Góra Chełmska/Wstęp/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wincenty Ogrodziński
Tytuł Góra Chełmskawstęp
Podtytuł Klasztor i fara
Wydawca Instytut Śląski
Data wyd. 1938
Druk Drukarnia Dziedzictwa w Cieszynie
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst Wstępu
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KLASZTOR I FARA
Z historii klasztoru

O powstaniu i rozwoju klasztoru na Górze Chełmskiej miał Bonczyk szczuplejsze niż my wiadomości. Z drukowanych źródeł mógł oprzeć się na wstępie do Nowej Jerozolimy o. Wacława Waxmańskiego, na krótkiej broszurce jubileuszowej z r. 1864 o. Władysława Schneidra i przede wszystkim na wspomnianej już rozprawie ks. Augustyna Weltzla: Pomniki pobożności po ślachetnej rodzinie Hrabiów z Gaszyna. Ze względu na znaczną ilość zbieżności uwydatnioną w komentarzu, przyjmuję znajomość rozprawy Weltzla przez Bonczyka mimo jego listu z 25 maja 1886 r., bo jakże mógł nie znać czasopisma Towarzystwo Bożego Grobu, skoro w Bytomiu prenumerowano w r. 1877 egzemplarzy 58 (p. tamże str. 463—464). Wyjaśnić sprzeczności można tym, że nazwisko Weltzla podano tylko drobnym drukiem w nagłówku numeru pt. Treść i Bonczyk go nie zauważył albo o rozprawie tej zapomniał, albo jeszcze inaczej, fałszywym wstydem Bonczyka, że Weltzla nie wymienił. Dopełniał swojej wiedzy doraźnymi studiami w kronikach i aktach, pozostałych jeszcze w klasztorze i na farze leśnickiej, oraz pilnym przypatrywaniem się obrazom w kościele. Nie rysował się stąd równie jasno cały przebieg wydarzeń: jedne wypadki, zwłaszcza początkowe lub noszące znamiona cudowności występowały dobitniej, nad innymi prześlizgiwano się po wierzchu lub naginano do poglądów późniejszych. Czasy najnowsze znał Bonczyk bądź z autopsji bądź z opowiadań franciszkanów z klasztoru św. Anny i księży świeckich.
Wiedział więc, że Góra Chełmska zwała się do XVI w. także Górą Jerzego, jakkolwiek nie wspomina nigdzie o powodzie tej nazwy, tj. o kaplicy św. Jerzego, a co więcej, wymieniając dwukrotnie tę nazwę, pisze ją nieortograficznie: Jeżego (I 480 i II 47), co w tekście poprawiłem; wiedział dalej, że z początkiem wieku XVI postawiono tam na część św. Anny kościółek drewniany i wprowadzono do niego „święte relikwie aże gdzieś z Francyi“, ale kto i skąd do nich doszedł, pomija milczeniem, chociaż o tym szeroko prawił ks. Weltzel. Tak samo nie obchodzi go nic zamiar sprowadzenia dominikanów na Górę Chełmską, gdyż wyobraźnię jego zajęła legenda, iż jeszcze przed przybyciem reformatów widziano na Górze jakby widma franciszkańskie odprawiające na niej procesje z gorejącymi świecami w ręku. Silnie utkwiły mu w pamięci osoby tych Gaszynów, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do rozrostu miejsca cudownego; dość więc szczegółowo opowiada o Melchiorze Ferdynandzie Gaszynie, który w 1655 r. sprowadził z Gliwic reformatów małopolskich, szukających na Śląsku schronienia przed nawałą szwedzką, ale datę przesuwa o lat kilka wstecz, łącząc ucieczkę reformatów z Polski z wojnami kozackimi. Wie także o sporach proboszczów leśnickich z reformatami, lecz nadaje im za wielkie rozmiary, upatrując w nich powód kilkoletniego opuszczenia Góry przez reformatów, którego w rzeczywistości nie było, ale o którym krążyły jakieś głuche wieści. Nie wie natomiast nic o sporze zakonników z Jerzym Adamem Gaszyną, pierwszym fundatorem Kalwarii, o czym już mówiłem. Zbudowanie nowego, murowanego kościoła klasztornego przenosi z Jerzego Adama na ojca jego Jana Jerzego, ale z zastrzeżeniem: „kto kronice wierzy”, gdyż z rozprawy ks. Weltzla wynikało jawnie, kto był właściwym fundatorem. Bonczyk postępuje w przedstawianiu historycznych wypadków charakterystycznie, dając stale niemal przewagę legendzie, lub przynajmniej wplatając ją w historię. Podobnie chociaż zgodnie z ks. Weltzlem, zrobił fundatorem nowego, obszernego klasztoru Jana Józefa Gaszynę, podczas gdy w rzeczywistości klasztor wznieśli reformaci przy pewnej tylko pomocy hrabie$o. Nie przepomina także o odnowicielu Kalwarii Antonim Gaszynie.
