Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 111. Nowe niebezpieczeństwa
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

111.
Nowe niebezpieczeństwa.

Udało się czerwonemu Sarafanowi ze zwykłą mu zręcznością wdrapać się na drzewo i pozostać na niem niepostrzeżenie tak długo, aż Tatarzy uprowadzili Iszyma Beli.
Czekał on jeszcze, nie ruszając się przez czas dość długi i właśnie miał zamiar zsunąć się z drzewa, ażeby pod osłoną nocy puścić się dalej w niebezpieczną drogę, gdy jakiś podejrzany szmer dobiegł do jego uszu.
Gałęzie trzaskały i słychać było chód.
Pozostał zatem na swem drzewie i czekał.
Wkrótce potem przeszedł koło niego patrol. Mógł on dokładnie widzieć żołnierzy. Było ich dziesięciu. Przeszli koło niego, nie spostrzegłszy go. Roześmiał się z nich w duchu.
Gdy żołnierze oddalili się, postanowił zejść z drzewa, nic bowiem nie ruszało się na dole.
Zeszedł szczęśliwie.
Iszyma Beli ani widać, ani słychać nie było.
Czerwony Sarafan nie mógł dłużej czekać na niego. Jeżeli Iszym Beli zdołał się ocalić, to musiał on starać się dostać do Sobieskiego, aby mu zanieść prośbę oblężonych.
Ostrożnie czerwony Sarafan zbliżył się na skraj lasu i pomimo ciemności rozpoznał w niewielkiem oddaleniu obóz tatarski.
Potrzeba było przejść przez ciągnącą się daleko zewnętrzną linię oblegających. Czerwony Sarafan nie łudził się bynajmniej, żeby to było łatwem zadaniem.
Przystąpił jednak z determinacyą do spełnienia zamiaru, do wyszukania Sobieskiego, aby mu powtórzyć słowa Sassy.
Szedł kawałek drogi skrajem lasu, patrzył uważnie na wszystkie strony i spostrzegł wreszcie przed sobą miejsce, które zdawało mu się wolnem od wojsk tureckich.
Właściwie miał zamiar oddalić się od drzew, gdy nagle pomiędzy niemi objawił się ruch i ukazało się kilka postaci.
Byli to Turcy, zajęci wyrąbywaniem lasu, którzy tam na noc pokładli się spać. Jeden z nich obudził się i spostrzegł w niejakiem oddaleniu czerwonego Sarafana. Trącił więc śpiącego obok, obudził go i nagle pięciu czy sześciu Turków puściło się za czerwonym Sarafanem, który zaczął uciekać.
Byłoby się niezawodnie udało uniknąć czerwonemu Sarafanowi, który był niesłychanie zwinnym, gdyby go nagle nie zatrzymała niespodziewana przeszkoda.
Krzyk Turków zwrócił na niego uwagę małego oddziału wojsk tureckich, rozlokowanego w bliskości.
Następstwem tego było, że żołnierze nadbiegli ze wszystkich stron, spostrzegli uciekającego i odcięli mu drogę.
W jednej chwili czerwony Sarafan ujrzał się otoczonym ze wszystkich stron. Nie było możności uciekać.
Widząc to, szybko zdecydowawszy się, poskoczył on z chrapliwym śmiechem do najbliższych, którzy zrazu cofnęli się nieco, poznając czerwonego Sarafana, złowrogie widmo wojny.
— Patrzcie! — wołali wskazując na niego, — patrzcie, to czerwony Sarafan!
Żołnierze zdawali się doznawać na jego widok pewnej trwogi, ponieważ żadna ręka nie podniosła się przeciw niemu, tak, że czerwony Sarafan już sądził że wyjdzie szczęśliwie z tej przygody.
Podskakiwał on w różne strony śmiejąc się, jak to było jego zwyczajem, i chciał już puścić się w dalszą drogę, gdy nadbiegli ci, którzy go pierwsi zobaczyli. Byli to artylerzyści, a pomiędzy nimi znajdował się beg, czyli oficer dozorujący nad wycinaniem lasu.
