Historja chłopów polskich w zarysie/Tom I/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Świętochowski
Tytuł Historja chłopów polskich w zarysie
Podtytuł Tom I. W Polsce niepodległej
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1925
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów — Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XVIII
Czynniki rozkładu. Ciemnota. Olbrzymie bogactwa wobec olbrzymiej nędzy. Pycha możnowładców. Morderstwa, pijaństwo i obżarstwo. Szały i dziwactwa. Pogarda dla ludu. Zanik poczucia moralnego i narodowego. Zepsucie duchowieństwa. Przekupstwa.

Wiek XVIII był dla Polski okresem nietylko największego nieszczęścia, ale także największej sromoty. Gdyby trzeba było znaleść dla niego podobieństwo, za najbliższe należałoby uznać upadek Grecji starożytnej przed jej niewolą macedońską. I tu, jak tam, warstwa panująca znikczemniała, zatraciła uczucie patrjotyzmu i uczciwości, sprzedała swe sumienie i cześć a z niemi cały naród wrogom: tu, jak tam, zanik moralności publicznej i prywatnej połączył się z zanikiem genjuszu twórczego; tu, jak tam, zrozpaczeni patrjoci daremnie usiłowali rozniecić szlachetny ogień w zimnych lub zgniłych sercach; tu, jak tam, zanim wkroczyły wojska najeźdźców, wprzód im utorował drogę osieł obładowany złotem. Szlachta zupełnie zapomniała, że istnieje jakaś ojczyzna, jakieś państwo polskie, względem którego ona ma jakieś obowiązki niepłatne, niezależne od szczególnych korzyści, jakie ono zapewnia jednostkom. Już w poprzedniem stuleciu odmawiała jawnie bezinteresownego udziału w obronie kraju. W obecnem już posunęła swój bezwstydny targ jeszcze dalej. Otrzymywała ona tytułem przywileju pewną ilość soli darmo lub za zniżoną cenę. Otóż gdy raz dostawa się spóźniła podczas wojny szwedzkiej, szlachta na sejmiku oświadczyła, że gdy sól zatrzymaną odbierze, wtedy będzie «ochotniejsza do obrony ojczyzny»[1]. Pewien poseł dopóty wstrzymywał obrady sejmu, dopóki mu nie pozwolono łowić ryb w jeziorach królewskich. (Szujski). Na początku XVIII w. spotkały się wszystkie ujemne czynniki, które współdziałają w śmierci każdego państwa: spodlenie i zobojętnienie obywateli, wojna domowa, anarchja, zaćmienie umysłowe i zamachy zewnętrzne. Obaj królowie z dynastji saskiej, za których «wszystkie nagrody Rzeczypospolitej stały się zapłatą podłości», przygotowali grunt pod zasiew, którego dojrzałe plony zbierał ich następca. Kłótnie i szacherki bezkrólewiów, wojny szwedzkie i rosyjskie, konfederacje pod wodzą warcholskich lub przekupionych panów, zrywanie sejmów, ciemnota połączona z bigoterją, gotowość do otworzenia bram kraju najeźdźcom — wszystko to tworzyło zgniłą atmosferę, w której żadna podniosła myśl zaląc i rozwinąć się nie mogła.
Obfite, bezmyślne i wstrętne szpikowanie mów i pism łaciną stwarzało pozór dużego wykształcenia szlachty ówczesnej. Tymczasem pomimo znajomości i wprawy w używaniu tego języka, była ta warstwa społeczna bardzo ciemna. «Wychowanie młodzieży — powiada Kołłątaj[2] — było rzeczą najobojętniejszą dla rządu... Ponieważ u nas anarchja opanowała wszystkie rządu części, przeto facultas juridica (wydział prawny Akad. krak.) nie miała do czego stosować się przez wzgląd na potrzeby kraju... Nauka prawa zdawała się wcale niepotrzebną w tym ogólnym zamęcie». Wszystkie prawie kobiety polskie nie tylko miały brzydki charakter pisma, ale nawet nie znały ortografji. Uczono je pisać dopiero po zamążpójściu. Rzecz naturalna, że przy takiem lekceważeniu oświaty dla siebie, szlachta tem bardziej musiała ją uznawać za niepotrzebną dla poddanych.
E. Brüggen[3] przytacza następującą notatkę w dzienniku pewnego obywatela ziemskiego w r. 1774: «Oddawna zauważyliśmy w gospodarstwie rozmaite nieszczęścia; grad zbił pszenicę i groch, ogień pokazał się w kuchni, słowem, plagi boże i złe wróżby. Nie wiedzieliśmy, czemu to przypisać, gdy wreszcie z pomocą bożą ujawniła się zgroza grzechu sodomskiego». Ów zaś grzech sodomski polegał na tem, że wychowanica pani, szlachcianka, zawiązała stosunek miłosny z poddanym. Z wyroku kapłana ona otrzymała od pani 40 prętów, on zaś 5 dni w dybach i co piątek 100 pletni. Przytem odprawiono mszę za zbawienie duszy sprawców nieszczęścia.
