Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X.
ULICA GUENEAUD I TUILERIES.

Czytelnicy pamiętają zapewne prośbę pana de Grave o uwolnienie, której król przyjąć się wzbraniał, a którą Dumouriez stanowczo odrzucił.
Dumouriez starał się zatrzymać pana de Grave, dzielącego jego opinje i zatrzymał go rzeczywiście, lecz po podwójnej porażce, o której mówiliśmy, musiał poświęcić swego ministra wojny.
Rzucił go Jakobinom, jak ciastko cerberowi na pożarcie, aby choć w części zagłuszyć ich wycie.
Na jego miejsce powołał pułkownika Servan, którego już dawniej przedstawiał królowi.
Dumouriez, nie podejrzewał jakiego wybrał sobie towarzysza i jaki cios tenże miał zadać monarchji.
Podczas gdy królowa czuwała na poddaszach Tuileries, wyglądając oczekiwanych Austrjaków, inna kobieta czuwała w swym małym saloniku przy ulicy Guénégaud.
Pierwsza była przedstawicielką kontr-rewolucji, druga rewolucji.
Czytelnik łatwo się domyśli, że mówimy o pani Roland.
Ona uczyniła Servana ministrem, jak pani Stael zrobiła ministrem Narbonna.
W tych strasznych latach 1791, 92 i 93, ręka kobiet była czynną.
Servan był stałym gościem pani Roland. Jak wszyscy Żyrondyści, których była ona światłem, natchnieniem i gwiazdą przewodnią, czerpał energję w jej mężnej duszy.
Mówiono, że była kochanką Servana, pozwalała to mówić, mając czyste sumienie, uśmiechała się na potwarze.
Patrzyła codziennie na męża znękanego walką. Czuł on, iż każdy krok zbliża go i towarzysza jego Claviéres do przepaści.
A jednak nie było nic widocznego — wszystkiemu można było zaprzeczyć.
Owego wieczora, gdy Dumouriez przyszedł mu ofiarować ministerstwo spraw wewnętrznych, Roland postawił warunki.
— Nie posiadam, prócz dobrego imienia, żadnego majątku, pragnę więc, aby bez skazy wyszło ono z ministerstwa. Żądam, aby sekretarz był obecny na wszystkich posiedzeniach rady i zapisywał zdania każdego z nas, tym sposobem można będzie wiedzieć, czy kiedykolwiek zgrzeszę przeciwko patrjotyzmowi i wolności.
Dumouriez zgodził się na to. Czuł potrzebę pokrycia swej niepopularności płaszczykiem Żyrondysty. Dumouriez, należał do ludzi zawsze obiecujących, ale dotrzymywał tylko stosownie do okoliczności.
Domouriez nie dotrzymał słowa, Roland napróżno domagał się sekretarza. Nie mogąc prowadzić sekretnego archiwum, postanowił wydawać dziennik „Thermometre“, chociaż wiedział dobrze, iż bezzwłoczne ogłaszanie posiedzeń ministerialnych, byłoby zdradą na korzyść nieprzyjaciela.
Nominacja pana Servan przyszła mu w pomoc.
Ale nie było tego dosyć; Dumouriez neutralizował wszelką działalność posiedzeń.
Zgromadzenie zadało cios stanowczy królewskości zniesieniem gwardji konstytucyjnej i aresztowaniem pana de Brisac.
Roland, wracając z Servanem dwudziestego maja wieczorem, przyniósł tę wiadomość do domu.
— Cóż postanowiono uczynić z żołnierzami gwardji?... zapytała pani Roland.
— Nic.
— Więc ich uwolniono?
— Tak, z warunkiem złożenia niebieskiego munduru.
— To jutro włożą czerwony i zmienią się w szwajcarów.
W istocie następnego dnia ulice Paryża świeciły mnóstwem mundurów czerwonych.
Rozpuszczona gwardja zmieniła ubiór i znajdowała się w Paryżu, wyciągając rękę do obcych, dając im znak, aby przybyli. Gotowi byli otworzyć im bramy.
Roland i Servan nie wiedzieli, co postanowić.
Pani Roland podała papier i pióro panu Servan i rzekła:
— Pisz pan!... Wniosek utworzenia w Paryżu, z powodu, uroczystości czternastego lipca, oddziału złożonego z dwudziestu tysięcy ochotników...
Servan rzucił pióro...
— Nigdy król na to nie pozwoli!... zawołał.
