Guzik z kamei/Opóźnione zaślubiny

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Rodrigues Ottolengui
Tytuł Guzik z kamei
Podtytuł Powieść
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. ok. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. An Artist in Crime
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



ROZDZIAŁ CZTERNASTY.
OPÓŹNIONE ZAŚLUBINY.

Przez czas pobytu Barnesa na Południu, szpiedzy jego nie wyśledzili nic ważnego, chociaż zaszły sprawy godne zaznaczenia. Wyznaczony został termin ślubu Mitchela z panną Remsen, mianowicie 5 maja, którego to właśnie dnia przybyli do stolicy Barnes i Neuilly.
Zdawało się, że los sposobi kryzys na same gody weselne. W Nowym Orleanie poszukiwał detektyw dowodów ohydnej zbrodni, w Nowym Jorku piękna, szlachetna dziewczyna gotowa była temu samemu człowiekowi przysiąc wiarę małżeńską, on zaś zachowywał się z całą swobodą, jakgdyby mu nie zagrażało nic i brał szczęście swe jak ktoś, kto na nie w pełni zasłużył.
Znamiennem dla dalszego rozwoju wydarzeń było teraz postępowanie Dory Remsen. Czytelnik pamięta zapewne, że Randolph zaniedbał sposobność do oświadczyn i ostrzegł młodą damę przed Thauretem, a rada ta, jak często bywa, wywarła skutek wprost przeciwny. Thauret był nietylko stałym, ale ponadto mile widzianym gościem Remsenów, a Randolph zauważył z wielkim smutkiem, że Dora zawsze była w grupie osób słuchających bacznie opowiadań jego. Najgorzej atoli niepokoiło go, że mimo wszelkich starań i zabiegów, nie zdołał odkryć nic, coby świadczyło przeciw niemu i musiał przyznać, że niechęć do Francuza była przesądem. Ale niechęć ta wzrastała ciągle, tak że postanowił pomówić o tem z Mitchclem. Dokonał zamiaru tegoż jeszcze popołudnia, gdy salony Remsenów były pełne, a pośrodku grupy stał jego nieznośny rywal.
— Słuchajno! Nie rozumiem u licha, dlaczego ten Thauret został tak bliskim przyjacielem rodziny.
— Dora poznała go gdzieś i wprowadziła. Ale dlaczego?
— Dlaczego? Czy możesz o to pytać?
— Oczywiście, mogę i pytam raz jeszcze... dlaczego?
— Mój drogi, przyznaj, że albo jesteś ślepy jak kret, albo nie widzisz nikogo poza Miss Emilją. Młodszej siostrze zagraża niebezpieczeństwo.
— Nie, chłopcze! Mówiąc szczerze niema tu żadnego niebezpieczeństwa! Gdzież ono tkwi?
— Jakto? Przypuść, że zakochałaby się w nim i wzięła za męża...
— No i cóż dalej?
— Możesz, naprawdę, wystawić na próbę cierpliwość świętego. Przedziwnie spokojnie mówisz, niby o dobrem coup bilardowem, o możliwości, że dziecko to zmarnuje się dla kogoś, kto niczem nie jest.
— Drogi przyjacielu, udzielę ci dobrej rady. Człowiek zabiegający o rękę panny powinien przestrzegać dwu zasad, a zdaje mi się, naruszyłeś obie.
— Co masz na myśli?
— Zanim powiem, chce wiedzieć, czy radbyś sam zaślubić Dorę?
— To trochę szorstkie pytanie, ale oddając hołd prawdzie, odpowiem, że czułbym się niezmiernie szczęśliwym, mogąc pozyskać jej miłość.
— Dobrze! Teraz wyjawię ci te dwie zasady. Przedewszystkiem nigdy nie mów źle o rywalu, a powtóre nie opóźniaj oświadczyn.
Randolph spojrzał na przyjaciela bystro i podał mu rękę, którą Mitchel uścisnął serdecznie.
— Dziękuję ci! — rzekł poprostu i podszedł do grupy, gdzie była Dora.