Pobożność szlachty polskiej tego wieku była przeważnie obrządkową, zewnętrzną. Jej usta mechanicznie wyrzucały przy lada sposobności wytartą frazeologję dewocyjną, która nie korzeniła się głęboko ani w rozumie, ani nawet w uczuciu. Gdy Massalski żenił się z Radziwiłłówną, biskup, chcąc przed ślubem zrewidować wiedzą religijną krewniaka, zapytał go: «A kto świat stworzył?» — «Pan Jezus» — odrzekł bez namysłu nowożeniec[4]. Bardzo powierzchowna, chociaż bardzo manifestacyjna religijność szlachty polskiej najlepiej się ujawnia w tych wypadkach, w których ściera się z interesem możnowładczym. Długo i zawzięcie opierano się dopuszczeniu innowierców do senatu i wogóle równouprawnienia ich z katolikami, ale Mikołaj Pac — jak świadczy Niesiecki — zajmował biskupstwo kijowskie, chociaż był nietylko człowiekiem świeckim, ale kalwinem.
«Polskę uważać można — mówi Kołłątaj[5] — odziedziczoną przez kilkadziesiąt możnych familij, które pańskiemi nazywali, a resztę szlachty jako pospólstwo ludzi wolnych, którymi wysługiwała się oligarchja w czasie anarchji». Na wielkiem morzu nędzy ludu wiejskiego i fosforyzującego złudnemi pozorami ubóstwa średniej i niższej szlachty rozrzucone były wysepki wielkiego bogactwa i równie wielkiej rozrzutności magnatów. Arcybiskup gnieznieński posiadał 11 miast, 271 wsi, 83 folwarki i 87 młynów. Podobnie biskupi krakowscy. Stanisław Lubomirski posiadał 31 miast, 738 wsi na obszarze 26.000 kilometr. Ordynacja Ostrogska — 19 miast i 589 wsi z dochodem (1753 r.) 1,234.000 złp. Dochód K. Radziwiłła wynosił 5 mil. zł. p. Około 1750 r. dochody 12 Potockich oceniano na 462.500 dukatów. Odpowiednie lub nieodpowiednie do tego były rozchody. Podróż Czartoryskiego z Puław na Wołyń odbywała się w 400 koni i 14 wielbłądów, a jadąc do wód mineralnych w Bardyowie ciągnął za sobą do 100 powozów «asystencji». Na popasach wyrzucano mieszkańców z domów, wybijano ściany dywanami i urządzano Sieniawę» — jego rezydencję. A jaka była ilość dworzan, widać z tego, że Rafał Leszczyński, pan skromniejszej zamożności od poprzednich, po śmierci żony musiał sprawić dla nich 2.000 szat żałobnych[6].
Ci królikowie, czując swoją potęgę i zupełną niezależność od państwa, rozdymali się nieraz szaloną pychą. Sapieha, wojewoda wileński i hetman wiel. lit., zabrawszy wszystkie promy i łodzie, przez cały dzień przeprawiał się przez Wisłę pod Warszawą, ażeby «pokłonić się królowi Janowi III prosto z przewozu». Gdy król czekał, on postanowił zadrwić sobie z niego, bo przeprawiwszy się, pojechał prosto do swego pałacu. Tenże pan, gdy go wyklinano w kościele, kazał na wzgardę bić z armat[7]. Walewski, wojewoda sieradzki, goszcząc sąsiada, który przyszedł odwiedzić go chorego, napełniwszy kielich winem, zawołał: «Twoje zdrowie, Boże. Wkrótce stanę przed tobą i zapytam cię, dlaczego tak uporczywie prześladujesz Polskę i zgubiłeś ją na wieki. A jeźli mi nie dasz dobrej racji, będziesz musiał bić się ze mną»[8].
Ks. Józef Jabłonowski wyznaczył dzień swego patrona na składanie czynszów dzierżawnych, które przyjmował uroczyście, przybrany w ordery. Składała je nawet własna jego żona, która dzierżawiła folwarki. Córkę za przewinienia osadzał na odwachu. Kazał tam również umieścić portret królewski za karę, że mu król czegoś odmówił. Rozebrany do koszuli, przeglądając się w zwierciadłach, pytał siebie: «Kto ja jestem? — Bohater, minister, król, biskup... to mało. Jestem papieżem. Ale i ta mało dla mnie. Gdyby była jaka większa godność, i taby mi się należała». Miasteczko Czołhan od imienia córki nazywał Teofilpolem. Gdy zapytany podróżny nazwał je Czołhanem, Jabłonowski kazał mu dawać baty — zwłaszcza żydom.
Stępkowski, wojewoda kijowski, ze sreber kościelnych, zabranych jezuitom, kazał zrobić uprząż na konie; gdy przejeżdżał, ludzie klękali — dla szykany. — Zuchwalstwo, nie czując żadnych hamulców, nie znało żadnych granic. Gdy mąż żony, którą bałamucił słynny awanturnik Gozdzki, zagroził mu zemstą, ten wtargnął w nocy do sypialni, położył się przy drugim boku żony w łóżku małżeńskiem i tak przespał do rana, niezaczepiony przez wylękłego męża[9].