Za to stosunek Bonczyka do reformatów polskich jest na ogół co najmniej obojętny. Z długiego pocztu zasłużonych około klasztoru i Kalwarii zakonników wymienia imiennie tylko dwóch: pierwszego przełożonego, a nie gwardiana — jak go tytułuje II 129 — o. Franciszka Rychłowskiego i ostatniego zmarłego w klasztorze zakonnika o. Epifaniego Gomolskiego. A przecież byli wśród nich i ludzie wielkiej żarliwości apostolskiej i niespożytej wytrwałości obrońcy niezależności klasztoru, przecież im zawdzięczał Śląsk w XVIII w. utrzymanie nie tylko polskości, lecz także religijności pod rządami pruskimi, bo oni byli inicjatorami i gorliwymi współtwórcami dróg krzyżowych w wielu miejscowościach śląskich, o czym chyba dostatecznie mówiły wertowane przez Bonczyka kroniki. O. Reisch wyliczył 65 poświęceń dróg krzyżowych przez reformatów w latach od 1748 do 1810, coraz częstszych w ostatnich czasach. Musiały się jeszcze gdzieś po domach tułać egzemplarze Nowej Jerozolimy o. Waxmańskiego lub Kazań o. Józefa Męcińskiego, tymczasem w poemacie Bonczyka głucho o nich tak samo jak o o. Stefanie Brzozowskim i całej jego apostolskiej działalności około szerzenia wstrzemięźliwości i III Zakonu św. Franciszka. Czy Bonczyk o nich nie wiedział, czy wiedzieć nie chciał? Do o. Brzozowskiego uprzedzić go mogli zarówno proboszcz leśnicki jak sami współcześni franciszkanie, którzy w dawnych tercjarzach przyjętych do III Zakonu niegdyś przez Brzozowskiego napotykali na opór, a pośrednio może potwierdził te uprzedzenia wspomniany w III 449 „Tyburcy, cnych Paulinów głowa“ tj. o. Tyburcy Kneza, autor życiorysu ks. Wojciecha Blaszyńskiego, mający żal do o. Stefana za kazanie pogrzebowe nad trumną Blaszyńskiego. Ów Kneza, Słowak z pochodzenia, dał prawdopodobnie Bonczykowi próbki języka słowackiego w III 372 — 3174, o ile ich nie przywiózł z Trenczyna na Słowaczyźnie. Te przemilczenia są tym dziwniejsze, że obok paulina o. Tyburcego wspomniani są „księża reformaci z świętego Krakowa“ i o. Florian. Wprawdzie gwardian o. Atanazy mówi z uszanowaniem o poprzednikach na Górze Chełmskiej i jakby utożsamia się z nimi (nasz zakon I 344, staliśmy się oświaty ojcowie i stróże I 349, nasi I 503), wprawdzie sam Bonczyk potępia ks. Malornego, proboszcza leśnickiego podczas sekularyzacji w 1810-11, za nieżyczliwe stanowisko wobec reformatów (11 69—82), ale jakże ciepło mówi ustami ks. Grelicha o „kaznodziejach nagórnych“, z których znowu mdło wychodzi — nie wiadomo, dlaczego — autor pieśni nabożnych Lisowski („Ignacy, szlachcic de Liszawski“ II 212), podczas gdy „Nicko Kuba, przez lat czternaście Góry oczywista chluba“ (II 233—234) zyskał nadmierną pochwałę, choć udaremnił wcześniejsze przybycie zakonników na Górę Chełmską.