— Czy mógłbym powiedzieć pani słów kilka? — spytał zcicha, przy nadarzonej sposobności. Zdziwiona widocznie tonem, podniosła nań oczy.
— Czy to rzecz ważna?
— Bardzo... — powiedział, ona zaś pożegnawszy towarzystwo, poszła z nim do przyległego gabinetu.
— Miss Doro! — ozwał się — proszę, racz mnie pani wysłuchać do końca spokojnie. Sądzę, że nie jest pani tajną miłość moja. Nie wypowiedziałem tego dotąd słowami, ale jako kobieta umiała pani przecież czytać w sercu mojem, podczas, gdy ja, mężczyzna nie znam serca pani. Dawniej okazywała mi pani pewną życzliwość, ale w czasach ostatnich... zresztą pominę to, ograniczając się tylko do zapewnienia, że byłbym niezmiernie szczęśliwy, uzyskawszy nadzieję, iż będę mógł panią kiedyś nazwać swoją. Ofiaruję wzamian całe życie. Zdaje mi się, że to już wszystko co miałem powiedzieć. Doro, kochana, słodka Doro, powierz mi się pani z zaufaniem.
Ujął zlekka jej dłoń, ponieważ zaś nie cofnęła jej, pozwolił sobie przy końcu na gorętsze słowa. Po chwili wahania usunęła rękę i spojrzała nań zwilgotniałemi oczyma.
— Czy naprawdę, kochasz mnie pan tak bardzo? — spytała.
— Nie umiem powiedzieć, jak bardzo!
Usiłował znowu pochwycić jej dłoń, ale wywinęła się, stawiając nowe pytanie.
— O pieniądzach nie myślisz pan przytem?
— Panno Remsen, to obraza!
— Nie, nie! — rzuciła szybko. — To tylko nieporozumienie. Nie miałam na myśli pieniędzy swoich... Nie mogę tego wytłumaczyć, ale proszę o odpowiedź... Cóżbyś pan powiedział gdybym... jakże powiedzieć... gdybym uczyniła coś, coby pana kosztowało dużo, dużo pieniędzy?
— Rozumiem! Chce pani powiedzieć przezto, że jesteś rozrzutna. Proszę nie myśleć o tem. Może pani wydawać wedle woli, nie użalę się na to nigdy.
Sprawiło jej to wyraźnie ulgę wielką. Milcząc przez chwilę, wodziła oczyma wokoło, a Randolph śledzący kierunek spostrzegł, że patrzy na Thaureta. Drgnąwszy pod wpływem zazdrości, chciał mówić, gdy zwróciła się doń znowu.
— Proszę o mnie źle nie myśleć i nie gniewać się, — rzekła, powstrzymując wzburzenie. — Jest coś, czego nie mogę panu wyjaśnić, lecz pewną jestem, że po wyjaśnieniu nie wziąłbyś mi pan tego za złe. Aż do czasu pełnego zaufania, odpowiedzi dać nie jestem w możności. Czy pan zaczeka? — zakończyła prosząco.
— Jak długo? — spytał gniewnie i podejrzewając, że to, czego mu wyjawić nie może, stoi w związku z Thauretem.
— Czy zgodziłby się pan zaczekać na prośbę moją, powiedzmy... do Nowego Roku?
— Bardzo to długo, ale jeśli taka wola pani, poddać się muszę.
— Bardzo panu dziękuję!
Tyle tylko powiedziała, ale on wyczuł ton radosnego uniesienia w jej głosie. Łzy napełniły jej oczy i przez krótką szczęśliwą chwilę, wyczytał w nich miłość, idącą z głębi serca. Pod nieodpartym przymusem, przyciągnął ją i dotknął ustami jej ust. Był zadowolony, mimo, że zaraz odeszła do grupy Thaureta, który ją powitał gorąco.
Przez następne tygodnie cierpiał bardzo skutkiem zazdrości, ale wspomnienia tego jednego momentu, kiedy zdawało się, że mu bezwiednie oddaje całą istotę swoją i duszę, doprowadzało go zawsze do równowagi.