Nieokiełzana pycha przeradza się zawsze w samowolę, szał i rozbestwienie. Grabowski, sędzia grodzki, wypróżnił się na środku bóżnicy, chcąc zmusić kahał do oddania mu długu. — Czyż, deputat trybunału, zaprosiwszy do siebie kolegów na Zielone Świątki w kłótni, gdy się upił, obił ich kijami. Brat Matuszewicza, zapisującego te fakty w swych Pamiętnikach, zabił w Paryżu gospodarza, upominającego się o zapłatę.
Krewki temperament, uzuchwalony niedbałem wychowaniem, pobudzany przykładami bezkarnych gwałtów, nieokiełznany prawem, w wybuchach gniewu nie cofał się nawet przed zbrodnią. Krzysztof Zawisza, wojewoda miński, ściął «prawie urzędownie» swego szwagra Kaczanowskiego za to, że ten śmiał zaślubić siostrę jego żony. «Taki koniec słuszny jest żeniącym się nierównie i spierającym się z dostojniejszymi» — prawi w swym pamiętniku, wyrażając temi słowami najprawdziwszą formułę postępowania możnowładców polskich[10].
Mikołaj Potocki, starosta kaniowski — opowiada F. Karpiński — własną ręką zabił 40 ludzi. Kalinowskiemu, staroście grodowemu, kazał dać na publicznym gościńcu 150 kijów, za co mu potem zapłacił 200.000 zł. Gdy mu ksiądz odmówił rozgrzeszenia, kazał zburzyć kościół, wygnać z Horodenki księży, których przebłagany potem przywrócił, ale zmienił religję na grecką, bo pop był pobłażliwszym dla jego sumienia. — Starosta knyszyński, Czapski, sadzał tych, których chciał ukarać, w beczkę nabitą gwoździami i przed sobą toczyć kazał. Radziwiłł, chorąży litewski, okrutnik godny seigneurów francuskich, lubił słuchać uwięzionych przez siebie w podziemiach, nazywając ich swoimi najlepszymi śpiewakami. Radziwiłłowa, wojewodzina wileńska, kazała ściąć szlachcica Czuszejkę, wysłanego dla zbierania składek na konfederację barską, za to, że ośmielił się naganiać jej swawolne życie[11].
Nietylko poddani chłopi, ale również mniejsza szlachta czuła tak straszny lęk przed możnymi panami, że (opowiada Matuszewicz) gdy zginął ulubiony chart z psiarni Wiśniowieckiego, jego urodzony łowczy z obawy kary schronił się do klasztoru i został franciszkaninem[12].
Szlachta polska zawsze upijała się chętnie winem, w epoce jednak panowania Sasów zamieniła się na żywe beczki tego napoju. Zdumiewająca była nietylko powszechność pijaństwa, ale jego miara. Kasztelan zawichoscki, Borejko, sprowadzał sobie co pewien czas dwóch zakonników, zamykał się z nimi, ogłaszał, że jego dom został czasowo zamieniony na klasztor, i pił, odmawiając przytem pacierze lub słuchając mszy, odprawianej codziennie przez jednego z mnichów. Gdy ich nie miał, siadał przy drodze ze skrzynką butelek i pił z przechodniami. Podobnie Kossowski, starosta sieradzki, wspólnie z żoną, rozstawiał ludzi na drogach i utrzymywał faktorów w mieście, którzy mu donosili o przejeżdżającej szlachcie. Upatrzonych łapano, sprowadzano do dworu, gdzie ich zmuszano jeść i pić[13].
«Miały domy kielichy uprzywilejowane — opowiada H. Moszczeński[14] — jako to: w domu Sapiehów jest kielich, z którego pił Piotr Wielki i August II... z dyplomatem od wspomnianych obydwóch monarchów nadanym, że ten kielich z szafki, gdzie był konserwowanym, dobywanym i wynoszonym być nie powinien, tylko z asystencją honorową przy kotłach i trąbach». Autor miał również taki czczony kielich, ofiarowany przez Augusta II, którym «król z kawalerami orderu Orła białego popili się»... «Znałem — mówi dalej Moszczeński — jeszcze inne osoby, jako to: Komarzewskiego, jenerała, fligieladjutanta królewskiego, co kosz wina szampańskiego przez swawolę i żart wypijał w godzinę i nie upijał się. Tenże sam z Świejkowskim, stolnikiem wołyńskim, założyli się z księciem Lubomirskim, podstolim koronnym, że we dwóch starego węgierskiego wina beczkę wypiją, a to w ten sposób: pierwszy podstawiwszy pod dziurę wyjętego gwoździa z beczki swój kielich wielki napełniał, drugi widząc dopełniający się kielich, swój podstawiał, a tak kolejno czyniąc, beczkę wypróżnili... Nie było tedy balu, uczty tak magnatów i obywateli świeckiego stanu, jako i duchownych, aby nie wyprowadzano pijanych, nie mogących utrzymać się na nogach, wyzutych zupełnie z przytomności».
