Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 104. Warta
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

104.
Warta.

U stóp wzgórza rozbito namioty dla wielkiego wezyra, jego haremu, który był zawsze w bliskości i dla jego towarzyszów, ponieważ Kara Mustafa postanowił tam noc przepędzić.
Masy wojska posuwały się dalej ku wałom stolicy cesarskiej, ażeby przedsięwziąć oblężenie i niszczenie miasta działami.
Tylko straż przyboczna wielkiego wezyra i janczarzy pozostali w bliskości wspaniałego jego namiotu urządzonego z niesłychanym zbytkiem.
Służba złożona z setek ludzi i wielka liczba czarnych eunuchów obsługiwała wielkiego wezyra, jego żony i jego gości. Złote półmiski z wyszukanemi potrawami noszono do namiotów, podawano kawę w kosztownych filiżankach, a wewnątrz namiotu panował przepych, jak w opowieściach “Tysiąca i jednej nocy.”
Skarby, które chciwość Kara Mustafy zgromadziła w Stambule, zabrano z sobą dla uświetnienia zwycięzkiego pochodu wielkiego wezyra, który był tak dalece przekonany, iż nie może być pokonanym, że zabrał na wyprawę wszystkie żony.
Utrzymanie dzienne jego dworu kosztowało ogromne sumy, wszystko to jednak zwyciężeni mieli opłacić stokrotnie, a rabunek miał zbogacić wszystkich jego wojowników. Takie były przynajmniej nadzieje wielkiego wezyra, przy czem rozumiało się samo przez się, iż największy udział w łupach przypaść miał jemu samemu.
Sułtance Walidzie udało się niepoznanej uzyskać przyjęcie do korpusu janczarów.
Z energią i wytrwałością godną podziwu znosiła ona wszystkie trudności służby, nie okazując słabości ani zmęczenia.
Pragnęła z zimną krwią wykonać swoje postanowienie. Chciała skorzystać z dogodnej sposobności, ażeby zabić znienawidzonego Kara Mustafę. Tylko w takim razie, gdyby jej się to powiodło, syn jej, sułtan, mógł być spokojnym i utrzymać się na tronie. Dopóki żył wielki wezyr, który już teraz tak postępował, syn jej był w niebezpieczeństwie.
Janczary, naprzemian ze strażą przyboczną, pełnili służbę w namiocie wielkiego wezyra. Do nich należało odbywanie wart i sułtanka Walida z niecierpliwością oczekiwała, ażeby na nią nadeszła kolej odbywania takiej warty.
Nareszcie nadszedł ten dzień, gdy Kara Mustafa rozbił namioty u stóp wzgórza.
Wieczorem janczary zaciągali warty. Sułtanka otrzymała miejsce przed namiotem jednego z baszów, należących do orszaku wielkiego wezyra, zamieniła się jednak na miejsce z janczarem, mającym stać przed namiotem wielkiego wezyra i tym sposobem osiągnęła cel swoich życzeń, gdyż miała otwartą drogę do spełnienia swego zamiaru. Kara Mustafa lub jej syn! jeden z nich musiał zginąć, to pewna! Ta alternatywa popychała ją gwałtownie do spełnienia czynu, który ją do obozu sprowadził.
Zająwszy miejsce, jako szyldwach, przed namiotem wielkiego wezyra, sułtanka spostrzegła, że wewnątrz namiotu znajdował się rodzaj przedsionka, przez który chcąc wejść do środka, przechodzić było potrzeba.
W tym przedsionku znajdowało się we dnie i w nocy pięciu czy sześciu od stóp do głów uzbrojonych żołnierzy gwardyi przybocznej, którym Kara Mustafa ufał zupełnie. Widzieli oni każdego kto wchodził.
Była to niespodziewana przeszkoda, o której sułtanka dowiadywała się dopiero teraz.
Nie odstraszyła jej to jednakże. Musiała dopiąć swego celu, chociażby miała przypłacić to życiem. Nie chciała przeżyć upadku i śmierci swego syna.
Udało się jej w godzinach wieczornych zauważyć, że Kara Mustafa, jeżeli nie znajdował się w namiocie kobiet, strzeżonym przez stu przeszło czarnych eunuchów, sypiał w tylnym przedziale swego namiotu, urządzonym z przepychem na sypialnię. Ściany tej części wyłożone były koztownemi dywanami i skórami, nie przedstawiały jednak silnego oporu, składały się bowiem jedynie z rozpiętych tkanin. Rozciąwszy ścianę w jednem miejscu, lub gdyby było można, wsunąwszy się pod nią od ziemi, można było bez przeszkody dostać się jej sypialni wielkiego wezyra.
