Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 101. Złowrogie odwiedziny
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

101.
Złowrogie odwiedziny.

Gdy Sobieski z nieliczną swą armią przekroczył Dunaj, postanowił czekać na książąt, mających przybyć ze swymi oddziałami, a zwłaszcza na Litwinów, których zastęp był mu potrzebny bardzo do wzmocnienia jego sił.
Nie rozbijał formalnego obozu, ponieważ nie miał zamiaru długo pozostawać na miejscu i zachodziło niebezpieczeństwo napadnięcia przez Tatarów.
Rozstawił placówki, zakazawszy im rozpalania ogni i obozował z wiernem swem wojskiem, w miejscu, o ile można było najlepiej osłoniętem nad brzegiem Dunaju.
Znajdował się tu niewielki dom opuszczony przez mieszkańców. Ten dom zajął król dla siebie i dla swego otoczenia.
Nad wieczorem placówki spostrzegły nadjeżdżającego nad brzeg jeźdźca, który zmierzał prosto do obozowiska polskiego.
Z początku widzieli tylko konia i znajdującą się nad nim nierozpoznalną masę, która zupełnie przylegała do jego grzbietu.
Żołnierze nie spuszczali z oka zbliżającego się galopem konia.
— Ha! czy nie widzicie? — zawołał jeden z nich wskazując, — czy nie widzicie, kto na koniu siedzi? Nie, nie siedzi, lecz leży, objął konia za szyję obiema rękami i pędzi jak wicher stepowy.
— Tak, teraz i ja go widzę! — rzekł drugi żołnierz, — to czerwony Sarafan!
Trzeci żołnierz przeżegnał się.
— Jeżeli to nie jest duch, to niech zginę, — rzekł, — czyliż nie zjawia się znowu, gdy ma przyjść do przelewu krwi?
— To czerwony Sarafan! — potwierdził pierwszy, — spieszy, jak gdyby bał się spóźnić.
— Powiedzcie sami ludzie, jak on wygląda, rzekł trzeci żołnierz do swych towarzyszów, — czy nie jak wysłaniec szatana, albo sam szatan?
— To tylko z powodu czerwonego ubrania i niespokojnego usposobienia, — zauważył drugi, — jest w nim coś złowieszczego, ponieważ zawsze wtedy się ukazuje, gdy ma nastąpić bitwa, ale złym podobno nie jest.
— Tak mówisz! Ale czy wiesz o tem na pewno? — mówił dalej trzeci, — ja z nim nic nie chcę mieć do czynienia! Kto go wie, skąd on się bierze! Tego on nawet sam nie wie! Jest niespełna rozumu a śmieje się i tańczy jak waryat!
— Być może, że jest niespełna rozumu, — przyznał pierwszy, — nie wygląda na zwykłego człowieka. Cicho zbliża się! Patrzcie tylko jak się trzyma na koniu! Odgłos szczególnego śmiechu doszedł do placówki.
Jeździec zeskoczył z konia, którego żołnierze przytrzymali i uwiązali.
Czerwonego Sarafana cieszyło to widocznie, że napotkał placówki polskie. Znalazłszy się wobec żołnierzy zaczął podskakiwać i tańczyć swoim zwyczajem. Wyciągał przytem długie swe ręce wzdłuż ciała i schylał się tak jak gdyby miał przez nizki otwór przeskoczyć.
— Dokąd? — zawołał trzeci żołnierz, patrząc nań podejrzliwie i mając widocznie chęć nie wpuszczenia go w głąb obozu.
Czerwony Sarafan stanął na chwilę, podrapał się w głowę i roześmiał.
— Czego tu chcesz? — zapytał pierwszy żołnierz.
— Pewno przyjdzie do rozlewu krwi, kiedy się tu pojawiasz? — zapytał drugi.
Czerwony Sarafan nie miał jednak widać ochoty odpowiadać na te pytania. W ogólności bardzo rzadko, w wyjątkowych tylko chwilach, okazywał on chęć mówienia. Próbował więc i teraz przemknąć się w poskokach koło placówki, ale żołnierze zagrodzili mu drogę lancami.
— Ani kroku dalej! — zawołali, — chociaż jesteś czerwony Sarafan, lecz nie wolno nikogo do obozu wpuszczać!