Adam Małachowski, krajczy koronny, miał również kielich półgarncowy, który musieli wypić wszyscy jego goście, nawet przypadkowi. Gdy ktoś, mając doniego interes, chciał się zabezpieczyć od tego niebezpiecznego przymusu, brał od pijaka piśmienne zwolnienie. Często się zdarzało, że Małachowski nawet przysłanych do niego służących spoił do bezprzytomności[15].
Słynny opój Radziwiłł Panie Kochanku polecił swoim oficerom, ażeby go osadzili w areszcie, gdy się upije i przez to zapobiegali jego awanturom.
Ostry i dowcipny karciciel wad szlachty tego wieku, F. Jezierski, pisze w swym ciekawym słowniczku[16]. «Pijaństwo ustawiczne i wszelkie zbytki zabierały połowę czasu sądzenia i jeżeli który z sędziów przychodził trzeźwy, to się znalazł w izbie sądowej, jak Bonifrater między szalonymi».
Jak pijaństwo szlachty wyrażało się w przybliżonych cyfrach, świadczy notatka, zamieszczona w Dzienniku Handlowym z r. 1787 (104). «Chociaż w r. 1785 i sejmiki spokojne i trybunały trzeźwe, okazuje się z regestrów celnych, że w przeciągu 18 miesięcy 36.000 beczek samego wina węgierskiego sprowadzono do Polski. Beczkę po 10 czerw. zł. rachując, wyszło z kraju pieniędzy 6,480.000 zł. p. Ledwie nie drugą połowę wprowadzono kontrabandą. Strach pomyśleć, jak wiele przepijamy jeszcze innych win — francuskich, włoskich, hiszpańskich».
Obżarstwo w niższych pokładach szlachty, a smakoszowstwo w wyższych, które już w poprzednich stuleciach pochłaniało olbrzymie sumy, wydobyte z rąk poddanych, w obecnem rozwarło jeszcze szerzej swą paszczę. «Stoły nasze — powiada jeden ze współczesnych kaznodziejów[17] — są jak mapy geograficzne, na których musi znajdować się wszystko, cokolwiek ludzkie kraje mają osobliwego».
Nie dziwno, że życie próżniacze, opasłe i opite, wolne od wewnętrznych i zewnętrznych powściągów, rodziło dziwaków, zwyrodnialców, a nadewszystko bezwstydników. Niejaki Uniatycki, ażeby oddechy ludzkie nie zakażały mu powietrza, modlił się w kościele pod kloszem szklanym. Niejaki Dulski trzymał liczną służbę z ładnych dziewcząt, które pełniły swą powinność według królowej szwedzkiej Krystyny. Brzostowski, wojewoda piński, wynajmował w Dreźnie mieszkanie przeciwległe swojemu i przeciągnąwszy sznurki przez ulicę, bawił się widokiem upadających przechodniów, albo dzwonił w nocy do drzwi cudzych mieszkań i wychylającym się niemcom smarował głowy smołą[18]. Robił to nie swawolny student, ale wojewoda! Kiełczewski, szlachcic w Lubelskiem, całą ludność swoich wsi zamienił na strzelców i myśliwych, których rozpił. Pańszczyzny i powinności poddanych częściej używał do robienia obławnych parkanów i sieci, niż do roli. Dochód miał tylko z propinacji, resztę zjadała czereda myśliwska, chociaż żyzna ziemia rodziła bez uprawy[19]. — Czartoryski, stolnik, w kontrakcie dzierżawy dóbr Wołowice zamieścił następując warunki: 1) wolno dzierżawcy ożenić się tylko za pozwoleniem księcia; 2) co rok kupi korzec śliwek, sam je zje i pestki zasadzi; 3) będzie miał ekonoma złodzieja, którego zrobi porządnym człowiekiem[20]. — Dyliński, poseł smoleński, proponował kastrować żydów, ażeby tym sposobem wyginęli. — Komornicki, obywatel podolski, udając proroka, jeździł po kraju wózkiem zaprzężonym w kozy, których mlekiem jedynie się karmił. — Niejaki Wolski zbudował sobie fregatę, zebrał dla niej załogę i wywiesiwszy flagę hiszpańską, wypowiedział wojnę Algierowi. Zaatakowany schronił się do portu papieskiego, gdzie go rozbrojono i za wstawiennictwem królowej uwolniono[21].