Gdy ci żołnierze otoczyli i zatrzymali czerwonego Sarafana, beg przybliżył się.
— Kto jest ten człowiek, który uciekał? — zapytał swoich ludzi.
— To czerwony Sarafan! — odpowiedzieli żołnierze.
— Czerwony Sarafan, który co chwila ukazuje się gdzie indziej? Trzymajcie go dobrze! — rozkazał beg, — już oddawna jestem ciekawy zobaczyć go i dowiedzieć się co to za człowiek.
Żołnierze obawiali się dotknąć czerwonego Sarafana, ale artylerzyści byli mniej przesądni i pochwycili go.
— Czy to człowiek z ciała i krwi? — zapytał beg, rozkazując go przyprowadzić przed siebie.
— Człowiek taki, jak my, — odpowiedziano, — ale dziwnie wygląda.
Żołnierze odwrócili się i odeszli.
— To nam przyniesie nieszczęście, — mówili do siebie.
— Chodź tu chłopcze, — zawołał beg, — pragnąłem cię zobaczyć! Wszyscy mówią, że jesteś duchem, że pokazujesz się tam, gdzie ma nastąpić rozlew: krwi! Muszę ci się przypatrzeć! Jutro rano zaprowadzę cię do wielkiego wezyra, a ten zadecyduje, co z tobą zrobić.
Stary żołnierz turecki z wielką białą brodą zbliżył się do bega.
— Lepiej go puścić, panie, — rzekł poważnie. — Czerwony Sarafan przyniesie nam nieszczęście, jeżeli go zatrzymamy!
— Z czego to wnosisz, Ali? — zapytał beg.
— Powiem ci to zaraz, panie! Przed pięciu laty, gdy nad ujściem wielkiej rzeki miała być bitwa, i gdyśmy obozując blizko brzegów byli pewni zwycięztwa, ukazał się u forpoczt naszych tańcząc, śmiejąc się i skacząc czerwony Sarafan, tak, jak dzisiaj. Wiedzieliśmy wszyscy, co to znaczy i rzeczywiście zdarzyła się, że nazajutrz wypadła wielka bitwa. Ja byłem na placówce i widziałem go. Jeden z młodych żołnierzy poważył się podnieść na niego rękę i przywiązać go do drzewa, jak mówił, dla tego, aby przekonać, czy jest duchem. Nadbiegłem i ostrzegłem kolegę, ale nie słuchał. Nad ranem uderzył na nas Sobieski ze swem rycerstwem i wiesz, panie, jak straszną klęskę ponieśliśmy.
— To przesąd, Ali! Gdzież się podział wówczas czerwony Sarafan? — zapytał beg.
— Któż to może wiedzieć, panie? Zrana znikł, a z nim znikło nasze szczęście wojenne.
— Więc tym razem zatrzymamy go u siebie, — zadecydował beg, — tym sposobem szczęście będzie nam wierne! Nie chcę zresztą sam nic o nim stanowić, pozostawiam to wielkiemu wezyrowi! Zatrzymajcie czerwonego Sarafana! Rano zaprowadzę go do wezyra.
Stary żołnierz odszedł, wstrząsając głową.
— Nie skończy się to dobrze, — mruczał, — kto zaczepia czerwonego Sarafana, tego szczęście wojenne opuszcza!
Ludzie bega wykonali jego rozkaz i zawlekli czerwonego Sarafana na brzeg lasu, gdzie przywiązali go do drzewa.
Czerwony Sarafan nie bronił się, tylko śmiał się swoim zwyczajem, jak gdyby wierzył, że znajdzie jakąś sposobność wymknięcia się swym siepaczom.
Beg przekonawszy się, że jego jeniec mocno jest przywiązany do drzewa i nie mógł się rozwiązać, położył się na rozpostartym dywanie, aby się przespać, gdyż było jeszcze kilka godzin do rana.
Zanosiło się jednak na to, co przewidywał czerwony Sarafan.
