— Przyszedłem zobaczyć, czyście odwagi waszej nie przypłacili śmiercią, — odpowiedział.
— Wyszedłem z walki cało, bez najmniejszego draśnięcia!
— Macie chyba jakiś tajemny środek, jakieś czary, jakiś amulet, który was zabezpiecza przed kulą, panie Sobieski, — rzekł wojewoda z trudnością ukrywając niezadowolenie i pragnąc jakiegoś wyjaśnienia tej niepojętej dla siebie zagadki.
Jan Sobieski wstrząsnął głową.
— Patrzcie! — rzekł odsłaniając odzież na piersi, — nie noszę ani drucianej koszuli, ani pancerza! Nie mam żadnego amuletu, dostojny wojewodo, a jednak jakby cudem umknąłem śmierci!
— Cudem w istocie!
— Jednakże brat mój Marek, jak się zdaje, mniej był szczęśliwy, — odpowiedział Sobieski poważnie.
Wassalski drgnął.
— Więc brat wasz zginął i — zapytał.
Teraz dopiero zrozumiał, że kula, którą przeznaczył dla Jana, trafiła w jego brata. Jeden zatem przynajmniej członek nienawistnego rodu, został usunięty z jego drogi.
— Nic jeszcze o nim nie wiem! — szepnął, — nie wrócił dotąd... szukałem go nadaremnie.
— Cóż znowu?... zniknąć przecież nie mógł! — odrzekł Wassalski.
— Mógł zostać ranionym... ciężko ranionym i zabranym przez nieprzyjaciela!
— I to jest możebne! Poczekajcie jednak do jutra rana aż wszyscy ranni i zabici zostaną uprzątnięci z pobojowiska.
— Straszna niepewność! — rzekł Jan Sobieski.
— Jesteśmy znużeni! dobrej nocy! — odrzekł wojewoda i opuścił namiot tego, któremu śmierć poprzysiągł, a której uniknął ponownie.
Wyraz nienawiści przebiegł twarz wojewody, gdy wyszedł z namiotu, w którym Jan Sobieski pozostał sam. Ponuro błyskające jego oczy zdradzały niezadowolenie i wściekłość.
— Jeden z was zginął, widziałem to, — mówił do siebie, o świcie niepodobna było dobrze rozpoznać. Strzelałem do ciebie, Janie Sobieski! Brat twój Marek zginął tym razem! Widziałem go jak spadał z konia i uważałem go za ciebie! Oszukałeś mnie! Nie trafiłem cię! Nie ujdziesz jednak przedemną! Spotkamy się jeszcze! Z drogi mojej musisz ustąpić, choćbym miał gwiazdy powyrwać z niebios sklepienia, ażeby cię niemi zdruzgotać! Szczęście sprzyja ci widocznie! Strzeże cię jakiś anioł niewidzialny! Powiadam ci jednakże, że upoluję chwilę, w której ten duch opiekuńczy nie będzie bardzo uważnym! Czuję, że inaczej musiałbym lękać się ciebie!
Michał Wassalski udał się do swego namiotu i rzucił się na posłanie. Sen jednak uciekał od niego. Czarna jego dusza układała plany zbrodnicze. Nie mógł spocząć dopóki nie usunie tego, któremu przepowiedzianą była korona, po którą wyciągał chciwe, krwią bratnią zmazane ręce...
Tymczasem Jan Sobieski znużony tem wszystkiem, co przebył, rzucił się na łoże obozowe i zagasił pochodnię, która oświetlała namiot, rzuciwszy przedtem wzrokiem na próżne łóżko swego brata.
Marek nie wrócił! Jan stracił ostatnią nadzieję! Brat jego wpadł widocznie w ręce nieprzyjaciół i może już nie żył w tej chwili.
Głęboka noc panowała w obozie i w namiocie Sobieskiego. Żaden promyk księżyca nie dostawał się na ziemię. Zdawało się, że blady satelita ziemi zasłonił się chmurami aby nie widzieć pokrytego zmarłymi pobojowiska, na którem przy skąpym blasku pochodni i latarni kilka oddziałów żołnierzy uprzątało i grzebało poległych.
W obozie panowała cisza.
Wszyscy, z wyjątkiem nielicznych wart, pogrążeni byli w głębokim śnie, chociażby nawet na gołej ziemi, ażeby się pokrzepić po przebytych trudach. Któż mógł przewidzieć, co nazajutrz miało nastąpić? Któż mógł zaręczyć, czy za kilka godzin walka nie zacznie się na nowo? Najmniejszego światełka nie można było dostrzedz w obozie. Nic się nie poruszało dokoła. W oddali tylko, na równinie pobojowiska odbywała się smutna czynność uprzątania tych, co polegli.
