Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 105. Anioł biednych
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

105.
Anioł biednych.

Tymczasem w oblężonem mieście Wiedniu nędza i troska rozpostarły swoje okropne panowanie.
Codziennie nadchodziły wiadomości o nowych okrucieństwach, których dopuszczali się Tatarzy i Turcy na tych nieszczęśliwych, którzy wpadli w ich ręce.
Oddawna już nie dowożono do miasta żadnych środków żywności i przerwaną została wszelka komunikacya, z wojskiem księcia lotaryngskiego. Wszystkie miejscowości leżące w pobliżu miasta lub na drodze Turków, zostały spustoszone i zniszczone. Z nieopisaną trwogą mieszkańcy Wiednia oczekiwali chwili, w której dzielni. obrońcy miasta, zmuszeni głodem i wycieńczeniem będą musieli zaniechać oporu.
Osada liczyła zaledwie dwanaście tysięcy ludzi, licząc w to dwanaście tysięcy, któremi dowodził Lesty i gwardyę obywatelską, do której zaciągali się rzemieślnicy, kupcy, urzędnicy i studenci, ażeby bronić ojczystego miasta i raczej zginąć, niż poddać je nieprzyjacielowi.
Do robót około szybkiego ufortyfikowania zewnętrznych wałów miasta, znajdujących się w złym stanie, spieszyli wszyscy bez różnicy wieku i płci.
Mieszkańcy miasta mieli czas pewien na dokonanie tych robót, ponieważ dopiero w dniu 14 lipca Turcy w niezmiernej masie, półksiężycem rozłożyli się dokoła stolicy, paląc i pustosząc wszystko dokoła, jak to czynili w całym pochodzie. Piękne przedmieście Leopolda troskliwie oszczędzane przez hrabiego Stahremberga uległo także temu losowi. Książę lotaryngski sądził, że z tego przedmieścia będzie mógł utrzymać komunikacyę z miastem, ujrzał się jednak zmuszonym przejść przez most i oddalić się, tak, że miasto zostało zupełnie zamknięte i pozbawione stosunków z resztą Świata, a narażonem na codzienne zaczepki oblegających, którzy zbierali się coraz większą siłą.
Pod kierownictwem generała broni Stahremberga, surowego i energicznego komendanta miasta, obrona zorganizowała się wprawdzie tak dobrze, jak tylko było możebnem, ale czyż opór mógł trwać długo, skoro masy nieprzyjacielskie wzrastały z każdym dniem, a armaty jego niosły śmierć i zniszczenie w obręb murów miasta.
Kobiety i dzieci, po części płaczące z głodu i osłabione kryły się do piwnic i do ciemnych izb, ażeby uniknąć niebezpieczeństwa i nie słyszeć huku armat, które od czasu do czasu wzniecały pożary w mieście.
A na wałach i murach miasta odważni lecz nieliczni obrońcy z trudnością stawiali opór naciskowi nieprzyjaciela, który w dzień i w nocy pojawiał usiłowania, ażeby zrobić wyłom w murach i dostać się do miasta.
Hrabia Stahremberg widział sam, że pomimo jego surowości, ożywiona rozpaczliwą odwagą garstka obrońców niedługo zdoła się utrzymać, gdyż nędza rozpościerała już swoje straszne panowanie nad uciśnionem miastem.
Na rynku, na którym obrońcy zbierali się i zmieniali, i na którym także codziennie schodzili się naczelnicy miasta dla narady, zbierała się codzień wzrastająca liczba nieszczęśliwych, którzy łaknęli chleba i nie mieli nic dla opędzenia najpierwszych potrzeb.
Głód i nędza wypisane były na wszystkich twarzach, narzekania kobiet i dzieci, które leżały na ulicach, a w bitwach straciły mężów i ojców, przenikały każdego do głębi serca.
Rozległ się dzwon alarmowy oznajmiający nowy atak i bitwę na wałach, lub wybuchnięcie pożaru, w którym z domów.
Zdeterminowane kobiety porwały się do narzędzi ratunkowych, ponieważ mężczyźni byli na wałach, odważne dziewczęta walczyły z płomieniem, ażeby pożoga nie rozszerzyła się dalej i prawdą stawało się twierdzenie, że potrzeba hartuje ludzi, że wielkie niebezpieczeństwo wytwarza bohaterów.