Wojewoda Łoś miał na dziedzińcu trzy bramy: senatorską, szlachecką i chłopską. Stróże pilnowali, ażeby nikt nie wszedł niewłaściwą. Nie wszyscy szlachcice mogli i umieli tak wyraźnie oznaczać swoje przekonania o różnicy stanów, ale niewątpliwie wszyscy to przekonanie podzielali, zwłaszcza w odniesieniu do chłopów. Wspomniany Kiełczewski, gdy na polowaniu ekonom radził mu usunąć się przed nadbiegającym niedźwiedziem, dumny pan pozwolił niedźwiedziowi poszarpać się, a ekonomowi dał chłostę z napomnieniem: «Nie strasz ty chłopie pana, bo pan nie baba». — Wojewodzinie Potockiej, matce Szczęsnego, przy wsiadaniu dworzanin podawał kułak, bo jej ramienia dotknąć się nie ważył[22]. Szlachta czuła i objawiała zawsze tak wielką pogardę dla chłopów, że nie znosiła ich nawet w swej służbie. «Było rzeczą bardzo wstydliwą — mówi Kołłątaj[23] — utrzymywać między dworzany ludzi nieszlacheckiego pochodzenia, a jeśli się zdarzył podobny wypadek, niezaszczycony klejnotem szlacheckim był wystawiony na tysiące przykrości a pan uważany jako niedobry obywatel, nieprzychylny krwi szlacheckiej i często bardzo wystawiony na wielorakie podczas sejmików afronta». Była to odraza już nietylko społeczna, ale jak gdyby rasowa.
Pomimo tej boskiej dumy ci sami więksi i mniejsi panowie nie sromali się popełniać czynów karygodnych bardzo niskiego gatunku. Już w XVI w. krzywoprzysięstwo było tak powszechne, że, według Modrzewskiego, «rzadki, kto się czuje poczciwym człowiekiem, znajdzie się, co by chciał być między świadki, mające przysięgać, policzon», a również Górnicki wytykał nadużywanie przysiąg. W XVIII w. w atmosferze moralnej tak zepsutej, kłamstwo zeznań sądowych rozpleniło się jeszcze bujniej. Matuszewicz przyznaje się w swych Pamiętnikach, że mając przysiąc w wyrazach non coacte (nieprzymuszenie), przysiągł nunc coacte (teraz przymuszenie); jego matka zaś, która tak zbiła szlachcica, że umarł, kazała synowi sfałszować metrykę, świadczącą, że zmarły nie był szlachcicem, a gdy to nie pomogło, przysięgała fałszywie, że go bić nie kazała. Opowiadający te bezeceństwa syn nie czuje najmniejszego wstydu. Ale bo też — jak wielu ówczesnych szlachciców — był to aktor, grający komedję przed ludźmi, przed sobą, nawet przed Najświętszą Panną, której opiece poleca w kościele najgorsze swoje sprawy, przed którą wtedy płacze «bardzo mocno, niemal z ryczeniem». Wogóle czułości i łez używa on ciągle, a zdobywa się na nie z dziwną łatwością i wprawą. «Padłem do nóg kanclerzowi — pisze — i zacząłem płakać tak dalece, że sama kancelarja płacz mój usłyszała»... Tak nauczyłem się płakać, że skoro do którego deputata przyjechawszy, mówić zacząłem, zaraz mi łzy z oczu lunęły[24].
Dopóki szlachta posiadała jeszcze charaktery mocne, czyste i o swą godność dbała, przysięga jako dowód sądowy — mogła być środkiem proceduralnym bardzo skutecznym i szlachetnym. Ale gdy znieprawiła się, była nietylko zawodnym, ale bardzo szkodliwym. W XVIII w. fałszywe zeznania w sądzie nie kosztowały nikogo wyrzutów sumienia. Jak dalece lekceważono wszelką przysięgę, dość powiedzieć, że kiedy Branicki po długim oporze wreszcie uległ i zgodził się na zaprzysiężenie w swojem mieszkaniu ustawy ograniczającej władzę hetmanów, a nie było pod ręką krzyża, użył zamiast niego otwartych nożyczek. Gdy w r. 1789 sejm uchwalił podatek ofiary na wojsko, szlachta — jak wykazuje Kalinka[25] — podawała fałszywe cyfry dochodów i wreszcie tę daninę zwaliła na chłopów. Tegoż roku na sejmie przymawiano utytułowanym dorobkiewiczom, że zmówiwszy się z rzeźnikami, utaili 49 skór z zabitych wołów, ażeby tylko od jednej zapłacić podatek. Szlachta nie poprzestawała na przyznanych jej przywilejach celnych, lecz pod ich osłoną albo nawet bez żadnej osłony trudniła się przemytnictwem i składała kłamliwe deklaracje na komorach celnych. «Posiadamy w zbiorze ciekawy dokument — mówi Jelski[26] — wyjaśniający, jak w r. 1783 marszałek powiatu wołkowyskiego, Kościałkowski, sprawiwszy gwałt na przykomorku hermańskim (na Żmudzi), porozbijał rogatki i miał bizunować zawiadowcę, który ledwo zdołał salwować się ucieczką... Nawet po konstytucji 3 Maja nie ustawały zbrojne przedzierania się szlachty z kontrabandą przez komory celne».
Ubezwrażliwiony zmysł moralny, który surowo karał drobne wykroczenia chłopów, nie odczuwał hańbiącej wagi najcięższych przestępstw szlacheckich, a zwłaszcza wielkopańskich. Syn W. Potockiego, który zabił brata żony, skazany został na rok i 6 niedziel wieży. Unikając kary, zaciągnął się do wojska jako towarzysz husarski, a ojciec wyrobił mu u króla podczaszostwo.
