Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 108. Wyrok wielkiego wezyra
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

108.
Wyrok wielkiego wezyra.

Kara Mustafa przybył ze swoim orszakiem i namiotami pełnemi wschodniego przepychu pod Wiedeń i objechał miasto dokoła ze swoim sztabem, występując wszędzie jako najwyższy władca.
Rozkazy jego wypełniano bezwarunkowo, a łaskawe jego słowo zachęcało wszystkich do gorliwości.
Z zadowoleniem wielki wezyr patrzył na podwójną linię oblegających. Wiedeń był zupełnie zamknięty, a nieustający huk dział świadczył, że wojska niezmordowanie pracowały, ażeby miasto zmusić do poddania się, oraz gotowe były przyjąć nadciągającego nieprzyjaciela.
Doniesienia o pochodzie i liczbie przeciwników wywołały uśmiech pogardliwy na twarzy zarozumiałego wezyra. Cóż mogły znaczyć te drobne oddziały wobec jego niezwyciężonej i potężnej armii? Była to ledwie słaba garstka. Kara; Mustafa widział już przed sobą dzień, w którym zatknie chorągiew proroka na wałach zdobytego miasta.
Pojechał do artyleryi, ażeby się przypatrzeć działaniu armat. Wszędzie gdzie się pokazał, żołnierze pozdrawiali go z czołobitnością i podziwem, on bowiem wszystkiem kierował i przyrzekł im niesłychane bogactwa chrześcijańskiego miasta.
Po kilku godzinach wezyr wrócił z orszakiem do namiotu.
Przepych namiotu wielkiego wezyra był niepodobnym do opisania. Namiot ten był tak wielki, że według opisów, był podobnym do małego miasta. Mieścił w sobie łazienki, małe ogrody, wspaniałe pokoje kobiet, przepyszny apartament mieszkalny, a nawet królikarnię, ponieważ wielki wezyr lubił króliki. Dalej było obszerne miejsce zajęte klatkami dzikich zwierząt, których życiu i obyczajom wielki wezyr przypatrywał się z upodobaniem.
W blizkości tego z wschodnim zbytkiem przybranego namiotu, znajdował się niemniej wielki i wspaniały namiot indyjskiego kapłana, do którego wielki wezyr zachodził często, ażeby się przypatrzeć tańcom bajaderek.
Gdy Kara Mustafa z objazdu wojska powrócił do swego namiotu, przyjął go czekający tam nań Allaraba, który z jego rozkazu zapytywał bogów i miał mu powtórzyć ich odpowiedź.
Wielki wezyr oddalił swój orszak, aby zostać sam na sam z indyjskim kapłanem.
— Twoja sprawa stoi dobrze, wielki i potężny baszo, — mówił Allaraba, gdy pozostali sami, — najbliższy szturm odda ci miasto chrześcijańskie w posiadanie, jeżeli usuniesz ostatnie przeszkody, stojące jeszcze na drodze do najwyższego celu.
— O jakich przeszkodach mówisz kapłanie? — zapytał Kara Mustafa, zająwszy miejsce na sofie.
Nienawistne i chytre spojrzenie padło z ciemnych oczu Allaraby na wielkiego wezyra.
— Przedewszystkiem musisz oddalić od siebie sułtankę Walidę, — odpowiedział, — przyniesie ci ona nieszczęście, wielki i potężny baszo.
— Zamierzam tę waryatkę kazać zamknąć do klatki i odesłać sułtanowi! — zawołał Kara Mustafa.
— Jest to słuszny i sprawiedliwy wyrok, który będzie dalszym krokiem do celu, — rzekł Allaraba, — a następnie po wzięciu Wiednia, spiesz do Stambułu i zasiądź na tronie Mohameda IV. Nim jednak uczynisz ten ostatni krok do celu, każ nieść przed sobą, jako trofeum, głowę Sobieskiego na pice, ażeby wszycy widzieli, że zwyciężyłeś niezwyciężonego! To ci utoruje drogę do celu!