Tam jednak, gdzie gościł głód, zaraza, niedostatek i nędza, tam nie było sił i odwagi. W wilgotnych piwnicach, w ciemnych norach leżeli dokoła nieszczęśliwi, skazani na śmierć i zagładę, któż jednak miał czas zajmować się chorymi i zgłodniałymi? Śmierć codziennie zbierała straszne łupy w oblężonem mieście, a kobiety i starcy musieli pełnić obowiązki grabarzy.
W tym czasie ukazała się w domostwach biednych, w izdebkach chorych w nędznych przytułkach głodnych, młoda, piękna istota w prostej, pozbawionej ozdób odzieży.
Ludność nie znała tej bladej, pięknej, pełnej dobroci pani, która udawała się do biednych, przynosząc im chleb, owoce i wino. Jednakże, gdy nieszczęśliwi ujrzeli, że ukazuje się zawsze tam, gdzie nędza jest największą, że nie obawiając się zarazy przybywa do łoża chorych, niosąc im pomoc i pociechę, nadali jej jednomyślnie nazwę anioła, który zstąpił z nieba, aby złagodzić nędzę oblężonego miasta.
Wkrótce jednak nie wystarczało to, co przynosiła sama, kazała zatem służbie rozdawać chleb i pieniądze biednym na placach publicznych. Sama odwiedzała najnieszczęśliwszych i wszędzie, gdzie się ukazała, ustępow-ała nędza i powracało zaufanie w Bogu.
Dowiedziano się po niejakim czasie, że tą cudzoziemką jest księżna Sassa, małżonka księcia Aminowa i hrabia Stahremberg przybył sam z hrabią Molart na plac publiczny, ażeby księżnie podziękować za jej miłosierdzie i ofiarność, dzięki którym wracała odwaga w szeregi biednych i zrozpaczonych.
Tymczasem między obrońcami na wałach rozeszła się wieść, że Turcy poza bramami miasta pochwycili człowieka ubranego całkiem czerwono, i że poczynili przygotowania, aby powiesić tego człowieka razem z jakimś drugim, wyglądającym na Tatara.
Można było z wież miejskich widzieć dokładnie, że przed liniami oblegających wyniesiono dwie szubienice i miała się wkrótce odbyć egzekucya.
Właśnie tego dnia z armat fortyfikacyjnych tak żywo strzelano do tego punktu, że Turcy nie byli w możności spełnić swego zamiaru. Musieli odpowiadać na ogień z miasta i wieczór zapadł, a oni nie wykonali wyroku.
Dwaj skazani byli to czerwony Sarafan i Iszym Beli, którzy dostali się w ręce nieprzyjaciół. Tatar po długiej wędrówce został nareszcie schwytany przez kilku tureckich jeźdźców, jak zaś czerwony Sarafan dostał się tam z obozu Sobieskiego, o tem dowiemy się dopiero w następującym rozdziale.
Dwaj jeńcy, których jednaki los oczekiwał, znali się, ponieważ Iszym Beli widział czerwonego Sarafana i wiedział od swego pana, że jest mu przychylnym.
Tego wieczoru, kiedy grzmot dział nie ustawał a dwaj jeńcy oczekiwali egzekucyi, znajdowali się oni w wielkim przez Tatarów wykopanym rowie, w którym stało kilka dział, obsługiwanych przez oddział żołnierzy, mających zarazem pilnować jeńców.
Obsługa dział i ciągła czynność panująca pomiędzy oblegającymi spowodowała jednak, że na Iszyma Beli i czerwonego Sarafana nie zwracano wielkiej uwagi, co Tatar spostrzegł natychmiast.
Przyczołgał się on do czerwonego Sarafana.
— Czy nie śpisz? — szepnął.
Czerwony Sarafan pochylił się, aby rozpoznać pytającego.
— Co, Iszymie Beli? — zapytał.
— Zdaje się, że o nas zapomnieli. Oblężeni strzelają tutaj, widać, że nas chcą ocalić, szepnął Tatar, — możemy uciec.
Czerwony Sarafan wstrząsnął głową.
— Mnie nic nie zrobią, — odpowiedział.
