Hordubal/Księga pierwsza/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karel Čapek
Tytuł Hordubal
Wydawca "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza
Data wyd. 1948
Druk "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Paweł Hulka-Laskowski
Tytuł orygin. Hordubal
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

V

Juraj Hordubal siada na czele stołu, składa ręce i zmawia modlitwę. Tak trzeba teraz robić, skoro się jest gazdą. Polana zacina usta i składa ręce. Hafia wytrzeszcza oczy i nie wie, co ma robić, Szczepan ponuro i z uporem patrzy w ziemię. Ech, wy, cóż to, nie zmawialiście pacierzy, Polano? Pewno Szczepan jest człowiekiem innej wiary, ale przy stole powinno się zmawiać pacierz. Patrzcie ich, nadąsali się, jedzą szybko, w milczeniu. Hafia nie je porządnie, ale dłubie w talerzu. — Jedz, Hafio — sucho rozkazuje Polana, ale sama też prawie nic nie je. Tylko Szczepan głośno siorbie, pochylony nad talerzem.
Po jedzeniu Manya śpieszy się co rychlej dostać na dwór. — Poczekaj chwilę, Szczepanie — zatrzymał go Hordubal. — Cóż to ja chciałem powiedzieć — — — Aha — jaki jest tego roku urodzaj?
— Sianokos będzie dobry — uchyla się Manya.
— A żyto?
Polana rzuca na Szczepana szybkie spojrzenie. — Żyto? — mówi Szczepan, jakby żuł to słowo. — To jest, gospodyni sprzedała ten grunt, co był na górze. Nie warto było mordować się tam. Szkoda roboty. Same kamienie, gospodarzu.
Hordubala kolnęło. — Same kamienie — mruczał — prawda, same kamienie, ale ziemia, Polano, to fundament...
Szczepan z wielką pewnością siebie wyszczerza zęby. — Ta ziemia nic nie dawała, gospodarzu — tłumaczy Manya. — Lepsze są łąki nad rzeką. Kukurydza zrodzi się tam wysoka na chłopa.
— Nad rzeką? dziwi się Hordubal. — Tyś kupiła, Polano, ziemię na równinie?
Polana chce coś rzec, ale woli milczeć. — To pańskie łąki, gospodarzu — tłumaczy Manya. — Grunt jak boisko, głęboki, buraczany — — — Tylko że buraki spadły w cenie. Lepiej już trzymać konie: gdy się uda jeden koń, to dostanie się za niego więcej, niż przez cały rok zarobi gospodarz pracą w polu. Żeby tak mieć jeszcze kawał równiny i zbudować stajnię tam w dolinie... — Oczy Szczepana błyszczą. — Koniowi potrzebna jest równina, gospodarzu. Koń, to nie koza.
— Dziedzic sprzedałby tamte łąki — dodaje Polana w zamyśleniu i na głos liczy, ile mogłyby kosztować. Ale Hordubal nie słucha, Hordubal myśli o gruntach żytnich i kartoflanych, które Polana sprzedała. Prawda, że to prawie same kamienie, ale czyliż kamienie nie były tam zawsze? To już należy do tej tam roboty. Na dwa lata przed odjazdem do Ameryki przemieniłem kawał ugoru w pole... E, cóż ty wiesz o wiejskiej robocie!
Hafia przyszurała się do Szczepana i wsparła się łokciem o jego ramię. — Wujku Szczepanie... — szepcze...
— Czego chcesz? — śmieje się Manya.
Mała wierci się zakłopotana. — Nic, ja tylko tak...
Szczepan sadza ją na kolana i kołysze. — No więc, cóż mi chciałaś powiedzieć?
Hafia szepcze mu do ucha: — Wujku Szczepanie, widziałam dzisiaj takie ładne szczenię!
— Nie może być — mówi z wielką powagą Manya. — A ja widziałem zajęczycę z trzema młodymi zajączkami.
— Ojej! — zdumiewa się Hafia. — A gdzie?
— W koniczynie.
— I będziesz je na jesieni strzelał?
Szczepan z ukosa patrzy na Hordubala. — Jeszcze nie wiem.
Dobry człowiek — myśli Juraj z zadowoleniem — dziecko go lubi. Do mnie nie podeszłaby tak, jak do niego. No, nic, przyzwyczai się dzieciak, tylko tyle, że ani słowem nie wspomniała o tych obrazkach, co jej przywiozłem z Ameryki. Należałoby dać coś Szczepanowi, uważa Hordubal i szuka oczami swej drewnianej walizki.
— Masz swoje rzeczy poukładane na ławie — mówi Polana. Zawsze była taka troskliwa, myśli Juraj, i poważnie podchodzi do tej kupki amerykańskiej. — Więc tak, to jest dla ciebie, Hafio, te obrazki i ten Teddy-bear — —
— Co to jest, wujaszku? — pyta Hafia z głębokim westchnieniem.
— To niedźwiedź — tłumaczy jej Manya. — Czy już widziałaś kiedy żywego niedźwiedzia? Tam daleko, w górach, są niedźwiedzie.
— A tyś je widział? — nastaje Hafia.
— Owszem, widziałem. Mruczą tak: mrumru.
— To jest, Polano, dla ciebie — nieśmiało szepcze Hordubal. — To głupstwa takie, ale cóż robić, nie wiedziałem, co by ci... — Juraj odwraca się i szuka czegoś, co by tak można ofiarować Manyi. — A to, Szczepanie — mówi zakłopotany — byłoby może w sam raz dla ciebie: amerykański nóż i amerykańska fajeczka...
— Ach, ty! — zduszonym głosem zawołała Polana, oczy zalały się jej łzami, wybiegła na dwór. No, Polano, cóż ci się stało?
— Grzecznie dziękuję, gospodarzu — kłania się Manya, pokazując w uśmiechu wszystkie zęby, i podaje Jurajowi rękę. Ej, ty, jaką ty masz siłę w ręku! Z tobą byłoby warto wziąć się za bary. No chwała Bogu, odetchnął Hordubal, to wszystko byłoby już załatwione.
— Pokaż mi wujaszku ten nóż — prosi Hafia.
— Widzisz, to jest nóż aż z Ameryki — pyszni się Szczepan. — Wystrugam ci nim amerykańską lalkę. Czy chcesz?
— Ojej, wujaszku — piszczy Hafia z uciechy — ale na pewno!
Juraj uśmiecha się szerokim, szczęśliwym uśmiechem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karel Čapek i tłumacza: Paweł Hulka-Laskowski.