Głownia piekielna/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Głownia piekielna
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Oskar Stanisławski
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVII.
C loarek, uspokojony co do następstw jakie odwiedziny jego armatora mogłyby za sobą pociągnąć, chciał się dowiedzieć o celu jego przybycia; przedewszystkiem jednak trzeba było pomyśleć o środkach wydobycia go z rowu, Segoffin poszedł poszukać linki, rzucił jeden jej koniec Panu Florydorowi Verduron, który uchwycił ją i przy jej pomocy, zdołał nareszcie dostać się na górę.

— Pójdź Pan do mego domu, — rzekł do niego Cloarek nie tając wcale swego niezadowolenia, — musisz mi się Pan wytłomaczyć, dla czego pozwoliłeś sobie, mimo ukrycia w jakiem życzyłem sobie pozostać, szukać mnie, aż tutaj, narażając mnie może na największe z tego powodu nieszczęście.
— Dowiesz się Pan o wszystkiem, kochany kapitanie, odpowiedział Florydor Verduron.
I kiedy jeszcze nieszczęśliwy armator starał się wszelkiemi siłami naprawić nieład swéj toalety narażonéj na wielkie niebezpieczeństwo w czasie jego upadku do rowu, Segoffin opowiedział swemu panu wszystko co zaszło od chwili przybycia pana Verduron.
— Zawsze jesteś wierny i rozsądny, — mój poczciwy Segoffinie, — rzekł Cloarek z wzruszeniem wysłuchawszy jego opowiadania. Twoją przytomnością umysłu i zręcznością, ocaliłeś naszą tajemnicę.
— A jakże się Panna miewa, Panie Iwonie. Bardzo mi to przykro że się stałem powodem takiego jéj przestrachu... zwłaszcza że jest tak nadzwyczajnie tkliwą... ale z dwojga złego musiałem koniecznie wybrać mniejsze...
— Teraz już jéj jest daleko lepiéj, kiedym powrócił; właśnie przed chwilą dopiero wyszła ze swego omdlenia, zawsze jeszcze bardzo jest osłabioną; ależ to Zuzanna, która nadzwyczajnie oburzona jest na ciebie, opowiadała mi że po rozmowie najspokojniejszéj w świecie z jakimś negocyantem, moim przyjacielem rzuciłeś się nagle jak szalony na niego i oba stoczyliście się do rowu... Nie domyślając się niczego z tego opowiadania, przybiegłem tuta i widzę teraz, że nową i wielką wyświadczyłeś mi usługę...
— Kochany kapitanie, — rzekł armator kończąc ile się dało porządkowanie toalety, proszę Pana bardzo, ażebyś mnie już nie przedstawiał twoim pięknym damom... wyglądam okropnie, rów jest zapełniony błotem, i wstydziłbym się stawić przed oczyma twojéj zachwycającéj córki.
— Bądź Pan spokojnym... — odpowiedzi; Cloarek z niechęcią, — nie mam najmniejszéj chęci do tego.
I przeprowadziwszy pana Verduron przez korytarz poboczny, Cloarek przyjął go w swoi gabinecie.
Segoffin zabierał się już do wyjścia, gdy armator rzekł do niego:
— Jeśli kapitan zezwoli, mógłbyś pozostać, mój waleczny chłopcze... twoje zdanie może nam bardzo być pożytecznem.
— Cóż to znaczy? — zapytał Cloarek.
— Każ Pan staremu Segoffinowi dobrze drzwi zamknąć, kochany kapitanie, a dowiesz się Pan o wszystkiem.
Iwon zdziwiony i zniecierpliwiony zarazem, skinął na starego sługę ażeby pozostał i rzekł do armatora:
— Czy mi pan odpowiesz nareszcie, dla czego aż tutaj za mną przybyłeś i czemu nie chciałeś szanować tajemnicy, którą postanowiłem jeszcze dłużéj zachować?
— Odpowiem na wszystkie twoje pytania, kochany kapitanie, — odpowiedział pan Verduron przybierając powoli zwykłą sobie swobodę i wesołość. — Otóż, przystępując do rzeczy.. powiem Panu przedewszystkiem, że odbędziemy tutaj małą radę wojenną.
— Radę wojenną? — powtórzył Cloarek, — czyś Pan oszalał?