— Chcesz czekać?... — rzekł Iszym Beli, — ja nie! Wolę uciec!
— Nie zajdziesz daleko! — roześmiał się czerwony Sarafan, — czyliż wszędzie nie ma żołnierzy?
— Co tam, ja ucieknę! — odrzekł Tatar cicho, — tutaj jesteśmy pewni śmierci! Cóż możemy stracić na ucieczce?
Sarafan zerwał się w mgnieniu oka.
— Jest ciemno, chodź! — rzekł.
— Nie tam! — odpowiedział Tatar, — jeżeli mamy uciec, to tylko w tamtą stronę.
Do miasta?
— Tak!
— Na cóż nam się to przyda? Tam będziemy także więźniami, — odpowiedział czerwony Sarafan.
— W mieście znajdziemy opiekę.
— Nie przyjmą nas, Iszymie Beli.
— Gdy ty przyjdziesz, nic nam nie zrobią. Ciebie znają wszyscy.
Czerwony Sarafan swoim zwyczajem zdecydował się szybko, gdyż zaledwie Tatar wymówił te słowa, zwrócił się za nim.
Żołnierze tureccy stali w niejakim oddaleniu przy armacie, którą właśnie nabito. Ciemność sprzyjała planowi jeńców.
Przekonawszy się, że żadnego żołnierza nie było blisko, czerwony Sarafan wdrapał się jak kot na stromą ścianę rowu.
Iszym Beli udał się za nim.
Na górze byli żołnierze tureccy, obserwowali błysk dział z wałów wiedeńskich.
Dwaj jeńcy nie mówili do się ani słowa.
Dostawszy się na górę czerwony Sarafan, bystrym wzrokiem zauważył natychmiast, gdzie jest wolne przejście i zaczął czołgać się ku temu miejscu.
Potrzeba tylko było jeszcze wyminąć przednie straże tureckie, umieszczone na osłoniętych stanowiskach i obserwujące bramy miasta oraz przestrzeni, która oddzielała oblegających od wałów miasta.
Iszym Beli miał na oku oficerów i żołnierzy tureckich, stojących po obu stronach w pewnej odległości.
Straszny huk dział wstrząsnął ziemią i powietrzem. Zdawało się, że świat się kończy, i że ogniste kule, przelatujące powietrze, rozniosą wszędzie śmierć i zniszczenie.
Jak przyczajone zwierzę pragnące uciec od ludzi, czołgał się czerwony Sarafan powoli i ostrożnie.
Uwaga Turków zwróconą była na armaty i kule i gdy właśnie jedna z kul tureckich trafiła w budynek miejski, z którego zaraz potem wybuchnęły płomienie, radość oblegających była wielka.
Z tej chwili skorzystał czerwony Sarafan, ażeby szybko posunąć się dalej i oddalić od grup pobliskich. Iszym Beli także nie tracił tej pomyślnej sposobności, dążąc szybko w ślad swego towarzysza.
Tym sposobem udało się dwom towarzyszom oddalić od fosy, w której mieli być powieszeni i od żołnierzy tureckich.
Gdy jednak oddalili się zaledwo o sto kroków, powstał po za nimi głośny hałas.
Krzyki świadczyły, że spostrzeżono ich ucieczkę, i że ich szukano.
Wkrótce poza nimi ukazały się postacie. Żołnierze tureccy puścili się w pogoń. Nie śmieli jednak zapalić pochodni, ażeby nie stać się celem wystrzałów dla oblężonych, a w ciemności trudno było dostrzedz zbiegów, którzy zerwali się i zaczęli spieszniej uciekać.
Największego niebezpieczeństwa nie przebyli jeszcze, trzeba bowiem było wyminąć przednie straże tureckie.
Nagle dał się słyszeć po za nimi sygnał, który wezwał przednie straże do czujności i oznajmił im, że zaszło coś nadzwyczajnego.
Czerwony Sarafan i Iszym Beli słyszeli za sobą ścigających i nie mogli widzieć, gdzie przed nimi znajdują się przednie straże, musieli jednak bądź co bądź na los szczęścia uciekać dalej, ażeby dostać się na wolne pole, a następnie do niezbyt odległego miasta, którego mury od czasu do czasu oświetlane wystrzałami na mgnienie oka, następnie zaraz zapadały w głęboką ciemność.