— Pozostań tam na polu, — rzekł jeden, — czego tu chcesz?
— Chcę iść do Jana Sobieskiego, waszego króla, — odparł czerwony Sarafan ochrypłym głosem.
— Do króla?... Nic z tego, — odparli żołnierze, — zostaniesz tutaj!
— Stefan powraca tutaj, — odpowiedział czerwony Sarafan, — musi iść do króla! Niema czasu na stracenie! Ważna wiadomość!
Żołnierze spojrzeli na siebie pytająco.
W tej chwili stary jakiś wachmistrz zbliżył się do placówki. Obchodził on obóz i spostrzegł czerwonego Sarafana.
— Czego chcecie od niego, hultaje, skórki na buty! — zawołał gniewnie, — znów sobie wyprawiacie jakieś z niego żarciki?
— To czerwony Sarafan, — odrzekł jeden z żołnierzy, — chce iść do obozu!
— Odkądże to żołnierze zabraniają mu iść gdzie chce? — mówił wachmistrz dalej, — odkąd to nastał zwyczaj zatrzymywania go? On może chodzić, gdzie mu się podoba! Pamiętajcie o tem, niedołęgi! Żeby mi tego drugi raz nie było!
Czerwony Sarafan skinął głową wachmistrzowi, podał mu rękę i śmiejąc się tajemniczo, rzekł:
— Muszę iść do króla!
Potem swoim zwyczajem puścił się w podskokach w głąb obozu.
Wachmistrzowi bądź co bądź dusza usiadła na ramieniu, gdy czerwony Sarafan zbliżył się do niego, a gdy roześmiał się chrapliwie, zamarły mu słowa na ustach. Szczególne wrażenie czynił ten człowiek, o którym nikt nie wiedział, kim jest właściwie i skąd pochodzi. Wachmistrz znał go od wielu lat, a miał go jednak ciągle za widmo obwieszczające wojnę.
Czerwony Sarafan przebiegł w pod skokach pomiędzy żołnierzami, aż wreszcie stanął nagle przed domem i wpatrzył się weń.
— Tam stoi król! — zawołano.
Było to widać na rękę czerwonemu Sarafanowi, gdyż roześmiał się swoim zwyczajem i chciał wejść do domu.
Tu jednak zatrzymała go znowu warta.
Czerwonemu Sarafanowi widocznie zabrakło już cierpliwości.
Z nadludzką prawie siłą pochwyc3 żołnierza i odepchnął na stronę.
Ten niespodziewany wypadek wywołał zbiegowisko. Inni żołnierze, pospieszyli na pomoc poturbowanemu koledze i rzucili się na czerwonego Sarafana.
Powstał stąd hałas, którego odgłos doszedł aż do domu.
W tej samej chwili, kiedy żołnierze wstrząsając bronią chcieli uderzyć na bezbronnego, ukazała się w otwartych drzwiach domu, wysoka imponująca postać króla.
Spostrzegł on od razu, co się działo.
— Stójcie! — zawołał grzmiącym głosem, — precz stąd! Co robicie?
Żołnierze cofnęli się.
Czerwony Sarafan ujrzawszy króla, pobiegł do niego i padł mu do nóg.
— Przyszedłem do ciebie, panie, — rzekł.
— Wstań, Sarafanie? — odrzekł król z dobrocią, — ocaliłeś mi raz życie, nie zapomnę ci tego. Wejdź!
Żołnierze patrzyli zadziwieni, że król zabrał czerwonego Sarafana do siebie.
— Przychodzę do ciebie, panie, by cię ostrzedz, — rzekł czerwony Sarafan pozostawszy sam na sam z Sobieskim, — czy chcesz mnie wysłuchać?
— Mów, Sarafanie. Cóż masz mi powiedzieć? — zapytał król.
— Grozi ci wielkie niebezpieczeństwo, panie! — mówił czerwony Sarafan dalej, — twoi nieprzyjaciele zmówili się i czychają na twoje życie! Mieli tajemną schadzkę! Nie czekaj na Litwinów, hetman polny Pac zatrzymuje ich.
— Litwinów? Mylisz się, Stefanie! — odpowiedział król poważnie, — oni nadejdą, mogą nadejść lada chwila, a są mi potrzebni dla wzmocnienia moich sił.