Franciszkanie westfalscy

Nie przepomina Bonczyk i krótkotrwałej gościny Alkantarynów w 1852 r., o której prowincjał franciszkański o. Grzegorz Janknecht z niewielkim pisał uznaniem (Reisch, l. c. str. 356), zachował zaś najczulsze słowa dla franciszkanów westfalskich, którzy po dłuższych rokowaniach z biskupem Henrykiem Försterem objęli wreszcie klasztor św. Anny w sierpniu 1859 r., ale radość z ich przybycia zamącił nieco fakt, że o. Ambroży Dreimiller, początkowo przełożony, a od 1861 — 1864 gwardian konwentu, nie umiał po polsku. Bonczyk dał wyraz ubolewaniu nad tym w II 241 — 242. Za o. Ambrożym przybyli dalsi księża zakonni: o. Teobald Wentzki, rodowity wrocławianin, o. Wiktor Albers i wreszcie, śdy otwarto nowicjat w 1860 r., pomnożyli liczbę zakonników dwaj księża świeccy, mówiący po polsku: Józef Kleinwächter, subregens alumnatu we Wrocławiu, w zakonie o. Atanazy i Edward Schneider, wikary z Piekar, w zakonie o. Władysław, znany później szeroko na Śląsku, gdy przebywając w Ziemi św., rozsyłał stamtąd Ślązakom wszelkiego rodzaju relikwie i pamiątki. Gdy 10 maja 1864 r. o. Ambroży został przeniesiony do Westfalii, objął rządy w klasztorze jako gwardian o. Atanazy i sprawował je aż do 21 lipca 1872 r., wikarym zaś naznaczono o. Teobalda. To ośmioletnie gwardiaństwo o. Atanazego utkwiło w pamięci Bonczyka i uwieczniło się w poemacie, jakkolwiek od r. 1872 aż do wygnania franciszkanów w 1875 r. gwardianem był już o. Osmund Laumann. Na tę pamięć gwardiaństwa o. Atanazego wpłynęły zapewne i osobiste jego zalety, ale niemniej i ta okoliczność, że powróciwszy w r. 1881, znowu był przełożonym urzędowo nieuznanego konwentu, a Bonczyk nie czynił różnicy w subtelnym stopniowaniu tytułu władzy, po prostu był to dla niego gwardian. Zresztą władcza natura o. Atanazego, długoletnie jego zasługi i popularność zapewniały mu w klasztorze znaczenie niezależnie od stanowiska.

Wygnanie w r. 1875

W r. 1870 założono w klasztorze św. Anny szkołę łacińską dla kandydatów do zakonu z całej saskiej prowincji franciszkańskiej, a kierownictwo jej objął o. Bonawentura Machuj jako lektor. Szkoła ta przetrwała do 22 maja 1875 r., gdy ją na rozkaz rejencji opolskiej zamknięto, lecz 19 jej uczniów oświadczyło gotowość wywędrowania z Ojcami do Ameryki. Ustawa z 31 maja 1875 kładła kres istnieniu zakonów na obszarze państwa pruskiego. Dnia 7 czerwca 1875 opuściła klasztor pierwsza partia zakonników złożona z 4 ojców i 4 braci. Z ojców tych wymienia Bonczyk w poemacie 3: o. Marka Thienela ówczesnego wikarego, który na podstawie dawniejszych wspomnień jest