Przejdź do zawartości

Faust (Goethe, tłum. Zegadłowicz)/Część pierwsza/Jaskinia w lesie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Johann Wolfgang von Goethe
Tytuł Faust
Wydawca Franciszek Foltin
Data wyd. 1926
Druk Franciszek Foltin
Miejsce wyd. Wadowice
Tłumacz Emil Zegadłowicz
Tytuł orygin. Faust
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część 1
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część 2
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
JASKINIA
W LESIE

FAUST  /  MEFISTOFELES

FAUST
(sam)

Dałeś mi wszystko, o duchu potężny,
o co prosiłem. W tajemne ogniska
wzrok skierowałeś, wzrok mój niebosiężny
i tam ujrzałem cud przyrody zbliska;
i panowanie dałeś mi nad światem,
poczucie siły, poczucie użycia,
iż mogłem stać się powiernikiem, bratem
i słyszeć bicie serca w piersi życia!
Szeregom przemian nakazałeś oto,
aby przed wzrokiem mym przeszły w pochodzie
i pozwoliłeś, bym ducha tęsknotą
poznał mych bliźnich w krzach, ogniu i wodzie.
A jeśli burza uderzy szalona
o rozjęczoną czarną lasu ścianę,
jeśli grom runie w kłąb zbitego łona
i strzaska dębu gałęzie rozwiane,
a on w upadku niezbłagany, srogi,
obala w wichrów zaplątany chórze
drzewa bliźniacze w dno śmiertelnej trwogi,
a echo huku góra rzuci górze —
i idzie jęk ten, to burzy wołanie
przez ziemię całą, w wieczności otchłanie —
— wtedy mnie wiedziesz w cichych jaskiń łono
i każesz spojrzeć w swoje własne lice
i własną duszę poznać nieskończoną,

jej ból i radość — sny i tajemnice.
Wtedy przed okiem mojem księżyc wstaje,
ziemię okrywa kojącą poświatą,
i ożywają przeszłości rozstaje,
drzwi otwierają się ku wszystkim światom,
mrok ócz umarłych kirem nie zasłania
w wielkiej godzinie myśli i poznania.

A jednak baśnią ludzka doskonałość,
widzę to jasno w tej chwili upojnej,
gdyś mi dał boskie dojrzenie i źrałość
i wraz pchnął w lęku odmęt niespokojny.
Za towarzysza i za powiernika
wieczną ironję mam, wyrzut sumienia,
co zimnym wzrokiem czyny me przenika
i twe owoce w szary popiół zmienia.
On to czarami z pamięci wyłania
postać barwioną marzeniami skrycie.
Tak żyję w kręgu wiecznego wahania:
żądza mnie spala i kusi użycie.

MEFISTOFELES
(wchodzi)

No — może dość już ukrywania;
przez jakiś okres można — owszem,
lecz dłużej — życie samo wzbrania
i każe tęsknić za czemś nowszem!

FAUST

Czyż nic lepszego nie masz do roboty,
jak dręczyć mnie codziennie?

MEFISTOFELES

Przeszkadzać nie mam ci ochoty,
zwłaszcza, żeś ciągle zły niezmiennie.

Miły towarzysz z ciebie! — Bracie!
wciąż strzec się trzeba — stać na czacie,
co cię umęczy, co zamroczy —
jak pies trza patrzeć w pańskie oczy.

FAUST

Oto właściwy tenor mowy!
Mamże dziękować za udręki?

MEFISTOFELES

Cóżbyś ty synu mój globowy
bez mej pomocnej czynił ręki?
Jakżebyś żyć potrafił?! Z mrzonek
imaginacji wybuchowej
zleczyłem cię w ów piękny dzionek,
w który, sam sobie będąc katem,
chciałeś się żegnać już ze światem;
a waść się teraz w norze chowa
jak gacek, lelek, albo sowa;
mchem i pleśniami karmisz ducha,
jak gad obmierzły, lub ropucha;
ach, pozazdrościć cnej osobie,
wciąż doktór pokutuje w tobie.

FAUST

Gdybyś zrozumiał, jakie życia siły
na tej pustelni we mnie się zrodziły,
gdybyś mógł pojąć! — gniewby djablej mości
imał się srogi — gniew pełen zazdrości.