— Czekasz na nich napróżno, panie!
— Łudzisz się jakąś mylną wiadomością. Liczę na to, że nadejdą jeszcze dzisiaj. Kapitan Wychowski wyjechał naprzeciw nim!
— Nie przyjdą, panie! Usłuchaj mojej przestrogi! Jest to obliczone na twoją zgubę!
Zaledwie czerwony Sarafan wymówił te słowa, gdy drzwi otwarły się i kapitan Wychowski, okryty potem i pyłem, wszedł do pokoju króla, w którym znajdowało się tylko łóżko połowę, stół i kilka krzeseł.
Król spojrzał badawczo na kapitana, którego twarz nie oznajmiała pomyślnej wieści.
Przyboczni króla, znajdujący się przy nim, oczekiwali z niecierpliwością słów kapitana.
Wychowski skłonił się królowi.
— Przynoszę fatalną wiadomość, najjaśniejszy panie, — rzekł głosem zdradzającym wzburzenie.
— Nadchodzą Litwini, kapitanie? — zapytał król.
— Nie, najjaśniejszy panie, Litwini nie przyjdą!
Jan Sobieski przeląkł się. Prędzej niż mógł się spodziewać potwierdziły się słowa czerwonego Sarafana.
— Nie przyjdą? Czy ich widziałeś? — zapytał.
— Nie możemy czekać na nich i liczyć, najjaśniejszy panie, przywódcy zwlekają umyślnie, gdyż inaczej jużby tu być musieli, — raportował Wychowski, — spotkałem kilku zabłąkanych. Powiedzieli mi, że hetman polny Pac był u dowódców i że natychmiast wstrzymali pochód.
Król patrzył ponuro przed siebie.
— A zatem masz słuszność, Sarafanie, — rzekł, — nie wierzyłem twym słowom, potwierdzają się one przecież! Fatalna ta wiadomość nie powinna nas jednakże zniechęcać! Jeśli Litwini opuszczają naszą sprawę, to książęta, na których czekamy, nadciągną z wojskiem.
— I oni nie przyjdą! i oni ociągają się! — zawołał czerwony Sarafan, — czekasz na nich napróżno, panie. Twoi nieprzyjaciele ujęli ich sobie.
— Znam ich i wiem, że nadciągną! — odrzekł król z przekonaniem, — jest ich pięciu i są mi potrzebni dla wzmocnienia mojej armii.
— Wystawiają cię na zgubę, najjaśniejszy panie, ja wiem, że nie przyjdą! — odpowiedział czerwony Sarafan, — miej się na baczności; Poprzysięgli ci zgubę. Przybyłem, żeby cię ostrzedz.
Król zdawał się niedowierzać słowom czerwonego Sarafana.
W tej chwili hetman polny koronny Jabłonowski wszedł rozdrażniony do pokoju. Należał on do najwierniejszych stronników króla. Rysy jego zdradzały, że przychodzi z fatalną wiadomością.
— Jakąż wiadomość przynosisz mi hetmanie? — spytał król.
— Smutną wiadomość, najjaśniejszy panie. Nieszczęśliwy jesteś, że ją przynoszę! — odpowiedział Jabłonowski.
— Mów, jestem przygotowany na wszystko, — rzekł Sobieski.
— Książęta, którzy spieszyli do nas i na których czekamy, najjaśniejszy panie, wrócili do siebie, i kazali oznajmić waszej królewskiej mości, że w ich państwach wybuchły niepokoje.
— Kłamstwo, proste kłamstwo! — zawołał Sobieski z gniewem, — chcą mnie wystawić na zgubę, niepokoje są wymysłem! Ale dość tego! Będziemy walczyli bez nich i spełnimy nasz obowiązek! Dziękuję ci, Sarafanie, za twe doniesienia! Nie wierzyłem im, lecz sprawdziło się to, coś mówił! Każ sobie dać jeść i pić, będę pamiętał o tem, żebyś dostał zasłużoną nagrodę.
Król zwrócił się do Jabłonowskiego i innych dowódców, aby z nimi odbyć naradę. Służący wniósł światło.