jeszcze dla niego „młodzikiem w konwencie“, o. Dezyderego Lisa io. Bonawenturę Machuja, czwartego zaś o. Sebastiana Cebulę pomija, a więc go chyba nie znał. Następnego dnia zjawiła się komisja rządowa dla śledztwa za niedozwolonymi aktami i kasami tajnych stowarzyszeń. Zakonników zamknięto po celach od godz. 8 rano do 3 po poł. pod strażą 7 żandarmów, jednego z ojców ściągnięto nawet z konfesjonału. Zabrano spisy bractw pobożnych i książki nabożne. Całe to wydarzenie opisywano po czasopismach. Ponieważ nie dzwoniono w południe na Anioł Pański z powodu rewizji, chciano nadrobić po jej zakończeniu to zaniedbanie i wywołano nieoczekiwany skutek, gdyż ludzie pospieszyli uzbrojeni w koły, widły itp. na ratunek zakonników i zaledwie udało się o. Osmundowi ich uspokoić. W końcu d. 24 lipca 1875 nakazano pozostałym zakonnikom opuścić klasztor do końca miesiąca. O. Osmund w asystencji oo. Atanazego i Wiktora odprawił 31 lipca uroczyste nabożeństwo, po którym o. Atanazy wyjechał do Wrocławia, a o. Wiktor do ks. Schoeneicha do Rudy. O. Osmund próbował z 4 braciszkami utrzymać się w klasztorze, co mu się udało do 27 sierpnia, dnia wydalenia go przez landrata ze Strzelec; następnie ukrywał się jeszcze u znajomych księży w okolicy do marca 1876 r., kiedy wyjechał do Holandii.
Opiekę nad opuszczonym klasztorem usiłował rząd narzucić proboszczowi leśnickiemu, który się bronił przed tym obowiązkiem; tymczasem opiekowali się dzwonnik Hudzik, a potem za zapłatą Jokiel. Odpusty odbywały się nadal, napływali po początkowym zakazie dość licznie pątnicy, ale brak było dostatecznej liczby duchownych do spowiedzi i nabożeństw, gdyż wiele parafij było osieroconych skutkiem walki kulturnej. Najwięcej księży świeckich zjechało się w r. 1880. Wielkie zasługi w tym czasie położyli 3 księża: Matyszok, proboszcz z Rokiczy, Olbrich, proboszcz i Ślązak, wikary z Jesiony. Ponieważ zakazu pielgrzymek nie odnowiono, przybierały one coraz większe rozmiary jak np. w 1881 r. W tym roku wrócił 17 października na Górę Chełmską o. Atanazy, a 9 listopada o. Dezydery Lis i w ubiorze księży świeckich poczęli pełnić dawne obowiązki pozostawieni na ogół w spokoju ze strony władz rządowych, aż do 6 sierpnia 1887 r., w którym ministerstwo zezwoliło na jawne osiedlenie się franciszkanów w klasztorze św. Anny. Jak widzimy Bonczyk pominął tylko jednego z ojców żyjących w klasztorze w r. 1875, natomiast wprowadził 7 z ówczesnych braciszków (Alfons, Dawid, Jacenty, Józef, Jukundy, Piotr i Wawrzyniec), z których tylko jednego Dawida, nazwiskiem Kornek, odszukałem w książce o. Reischa.