Stary turecki żołnierz, Ali, nie mógł uspokoić się na myśl, że czerwony Sarafan, tak jak wówczas przed wielką bitwą jest jeńcem w tureckim obozie. Przeczuwał, że to sprowadzi niesłychane na nich nieszczęście i uważał za święty obowiązek odwrócić je, uwalniając potajemnie czerwonego Sarafana.
Po cichu i niepostrzeżenie wysunął się on z koła innych żołnierzy i udał się na brzeg lasu, gdzie, jak widział, poprowadzono czerwonego Sarafana.
Noc była jeszcze gdy tam przyszedł. Zdawało mu się, że beg i jego ludzie śpią.
Trzeba było skorzystać z tej pomyślnej sposobności, ażeby uwolnić z więzów czerwonego Sarafana i dać mu kawał chleba na drogę, żeby nazajutrz beg i jego ludzie nie znaleźli go przy drzewie.
Po cichu i ostrożnie stary żołnierz zbliżył się do drzew, wytężając wzrok, aby wynaleźć miejsce, w którem czerwonego Sarafana przywiązano.
Przy panującej w lesie ciemności nie było tak łatwo.
Żołnierz Ali zbliżył się.
Nagle beg zerwał się ze snu.
— Kto tu idzie i chce działać wbrew mojemu rozkazowi, ten zginie! — zawołał, — zastrzelę go jak wroga lub psa!
Stary żołnierz ukrył się po za krzakiem.
— Precz ztamtąd! — zawołał beg, — precz ztąd, bo strzelę!
To mówiąc, beg porwał za muszkiet i wypalił w kierunku, w którym żołnierz stał za krzakiem.
Ali musiał się cofnąć.
Usłyszał tylko, że beg kazał swoim ludziom zaciągnąć wartę.
Czerwony Sarafan zdawał się zupełnie nie troszczyć tem, co się działo koło niego.
Nareszcie rozwidniło się.
Z rozkazu bega dano czerwonemu Sarafanowi jeść i pić.
— Teraz zaprowadźcie go ze mną, — mówił beg po niejakim czasie, — do namiotu wielkiego wezyra!
Stary żołnierz stał w niejakiem oddaleniu i patrzył na to.
— Wielki wezyr wie o tem, że czerwonego Sarafana nie można zatrzymywać, — mówił do siebie, — wielki wezyr jest mądry i potężny! Beg nic nie zrobi wbrew jego woli. Im prędzej uwolnią czerwonego Sarafana, tem lepiej!
Ludzie bega przeprowadzili czerwonego Sarafana pomiędzy szeregami straży przybocznej wielkiego wezyra do jego namiotu. I tu jednak dały się słyszeć głosy, narzekające na bega, że zatrzymał czerwonego Sarafana i wróżące ztąd nieszczęście.
Beg udał się do namiotu i oznajmił znajdującym się w przedpokoju oficerom i urzędnikom, kogo przyprowadził.
Wielki wezyr wstał właśnie, wyszedł z sypialni i pił kawę, a oficerowie służbowi zdawali mu raport o nocnych wypadkach. Wtem oznajmiono, że młody beg ujął i przyprowadził do namiotu Sarafana.
Zwróciło to uwagę wielkiego wezyra.
— Czerwony Sarafan? — zawołał, — gdzie on jest? Przyprowadzić go tutaj! Mówią, że jest widmem wojny, które tam, gdzie się zjawi, rozlew krwi zwiastuję! Chcę się przekonać, jakie to jest widmo.
Wprowadzono bega z czerwonym Sarafanem.
Kara Mustafa z szczególną ciekawością spojrzał na niego.
— Zbliż się! — zawołał.
Otaczający z usłużną gorliwością zmusili czerwonego Sarafana, ażeby ukląkł. Jak śmiał stać przed wszechwładnym Kara Mustafą! Winien był przed nim tarzać się w prochu, a że dobrowolnie tego nie czynił, więc mu dopomagali oficerowie i słudzy, ażeby gniewu dostojnika nie wywołać.
— Zbliż się! — powtórzył wielki wezyr.
Czerwony Sarafan przyczołgał się na klęczkach do sofy, na której Kara Mustafa siedział sposobem tureckim.