Jedna tylko myśl zajmowała sułtankę nieustannie, gdy odbywała wartę przed namiotem. Miała za pasem doskonale wyostrzony długi nóż, który również jak wisząca przy boku krzywa szabla, stanowił uzbrojenie janczarów. Tym nożem podczas snu Mustafy mogła przeciąć ścianę i dostać się do jego sypialni.
Powoli ciemność i cisza obejmowała obóz. Masy wojska już poszły naprzód, ażeby jak najprędzej zbliżyć się pod Wiedeń.
Chwila oczekiwana niecierpliwie przez sułtankę Walidę zbliżała się. Niedługo już będzie mogła przystąpić do dzieła.
Nagle odsłoniła się kotara, zasłaniająca wejście do namiotu.
Ukazał się niewolnik wielkiego wezyra i trzymał uniesioną kotarę. Kara Mustafa wyszedł z namiotu i minął sułtankę tak szybko, że nie miała czasu zdecydować się na wykonanie zamiaru.
Wielki wezyr poszedł do namiotu swych żon. Spostrzegłszy go eunuchowie, padli na ziemię, prawie dotykając jej głowami.
Było to niespodziewane zniweczenie całego planu! Wielki wezyr mógł zostać całą noc w haremie, a nazajutrz wyruszyć w dalszy pochód.
Sułtance przyszło na myśl rzucić się za śmiertelnym wrogiem swego syna i przebić go z tyłu, ale pojęła, że zbliżyć się do niego w tej chwili nie byłoby podobna, był bowiem otoczony swemi niewolnikami i eunuchami, którzy nie daliby doń przystępu.
Wkrótce też wielki wezyr znikł w namiocie kobiet.
Sułtanka stała przez chwilę nieruchoma w ponurem zamyśleniu.
Czyżby miała stracić tę noc, gdy pomyślniejsza może się już nie zdarzy?
Do namiotu kobiet pod karą śmierci nie mógł wchodzić żaden mężczyzna.
Zamach taki przypłaciłaby życiem, nimby się mogła dostać do wielkiego wezyra.
Tymczasem noc zapadła. W namiotach było ciemno. Nic nie poruszało się dokoła.
Godziny upływały.
Nagle dał się słyszeć szmer od strony namiotu kobiet.
Sułtanka spojrzała w tę stronę.
Rysy jej rozjaśniły się.
Wielki wezyr powracał do swego namiotu.
Jeszcze więc nie wszystko było stracone, jeszcze sułtanka mogła swój plan wykonać.
Kilku niewolników z zapalonemi świecami towarzyszyło wielkiemu wezyrowi i przyświecało.
Gdyby sułtanka w tej chwili ujęła sztylet i rzuciła się na ambitnego, niesytego bogactw i zaszczytów Kara Mustafę?
Nie! Chwila odpowiednia jeszcze nie nadeszła.
Dopiero w namocie postanowiła nań uderzyć, ażeby swego syna wyswobodzić ze strasznego niebezpieczeństwa.
Gdy Kara Mustafa przechodził koło niej, stanął na chwilę i przypatrzył się jej.
— Sam stoisz przed namiotem? — zapytał.
— Tak, panie, ale tam jest jeszcze kilku żołnierzy, — odrzekła sułtanka.
Wielki wezyr wszedł z niewolnikami do namiotu.
Już tylko kilka godzin było do rana. Z tego czasu sułtanka musiała skorzystać. Była bladą z wzruszenia i niepokoju, zaledwie mogła oddychać, serce jej prawie bić przestało.
Kara Mustafa poszedł do swojej sypialni. Po jednej stronie stało tam jego łoże, wysłane jedwabną pościelą, po drugiej wisiało kosztowne zwierciadło weneckie, w szerokich ramach ze złota i drogich kamieni, w jednej z wypraw tureckich przeciwko Wenecyi zdobyte.
Na małym stoliku stał świecznik.
Wielki wezyr odprawił służbę, chcąc pójść na spoczynek. Położył się i wkrótce zapadł w ów stan półsnu, w którym marzenia mieszają się z rzeczywistością. Leżał w ubraniu na jedwabnych poduszkach, a twarz miał zwróconą do zwierciadła.
W tem z cicha coś zaszeleściało za nim. Dywan, którym ściana była pokrytą, poruszył się.
Wielki wezyr nie mógł tego zauważyć, gdyż był plecami odwrócony do ściany.
Dywan się uchylił.