— To też nie do króla, lecz do Zgromadzenia pójdzie ta petycją i wniesioną będzie nie od ministra, lecz od obywatela,.
Servan i Roland zadziwili się jasnością pomysłu.
— O!... zawołał Servan, masz pani słuszność, z taką silą i uchwałą przeciwko księżom mamy króla w ręku!...
— Rozumiecie to dobrze, nieprawdaż?... Księża, to kontrrewolucja w rodzinach i towarzystwie. W credo księża dodali: „Ci, którzy płacą podatki według Konstytucji, będą potępieni“. Pięćdziesiąt księży zostało zamordowanych, domy ich i dobytek zniszczony, pola ogołocone od sześciu miesięcy.
Niech Zgromadzenie wyda natychmiast dekret przeciw buntowniczym księżom. Dokończ twej noty panie Servan, Roland zredaguje uchwałę.
Roland pisał: „Deportacja zagranicę państwa księży buntowniczych, nastąpi w ciągu miesiąca, jeżeli tego zażąda, dwudziestu czynnych obywateli, uznanych przez departament i zatwierdzonych przez rząd. Zesłany otrzyma trzy liwry dziennie na koszta podróży do granicy“.
Servan przeczytał swój wniosek o utworzeniu oddziału dwudziestu tysięcy ochotników.
Roland swoją uchwałę o wydaleniu księży.
Cała kwestja na tem się zahaczała, czy król działa szczerze, czy też zdradza?...
— Jsżeli król jest rzeczywiście konstytucyjnym, zatwierdzi uchwałą, jeżeli przeciwnie, położy swoje veto.
— Podpiszę uruchomienie obozu, jako obywatel... rzekł Servan.
— A Vergniaud przedstawi uchwałę przeciwko księżom... rzekli razem mąż i żona.
Zaraz nazajutrz Servan podał swą petycję Zgromadzeniu.
Vergniaud włożył dekret do kieszeni i przyrzekł użyć go we właściwym czasie.
Tegoż wieczoru, Servan poszedł jak zwykle na radę do króla.
Czyn jego był wiadomy, wspierali go Roland i Clavieres przeciw Dumouriez owi, Lacostowi i Duranthonowi.
— O, chodź pan!... zawołał Dumouriez, i zdaj sprawę z twego postępowania.
— Komu?... spytał Servan.
— Królowi, narodowi, mnie!...
Servan uśmiechnął się tylko.
— Mój panie... rzekł Dumouriez, uczyniłeś dziś krok ważny.
— Wiem o tem, odparł Servan, bardzo ważny.
— Czy byłeś pan upoważniony od króla?
— Nie panie, przyznaję.
— Czy naradzałeś się z kolegami?
— Wcale nie, również przyznaję.
— Dlaczegóż więc pan to uczyniłeś?
— Bo miałem do tego prawo, jako osoba prywatna i jako obywatel.
— A więc jako obywatel i osoba prywatna podałeś pan ten projekt podburzający?
— Tak.
— Dlaczegóż do swego podpisu dołączyłeś tytuł: „minister wojny?“
— Ponieważ chciałem dowieść Zgromadzeniu, że będę popierał jako minister to, czego żądałem jako obywatel.
— Panie! podjął Dumouriez, to, co uczyniłeś dowodzi i złego obywatela i złego ministra.
— Panie!... odparł Servan, zostaw proszę mnie samego sędzią mego sumienia: gdybym potrzebował sędziego w kwestji tak delikatnej, starałbym się, aby nie był nim Dumouriez.
Dumouriez zbladł i postąpił ku panu Servan.
Ten położył rękę na szpadzie; Dumouriez toż samo uczynił.
W tej chwili wszedł król, nie wiedział jeszcze o wniosku Servana.
Uciszono się.
Nazajutrz, dekret żądający zebrania 20-stu tysięcy ochotników w Paryżu, rozbierano w Zgromadzeniu.
Król był przerażony tą wiadomością, kazał wezwać pana Dumouriez.
— Wiem że jesteś wiernym sługą, wiem jak broniłeś interesów monarchji przeciw temu nędznikowi Servan.
— Dziękuję Waszej Królewskiej mości... odpowiedział Dumouriez, czy Wasza królewska mość wie, iż dekret został przyjętym?
— Nie... powiedział król, lecz mniejsza o to, jestem zdecydowany położyć moje veto.
