Fragmenta o Filipie z Konopi/Fragment V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Kondratowicz
Tytuł Fragmenta o Filipie z Konopi
Podtytuł Fragment V
Pochodzenie Poezye Ludwika Kondratowicza/Tom II
Wydawca Wydawnictwo Karola Miarki
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Mikołów-Warszawa
Źródło skany na commons
Indeks stron
FRAGMENT V.
Do chaty, jak wiadomo, trzeba gospodyni;

Więc objeżdża sąsiady i konkury czyni.
Choć srodze poraniony, chociaż niebogaty,
Dobrą mu niespodziankę naraiły swaty.
Była panna posażna z domu Doliwitów,
Skojarzenie i piękne a pełne zaszczytów.
A dziewczę takie hoże, takie raźne, słyszę
Że mu szczerze radzili dobrzy towarzysze:
Bo dwór pana Filipa podupadał znacznie,
Bo on sprawę domową zaniedbał niebacznie.
A z owej konjunktury w małżeńskie ogniwa
Na szlachecką chudobę grosz i zaszczyt spływa.
Więc starym obyczajem poczęto konkury:

Można było sukcesa przewidywać z góry:
Pan ojciec krew żołnierską spodobał w Filipie.
Pani matka za skromność pochwały mu sypie.
Tylko bieda z dziewczyną — widział jak na dłoni,
Że się widocznie lęka, że widocznie stroni,
Że siedzi zadumana, pokryjomu wzdycha,
Smutnie główką pokiwa i łzę otrze z cicha.
Przykro patrzał pan Filip na ten znak niemiły,
Bo jej oczy nie żartem do serca się wpiły.
Może kocha innego — pan Filip się biedzi.
Nie uważajcie na to! — cieszą go sąsiedzi —
Alboż to młode dziewczę jest panią swej woli?
Alboż może folgować swemu sercu gwoli?
Wypłacze się, przetęskni i z wesołą twarzą
Z tym pójdzie do ołtarza, z kim rodzice każą.
Zresztą, gdyby ten środek zdał się za surowy,
To można spowiednika użyć do namowy.
Wszak na tem Polska stoi!
Wstydź się, panie bracie!
Czyż sercu człowieczemu już woli nie dacie?
Czyż mam młodą małżonkę zakowywać sidły?
Gwałtem porywać brankę, jak Tatar obrzydły?
Razem rękę i serce! inaczej nie biorę!
Ot i z sercem wyskoczył jak raz w samą porę!
Ale trudno poradzić, gdy się głowa stropi.
Upamiętaj się waszmość, Filipie z Konopi! —
Tak go sąsiad ofuknie: Czas w głowie mieć olej!
Wybrałbyś piękny posag, niż te brednie, wolej.
Majątek ubożeje, idą stare latka:
Bierz co daje fortuna, i ojciec i matka!
Radzono, by się zaraz oświadczył z amory;
Ale Filip z Konopi, w tych rzeczach nieskory,
Chciał zjednać serce dziewki: nieznacznie... nieznacznie,
Już się do niej przybliża, już z nią szeptać zacznie;
A szepcą tajemniczo... coś w głowach się marzy;
Ona poweselała, on zesmutniał w twarzy.
To jedynie przyjaciół pocieszało trocha,

Że para młodych ludzi widocznie się kocha.
Całe dni z sobą razem i wieczory razem,
Pan Filip z tajemniczym coś szepce wyrazem,
Przytłumione westchnienia znać po nim co chwila,
A ona wdzięcznem okiem k'niemu się przymila.
Czasem łzą oblanemi pożegna oczyma,
I wyjeżdża z jej domu — dni kilka go niema;
Ale dokąd i poco wymyka się zdradnie?
Tego nawet najbliższy przyjaciel nie zgadnie.
Raz powrócił k'bogdance z niebytności długiej,
Z nim przybył nieznajomy jakiś młodzian drugi;
I pan Filip na stronę ojca, matkę bierze,
Snadź już o rękę córki oświadcza się szczerze.
Tak szepcą przyjaciele, radzi w głębi ducha,
Że nakoniec natchnienia rozumu posłucha.
Coś długo z rodzicami ciągnie się narada,
A dziewczę to kraśnieje, to jak chusta blada.
Wyszli wreszcie — a Filip z obliczem radości
Zbliżył się do młodziana, co przybył z nim w gości,
Zbliżył się do dziewicy — i rękę im poda:
Teraz do nóg rodzicom! do nóg paro młoda!
Rodzice zezwolili!! Więc owi przelękli,
Do nóg ojca i matki nieśmiało uklękli,
A gdy ci błogosławią: Połączcie się zdrowi!
Oni upadli do nóg panu Filipowi
Tyś anioł dwojga ludzi!!... dobroczyńca miły!
Aż się usta sąsiadów z dziwu otworzyły,
I rzecz stała się jasna, jak żaden nie marzy:
Że Filip widząc smutek na dziewiczej twarzy,
Zbliżył się do niej szczerze, poznał niespodzianie,
Że się kocha w ubogim, lecz zacnym młodzianie,
Że ojciec na ten związek zezwolić nie raczy,
Że ona Filipowi da rękę... z rozpaczy...
Lecz to będzie ofiara — bolesna, straszliwa!...
Więc się Filip z dziwacznym konceptem wyrywa:
Choć bolało go serce, choć kochał nad życie,
Poprzysiągł uszanować to uczuć odkrycie,

I za dwojgiem kochanków, tejże samej chwili,
Wstawiał się do rodziców, którzy go lubili.
Nim upór pana ojca przełamał ognisty,
On przewoził kochankom ukłony i listy,
I póty prosi, błaga, intrygę kojarzy,
Aż na związek serc czułych zezwolili starzy.
I jakże wyszedł na tem. Żal się Panie Boże!
Stracił bogaty posag, stracił dziewczę hoże!
Nie żal go, że cichaczem twarz łzami pokropi:
Bo się wyrwał w swatowstwo, jak Filip z Konopi.
............



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Kondratowicz.