— Wcale nie, waleczny kapitanie.... gdyż przybywam zaproponować panu zdobycz wynoszącą najmniéj cztery do pięciukroć sto tysięcy franków, na własną Pana osobę.
— Miałbym wyruszyć jeszcze na morze, — rzekł Cloarek potrząsając głowę, — wyrzekłem się już wszelkich wypraw.
— Tak jest, niestety! objawiłeś mi Pan już to smutne postanowienie, i zamiast pozostać królem armatorów w Dieppe, dla tego że miałem szczęście i zaszczyt uzbrajać statki dla sławnego kapitana Kamienne-Strce... dziś jestem tylko...
— Kiedy mówimy o tem... — rzekł Cloarek przerywając panu Verduron, — powiedz mi Pan jakiem prawem pozwoliłeś sobie wydrukować list poufny, w którym donosiłem Panu o mojem porwaniu i o mojem wyswobodzeniu?
— Jakto, waleczny kapitanie, przecież to był najsmaczniejszy kąsek dla wszystkich czytelników Dziennika Cesarstwa... którzy równie jak cały świat z upragnieniem chwytają wszystko co tylko dotyczy najodważniejszego... najznakomitszego naszego korsarza.
— Zanadto pan jesteś grzeczny, ale niedelikatność ta z Pana strony była mi bardzo przeciwną.
— Kiedy skromność Pana tak się obraziła, kochany kapitanie, ileżby ona to ucierpiała z powodu dzisiejszego artykułu.
— Jakto z powodu jakiego artykułu?
— Bo znowu o Panu jest mowa w Dzienniku Cesarstwa który dzisiaj rano czytałem.
— I cóż tam o mnie mówią? — zawołał Cloarek, lękając się o swą tajemnicę i przypominając sobie że dziennik len czytywany bywał i w jego domu. — Do pioruna! Mości panie, czy to nowa jaka niedelikatność z twojéj strony?
— Uspokój się Pan, kochany kapitanie, jest tam tylko mowa o nieustraszonym korsarzu Kamienne serce, jego sposobie walczenia, uderzania na nieprzyjaciela i t. d. i t. d. słowem same szczegóły o marynarzu... ale o człowieku prywatnym...
— I to już za wicie — przerwał Cloarek z niecierpliwością, chociaż uspokojony w swój obawie. — W tem wszystkiem uważam postępowanie Pana bardzo niewłaściwem.
— Przynajmniej, mój kochany kapitanie, nie uczyniłem tego w złych chęciach, a zresztą co się stało odstać się może, jak powiada ten stary diabeł Segoffin, i nie ma grzechu, któregoby przebaczyć nie można! nie prawdaż?
— Mniejsza o to... ale mów Pan daléj... albo raczéj, jak mi się zdaje, nie potrzebujesz już nic więcéj mówić... Przybyłeś Pan tutaj ażeby mi zaproponować nową wyprawę... nie zrobię tego... to rzecz więc skończona.
— O! wcale nie, kochany kapitanie, rzecz nie jest skończona; poświęć mi Pan tylko dwie minuty uwagi. Słuchaj Pan... Idzie tutaj o trzymasztowy okręt Kompanii Indyjskiej, naładowany sztabami srebra i złota i monetą bilą wartości dwóch milionow franków. Czy Pan rozumiesz... dwa miliony franków.
— Mało mnie to obchodzi.
— Słuchaj Pan... Okręt ten bardzo został uszkodzony w czasie ostatniego wichru; obecnie jest na reparacyi w Jersey, i jutro wieczorem z podniesieniem się morza ma w dalszą puścić się drogę, pod eskortą jednéj korwety wojennéj. Na teraz nic już Panu więcéj nie powiem.
— I masz Pan słuszność... Gdyby nawet ten statek naładowany był dziesięciu milionami, nie wypłynąłbym dla niego na morze... jakem już Panu raz powiedział.
— Powiedziałeś mi Pan, to prawda, kochany kapitanie; ale to nie jest jeszcze ostatnie słowo Pana, a to dla kilku ważnych powodów.
— Nigdy dwóch słów nie daję, Mości panie.
— Ani ja, kochany kapitanie;... ale co robić... częstokroć... mimowolnie... okoliczności...
— Jeszcze raz powtarzam: nie, więc nie.