Już od XVII wieku pewne występki, a zwłaszcza przedajność i rabowanie dobra publicznego przestały być uważane za czyny karygodne. «Powiadają — pisze J. Jabłonowski — że Leszczyński z podskarbstwa przechodząc na podkanclerstwo koronne i starając się o kwit, ledwie nie całą Izbę poselską ujął, to pieniędzmi, to prezentami, że już securus do czytania kwitu (rachunku) przystąpił, kiedy cała Izba resonuit (zabrzmiała): Zgoda! Po uciszeniu się jeden poseł zawołał: «Nie masz zgody!» — i skrył się. Leszczyński trzymając regestr, co komu dał, zawołał z impacjencją: «A który to tam taki syn, com mu nie dał?» A ów kontradycent nie pokazał się, bo był wziął i był w regestrze». Maczyński (za Sobieskiego), uznany za niepokalanego podskarbiego, gdy odchodził z tego urzędu, a na sejmie przyjęto jego rachunki, rzekł: «Dziękuję za kwit, ale ten niesprawiedliwy, bom ukradł dwakroć sto tysięcy, które zwracam». Tylko nieszczęście — dodaje Jabłonowski — że ten sejm nie doszedł, boby mu pewnie Rzeczpospolita była elogium more romano et civicam przypisała coronam... (pochwałę obyczajem rzymskim i koronę obywatelską). Jeżelim niepojętem, niejako bezdennem morzem nazwał sejmy, gdzie skryte i nie wiedzieć skąd wyrywające się wiatry intryg i pasji ludzkich panują... dopieroż trybunały koronne słuszniej morzem nazwać mogę zdrad, oszukań do przedłużenia spraw i do samego przegrania niesprawiedliwego inwencji«[27].
Zaraza moralna w sferze szlacheckiej rozpostarła się tak szeroko, tak nieliczne ominęła jednostki, że wszczepiła się nawet w charaktery skądinąd zacne. Biskup Sołtyk, budując pałac w Warszawie, umówił się z podskarbim, że ten wstrzyma ogłoszenie o redukcji monety («berlinek wrocławskich»), dopóki biskup nie zapłaci robotnikom[28].
Ale chyba jeszcze wyraźniej, niż przytoczone dowody, o zaniku nerwów moralnych u charakterów ówczesnych przekonywują nas plamy piór dwóch uczciwych pisarzów, którzy opisywali i karcili zepsucie: ks. Kitowicz osądził, że «nie miała Polska i nie będzie miała tak wspaniałego i hojnego króla, jak August III», a F. Karpiński wysławiał mordercę Polski Repnina i przypisywał mu swoje utwory. W zupełnej zgodzie z tym nastrojem lepszych dusz słynna i rzeczywiście zasłużona patrjotka ks. Izabella Czartoryska romansowała z tym mordercą i usprawiedliwiała się przed nowym wielbicielem ks. Lausunem (jak on twierdzi w swych pamiętnikach), że czyni to z wdzięczności dla dobroczyńcy jej ojczyzny. Pod opiekę tego dobroczyńcy, którego zasługi dla Polski już wydobyły się wtedy na wierzch okropnemi skutkami, wysłała do Petersburga na dwór Katarzyny swoich synów, którzy go nazywali (poniekąd słusznie) «ojcem», a ich prawny ojciec tytułował go w listach «przyjacielem»[29] Młody hr. Tarnowski z Markuszewa był chrzestnym synem carowej[30]. W takiej atmosferze mógł swobodnie poruszać się każdy, kto — jak mówił niezbyt zresztą wrażliwy Krasicki — «wstęgi nosi na szyi, co warta powroza». Całe bowiem życie publiczne i prywatne górnej warstwy szlacheckiej tworzyło nadzwyczajnie zharmonizowaną, wielogłosową symfonję spodlenia. «Sejmy były zjazdami, nie wolno było nic zbawiennego ustanowić dla kraju, odzwyczajono się nawet od tego. Zjeżdżali się panowie, trzymali stoły otwarte, dawali bale, na sesjach łajali króla, a dopełniwszy tego wszystkiego, znowu z wielkiemi taborami do państw swoich wracali»[31] — «Ażeby uchronić sejmik od zerwania — opowiada inny pamiętnikarz — rozpoczęto w jego lokalu tańce, a gdy przeciwnicy się oddalili, zagajono sejmik i wybrano deputatów»[32].