Ukazała się głowa sułtanki Walidy.
Matka miała przed sobą śmiertelnego wroga swojego syna.
Kara Mustafa znajdował się w jej ręku.
Cała jej postać wysuwała się z poza dywanu. Prawą ręką wyjęła długi, ostry sztylet z za pasa i wstrząsnęła nim nad leżącym.
Ruch ten jednakże widział w zwierciadle wielki wezyr, który, czy to jeszcze nie zamknął oczu, czy też otworzył je, usłyszawszy szmer jakiś... Sztylet jasno błysnął w zwierciadle.
Kara Mustafa zerwał się w mgnieniu oka.
Gdyby się był zawahał jedną chwalę, byłby zgubiony.
Odskoczył na stronę... Sułtanka nie zadała mu ciosu, lecz ujrzała go przed sobą. Sztylet jeszcze trzymała w ręku.
— Śmierć ci, nędzniku! — zawołała, rzucając się ku niemu i zrzucając nakrycie z głowy, — śmierć cl łotrze, który czychasz na tron mojego syna!
— Co to jest? — zawołał wielki wezyr, — ty nie jesteś janczar Murad, ty jesteś sułtanka Walida.
— Przysięgłam ci śmierć!
— Niewolnicy! — zawołał Kara Mustafa, — do mnie! Schwytajcie tę waryatkę!
Niewolnicy wbiegli.
Wielki wezyr wskazał im przebraną za janczara sułtankę, która rzeczywiście w tej chwili wyglądała, jak obłąkana.
— Zarzućcie jej zasłonę na głowę, zaprowadźcie ją do namiotu kobiet i tam ją pilnujcie, — rozkazał wielki wezyr, — odbierzcie jej broń, żeby nie popełniła jakiego szaleństwa. Później postanowię, co z nią zrobić.
Niewolnicy rozbroili sułtankę i zarzucili jej na głowę zasłonę. Musiała się poddać przemocy. Czuła, że wszystko stracone.
Rozkazujący, dumnie wyprostowany Kara Mustafa wskazywał na nią.
— To niespodzianka! — mówił z szyderczym uśmiechem, — szczególna wizyta! Sułtanka Walida przychodzi w nocy do namiotu Mustafy! Jakaż to gwałtowna miłość popycha ją do tego niedozwolonego czynu!
— Nienawiść popchnęła mnie do tego! — odpowiedziała sułtanaka, otoczona niewolnikami, — nienawiść! śmiertelna nienawiść!
— Róbcie co rozkazałem! — rzekł wielki wezyr.
Niewolnicy zaprowadzili zasłoniętą sułtankę do namiotu kobiet, gdzie czarni eunuchy przyjęli ją pod dozór.
Co się z nią stać miało?
Znajdowała się w ręku swego śmiertelnego wroga. Nieopisana wściekłość przeciw samej sobie miotała nią. Byłaby sobie chętnie odebrała życie, ażeby się ukarać za to, że jej się nie udało zamordować tego, którego już miała w ręku. Ale nie miała broni, a niewolnice czuwały nad nią.
Kara Mustafa stał ponuro zamyślony przed swym namiotem.
Sen uciekł zupełnie z jego powiek.
Między nim a sułtanem przyszło do zupełnego zerwania. Teraz już nie było można cofnąć się, trzeba było iść drogą prowadzącą do tronu! Sułtan siedział jeszcze na tronie, ale już wiedział, co go czekało. Dowodem tego było ukazanie się sułtanki Walidy, która pragnęła zgładzić rywala swojego syna.
Kapłan Allaraba popchnął wielkiego wezyra na tę niebezpieczną, ale ponętną drogę. Allaraba w świetnych barwach skreślił mu życie sułtanów i nakłaniał go do każdego kroku.
Teraz już wszystko było rozstrzygnięte.
Kara Mustafa miał w ręku sułtankę Walidę i mógł ją kazać zabić. Tym sposobem przyszło do otwartego zerwania pomiędzy nim i sułtanem, zerwania, do którego niemy posłaniec utorował drogę.
— Naprzód! — brzmiał głos kuszący w duszy nienasyconego w ambicyi i żądzach rozkoszy człowieka, — ani godziny nie ma do stracenia! Naprzód do Wiednia! A gdy upadnie stolica cesarzów, gdy na jej murach ukaże się chorągiew Proroka, wtedy zwycięzkie wojsko obwoła mnie sułtanem i po twym trupie, padyszachu, wstąpię na tron.... Jakiż to uroczy i wabiący cel dla mej dziełalności jest otwarty!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.