— Powiedziałeś Pan: nie.. to dobrze! teraz Pan powiesz: tak. Oto cała rzecz, kochany kapitanie, — rzekł armator, jak gdyby był najpewniejszym swego zdania.
— Panie Verduron, — krzyknął Cloarek uderzając nogą o ziemię, — dosyć tego!... dosyć!...
— Wiesz Pan, po co Pan drażnisz daremnie Pana Iwona, — szepnął po cichu Segoffin do armatora; — ja go znam dobrze, mogłaby cię jeszcze jaka burza spotkać, a ponieważ nie widzę na panu żadnego konduktora, domyślasz się zatem...
— Mój kochany kapitanie, — dodał Pan Verduron, o to tylko Pana proszę, ażebyś mi jeszcze pięć minut czasu poświęcił i zgoda!
— Kończ Pan, kończ.
— Z załączającego się tutaj dziennika angielskiego, który jest zarazem dowodem, że wiadomość z dobrego pochodzi źródła, — mówił armator, oddając Iwonowi gazetę, — przekonasz się Pan, że korweta wojenna Vangard, która prowadzi ten bogaty i soczysty statek, zostaje pod dowództwem kapitana Blak.
— Kapitana Blak! — zawołał Cloarek.
— Jego samego, — odpowiedział Verduron. Jest to, jak Panu wiadomo, jeden z najwaleczniejszych kapitanów marynarki angielskiéj; a na nasze nieszczęście, człowiek ten zawsze tak był szczęśliwy we wszystkich swoich potyczkach z naszemi okrętami że go nawet przezwano dostarczycielem pontonów.
— Ponieważ to on prowadzi ten bogaty statek, przyjemnieby mi było, chociażby mnie to moje ostatnie oko kosztować miało, — rzekł Segoffin, — przyjemnieby mi bardzo było umieścić wygodnie 18 funtową kulę w brzuchu tego dostarczyciela pontonów, ale do stu piskorzy ja nie mam szczęścia.
— Spotka cię jeszcze to szczęście, spotka, mój stary morski wilku.
— Kiedy ja nie mam łaski u Pana Boga, mój Panie Verduron.
— I cóż, kochany kapitanie, — odezwał się po chwili armator, — milczenie Pana daje mi do zrozumienia że przyjmujesz; byłem tego pewny. Cóż u licha! pomyśl Pan tylko jaki to zaszczyt, jaka korzyść! cztery do pięciukróć sto tysięcy franków łupu! i przyprowadzić tego Vangarda na linie Głowni Piekielnéj.. wszystko w przeciągu czterdziestu ośmiu godzin... ani mniéj, ani więcéj, schować do kieszeni pół miliona i pochwycić dostarczyciela pontonów...
Ne imię kapitana Blak, rzeczywiście przezwanego dostarczycielem pontonów, tych grobów pływających, gdzie każdy strażnik angielski był katem, a każdy jeniec francuzki męczennikiem, Cloarek zadrżał; wszystka krew jego spłynąwszy do twarzy, okryła ją szkarłatem, pulsa jego skroni, wzdęte nagłym napływem krwi, biły gwałtownie, i pięście jego dwukrotnie ścisnęły się konwulsyjnie.
Segoffin przyzwyczajony już od dawna do badania rysów swego pana, przypatrywał mu się bardzo uważnie; poczem rzekł pocichu do armatora, kiwając nieznacznie głowę:
— Działa to już trochę... ale to jeszcze nie dosyć... krew zawiera dopiero... ale wrzeć jeszcze nie będzie...
Przepowiednie Segoffina sprawdziły się wkrótce; gniewny rumieniec, przeszedł tylko jak burzliwa chmura po licach Iwona. Rysy jego zachmurzone i posępne wypogodziły się niedługo, uspokoił się i odpowiedział panu Verduron uśmiechając się w połowie.
— Zręczny z pana kusiciel; ale mam ja talizman na Pana; jest to przyrzeczenie dane méj córce, że jéj już nigdy nie odstąpię; widziałeś ją Pan i pojmujesz zapewne, że ślubu mego dotrzymam.
— Bez wątpienia, Panna Cloarek jest zachwycająca, kochany Kapitanie... ale Pan nie zaniedbasz tak pięknéj sposobności: zmierzyć się z Kapitanem Blak i zdobyć dwa miliony, to będzie wieńcem pana korsarskiego zawodu.