O. Atanazy i odpust, którego nie było

Nad innymi zakonnikami górował niewątpliwie o. Atanazy znajomością języka polskiego, a życzliwym stosunkiem do pielgrzymek polskich wrył się w pamięć pątników, Bonczyk zaś i zapewne inni księża świeccy łatwiej się z nim porozumiewali, bo przecież nie zawsze był on zakonnikiem, ponadto zaś jeździł od 1861—1872 na wszystkie misje ludowe i był najbardziej znany na Śląsku ze wszystkich franciszkanów chełmskich. Nic dziwnego, że przypadł do serca Bonczykowi tak dalece, iż przy opracowywaniu poematu w 1886 r. wyrósł na jego naczelną postać i usunął na drugi plan br. Aleksego, postać raczej z fantazji niż z rzeczywistości wziętą. Jak to już niejednokrotnie zaznaczałem, Bonczyk jest realistą z natury swoich uzdolnień, łatwiej przychodzi mu opiewać to, co widział i słyszał, niż to, o czym czytał i czemu musiał w swej wyobraźni dopiero nadawać kształty i życie. Do tych realnych wydarzeń i postaci dołącza nieraz coś swojego, swoje myśli im podsuwa, aby nabrały pożądanej przez niego ideologii, ale siła jego główna tkwi w trzymaniu się rzeczywistości. Otacza więc gwardiana zastępem zakonników, których istnienie w klasztorze stwierdziliśmy przeważnie dla r. 1875, ale których charakterystyka odpowiada raczej okresowi wcześniejszemu o lat kilka. Będzie to więc i kwaśny, dawniejszy wikary o. Teobald i rzeczywisty gwardian z r. 1875 o. Osmund i młodzik w konwencie, ale w latach wcześniejszych, o. Marek i o. Wiktor i rachmistrz kalwaryjski o. Dezydery i o. Bonawentura i 7 braciszków zakonnych. Z nimi powiązane są wypadki z r. 1875, o których głośno było na Górnym Śląsku prócz zasadniczego wydarzenia tj. odpustu na Podwyższenie św. Krzyża, którego w tym kształcie, w jakim go Bonczyk opisuje, nie było nie tylko w r. 1875, w którym się w ogóle ten odpust nie odbył, ale także w r. 1874, z którego wziął niejeden szczegół. Realizm wszakże Bonczyka miał swoje podstawy i nierealny odpust z r. 1875 odpowiadać musi realnemu odpustowi z innego roku lub skojarzeniu wspomnień z kilku odpustów, mających wspólne cechy z opisem Bonczyka. W rachubę wchodzić mogłyby, ale tylko teoretycznie, także odpusty na Wniebowzięcie M. Boskiej, które rywalizowały do pewnego stopnia liczebnością z uroczystością na Podwyższenie, ale w r. 1875 i tego odpustu nie było, a nadto sprzeciwia się temu przebieg odpustu w poemacie, wyraźnie oddający porządek nabożeństw z dnia 14 i 15 września. Cechą taką wspólną kilku latom jest następstwo dni tygodnia, ale i pod tym względem Bonczyk sprawę zaciemnił, czy idzie mu o rok 1874, czy też o 1875, który podał w tytule. Następstwo dni w tygodniu to samo, co w r. 1875, występowało w 1869, 1880 i 1886, takie jak w 1874 — w mało prawdopodobnym z kilku względów r. 1863, w 1868 i 1885. Wchodzić więc mogą w rachubę poza rokiem jubileuszowym 1864 odpusty w latach 1868 wzgl. 1869, 1874 i 1885. Ten rok ostatni wypadałoby odrzucić ze względu na śmierć ks. Grelicha w 1876, ks. Leopolda Markefki w 1882 i może także ks. Antoniego Soboty w r. 1885, ale — jak stwierdziliśmy poprzednio — Bonczyk nie zawsze liczył się z chronologią. Rok 1880, w którym był znaczny odpust chociaż bez franciszkanów, mógł oddziałać pobudzająco przypomnieniem dawnych odpustów z franciszkanami jako gospodarzami klasztoru, gdyż byli oni tylko jego gospodarzami, a nie właścicielami. Właścicielem klasztoru i całej Kalwarii był biskup wrocławski, ale — rzecz dziwna — na ten szczegół Bonczyk nie zwrócił uwagi i na ogół mówi o klasztorze jako własności reformatów, którzy według reguły nie mogli posiadać żadnej własności, a co więcej w I 338 („wygnać nas z naszej własności“) każe o. Teobaldowi, wikaremu klasztoru, a w I 383 („za dobra nam wzięte“) nawet o. Atanazemu dopuścić się nieznajomości zasady ubóstwa zakonnego. Jest to tylko przeoczenie, potwierdzające wiadomości o pośpiesznym tworzeniu poematu.