— Pójdę za twą radą, kapłanie. Czekam tylko na przybycie Sobieskiego i jego garstki, ażeby go napaść i zniweczyć. Pierwszą twą radę jednak zaraz wykonam. Sułtanka Walida zawadza mi i przynosi nieszczęście. Trzeba zaraz ogłosić i zarządzić wykonanie wyroku.
Allaraba odsłonił firankę namiotu.
Oficerowie poufni i słudzy wielkiego wezyra weszli i otoczyli sofę, na której siedział Kara Mustafa.
— Postanowiłem wydać wyrok na sułtankę Walidę, która, dostała obłąkania, ażeby znowu nie wywołała jakiego nieszczęścia, — rzekł wielki wezyr podniesionym głosem, — sprowadzić tu klatkę tygrysicy co zdechła w drodze.
Czarni niewolnicy, otaczający wejście do namiotu, pobiegli spełnić rozkaz swojego pana.
Obecni stali w milczeniu.
Wszyscy czuli, że straszny wyrok ma zapaść. Kara Mustafa nie oszczędzał nawet matki sułtana, zamierzał podnieść na nią rękę. Było to dowodem, że uważa władzę swoją za wyższą od sułtańskiej, i że w nim wkrótce powitają nowego sułtana.
Miała zapaść bardzo ważna decyzya.
Dotychczas Kara Mustafa trzymał wprawdzie sułtankę Walidę pod ścisłym dozorem, lecz nie wydał na nią wyroku. Teraz pokazywało się, że nie myślał zapominać o jej czynie, lecz uważał się za dość potężnego, aby matkę sułtana pociągnąć do kary.
W pośród głębokiej ciszy słychać było tylko turkot ciągnionej przez niewolników klatki.
Wszystkich oczy zwróciły się na nią.
— Teraz przyprowadzisz tę kobietę, która niedawno w nocy rzuciła się na mnie ze sztyletem, — rozkazał wezyr, — mówią, że jest waryatką. Mogłaby ona w szaleństwie i zaślepieniu spowodować jakie nieszczęście, chcę więc ją samą zabezpieczyć od tego i ochronić możebne ofiary. Przyprowadzić ją tutaj.
Czarni niewolnicy pobiegli wykonać rozkaz.
Wkrótce potem sułtanka Walida, otoczona kilkoma eunuchami, weszła do pokoju. Nie była przelękniona, ani złamana. Zimna duma i głęboka pogarda malowała się w jej rysach na widok wezyra, w którego mocy znajdowała się.
Jednakże zobaczywszy klatkę tygrysicy, drgnęła.
Co to było? Co znaczyła ta klatka we wspaniałym namiocie wielkiego wezyra?
— Zbliż się! — zawołał Mustafa, — czy wiesz, co cię czeka?...
— Wiem tylko, że pogardzam tobą, ponieważ nadużywasz powierzonej władzy, — odpowiedziała sułtanka Walida, — knujesz zbrodnicze plany, ale lękaj się kary, która cię nie minie, gdy godzina twoja uderzy.
— Moi doradcy mają słuszność, słowa te dowodzą, że ta kobieta jest obłąkaną, — rzekł wielki wezyr, — ażebyś zatem w chorobliwem zaślepieniu nie chwyciła znowu za broń i nie groziła innym, trzeba się mieć na ostrożności z tobą. Tutaj w obozie pilnować cię nie jest rzeczą łatwą, odeślę cię zatem do Stambułu. Ci niewolnicy i jedna ze starych sług haremu będą ci towarzyszyli i będą cię karmili. Są mi oni za to życiem swojem odpowiedzialni, ażebyś została odstawioną do Stambułu i nie uciekła z drogi. W tej zatem klatce odbędziesz podróż do Stambułu. Będzie ona zaprzężoną w cztery konie, jak tego twoje dostojeństwo wymaga.