Iszym Beli dogonił czerwonego Sarafana, który swoim zwyczajem raczej skakał pochylony niż biegł i pozostał przy nim.
Głosy ścigających były coraz bliższe.
Nagle Tatar w niewielkiej odległości z boku spostrzegł kilka postaci.
Byli to żołnierze tureccy, przestrzeżeni sygnałami czatujący. Na szczęście jednak patrzyli oni przed siebie, a nie w stronę, w której znajdowali się zbiegowie.
Czerwony Sarafan rzucił się na ziemię, aby uchodzić dalej, czołgając się, Tatar bał się, żeby go w ten sposób nie złapano i uciekał.
Żołnierze placówki spostrzegli przebiegającą ciemną postać, domyślili się, że coś zaszło i puścili się za nią.
Po niejakim czasie jednakże udało się Tatarowi zniknąć im w ciemności.
Tymczasem nadbiegli inni żołnierze szukający zbiegów.
Gdy tym sposobem Iszym Beli uniknął niebezpieczeństwa i zbliżał się do murów miasta, czerwony Sarafan, który pozostał, był narażony na tem większe niebezpieczeństwo.
Leżał on, nie poruszając się.
Żołnierze tureccy pobiegli dalej. Przekonawszy się jednak, że nie dogonią Iszyma Beli, powrócili mówiąc pomiędzy sobą, że drugi jeniec musiał pozostać.
Czerwony Sarafan widział, że podzielili się i szukali.
Nie miał przy sobie broni, gdyż odebrano mu wszystko, czem mógłby się bronić w potrzebie.
Nagle zauważył, że żołnierze zwrócili się w inną stronę, pozostał tylko jeden blisko niego i zbliżał się doń powoli.
Mimo to Sarafan nie stracił zwykłego swego spokoju. Nie poruszał się, lecz pozostał jak martwy na ziemi.
Za chwilę żołnierz, którego towarzysze coraz bardziej oddalali się mógł już nastąpić na niego.
Szybko zdecydowawszy się czerwony Sarafan, zerwał się i rzucił na Turka, który wydał głośny krzyk, ażeby zwołać swych towarzyszów i oznajmić im, że znalazł zbiega. Na szczęście jednak huk wystrzelonej właśnie armaty zagłuszył krzyk, tak że tamci nic nie słyszeli.
Żołnierz turecki bronił się i chciał powalić czerwonego Sarafana, ale ten zdołał pochwycić go za szyję i dusił z całej siły.
Szarpnął się Turek jeszcze raz, ażeby się uwolnić, ale czerwony Sarafan trzymał go mocno i nie puszczał.
Turka po chwili opuściły siły. Padł bezwładny i bezprzytomny.
Czerwony Sarafan puścił go i zaczął uciekać.
Tymczasem Iszym Beli zbliżył się do wałów miasta i został nagle przyjęty wystrzałami z muszkietów. Warta na wałach dostrzegła go i uważając za szpiega lub dowódcę hordy chcącej przypuścić atak, dała do niego ognia.
Teraz dopiero Tatar poznał w jakiem się znajdował niebezpieczeństwie i cofnął się szybko. Na szczęście nie był trafiony.
Niełatwo było dostać się do miasta, ponieważ oblężeni w nocy nie wpuszczali nikogo.
Iszym Beli błądził koło murów i wałów, aż do świtu.
Tak błądząc spotkał czerwonego Sarafana, który również podszedł po mury miasta.
Gdy się rozwidniło, żołnierze warty polowej austryackiej, umieszczonej po za wałami, spostrzegli nadchodzącego czerwonego Sarafana, znanego powszechnie zwiastuna walki i towarzyszącego mu Tatara.
Pozwolili im zbliżyć się i chcieli wziąć do niewoli Iszyma Beli, jako nieprzyjaciela.
Tatar powiedział im jednak, że on i Sarafan dostali się w ręce Turków i w nocy uciekli, oraz oznajmił słuchającym ze zdziwieniem żołnierzom, że zostaje w osobistych usługach Sobieskiego.
Wskutek tego wyjaśnienia wpuszczono czerwonego Sarafana i Iszyma Beli do miasta.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.