Goście ks. Grelicha

Galeria duchowieństwa świeckiego w Górze Chełmskiej jest nader liczna, a podzielić ją można na kilka grup: 1) goście ks. Grelicha, 2) ojczyzny filary w opowiadaniu Grelicha, 3) kaznodzieje odpustowi, 4) księża świeccy odprawiający msze na odpuście i 5) inni. Z grupy pierwszej bądź imiennie bądź według godności piastowanych poznajemy prócz gospodarza ks. Grelicha i jego wikarego ks. Walentego Riemla jeszcze 5 księży: Widerę, Cieślika, Reinholda, Kleemanna i Krupę. Czy było tych gości więcej, a mianowicie takich, których nazwiska wystąpią dopiero w ogłoszonym przez o. Atanazego porządku nabożeństw (grupa 3 i 4), poemat nie pozwala rozstrzygnąć. Wprawdzie „w sławnej farze leśnickiej przy nakrytym stole siedzą goście wielebni w obszernym półkole“ (II 83—84), co nie odpowiadałoby liczbie 7 poprzednio wymienionych, wprawdzie w II 163—164 Grelicha „wielu słucha młodych“, ale jakże pomieścić nazbyt wielką ich liczbę w pokoju „niezbyt obszernym, ale jak najgustowniej umeblowanym“ (II 99—100)? Gdyby przyjąć, że u proboszcza leśnickiego gościli wszyscy, których potem w III 421—430 i 441—462 wymienia o. Atanazy, a nadto niewymienieni tam, lecz na odpuście niewątpliwie obecni: ks. Engel i ks. Dronia, to wypadałoby nam dodać do 7 poprzednich jeszcze 38 dalszych osób. To zaś, gdyby nawet stali, jak chce Bonczyk („Goście więc zamiast siadać jakby za rozkazem stanęli“ II 105—106), spowodowałoby tłok, którego nie było, skoro Grelich „wolnym krokiem izbę mierząc, słuchał” (II 245) i skoro w tym właśnie niezbyt obszernym pokoju gospodyni nakryła stół do kawy. Na to, że u ks. Grelicha nie było zbyt wielu gości, wskazuje pośrednio fakt, że w rozmowie nie zabiera głosu ani Lubecki, ani Stabik ani Engel ani Michalski, fakt niewytłumaczalny, gdyby byli na farze. Poza tym jest to niedziela, w którą nie wszyscy mogli przyjechać i większość zapewne przybyła w poniedziałek. W świetle tych rozważań maleje znaczenie ks. Grelicha wśród postaci, występujących w Górze Chełmskiej i nie należy do jego wypowiedzeń przywiązywać tej wagi jak do słów o. Atanazego. Za gościnę u niego wypłacił mu się Bonczyk szczodrze, kładąc mu w usta objaśnienie obrazów „ojczyzny filarów“, obdarzając go biblioteką „pismy polskich geniuszów do spodu zapchaną“ i wypełniając jego opowiadaniami znaczną część pieśni drugiej. Charakterystyczną rzeczą jest, że żaden z wymienionych imiennie gości ks. Grelicha na równi z nim i Riemlem nie występuje już w dalszych pieśniach.

Wybitniejsi kaznodzieje

Jeżeli o tym stępie ks. Grelicha można by mówić jako o pewnego rodzaju aristei, to z mniejszą już słusznością dałoby się tak nazwać obszerniejsze wzmianki o innych księżach śląskich, niezbyt zresztą liczne. Najprędzej jeszcze zasługuje na to miano ustęp V 405—450 poświęcony Antoniemu Stabikowi, który już poprzednio w obrazach „ojczyzny filarów“ (11 288—292) zdobył sobie bodaj najobszerniejszą i najserdeczniejszą ze wszystkich ocenę, z którą w zawody mogłaby iść tylko wzmianka o ks. Janie Studzińskim i ks. Wątróbce, bo już niklejsze są charaktery styki Juliusza Ligonia i Karola Miarki. Niewątpliwie ks. Stabik jako nestor duchowieństwa śląskiego, częsty bywalec i przyjaciel klasztoru św. Anny, musiał w poemacie otrzymać poczesne miejsce, jako zaś bliski sąsiad Bytomia, bo od lat siedzący na probostwie w Michałkowicach, był dobrze znany Bonczykowi. Charakterystyka jego jest realistyczna, wolna od dodatków idealizujących, których poeta użył przy Grelichu; występują w niej i chęć szerzenia oświaty wśród ludu i lojalność wobec władzy świeckiej, a nawet pojmowanie swego obowiązku kapłańskiego jako służby dla króla („Król od Boga, więc jego stać się musi wóla“ V 436).