Gdy czerwony Sarafan wychodził z namiotu wieczór już zapadł. Ognisk obozowych nie palono. Cisza i ciemność panowała dokoła. Żołnierze otuleni płaszczami spali.
Czerwony Sarafan przeszedłszy obóz położył się na jego końcu.
Noc zapadła, a na wschodzie ukazywał się księżyc, rzucając blade światło na pola i wybrzeża tak, że czerwony Sarafan mógł widzieć całą drogę.
Nie mógł, spać, wodził zatem wzrokiem dokoła.
W blizkości znajdowana się placówka, mająca dawać baczenie na okolicę. Czerwmny Sarafan znajdował się między placówką a obozem.
Nagle podniósł się nieco.
Bystry wzrok jego dostrzegł ciemny punkt poruszający się i zbliżający do obozu.
Wartownicy powstali i poczęli również uważać.
Punkt powiększał się. Ciemna postać przybliżała się coraz bardziej.
Placówka nie spuszczała jej z oka.
Nareszcie żołnierze przy blasku księżyca zaczęli ją poznawać.
— To mnich! — rzekł pierwszy, — czy nie widzicie, że ma czarny habit i czarny kaptur na głowie.
— Tak, masz słuszność, to mnich, — szepnął drugi, — idzie do obozu!
— Trzeba na niego zawołać, — zaproponował pierwszy.
— Cicho bądź!... Nie czyń tego!... Ja go poznaję! To duch z warszawskiego zamku! — rzekł trzeci.
— Nocne zjawisko? — zapytał drugi.
— Tak jest, — przyznał także i pierwszy, — przepuśćmy go... nicby nam nie odpowiedział.
Nocny gość obozu przybliżył się powoli.
Trzej żołnierze przeżegnali się.
Nie patrząc na nich, mnich przeszedł powolnie, jak widmo. Dostał się bez przeszkody do obozu. Rzeczywiście przypominał on zupełnie tajemnicze zjawisko zamkowe. Żołnierze nie śmieli go zatrzymać.
Tajemniczy gość zbliżył się do czerwonego Sarafana, który leżał cicho w wysokiej trawie i tylko głowę podniósł nieco, obserwując mnicha, który, jak się zdawało, wcale go nie widział.
I czerwony Sarafan myślał w, pierwszej chwili, że tajemnicze widmo zamkowe ukazało się tutaj i przyszło do obozu. Znał on starego mnicha z przedostatniego z nim spotkania.
Mnich przechodził tuż koło niego.
Leżący w trawie Sarafan zauważył, że stary mnich stanął i uniósłszy nieco kaptura, trwożliwe obejrzał się dokoła.
Czerwony Sarafan nie poruszył się. Przyszło mu jednak na myśl, że ten tajemniczy gość obozu może nie być owym starym mnichem, który się pokazywał w zamku warszawskim i krakowskim.
Jednakże chociaż mnich uchylił nieco kaptura, ażeby się rozejrzeć po okolicy, czerwony Sarafan nie mógł dojrzeć jego twarzy, spostrzegł tylko ciemną brodę zamiast siwowłosej.
To spostrzeżenie było dlań dostateczne, aby powziąć postanowienie nie spuszczania z oka nocnego gościa, który bez przeszkody dostał się do obozu. Uczuwał w sobie jakiś niewytłómaczony popęd do tej czynności, jak gdyby głos wewnętrzny nań wołał, że ten mnich przyszedł w jakimś zamiarze zagrażającym królowi. A do Jana Sobieskiego miał czerwony Sarafan szczególną, całą jego istotę przejmującą skłonność, która nim, jak instynkt kierowała.
— Mnich szedł dalej i zbliżył się do śpiących żołnierzy.
Widząc, że mnich bez przeszkody idzie w kierunku, w którym znajdował się dom króla, wstał cicho i ostrożnie.
Żołnierze spali twardo i nie zauważyli ciemnej postaci mnicha, przechodzącego powoli.
Czerwony Sarafan jednak pragnął się dowiedzieć, jaki cel miały te odwiedziny tajemnicze w obozie.
Czego chciał nocny gość w drewnianym domu, w kto rym mieszkał Jan Sobieski?
W znacznej odległości od mnicha, nie spuszczając go jednak z oka, udał się za nim.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.