Henryka/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor François Coppée
Tytuł Henryka
Wydawca Drukarnia S. Lewentala
Data wyd. 1889
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Kassylda Kulikowska
Tytuł orygin. Henriette
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

Tymczasem te biedne dzieci były zupełnie usprawiedliwione.
Tak samo jak matka, Armand, przechodząc przez mały salonik, z przyjemnością patrzał na wdzięczną główkę, skłaniającą się lekko dla oddania mu ukłouu. Ale w niewinności ducha nie dostrzegł nigdy przelotnie rzucanego na siebie tkliwego spojrzenia, ani rumieńca, oblewającego twarz robotnicy. Co do niéj, od piérwszego widzenia Armanda, ach! od pierwszego razu zakochała się w nim, i ten piękny, wytworny młodzieniec, o ruchach harmonijnych, oczach łagodnych a ognistych, wydał się jéj jakąś wyższą istotą. Henryka była uczciwa, ale nie nieświadoma. W pracowni rozmowy towarzyszek nauczyły ją wielu rzeczy. Nigdy wszakże jéj pragnienie nie było tak zuchwałém, aby się podnieść do przedmiotu, budzącego uczucie w jéj sercu.
W jéj oczach Armand był jednym z „bogatych,” jednym z tych, których biedni znać bliżéj nie mogą i patrzą na nich tylko zdaleka. Była pewna, że Armand ma jakąś „przyjaciołkę,” bo na przedmieściu nie przypuszczają, żeby dwudziestoletni chłopiec mógł się bez niéj obejść; — ale ta, którą on kocha, musi być kobietą wielkiego świata „piękną panią,” i — nie znając jéj, lecz nie wątpiąc o jéj istnieniu, Henryka uważała ją za szczęśliwą i zazdrościła rozkoszy, jakiéj musi doznawać, zanurzając palce pokryte pierścionkami w czarną i gęstą, zawsze cokolwiek zwichrzoną, czuprynę młodego patrycyusza. Ona, biedna dziewczyna! może go tylko wielbić i czcić bardzo zdaleka. Kiedy przechodząc mówił jéj: „Dzień dobry,” to jakieś nieopisane szczęście i upojenie napełniało jéj serce. Ale przypuścić, że mogła-by mu się wydać ładną!.... Nie! tak szaloną nie była.
Jemu zaś ona wydawała się zachwycającą. Pociągały go ku niéj: ciekawość i gorączka pragnienia budzącéj się do życia młodości. Nie narażony na żadnego rodzaju zepsucie, pozostał czystym i niewinnym, ale wybiła godzina przeobrażenia Na samę myśl, że to śliczne dziewczę jest tam, pod jednym z nim dachem, ogarniała go nagle taka niemoc, że nie był zdolny do pracy. Pozostawiając książki otwarte, wynajdywał obłudnie sam przed sobą jakiś powód, zmuszający go do przejścia przez pokój, w którym siedziała Henryka, dlatego tylko, aby mógł na nią spojrzéć i pochwycić wzamian błysk jéj oka. Potém wracał do swego studenckiego pokoju, rzucał się zmęczony na kanapę i leżał wyczerpany, niespokojny, z głową gorącą, poziewając i zaledwie mogąc się wstrzymać od płaczu.
Henryka, cokolwiek doświadczeńsza, spostrzegła w końcu niepokój młodego człowieka, wywołany jéj widokiem. Czyż to być może? Ona mu się podoba! Ten „paniczyk,” taki delikatny, takie „cacko,” jak go nazywała w myśli w swoim języku ludowym, ten Armand, który podług niéj musiał pochodzić z innéj niż ona rasy, który jéj robił wrażenie półboga, raczył zwrócić na nią uwagę! W pierwszéj chwili czuła się tém zmieszaną, tak szczerze była pokorną, potém najtkliwsze uczucie wypełniło jéj serce.
Ach! Armand potrzebował tylko skinąć. Wszystko, coby zechciał, natychmiast! Pełna prostoty, nie znała zalotności, ani wybiegów w uczuciu. Tak! w jedném mgnieniu oka gotowa była oddać siebie, swoję kwitnącą młodość, przedewszystkiém zaś serce, w którego głębi czuła siłę tajemniczą, niepokonaną, co ją podnosiła i popychała w objęcia Armanda. Nawet sobie wyrzucała, że nie zrobiła pierwszego kroku. Widząc go tak bojaźliwym, chciała go ośmielić. Ale nie mogła zwyciężyć resztek wrodzonéj wstydliwości. Przecież-by to tak łatwo było odpowiedziéć spojrzeniem na spojrzenie Armanda, uśmiechem na jego uśmiech. Śmieszna! Teraz kiedy przechodził, nie miała nawet odwagi podnieść głowy. Tak dni za dniami upływały, a ubóstwiany chłopak ani się domyślał tego, i niezręczny Dafnis nie rozumiał, że był upragniony i oczekiwany, jak Jowisz.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: François Coppée i tłumacza: Kassylda Kulikowska.