Wtem dał się słyszeć głuchy, cichy jęk pod namiotami. Nikt nie uważał na to. Nikt tego nie słyszał. Wszyscy spali. Żadnej placówki nie było w blizkości.
Chociaż głęboka ciemność okrywała namioty, można jednak było dostrzedz po niejakim czasie, że jakaś ciemna postać poruszała się koło namiotów, czołgając się. Niepodobna było rozpoznać kształtów tej postaci, nie można nawet było powiedzieć z pewnością, czy to był człowiek, czy zwierzę, posuwające się chwilami, a chwilowo pozostające nieruchomo.
Jan Sobieski spał w swym namiocie, dręczony przykremi snami. Dziwne, przejmujące obrazy stawały przed wzrokiem jego ducha. Widział we śnie Sassę, słyszał ją śpiewającą smutną pieśń, widział ją potem tarzającą się we krwi i wyciągającą doń ręce z błagalną prośbą o ratunek. W tej chwili jednak stawała pomiędzy nimi dumna, piękna Jagiellona, depcząc Sassę jak robaka w prochu. Jan Sobieski chciał tego nie dopuścić ale w tej samej chwili mignęła mu w oczach zimna stal, którą wojewodzina skierowała przeciw niemu. Pochwycił za broń morderczą, uczuł w ręku zimne żelazo, a Jagiellona stała przed nim uroczo piękna ale straszna...
W tej chwili przebudził się, ale tak jeszcze był rozmarzony, że zdawało mu się, iż widzi przed sobą Jagiellonę, a przed nią nurzającego się we krwi brata swego Marka.
Starał się uwolnić od tych niemiłych sennych obrazów.
Uczuł jednakże, że trzyma w ręku jakąś dłoń lodowatą, a przed wzrokiem jego ducha stanął obraz brata.
Okropnego doznawał wrażenia!
Czuł w swojej dłoni martwą rękę nieżyjącego.
Czy marzył? Czy wrażenie snu było tak silne, że go się pozbyć nie mógł jeszcze w tej chwili?
Jan Sobieski zapanował nad sobą... zacisnął rękę i uczuł rzeczywiście martwą dłoń w swojej!
Owo nieprzezwyciężone uczucie przestrachu, które nas instynktownie przejmuje wobec śmierci, owładnęło nim! Wiedział, że nie śpi, że czuwa, a w ręce swojej trzymał zimną, wilgotną rękę zmarłego.
Powstał... sięgnął do ramienia, chciał dotknąć tego, do kogo należy ręka i ramię...
Człowiek jakiś leżał przy jego łóżku! Jan Sobieski czuł odzież, namacał głowę... ale ten, który przed nim leżał na ziemi, nie poruszał się i nie słyszał jego wołania.
Okropna to była chwila! Jan nie umiał sobie zdać sprawy z tego zagadkowego wypadku.
Zerwał się.
Potrzeba było to wyjaśnić!
Zapalił szybko pochodnię. Przystąpił z nią do łoża i oświetlił bladą, zmienioną twarz człowieka leżącego na ziemi.
Na widok, jaki ujrzał, odskoczył.
Ujrzał martwe rysy swego brata Marka! Umierający ostatkiem sił, dowlókł się aż do jego namiotu i nic już więcej uczynić nie mógł, tylko zimną już rękę podał bratu do pożegnania. Tak zaskoczyła go śmierć.
— Marku! mój bracie! — zawołał Jan Sobieski przejęty głęboką boleścią klękając przy martwem ciele.
Przemawiał do umarłego! Marek nie poruszał się ani słyszał... był trupem.
— Przyszedłeś tu pożegnać się ze mną, — rzekł Jan patrząc z najgłębszem wzruszeniem na brata, którego pierś przeszyta była kulą, — widzę cię znowu, ale tylko po to, aby się przekonać stanowczo o twojej śmierci. Przyszedłeś, przywlokłeś się tutaj, ażeby mnie upewnić, że nie jesteś jeńcem, że powinienem cię opłakiwać! Oczy twoje zamknęły się na wieki! Rękę twoją śmierć lodem ścięła! Straciłem cię!
Jan ukląkł i pochylił się nad zwłokami brata, oświetlonemi czerwonym blaskiem pochodni.
Tak czuwał aż do rana.
Pożegnał się z poległym bratem.
Marka Sobieskiego pochowano we wspólnej mogile z innymi poległymi.
Żałosny odgłos trąb towarzyszył pogrzebowi.
Grób zamknięto za umarłymi.
Jan Sobieski stał nad nim i odmawiał modlitwy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.