— Nie nalegaj Pan na mnie.
— Kapitanie... mój kochany Kapitanie!
— To być nie może! powtarzam Panu.
— Segoffinie, mój stary wilku morski, połączże się ze mną: wpakujesz twoję 18 funtową kulkę w brzuch Kapitana Blak, zaręczam ci to niezawodnie... stary żarłoku!
— Segoffin wié dobrze, że mego słowa nie cofam, panie Verduron; jeszcze raz tedy powtarzam: nie, więc nie.
— Ha! do pioruna! są widzę ludzie z egoizmem nieuleczonym! zawołał armator przywiedziony do wściekłości tą odmową Iwona, — są ludzie z osobistością oburzającą! a Pan należysz do rzędu tych ludzi... Kapitanie!
— Czy tak! żartujesz sobie, Panie Verduron, odpowiedział Cloarek, uśmiechając się na ten dziwny wyskok armatora; — z łatwością Pan rozprawiasz, jak uważam, o bitwach... ale proszę mi powiedzieć, z czyjéj tu strony będzie egoizm? Pan siedzisz sobie spokojnie w swoim kantorze w Dieppe, gdy tymczasem marynarze statków które Pan tylko uzbrajasz, wystawiają się na wątpliwy los najokropniejszych częstokroć bitew...
— Jakto! więc ja nic nie narażam? — zawołał Verduron, — a te kule i strzały które do mnie wymierzają... co? mój panie?
— Ha! ha! — wrzasnął Segoffin, — na uczciwość moję! nie wiedziałem dotąd, że to i Pan masz zwyczaj przyjmowania gradu kul i kartaczów.
— Niezawodnie, mój Panie! wszakżeje przyjmuję w moim statku! Dla tego też, któż to opłaca wszystkie reparacye i naprawy, jeżeli nie wasz sługa?... a rany, a ręce, a nogi odcięte... zapewne to wszystko nic nie znaczy... co?
— Ha! ha! — odezwał się znowu Segoffin, — więc masz Pan także i ten zły zwyczaj tracenia wszelkiego rodzaju rąk i nóg? Mój Boże! jakiż to biedny człowiek! Do stu piskorzy! co to za nieszczęście!
— Udawaj że ty nic nie wiesz, stary szatanie! Czyliż to w waszéj ostatniéj i zaciętéj walce nie miałem pięć nóg i trzech rąk amputowanych? przypomnij no sobie że każdy odcięty członek kosztuje mnie pięćdziesiąt talarów pensyi... i porachuj wszystko.
— Ale trzeba także powiedzieć, że kiedy kto głowę utraci, to Pan już nic za to nie płacisz, rzekł Segoffin.
— Nie idzie tu o żarty, ale o sprawiedliwą odpowiedź, — zawołał armator z coraz większym zapałem; — bo zważywszy rzeczy należycie, wszakże wszystko robię co tylko jest w mojéj możności, ażeby was doskonałym zaopatrzyć ekwipażem? Czy pan myślisz, Kapitanie, że nadzieja małéj pensyjki, na przypadek większych uszkodzeń nie dodaje serca naszym majtkom, i nie czyni ich prawdziwymi opętańcami w ogniu? I to ja, puszczając krew ze wszystkich członków moich, muszę być za to wynagrodzonym najczarniejszą niewdzięcznością!
— Wszystko co Pan mówisz jest bardzo śmieszne, — rzekł Cloarek wzruszając ramionami, — wszakże ja majątek Pana w czwórnasób pomnożyłem.
— Ale dla tego że Pan Kapitan Kamienne-Serce ma dostateczny majątek, — zawołał armator, — to już nie dba o to wcale, czyli inni mają go także lub nie.
— Panie Verduron, — rzekł Cloarek, — dotąd byłeś tylko śmiesznym, ale teraz stajesz się już zabawnym; to nie mały postęp.
— Ja nawet znajduję, — dodał Segoffin głosem moralisty, — że co do pana armatora możnaby powiedzieć, iż na swoje stare lata podjął się trudnéj roli bufona.
— Czy tak, — zawołał armator do rospaczy przywiedziony, — dobrze więc! zdaje wam się że ja żartuję... najlepszy żart będzie tego, kto na końcu zażartuje.