Nie wiadomo, czy na pochwałę czy na krytykę zakrawa krótsza charakterystyka ks. Michalskiego, znanego proboszcza z Lipin (IV 135—145), dzięki któremu zachował nam Bonczyk takie powiedzenia z gwary śląskiej, jak spopularyzowane po dziś dzień: chachar i kocynder, oraz wyszły prędko z obiegu: prezmut. Widocznie jednak nie chciał poeta robić przykrości konfratrowi przytaczaniem dalszych soczystości retoryki lipińskiej i zadowolił się określeniem, że dano ludowi, „co na dziś najlepszego dla pątników mają“, że Michalski był jako chrzan, który przed skosztowaniem wilży oczy i że lud płakał „szczerzej jeszcze i głośniej, gdy ksiądz jeździł na nim“. Dopiero zestawienie z opisem wrażenia, jakie wywołało kazanie Stabika, pozwala ocenić należycie, co Bonczyk mniemał o Michalskim.
Streszczenie kazania ks. Engla (V 519—536) składa piękny hołd temu najśmielszemu z centrowych bojowników o prawa języka polskiego. Mniejsze już wzmianki dostały się dwom innym kaznodziejom: ks. Sobocie (IV 119—124) i ks. Leopoldowi Markefce, lubującemu się w długich kazaniach (IV 79—80). Z innych kilkudziesięciu księży przykuł uwagę poety drugi jeszcze starzec ks. Dronia z Sławięcic, nadsłuchujący w ciszy nocnej, jak reformaci modłami i biczowaniem się święcą Podwyższenie Krzyża (IV 232—251) i na krótką chwilę ks. Zeflik (Józef) Sobel „choć młody, w doświadczeniach stary, boć w szkole Komisarza“ (V 399—401). Ta wzmianka jest ciekawa nie tyle ze względu na ks. Sobla, ile na owego Komisarza biskupiego, w którego szkole stał się starym w doświadczeniach przede wszystkim sam Bonczyk. Zaprawdę, zagadkę stanowi przemilczenie jego nazwiska i brak jego nie tylko we wspomnieniach pątniczych z roku rzekomo 1875, lecz także w obrazach filarów ojczyzny ks. Bernarda Purkopa, następcy Ficka w Piekarach. Nie tłumaczy nam tego śmierć Purkopa (10 marca 1882), prędzej może pośpiech w pisaniu mógł być przyczyną, ale w każdym razie wzmiankę o szkole Komisarza należy uznać za niewystarczającą. Prosił się zaś niejako o wymienienie go obok Ficka nie tylko jako autor artykułów, lecz także jako początkowy redaktor w 1868 r. Zwiastuna Górnośląskiego, w którym kilka wierszy umieścił Bonczyk.

Ojczyzny filary

Wśród „ojczyzny filarów“ w ogólnej liczbie 28 znalazło się tylko 4 ludzi świeckich: Lompa poczciwiec, Bienek z Miechowic, Ligoń kowal rymotwórca i kończący rejestr Miarka, resztę (24) stanowią księża, a wśród nich 4 biskupów, z których Diepenbrock i Gleich weszli tylko z powodu swej godności i wdzięczności poety za pewną życzliwość dla ludu. Inaczej przedstawia się sprawa z Bogedainem, Włodarskim, Połomskim, Fickiem i Szafrankiem ze zmarłych, Stabikiem zaś, Damrothem, Lubeckim, a przymknąwszy nieco oczy, jeszcze z Szulczykiem, Świętkiem, Wątróbką, Kanią, Kirchniawym, Sarnesem i Nehrlichem z żyjących, ale Studziński, Wolczyk, Dembończyk, Błana, Krahl, Wawrzek i Korpak dostali się w to towarzystwo tylko dzięki przyjacielskiej protekcji autora. Razi natomiast brak ze świeckich co najmniej Kosickiego, Smołki i Gajdy, z księży zaś Perzycha, Laxego, Purkopa, Kulki i Weltzla[1] Bonczyka („Czy to istotnie Wasza Wielebność czuje żal do mnie, że nie wymieniłem Was między tam wyliczonymi? O, gdybym był wiedział, że sprawię Waszej Wielebności jakąś uciechę, jak chętnie byłbym to uczynił!“ pisze Bonczyk 25 maja 1886), a Filip Robota mógłby z powodzeniem figurować zamiast Bienka. Jest więc sporo dowolności i doraźności w obrazach filarów ojczyzny, lecz wszystko to tłumaczyć się da pośpiechem, który udzielił się także czytelnikom i krytykom Góry Chełmskiej, skoro ten ustęp uznawali prawie bez wyjątku za najważniejszy i przytaczali go zazwyczaj obok ekspozycji jako najcharakterystyczniejszy.