— Jak się nazywasz? — zapytał wielki wezyr.
— Stefan, panie, ale najczęściej nazywają mnie Sarafanem.
— Czerwonym Sarafanem, ponieważ nosisz czerwoną odzież! Zkąd jesteś? Kto są twoi rodzice?
Czerwony Sarafan roześmiał się.
— Czy ja winien? — szepnął.
— Jakim sposobem przyszedłeś do moich żołnierzy? Mówią, że jesteś duchem! Dlaczego pokazujesz się nagle w różnych miejscach?
— Bo muszę!
— Zdaje mi się, że jesteś tylko przebiegłym szpiegiem, oddającym usługi za dobrą zapłatą! A ponieważ pojawiasz się w różnych miejscach, więc nazwano cię widmem wojny! Wyglądasz rzeczywiście na zjawisko, ale pocoś przyszedł w nocy do mego obozu? Jak się dostałeś? Gdzie jest beg, który cię schwytał?
Zawołany zbliżył się.
— Gdzie znalazłeś widmo wojny? — zapytał Mustafa.
Beg opisał miejsce i opowiedział całe zajście.
— Czerwony Sarafan nie mógł jednak z ziemi wyrosnąć, — rzekł Kara Mustafa, — twoi ludzie lub placówki zewnętrzne musiały widzieć, jak się dostał do obozu.
— Żołnierze przepuszczają czerwonego Sarafana, wielki i potężny baszo, — odpowiedział beg, — żołnierze sądzą, że ten, kto zatrzyma go lub krzywdzi, sprowadza na siebie nieszczęście!
— Tak sądzą moi żołnierze? — zapytał Kara Mustafa, — no, to trzeba zrobić próbę i wykorzenić ten przesąd! Tej nocy nastąpi szturm decydujący. Spodziewam się, że miasto będzie wziętem, bo sam na czele stutysięcy ludzi wyruszę do ataku! Spróbujemy więc, Sarafanie! Zostaniesz u nas!
— Puść mnie, wielki baszo! — rzekł czerwony Sarafan.
— Dokąd chcesz iść! — zapytał wielki wezyr.
Czerwony Sarafan roześmiał się i rzekł tylko:
— Muszę iść dalej!
— Nazywają cię widmem wojny słyszałeś, że moi żołnierze mają o tobie przesądne wyobrażenie, — mówił Kara Mustafa dalej, — jesteś w mej mocy! Słowo moje może cię skazać na śmierć! Nie wyrzeknę jednak dziś jeszcze tego słowa. Spróbuję. Zatrzymają cię tu w pewnem więzieniu, przekonam się, czy to prawda, co moi wojownicy mówią o tobie. Dzisiejszej nocy wszystko się rozstrzygnie. Sądzę, że Wiedeń będzie wzięty, chociaż ty będziesz u nas! Chcę się przekonać, czy nie mylę się.
— Puść mnie, potężny i wielki baszo! Muszę iść dalej! — rzekł czerwony Sarafan, — zaniechaj tej próby, przestrzegam cię!
— Po tych słowach zdecydowałem się stanowczo zrobić próbę! — odpowiedział wielki wezyr.
A zwróciwszy się do bega, dodał:
— Oddaję ci czerwonego Sarafana na twą odpowiedzialność, żeby nie uciekł! W nocy każesz go pilnować! Gdybyś mi go jutro rano nie przyprowadził, czeka cię śmierć! Idź i spełń rozkaz!
Begowi nieprzyjemnie się zrobiło, ale musiał być posłusznym.
Wkrótce potem wraz z czerwonym Sarafanem opuścił namiot Kara Mustafy i powrócił do swoich ludzi.
— Weźcie go i zwiążcie, żeby nie uciekł, — rzekł do nich, — życiem mi odpowiadacie za niego!
Ludzie bega wiedzieli, że życie ich jest w jego ręku. Groźba zniewoliła ich pilnego baczenia na czerwonego Sarafana.
Zaprowadzili go do drzew, przywiązali do jednego znich i pokładli się dokoła, aby go ciągle mieć na oku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.