— Uspokój się, kochany Panie Verduron, uspokój się, — rzekł Cloarek, — dzięki Bogu, nie zbywa przecież w Dieppe na walecznych kapitanach korsarskich, i nie jeden jest równie zdolny do dowodzenia Głownią Piekielną, do udania się do Jersey, celem zdobycia tego bogatego łupu i stoczenia porządnéj bitwy z Kapitanem Blak. Chociaż przyznam się Panu, że ta bitwa jest jedyną rzeczą, której dzisiaj żałuję...
— Więc Pan odmawiasz Kapitanie?
— Po raz dziesiąty, odmawiam.
— Stanowczo?
— Daj mi Pan pokój, już dosyć tego.
— A więc, odpowiedział śmiało armator, — to co chciałem uzyskać od Pana, prośbą i przekonaniem... uzyskam teraz innym sposobem.
— Co on mówi, — rzekł Cloarek spoglądając na Segoffina.
— Jakieś głupstwo, — odpowiedział kanonier, — buffon zawsze buffonuje.
— Pan to czujesz, kapitanie, — mówił daléj Verduron głosem szyderskim i groźnym. — że człowiek nie łatwo wyrzeka się zdobyczy pół miliona franków... Dla tego też, chociaż nie spodziewałem się odmowy ze strony Pana.... w przezorności mojéj przedsięwziąłem jednak stosowne środki.
— Przedsiewziąłeś Pan środki jakieś?
Głownia Piekielna stoi na kotwicy w Hawrze, gdzie właśnie dzisiaj rano przybyła.
— To była ona, — zawołał Segoffin, — nie omyliłem się wcale, to ona lawirowała przed trzema godzinami.
— Bryg! — powtórzył Cloarek, — nasz bryg stoi w Hawrze?
— Tak, panie Iwon... ale zupełnie przebrany... o! przebrany do niepoznania, gdyż ja sam co go znam jak moje własne dziecko, wątpiłem jeszcze; — odpowiedział kanonier. — Wystaw Pan sobie, że go pomazali na szaro, jak perukarza jakiego, z szerokim żółtym pasem; ale to wygląda zupełnie po mieszczańsku.... szkaradnie... paskudnie! A w takim stroju jego, niktby się ani jednego działa na nim nie domyślił, ale dzięki Bogu za to! bo nasi kochani majtkowie wstydziliby się tego okropnie!
— Do pioruna, — rzekł Cloarek, — czy mnie Pan objaśnisz nareszcie co to wszystko ma znaczyć!
— Znaczy to, kapitanie, — odpowiedział armator głosem tryumfującym, — żem odmienił barwę brygu; kazałem także podwyższyć jego parapety urządzeniem ruchomych pomostów, ażeby przez to zakryć jego baterye.... a to wszystko czyni go zupełnie do siebie niepodobnym; wielka to jest przezorność, bo Głownia Piekielna tyle już wyrządziła złego Anglikom, że rysopis jéj oddano wszystkim okrętom brytańskim... Otóż skutkiem tego nowego przebrania, dostaniesz się Pan z największą łatwością do Jersey...
— Ah! — rzekł Cloarek powściągając się jeszcze, — to Pan ciągle obstajesz przy swojem?...
— I nie myślę wcale ustąpić, mój Kapitanie, bo jestem Pana pewny... Tak jest, a to w taki sposób: ekwipaż jest w największym zapale; nadzieja nowéj wyprawy pod rozkazami Pana, zapaliła serca tych wcielonych szatanów dzikim ogniem pożądliwości. Oczekują oni Pana dzisiaj wieczorem... i uprzedzam Pana... że jeżeli za godzinę nie będziesz w Hawrze... to oni za dwie godziny staną tutaj..
Cloarek zdumiony tem silnem postanowieniem armatora, spojrzał najprzód na Segoffina, nie mogąc ani jednym wyrazem na to wszystko odpowiedzieć; poczem, głosem stłumionym od gniewu, zawołał:
— Jakto!... Pan śmiesz...
— Mój Boże! jabym się na nic nie odważył, mój Kapitanie... tylko majtkowie nasi... a Pan wiesz czy om potrafią być śmiałymi... Zatem jeżeli Pan odmówisz... zobaczysz tu wkrótce sto pięćdziesięciu morskich szatanów z bębnami i piszczałkami na czele, gotowych siłą porwać swego walecznego Kapitana Kamienne-serce... dla tego też obawiam się bardzo ażeby bębny i piszczałki pańskiego ekwipażu nie rozgłosiły zbytecznie twojego inkognito.