— Nie mogłaby była uczynić tego, będąc fałszywą! — mówił sobie. — Kocha mnie, tylko coś nas dzieli, czego nie rozumiem, a co powoduje takie postępowanie. Trzeba cierpliwie czekać i ufać. Jest mi wierna.
Ale zaraz napływały stare wątpliwości.
W jakiś miesiąc po opisanej rozmowie odbyła się druga, podobna, pomiędzy Dorą a Thauretem. Francuz przybył przed południem, kiedy była sama, tak że miał dla siebie całe pole. Z wielką zręcznością skierował rozmowę na upragniony temat, wspomniał mimochodem, że pochodzi ze szlachty i jął się żalić, iż mężczyzna, w jego wieku spragniony miłości, nie ma jej od kogo zażądać. Potem zapytał głosem bardzo miękkim, czy myślała już kiedy nad tem i czy czuła potrzebę mężczyzny, towarzysza, który byłby jej wszystkiem. Mówił bardzo pięknie, ona słuchała z zainteresowaniem, ale odpowiedź nie była po jego myśli.
— O tak, — rzekła — nieraz dumałam w sposób niejasny, zresztą, o tem wszystkiem, ale tak bardzo kocham moją „królowę”, że życie bez niej wydaje mi się niemożliwem. A jednak — dodała z lekkiem drżeniem głosu — utracę ją niedługo już. Jeśli tedy chce pan, bym wyjawiła me rzeczywiste zapatrywanie, trzeba czekać aż minie wesele.
Powiedziała to z naciskiem, a Thauret zmienił temat, wobec danej wskazówki. Niedługo potem pożegnał Dorę, a podczas, gdy kroczył przez avenue miał na twarzy uśmiech triumfu.
W kilka dni później, wracając wieczór z klubu z Mitchelem, skierował Thauret rozmowę na panny Remsen.
— Są przedziwne, — rzekł — ale tylko bogaty pozwolić sobie może na luksus poślubienia ich. Aż do śmierci matki nie będą zapewne miały własnego grosza?
Mitchel domyślił się co znaczy to pytanie i odpowiedział żywo, z powodu sobie znanego tylko:
— O nie! Ojciec zostawił każdej pokaźną kwotę pięćdziesięciu tysięcy, wypłacalną po ślubie. Główna suma majątku jest obecnie w posiadaniu wdowy, ale tylko jako dożywocie. Po jej śmierci te pieniądze, coś około pół miljona, zostaną podzielone pomiędzy obie.
— Szczęśliwiec z pana! Chciałbym mieć pańskie szczęście!
— Drogi Thauret! Jakże człowiek z pańskim rozumem może wierzyć w tak zwane szczęście, podobnie jak jego brak. Rzecz polega na większej umiejętności kształtowania sobie życia. Zazdrościsz mi pan związku z Emilją, a przecież Dora jest również piękna, a przytem bogatsza.
— Miss Dora jest urocza, ale nie czyni mnie to jeszcze szczęśliwym konkurentem. Cóż znaczy atoli, że jest bogatsza?
— Otóż siostra kocha ją tak bardzo, że przyrzekła złożyć jej w darze dziesięć tysięcy pod pewnym warunkiem.
— Jakiż to warunek?
— Że Emilja zatwierdzi wybór jej narzeczonego.
— Po ślubie, — rzekł Thauret po chwili milczenia, — będziesz pan jedynym mężczyzną w rodzinie, to też wpływ pański zaważy napewno. Czy poparłbyś pan zabiegi moje o rękę Miss Dory?
— Myśl ta nie jest mi nowością! — odparł. — Oświadczam, że nie zbraknie zgody mojej, jeśli pan tylko zdołasz pozyskać sobie Dorę.
— Dziękuję bardzo! — powiedział Thauret z tłumionem wzburzeniem, gdy się rozstawali pod hotelem Mitchela. Wróciwszy do siebie, siedział długo po północy w fotelu, budując zamki, które musiały być wspaniałe, gdyż świadczył o tem wyraz jego twarzy.