MEFISTOFELES

O wielkie szczęście — nadświatowe!
na rośnej nocy złożyć głowę,
ziemię i niebo wziąć w ramiona
i u bożego spocząć łona;

miąższ ziemi przeczuć nieświadomie,
dni genezyjskie w ich ogromie;
użyć w poczuciu sił, w ich dumie —
lecz co? sam dobrze nierozumię;
to znów miłosnem rozemdleniem
rozpłynąć się w wszechświecie cieniem, —
znika syn ziemi w snów rozmachu,
a potem — intuicji gmachu

(gest niechlujny)

jak, już nie powiem, zamknąć drzwi!

FAUST

Precz, obrzydliwcze!

MEFISTOFELES

A — nie dogadza ci?
W tem rzecz!
O tak! z słusznością mówisz: „precz“!
Często cnotliwe uszka parzy
o czem cnotliwe serce — marzy!
Sądzisz, że zazdrość widzisz we mnie?!
Okłamuj siebie — to przyjemnie!
O — kłam przed sobą — kłam nadzieje!!
Zresztą — nie wytrwasz tutaj długo,
już się stanowczość twoja chwieje,
trwogi i strachu nędzny sługo!
Lecz dosyć! — Luba twa panienka
samotnie, tęsknie spędza czas
i wypatruje u okienka,
czyli nie zoczy nas.
Najpierw twa miłość tak wezbrała,
jak wiosną zalew rzek,
gdy lubą siła fal porwała
strumyczek zmalał — suchy brzeg.

Zamiast królować tutaj w lesie,
raczej — ukoić tęskny żar! —
niech wielki pan w jej domek wniesie
miłosny, wdzięczny dar.
Biedactwo małe, liczy chmury —
jedna za drugą w dale mknie,
tam po za smutne miejskie mury...
samotne noce, puste dnie —
i jeno śpiew ten: „gdyby ptaszkiem,
skrzydlatym ptaszkiem chwilę być“
snuje się pod gontowym daszkiem,
by się z powrotem w sercu skryć!
Dzień jeden — w nagłem zweseleniu!
Dzień drugi — deszczem łez owiany!
Dzień trzeci — w głuchem drżeniu!
A każdy tobą rozkochany!

FAUST

Żmijo podstępna!

MEFISTOFELES

Już w potrzasku!

FAUST

Przeklęty! mowa twa zbyt śmiała!
Jej imię czyste, białe!
Nie rzucaj na łup żądz jej ciała
przed zmysły oszalałe.

MEFISTOFELES

Nic nie rozumię! Do tej chwili
ona jest pewna, żeś ją rzucił,
sądzę, że zbytnio się nie myli:
nie wierzę, abyś wrócił.

FAUST

Z nią jestem myślą rozkochaną,
baz niej mi ziemia pusta,
zazdroszczę Chrystusowym ranom,
które całują jej usta!

MEFISTOFELES

Zazdrość mnie gryzła w swoim czasie
— tak mówiąc między nami —
o parę jagniąt, co się pasie
pod wonnych róż pąkami.

FAUST

Rajfurze!

MEFISTOFELES

Wyzywasz! ja się śmieję!
Bóg, tworząc płci osobność,
musiał im także dać nadzieję —
więc stworzył i — sposobność!
A teraz chodźmy! bądź radosny —
wesoły wzrok i głos!
masz do komnatki iść miłosnej,
a przecież nie na stos!

FAUST

W słodkich ramionach radość wieczna,
jej pierś ogrzeje mnie słoneczna!
Niedolę jej i dolę znam:
jestem wędrowcem i banitą,
co w parną noc niesamowitą
u zatrzaśniętych stoi bram.

Jak strumień burzą rozszalały
rwałem przez góry, bory, skały

w przepaści straszne dno;
ona w ufności bożej stała
na wonnej hali cicha, biała,
niebieskie za nią tło.

Mały jej świat w tych ścianach chaty,
lecz jakże wdziękiem przebogaty,
a ja skradałem się jak wróg.
Sam nad otchłanią czarną wiszę,
zabrałem spokój jej i ciszę,
przeto mną wzgardził Bóg.

Piekło — już znam do ciebie drogę!
Szatanie — skróć mój czas i trwogę!
Co stać się ma, niech zaraz stanie się!
Biorę na siebie los bezwiednej,
niechaj w przepaści legniem jednej:
los jeden jej i mnie!!

MEFISTOFELES

O jakże wrze i kipi wrzątek!
Do niej! — by prędzej smutek szczezł!
Tam gdzie dopiero jest początek
rozumek ludzki mówi: kres!
Odważni żyją! Życie z nami!
Wszakżeś conieco przedjablony,
a nic głupszego na tej ziemi,
jak djabeł zrozpaczony!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Johann Wolfgang von Goethe i tłumacza: Emil Zegadłowicz.