Inni księża świeccy znaleźli się w porządku nabożeństw, ogłoszonych przez o. Atanazego w III 421—430, 441—462, gdzie nazwisk kaznodziejów doliczyć się można 12 prócz Engla i 24 odprawiających msze, z których tylko Stabik i Lubecki wymienieni byli przez ks. Grelicha. Nigdzie natomiast, jak wspomniałem, nie ma ani samego Bonczyka ani jego kolegi, również proboszcza z Bytomia Schirmeisena ani autora życiorysu Ficka ks. Karola Pressfreunda. Nieobecność obu ostatnich jak całego szeregu innych księży górnośląskich da się wyjaśnić ich niemieckością; bywalcy natomiast polskich odpustów po rok 1885, z którymi zetknął się Bonczyk, zostali przeważnie, a może nawet w komplecie, uwiecznieni w poemacie w liczbie niemal 60.




  1. Tu powracam jeszcze do sprawy znajomości przez Bonczyka rozprawy Weltzla o Gaszynach. Wśród „filarów ojczyzny“ znalazł się o wiele młodszy i mniej zasłużony od Weltzla ks. Szymon Korpak, redaktor od r. 1879 czasopisma: Towarzystwo Bożego Grobu, w którym Weltzel umieścił i rozprawę o Gaszynach i drugą o błog. Eufemii w r. 1879 (str. 477—492). Korpak zapewne za zredagowanie tego czasopisma i ze względu na osobistą znajomość dostał się między „ojczyzny filary“. Weltzla osobiście Bonczyk nie znał („Mój kochany, dobry acz nieznany Ks. Radco“ pisze w swym liście przed zapytaniem się, czy rzeczywiście czuje żal do niego), uważał go może za Niemca, gdyż podczas polskich odpustów z nim się nic zetknął, i dlatego opuścił go w Górze Chełmskiej. Jakże było można usprawiedliwić się z pominięcia go, przyznawając się równocześnie do znajomości rozprawy o Gaszynach? Na korzyść Bonczyka, który się o to pominięcie upomniał w liście do przytoczyć można tylko to, co już zaznaczyłem, że rozprawa ta jako Weltzlowa była zaznaczona drobnym drukiem w naczółku treści numeru, a więc Bonczyk nazwiska autora nie zauważył i znowu wstyd było mu przyznać się do tego przeoczenia. Podobnie pokrzywdzony został przemilczeniem i o. Władysław Schneider, którego wprawdzie od lat w klasztorze nie było, ale który choćby jako poprzednik Bonczyka w Piekarach i autor kilku książeczek zasługiwał na pamięć. Bonczyk znał chyba jego artykuły w Schlesisches Kirchenblatt z 1863: 1) Urkundliche Nachrichten über St. Annaberg in Oberschlesien (str. 409—413), 2) Nachrichten über das Gnadenbild zu St. Annaberg (str. 413-417) i 3) Historische Nachrichten über die Griindung der Calwarienkapellen usw. (str. 445—449 i 457—461). Czasopismo znajdowało się w każdej parafialnej kancelarii.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wincenty Ogrodziński.