Flamarande/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Podpisał, a ja obiecałem go słuchać. Skłoniła mnie do tego głównie ta okoliczność, że miałem pod ręką kobietę, której zupełnie ufać mogłem. Była to służąca znajoma mi jeszcze z Paryża, która była bez miejsca i w nędzy z małem dzieckiem. Pojechałem aby się z nią umówić i zapewnić sobie jej milczenie co mi nie było trudnem, zwłaszcza że była to rozsądna i delikatna osoba, przy tem bardzo dobra matka. Przystała na moje propozycje ale pod dwoma warunkami: najprzód, że osiedli się z dzieckiem w swej rodzinnej okolicy gdzie ma jedyną tylko siostrę, która ją bardzo kocha i która wezwała ją do siebie gdy się jej listownie do swego błędu przyznała; a potem, że niemowlę powierzone jej pieczy przedstawi jej jako swoje własne, a tymczasem prawdziwe swoje dziecko zostawi na mamkach w okolicy Paryża. Obowiązała się pielęgnować dziecię przez trzy lata, poczem odebrać chciała swoje własne, gdyż jedynym jej celem było wyjść z nędzy i zapewnić swemu dziecku przyszłość. Żądałem z mojej strony żeby siostra jej wcale do tajemnicy nie była przypuszczona. Dałem jej znaczny zadatek, a kiedy czas oznaczony się zbliżał, umieściłem ją w Orleanie, gdyż hrabia nie życzył sobie mieć jej w domu przed chwilą stanowczą.
Podczas tych naszych smutnych przygotowań, pani obszywała koronkami kołyskę różowym jedwabiem ozdobioną. Nie wychodziła ze swego pokoju i hrabia prawie jej wcale nie widywał. Byłem niezmiernie zadowolony żem i ja nigdy jej nie spotykał, bo widok radości, którą miałem w smutek zamienić, sprawiałby mi boleść niezmierną. Unikałem nawet z Julją wszelkiej o niej rozmowy.
Piętnastego maja 1841 roku nadeszła oczekiwana i stanowcza chwila i pojechałem kurjerem po lekarza i mamkę do Orleanu. Jedną tylko milę miałem przebyć, ale zdawała mi się śmiertelnie długą. Loara, wzdłuż której jechałem, wzbierała olbrzymio i groziła przecięciem mi drogi, gdybym się spóźnił z powrotem. Deszcz padał kilka dni bez przestanku, niebo było czarnemi chmurami osnute a wiatr dął przenikliwy. Woźnica wiózł mnie galopem. Lekarz w jednej chwili był w pogotowiu. Pobiegłem po mamkę, która w chwili rozłączania się ze swojem dzieckiem tak płakała, że musiałem ją trochę zgromić żeby przyszła do siebie. O brzasku obaczyłem nakoniec w mgle szarej wysokie wierzchołki drzew parku, wznoszące się nad tarasą, o której stopy odbijały się żółte bałwany rzeki. Zimno było przejmujące; serce ściskało mi się w piersi. Ten furman popędzający z wściekłością wystraszone konie, ta płacząca przy mnie kobieta, nareszcie ten straszny zamek, gdzie tyle innych łez gorzkich miało wkrótce popłynąć... wszystko to tak było przerażające że drżałem jak zbrodzień.
Dziecko przyszło na świat szczęśliwie a pani miała mieć anielską cierpliwość. Kiedy hrabiemu pokazano syna, ani się go tknął ani popatrzał na niego; zdawał się być o tyle spokojnym o ile ja byłem wzruszony.
— Wszystko dobrze idzie, rzekł wziąwszy mnie na stronę. Liczyłem wprawdzie na wylew tego roku, ale ten przechodzi moje oczekiwania. Wody przez łąkę dochodzą już do parku; przed południem mamka z dzieckiem przejdzie się tamtędy i trzeba żeby ją tam widziano, ale żeby jej nie spostrzeżono gdy będzie powracać. Czy rozumiesz mnie?
— Gdzież ją ukryję?
— W moim własnym pokoju, gdzie ją przez galerję wprowadzisz. Chodzi głównie o to, aby cię nie widziano. Jak tylko się zciemni, wsiądziesz z mamką i dzieckiem do powozu i popędzisz na południe, nie zatrzymując się nigdzie. Muszę wszystko urządzić jak najmniej traicznie. Zawołaj lekarza.
Zawołałem doktora, a gdy ten wychwalał odwagę i dobry humor pani, rzekł do niego hrabia: — Doktorze, nie daj się uwieść dobrym humorem hrabiny, jest ona bardzo nerwowa i egzaltowana. Staraj się ją nakłonić, żeby kilka godzin spoczęła, nim jej oddacie dziecko. — Lekarz nie miał nic przeciw tej ostrożności, ale pani spać nie chciała. Prosił ją, by się dała skłonić do spoczynku, ale upierała się przy tem, by wpierw widzieć swego syna. Skarżyła się łagodnie że nie pozwalają jej samej karmić i że jeszcze dotąd mamki nie widziała. Hrabia sam wmięszał się w to i przemówił do niej sucho i rozkazująco, uległa biedaczka, zamknęła się z Julją w pokoju i zasnęła znużona.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.