Dumouriez potrząsł głową.
— Nie jesteś mego zdania?... spytał król.
— Najjaśniejszy Panie... odrzekł Dumouriez, nie mając sił, aby stawić opór przeciw nieufności większej części narodu, wystawiony na wściekłość Jakobinów, i głęboką politykę partji republikańskiej, gdy zrobisz takie postanowienie ze swej strony, będzie ono otwartem wypowiedzeniem wojny.
— A więc tak! niechaj będzie wojna, wydałem ją moim przyjaciołom, mogę ją wydać i nieprzyjaciołom moim.
— Najjaśniejszy Panie, w pierwszej masz dziesięć szans wygranej, w drugiej dziesięć przegranej.
— Czyż się nie domyślasz w jakim celu organizują te 20 tysięcy ludzi?
— Niech mi Wasza królewska mość użyczy dziesięciu minut czasu, a dowiodę, że nietylko wiem to, czego pragnę, ale nawet to, co później nastąpi.
— Mów pan, słucham.
I oparty o fotel, z głową na dłoni Ludwik XVI-ty słuchał.
— Najjaśniejszy Panie, ci, którzy wydali ten dekret, są zarówno nieprzyjaciółmi ojczyzny, jak i króla.
— Więc sam to widzisz... przerwał król, sam to przyznajesz!
— Powiem więcej, spełnienie tego dekretu sprowadzi wielkie nieszczęścia.
— Mów dalej... rzekł król.
— Minister wojny bardzo zawinił projektując zebranie 20-stu tysięcy w Paryżu, podczas gdy wojska nasze są słabe, granice ogołocone, kasy puste.
— O!... zawołał król, winnym jest bardzo!
— Nietylko winnym, lecz i nieprzezornym, co jeszcze gorzej! Nieprzezornością jest zbieranie w imię wygórowanego patrjotyzmu niekarnych tłumów, któremi pierwszy lepszy zuchwalec zawładnąć potrafi.
— O! to Żyronda mówi przez Servana.
— Tak!... odrzekł Dumouriez, ale nie Żyronda będzie z tego korzystać, Najjaśniejszy Panie.
— Czy może Umiarkowani?
— Ani pierwsi, ani drudzy, tylko Jakobini! Jakobini, którzy rozgałęziają się po całem królestwie i na 20 tysięcy zjednoczonych znajdą 19 tysięcy zwolenników. Wierz mi przeto, Najjaśniejszy Panie, że promotorowie dekretu będą przez tenże sam dekret obaleni.
— Gdybym mógł temu wierzyć, byłbym prawie pocieszonymi... zawołał król.
— Dekret, twierdzę, ułożony był z głęboką złośliwością, broniony z zaciętością, przyjęty z zapałem. Gdybyś, Najjaśniejszy Panie, położył nawet swoje veto, zostanie on niemniej wypełnionym. Zamiast 20-stu tysięcy, których będzie można poddać jakimś rozkazom, zbierze się z prowincji w czasie zbliżającej się federacji, 40 tysięcy ludzi, bez dekretu. Ci za jednym zamachem mogą obalić konstytucję, Zgromadzenie i tron. Gdybyśmy byli zwycięzcami a nie zwyciężonymi — dodał Dumouriez zniżając głos — gdybym był miał pretekst do zrobienia Lafayetta główno-dowodzącym i dał mu sto tysięcy ludzi, powiedziałbym ci królu: „Nie przyjmij“. Lecz jesteśmy pobici zewnątrz i wewnątrz i dlatego mówię: „Najjaśniejszy Panie, zgódź się“.
W tej chwili ktoś zapukał lekko do drzwi.
— Wejdź!... powiedział Ludwik XVI.
Był to kamerdyner Thierry.
— Najjaśniejszy Panie, pan Duranthon, minister sprawiedliwości, pragnie mówić z Waszą królewską mością.
— Zobaczno, panie Dumouriez, czego on tam chce ode mnie.
Dumouriez wyszedł.
W tej samej chwili Marja-Antonina ukazała się w gabinecie.
— Najjaśniejszy panie!... rzekła, trzymaj się ostro, ten Dumouriez jest tak jak i inni Jakobinem. Czy nie nakładał czerwonej czapki?...
Co do Lafayetta, wiesz dobrze, iż wolałabym zginąć, niż być uratowaną przez niego.
Posłyszawszy kroki Dumourieza, królowa znikła za kotarą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.