— Nędzniku! — krzyknął Cloarek, przywiedziony do rospaczy, czuł bowiem dobrze, że zamiar armatora mógł być urzeczywistnionym; i byłby się już rzucił na niego gdyby nie Segoffin, który widząc armatora w prawdziwem niebezpieczeństwie, zasłonił go własnem ciałem, mówiąc do Iwona:
— Ah! Panie, on ma pod swoim pudrem siwe włosy... to starzec...
— Bij mnie Kapitanie, zabij nawet, jeżeli ci się podoba, — zawołał armator, — ale dla tego nie przeszkodzisz wcale majtkom przybyć tutaj, jeżeli sam do nich nie pojedziesz.
— Panie, — rzekł Segoffin do swego pana, słuchając pod drzwiami. — Uspokój się Pan, nie mów tak głośno, bo słyszę że ktoś nadchodzi...
— Nie wpuszczaj nikogo, — zawołał Cloarek.
Segoffin poskoczył ku drzwiom, gdy te otworzyły się nagle, i Zuzanna, blada, przerażona wbiegła do pokoju i załamując ręce rzekła:
— Ah! Panie... pójdź Pan... pójdź prędko.
— Cóż się stało?
— Panna...
— Moja córka... cóż jéj jest?...
— Ah! Panie... tak jestem wzruszona... chodź Pan... chodź...
Cloarek zapominając o wszystkiem, wybiegł nagle za ochmistrzynią, zostawiwszy w gabinecie armatora z Segoffinem.
— Panie Verduron, — rzekł stary sługa do właściciela okrętu, — nie pochlebiając Panu, pięknie się wywinąłeś... Teraz mogę tylko jednę radę Panu udzielić, to jest ażebyś się wyniósł jak najprędzéj... natychmiast nawet.
— Tak jest, — odpowiedział armator chwytając z pośpiechem laskę i kapelusz, — może ty masz słuszność.
— O! wielką mam słuszność.
— Słuchaj, ty wiesz, że w duszy, poczciwy jest ze mnie człowiek, i prawdę powiedziawszy, żałuję żem się tak daleko posunął co do téj nowéj wyprawy, gdyż nie wiedziałem wcale że Kapitan ma córkę, i że mu tyle na tem zależy, ażeby przed nią utaić iż był korsarzem; ale teraz już to nie jest w ludzkiéj mocy, ani nawet w mocy Kapitana, wstrzymać tych djabelskich majtków od przybycia do niego, jeżeli sam do nich nie pójdzie. Zwąchali oni ogromny łup i zaciętą bitwę, zatem nic ich od tego nie odwiedzie; cokolwiekbym im powiedział, wszystko się na nic nie przyda.
— Tak... wszystko się na nic nie przyda... znam ja ich dobrze.... Zatem, ze względu na te wszystkie okoliczności radzę Panu, wynieść się jak najśpieszniéj; zastawiłeś Pan na Kapitana zasadzkę, z któréj nie wiem jak on się wydobędzie... i dla tego też przy całéj mojéj dobroci, oburza mnie to bardzo... i chociaż Pan pod swoim pudrem masz siwe włosy, mógłbym... do tysiąca piskorzy! mógłbym się omylić co do osoby Pana i dopuścić się wszelkiego rodzaju: »obelg czynnych i słownych,« jak dawniéj mój Pan mawiał, kiedy jeszcze był sędzią, i...
Armator nie czekał już końca; gdyż mimo zwyczajnéj obojętności i łagodnych słówek swoich, zdawało się że Segoffin lada chwila wybuchnie. Więc też Pan Verduron przyśpieszył swoje wyjście, i stojąc już na progu, dodał jeszcze te ostatnie słowa:
— Oddalam się... w każdym jednak razie powiedz Kapitanowi, że sztab brygu i część jego załogi, oczekują go pod Złotą-kotwicą na wybrzeżu.
W chwilę potem armator opuścił mieszkanie Iwona Cloarek.
Segoffin zaś udał się ku drzwiom pokoju Sabiny dla dowiedzenia się o powodach ostatniego wypadku, skutkiem którego Kapitan tak spiesznie wybiegł ze swego gabinetu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Oskar Stanisławski.