Z bardzo małemi wyjątkami wszystkie sumienia, głosy, wpływy, czynne w sprawach publicznych, były kupne. Możnowładcy, szlachta, utytułowana sprawowanemi i niesprawowanemi przez nią urzędami, posłowie sejmowi, deputaci trybunałów, wszyscy aż do ostatniego króla byli sprzedajnymi nierządnikami. «Nie było żadnego nieszczęścia krajowego — mówi Karpiński[33] — do któregoby o sobie myślący magnaci nie należeli». Upodleniu mężczyzn dorównywały kobiety, płoche, bezczynne, bezwstydne, kupne, zapamiętale tańczące na balach publicznych z pierścionkami na palcach bosych nóg, kładące się za pieniądze lub wpływy do łóżka swoim i obcym mordercom konającej ojczyzny. «Ogół kobiet — pisze umiarkowany w swych sądach A. Czartoryski — w zimnej zamknięty obojętności, ani wewnętrznem ubolewaniem, ani nawet powierzchowną tkliwością długu krajowi nie wypłacił, i polak, choć sprawca hańby, z miłym w biesiadach był zawsze przyjmowany uśmiechem». Zapiski pamiętnikarzów, fakty i świadectwa zebrane przez Kraszewskiego (w Polsce podczas trzech rozbiorów) graniczą z nieprawdopodobieństwem, a jednak są wiarogodne. Trudno uwierzyć, ażeby tak być mogło, a jednakże tak było, że ludzie obdarzeni wysokiemi godnościami tak się szczycili swą hańbą, jak ich przodkowie zasługą i że zbrodnia używała praw chwały. Jeżeli prawdą jest, że panowie otaczający umierającego Zygmunta Augusta podsuwali nieprzytomnemu rozmaite dla siebie nadania i rozdrapywali cenniejsze jego rzeczy a nawet odzież tak dalece, że biskup krakowski, nie mając czem przykryć ciała monarchy, kupił na to zgrzebnego płótna; jeżeli prawdą jest, że jeden z biskupów kazał sobie co wieczór dawać ślub z gospodynią, a po spędzonej z nią nocy rano otrzymywał rozwód[34]; jeżeli już w XVI w. możnowładcy okazywali tak drapieżną chciwość, a dostojnicy kościelni tak gorszący bezwstyd, to łatwo się domyśleć, jak głęboko w otchłań zepsucia stoczyły się obie te klasy rządzące państwem i bez podejrzenia można uwierzyć, że nawet księża — jak zapewnia Ochocki — dostarczali magnatom kradzionych dziewcząt do haremu, a nawet jeden z nich założył «jakieś bractwo wszeteczne». Niższe bowiem duchowieństwo zapadało się w błoto z wyższem. «Księża — mówi Karpiński[34] — po większej części zepsuci, psuli zarazem lud sobie powierzony, a naczelnicy ich, biskupi, publicznie trzymając nałożnice, ośmielali niższych, ażeby szli tą samą, słodką wprawdzie, ale najbrudniejszą drogą». Klerem parafjalnym owładnęła nienasycona chciwość. Jeden ze współczesnych opowiada, że przejeżdżając przez miasteczko Pajęczno (w archidiecezji gnieźnieńskiej) widział trupy leżące na słomie i wydające straszny odór, gdyż ksiądz nie chciał grzebać niżej 200 zł. Inny kazał rewidować nieboszczyków, czy niema przy nich pieniędzy[35].
Ambasador rosyjski Stackelberg, który z tych wszystkich upodleń korzystał, w znacznej części sam je stwarzał i jednocześnie niemi gardził, powiedział z szyderstwem, że po śmierci Czartoryskiego, wojewody ruskiego, niema przed kim w Warszawie zdjąć kapelusza. Wszyscy posłowie rosyjscy wiedzieli dobrze nietylko o tem, ilu «wiernych synów ojczyzny» i za jaką cenę można było kupić, ale także o tem, że w armji litewskiej przez cały czas panowania Augusta III «nikt nie widział hetmana na koniu»; że (w r. 1776) było 3928 żołnierzów, a 1272 oficerów, a w polskiej na 30.000 żołnierzy 20.000 rang oficerskich, skąd powstało przysłowie: «dwa dragony a cztery kapitany» — taka siła zbrojna wobec niebezpieczeństwa zagłady politycznej z trzech stron; że gdy uchwalono (1789 r.) 10 groszy podatku dochodowego, prawie wszyscy podali swe dochody fałszywie; że «ogół obywatelstwa nietylko nie był ofiarnym, lecz poza swym obowiązkiem daleko wtyle pozostał, w całej Rzeczypospolitej z wyjątkiem 3—4 województw złożył dowód brzydkiego skąpstwa i jeszcze brzydszej nierzetelności... Doszło do tego, że posłowie, rozsądnie przemawiający, uważali za konieczne głosy swe zaczynać lub kończyć zapewnieniem, że od nikogo żadnych pieniędzy nie brali»[36].
Przytoczyliśmy te objawy zbytku, zdziczenia i zepsucia szlachty w tym głównie celu, ażeby okazać, że ona, nieudolna gospodarczo, karmiąca się pasorzytniczo pracą ludzi, wytrawiona z uczuć moralnych i obywatelskich, opętana egoizmem nietylko nie chciała, ale nie mogła wstrzymać się od wyzysku poddanych, a tem mniej myśleć o poprawie ich położenia. Pomimo złudnych pozorów, była ona w XVIII w. zarówno moralną, jak materjalną ruiną. A jak cnotliwa gromadka Lota nie zaprzeczała grzeszności Sodomy, tak zacne wyjątki nie zakrywały swem światłem ciemności zepsucia ogółu szlachty tego stulecia.