Tak stały sprawy, gdy nadszedł dzień zaślubin. U Remsenów złożono dwa przepyszne bukiety dla Dory, jeden od Randolpha z samych goździków, drugi zręcznie ułożony z różnych kwiatów, od Thaureta. Dora rozwiązała goździki, biorąc po kilka z każdego koloru na wiązankę do gorsu. Drugi bukiet wzięła w rękę. Tak było, gdy opuściła dom, ale potem zdarzyła się mała przygoda, której nietylko winną nie była, ale jej nie zauważyła nawet. W natłoku kościoła zgubiła goździki od gorsu, a Randolph będący drużbą, spytał na widok bukietu, kto go przysłał. Dowiedziawszy się, nie rzekł nic, ale źle spał tej nocy.
Po wejściu panny młodej jęli zebrani wyglądać za panem młodym i zdumiewać się, że nie nadchodzi. Zaczęto szeptać, pytać, nie mogąc znaleźć odpowiedzi i sytuacja była coraz to przykrzejsza. Kilku przyjaciół Mitchela przemknęło na palcach do zakrystji, gdzie się znajdował wraz z otoczeniem. Ale u drzwi stał służący, broniąc wstępu. Tymczasem poza drzwiami rozgrywała się scena krótka, ale gwałtowna. W chwili kiedy pan młody wraz ze świtą miał wejść do kościoła, zajechał pod zakrystję w szaleńczym pędzie pojazd, z którego wyskoczył Barnes.
— Bogu dzięki, nie zapóźno jeszcze! — wykrzyknął ku wielkiemu zdumieniu zebranych.
— Czyś pan całkiem pewny ? — spytał Mitchel z urągliwym spokojem.
— Przybyłem, by przeszkodzić temu małżeństwu! — oświadczył wzburzony detektyw.
— Chyba opóźnić je! I czynisz pan to rzeczywiście. Powinienbym być właściwie już u boku czekającej przed ołtarzem narzeczonej.
— Powiadam, że chcę przeszkodzić temu małżeństwu!
— Panie Barnes, nie mam czasu do stracenia i nie chciałbym także mówić tutaj zbyt otwarcie. Masz pan sądzę powody stawiania przeszkód małżeństwu memu, nieprawdaż?
— Już to powiedziałem przecież.
— Jeśli panu udowodnię, że przez przeszkodzenie ślubowi, nie osiągniesz swego celu, czy odstąpisz pan od zamiaru?
— Naturalnie, ale to jest niemożliwe!
— Wszystko jest możliwe! Przeczytajże pan to!
Dobył papier i podał Barnesowi, który przeczytał spiesznie.
— To haniebne! — wykrzyknął podnosząc oczy.
— Mr. Barnes, przyrzekłeś pan nie mieszać się narazie w moją sprawę. Jeśli za dwie godziny przybędziesz pan do mego mieszkania, gotów będę odpowiedzieć na wszystkie pytania, oraz zaspokoić inne pretensje. Znasz mnie pan dostatecznie, by wiedzieć, że dotrzymuję słowa. A teraz chodźmy, przyjaciele!
Zaraz też wyszli wszyscy z zakrystji, czyniąc tem prawdziwą ulgę zebranym, a Barnes został, do cna ogłupiały. Uroczystość odbyła się bez dalszych przeszkód, a wpół godziny potem państwo Leroy Mitchel odjechali do hotelu piątej avenue. Barnes, nie czekając końca, odszedł zaraz po przeczytaniu pisma wręczonego przez Mitchela. Było to, noszące datę dnia ubiegłego, poświadczenie urzędu cywilnego, że zaślubin dokonano. Bez względu na to jakie miał detektyw powody przeszkodzenia małżeństwu Mitchela, było ono faktem, a zręczny człowiek okpił Barnesa ponownie, dzięki depeszy Seftona, która umożliwiła mu poprzedzenie ślubu kościelnego, cywilnym.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rodrigues Ottolengui i tłumacza: Franciszek Mirandola.