Sułtanka Walida zbladła, usłyszawszy ten straszny wyrok. Była w mocy swojego śmiertelnego wroga i mu siała przenieść tę hańbę. Wszystko jednak wrzało w niej na tę myśl i musiała użyć całego panowania nad sobą, aby głośnym krzykiem i gniewem nie wybuchnąć.
— Ty śmiesz na mnie się porywać, ty się poważasz mnie poniżać, — zawołała drżącym głosem, — ale pamiętaj moje słowa... sam na siebie wydajesz wyrok, zginiesz!
— Właśnie dlatego pójdziesz do klatki, żebym był bezpieczny od twych napaści!
— Drżyj na myśl o karze, jaką sułtan cię dosięgnie, zaślepiony zarozumialcze, — mówiła sułtanka dalej, — nigdy jeszcze matka sułtana nie była wystawiona na taką hańbę! Przysięgam ci jednak, że nie spocznę, dopóki ciężko nie przypłacisz tej hańby!
— Dość tego; Zamknijcie ją do klat ki i wywieźcie przed namiot, potem zaprzężcie cztery konie i ruszajcie w drogę do Stambułu. Wyjedziemy na drogę, ażeby się przypatrzeć temu niezwykłemu widowisku.
Wielki wezyr wstał z sofy i wyszedł ze swym orszakiem z namiotu, przed którym stały konie we wspaniałym rynsztunku. Nieopodal znajdował się Allaraba, który rozmawiał z osłoniętą welonem Jagielloną. Gdy Kara Mustafa i jego orszak wsiedli na konie, kapłan i wojewodzina dosiedli także koni.
Cały orszak udał się powoli ku wielkiej drodze, prowadzącej ku granicy.
Tymczasem eunuchy wykonali rozkaz wielkiego wezyra i zamknęli sułtankę Walidę do klatki, w której nie było nawet żadnego sprzętu, na którym mogłaby usiąść.
Następnie niewolnicy wyciągnęli klatkę z namiotu i sprowadzili starą sługę z haremu, która miała obsługiwać sułtankę.
— Jesteśmy zgubieni, wszyscy zgubieni! — narzekała stara sługa, — matkę najpotężniejszego pana panów widzę przed sobą w klatce tygrysiej! Wszyscy śmierć za to poniesiemy, gdy przybędziemy do Stambułu!
— Uspokój się kobieto, — rzekła sułtanka Walida, — ja się tem zajmę, ażebyś nie była na śmierć skazaną, gdyż niewinną jesteś losu, który nas spotyka i musisz spełniać rozkaz swego pana.
— O wielka i sprawiedliwa pani! O mądra i łaskawa sułtanko! — zawołała stara sługa, — ty nas ocalisz!... Pozwól mi ucałować twoje szaty!
Niewolnicy przyprowadzili cztery konie we wspaniałej uprzęży i zaprzęgli je do klatki. Wspaniałe w bogatej uprzęży rumaki stanowiły szczególny kontrast z klatką i były dodane wyraźnie na szyderstwo.
Szczególny pociąg ruszył w drogę.
Czarni eunuchy musieli powstrzymywać konie, ażeby postępowały powoli. Za klatką szła służąca z haremu.
Gdy klatka zbliżyła się do miejsca, w którem znajdował się orszak wielkiego wezyra, Kara Mustafa wskazał na nią.
Przejazd w klatce przed przypatrującym się orszakiem, był wielkiem upokorzeniem dla sułtanki Walidy.
— Kłaniaj się odemnie w Stambule! — zawołał na nią wielki wezyr.
Milczała, ale ponure jej spojrzenia pałały nienawiścią i żądzą zemsty.
Gdy klatka z otaczającą służbą przejechała dalej, sługa haremowa, zdjęła wierzchnią odzież i podała ją przez kraty sułtance, ażeby rozesławszy ją na podłodze, miała się na czem położyć.
Tak zaczęła się podróż do dalekiego Stambułu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.