  1. Pawiński, Rządy sejmikowe, Warszawa 1888 s. 110.
  2. Stan oświecenia w Polsce w ostatnich latach panowania Augusta III, Poznań 1841, Warszawa 1907, s. 74, 93, 126.
  3. Polens Auflösung, Lipsk 1878, s. 120.
  4. J. Niemcewicz, Pamiętniki czasów moich, Lipsk 1868.
  5. Stan oświecenia, 119.
  6. Bujak, Studja historyczne i społeczne, Lwów 1924, s. 109, W. Łoziński, Życie polskie w dawnych wiekach s. 31, 150. L. Dembowski, Moje wspomnienia Petersburg 1898, s. 215.
  7. Matuszewicz, Pamiętniki, Warszawa 1876, I. 126.
  8. Niemcewicz, 106.
  9. Pamiętnik anegdotyczny z czasów S. Augusta, Warszawa 1906.
  10. Jelski, Zarys, II. 65.
  11. Karpiński, Pamiętniki, Warszawa 1898, w różn. miej. W warstwie szlacheckiej wyższego pokładu nierzadkie były okazy kobiet srogich, wymierzających sobie doraźnie sprawiedliwość. Żona Adama Kołysko, napadłszy w karczmie szlachcica, który skrzywdził jej rodzinę, dała mu własną ręką 50 batów. Rocznik Tow. hist. lit. w Paryżu, Poznań 1872, s. 12. Umiały one również gromić przed sądem publicznym okrucieństwa szlachty względem urodzonych. Patrz mowę starościny rawskiej u A. Kraushara, Drobiazgi historyczne, Kraków 1891, s. 14
  12. H. Rzewuski przytacza w Pamiętnikach B. Michałowskiego — nie wiadomo, prawdziwy czy zmyślony, ale charakteryzujący epokę — podobny fakt ucieczki pod opiekę kościoła. Potocki, wojewoda kijowski, mając sprawę w sądzie lubelskim, odezwał się do adwokata przeciwnej strony, Glinczewskiego: «Zapytam waćpana, z jakiej waszeć gliny, mości panie Glinkiewiczu? — «Nie z małoruskiej — odparł ten — ani z wołoskiej, ale z prawdziwej polskiej, mości panie Potoczyński». Wojewoda zbladł ze złości, ale zamilkł. Glinczewski, wiedząc, że go zemsta nie minie, wstąpił do seminarjum, został księdzem i proboszczem. W kilka lat, gdy powracał od chorego, został napadnięty przez służbę wojewody, która połamała mu ręce i nogi, tak że wkrótce umarł (II, 37).
  13. K. Koźmian, Pamiętniki, Poznań 1858, I, 116.
  14. Pamiętnik do historji polskiej, wyd. Warsz. 1907, s. 12
  15. Kitowicz, Pamiętniki, Poznań 1858, V, 116.
  16. Niektóre wyrazy porządkiem abecadłowym zebrane, 1791, s. 229.
  17. Jelski, II, 18.
  18. Dembowski, I w r. m.
  19. Koźmian, I, 180, 185.
  20. Dembowski.
  21. Moszczeński.
  22. Chrząszczewski, Wyciąg z pamiętnika, Wilno 1856.
  23. Stan oświecenia w Polsce, s. 122.
  24. Matuszewicz, I, 126, 137, II, 150, 374.
  25. Sejm Czteroletni, Lwów 1888, I, 489.
  26. Zarys, 292, 54.
  27. Skrupuł bez skrupułu (1730) wyd. krak. 1858, s. 21, 23, 35.
  28. Kitowicz, I, 119.
  29. Wiele szczegółów tego stosunku podaje Dr Antoni G. (w Przewodniku naukowo literackim, Lwów 1877, s. 481), który uznaje «okoliczności łagodzące dla tych upadłych aniołów».
  30. Dembowski, I, 204.
  31. Niemcewicz, 57.
  32. Matuszewicz, I, 137. Uciekano się nawet według tego autora do drastyczniejszych środków. Ażeby usunąć jeden głos z trybunału, dano pewnemu deputatowi na przeczyszczenie.
  33. Pamiętniki, s. 83, 118.
  34. 34,0 34,1 Jelski, I, 133. 144.
  35. Dzwon staropolskiej fabryki w Warszawie odlany, 1790.
  36. Kalinka, Sejm czt., I, 139, 216, 489. W przypowieściach zebranych przez A. Grabowskiego (Starożytności historyczne, Kraków 1840, I, 388) znajduje się taka charakterystyka szlachty polskiej: «Borgować a nie płacić, czynić, co chcieć, a karania nie przyjmować, gwałt uczynić i z tego się chlubić, nabożnym być a zabić, nałajać a nie przeprosić, pożyczyć a nie zwrócić, przyrzec a nie sprawdzić, pobić i jeszcze oskarżyć, wydrzeć a gwałtu wołać, źle czynić a wstydu nie mieć». Porów. Jelskiego Zarys, I, 132.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Świętochowski.