Flamarande/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Zastaliśmy baronowę zupełnie samą. Goście rozjechali się na polowanie i mieli dopiero na noc powrócić. Pospieszyła umieścić hrabinę w mieszkaniu dopiero co przez nią opuszczonem. Kiedy otwierałem kuferek hrabiego, w małym salonie, słyszałem jak mówił do baronowej:
— Jakto! wszyscy panią dziś opuścili, nawet Salcéde?
— Nawet Salcéde, powtórzyła. Chciał koniecznie dotrzymać mi towarzystwa, ale od kilku dni cierpi na silny ból głowy, zmusiłam go więc aby szedł z innymi. Cóż pan chcesz? Przyzwyczajony zawsze do świeżego powietrza, dusi się w naszych salonach.
Zasiedli więc do objadu z państwem Leville i wcześnie rozeszli się wszyscy do siebie, nie czekając na myśliwych, którzy przez jednego ze swego grona zaproszeni byli na objad. Przypuszczano, że wrócą dopiero nazajutrz. Dobrze się stało, że tylko do dziesiątej czekać kazali na siebie, gdyż o jedenastej nikogo jeszcze nie było i pozamykano bramy. Pani Flamarande, zmęczona drogą udała się natychmiast na spoczynek, a pan wzburzony został w salonie z panią baronową. Czekałem w przedpokoju czy nie każe mi pójść spać, kiedy nagle usłyszałem dzwonienie do kraty. Po niejakiem wahaniu wyszedłem do bramy, gdyż nie byłem pewny czy nie było to tylko złudzenie. — Bądź pan spokojny, nie spałem, rzekł mi ogrodnik pełniący służbę odźwiernego; to pan Salcéde powrócił, inni wrócą dopiero jutro, można się spokojnie położyć.
Zdziwiło mnie, żem go nie spotkał, bo mieszkał w tem skrzydle, gdzie był salon i pokoje baronowej. Myślałem, że poszedł przez ogródek i że go usłyszę w salonie, ale go i tam nie było. W kwadrans później p. hrabia pożegnał się z baronową i powiedział mi, że mogę odejść, bo mnie już nie potrzebuje.
— Czy nikt nie wrócił? spytała mię baronowa.
Odpowiedziałem jej, że pan Salcéde wrócił sam.
— A gdzież się podział, żeśmy go nie widzieli.
— Poszedł zapewne się przebrać, rzekł hrabia z ironją, możesz go pani jeszcze zobaczyć, nie jest tak późno.
Poszedłem za panem, który przeszedł ogródkiem do swoich pokojów na dole. Nie zdziwił się ujrzawszy okno w małym salonie na wpół otwarte i wszedł po cichu... Po chwili usłyszałem stłumiony okrzyk i szamotanie się. Rzuciłem się ku drzwiom. Hrabia chwyciwszy za gardło p. Salcéde, którego zastał w swoim salonie, wlókł go za sobą. Nie miał broni przy sobie, ale wściekłość podwajała jego siły, i byłby udusił nieszczęśliwego młodzieńca, gdyby Salcéde nie był o wiele silniejszym. Z łatwością wydostał się z jego szponów i rzekł do hrabiego dość spokojnym głosem: — Bez hałasu! chodźmy do ogrodu — tam się rozprawimy!
Przeszli prędko koło mnie i wtedy spostrzegłem w ściśniętej dłoni p. Salcéde bukiet z świeżych kwiatów. Nie wypuścił go wśród walki, ale starannie ukrywał na piersiach przed bacznem okiem hrabiego.
— Przynieś dwie pierwsze lepsze strzelby od polowania krzyknął do mnie hrabia — spiesz się! strzelamy na oślep, biegnij!
— Nie znajdzie ich, odpowiedział pan Salcéde chłodno; niech twoją przyniesie. Jeżeli winnym mnie uznasz, możesz z niej zrobić użytek!
Odeszli. Pierwszą moją myślą było, zobaczyć co się dzieje z hrabiną. Czy była wspólniczką zbyt oczywistego przestępstwa p. Salcéde? A może chciał ją tylko pożegnać na wieki. Czyż go oczekiwała? Wsunąłem się do małego salonu, ale nie słyszałem najmniejszego szmeru. Postąpiłem na próg sypialni. Było ciemno zupełnie, pani bowiem nie używała nocnej lampki. Nie śmiałem wejść, zatrzymałem oddech i rozpatrywałem się w ciemności. Usłyszałem nareszcie jej lekki i równy oddech, spała słodko i spokojnie jak dziecię. Nie mogłem posunąć dalej mojej ciekawości, spostrzegłem tylko na wpół otwarte okno przytrzymane haczykami; zasypiała tak zwykle bojąc się gorąca.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.