Faust (Goethe, tłum. Zegadłowicz)/Część druga/Podworzec zamkowy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Johann Wolfgang von Goethe
Tytuł Faust
Wydawca Franciszek Foltin
Data wyd. 1926
Druk Franciszek Foltin
Miejsce wyd. Wadowice
Tłumacz Emil Zegadłowicz
Tytuł orygin. Faust
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część 1
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część 2
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PODWORZEC
ZAMKOWY

FAUST  /  MEFISTOFELES-FORKJADA
LINCEUSZ-STRAŻNIK  /  HELENA  /
PANTALIS CHÓROWI PRZEWODZĄCA  /
CHÓR NIEWOLNIC TROJAŃSKICH

(wokoło fantastyczne budowle średniowieczne)
PANTALIS

O głupie i nieoględne, rozumy iście niewieście,
od każdej chwili zależne, wiatrem podszyte jesteście.
W szczęściu-li, czy też w nieszczęściu postępujecie opacznie,
gdy jedna zacznie „tak“ mówić, to druga zaraz „nie“ zacznie.
Tak jedna drugiej zaprzecza, pieni się, swarzy i złości,
jednakie jeno w boleści, jednakie tylko w radości.
Teraz zamilczcie! Czekajcie, o postanowi władczyni,
w sercu sumuje i waży — więc stańmy posłuszne przyniej.

HELENA

Wróżbitko, gdzież ty jesteś? Twojego imienia
nie znam; wyjdź z tych krużganków, z mrocznego sklepienia.
Czyliż poszła, przezorna, zamku tego pana
prosić, by mi gościna zacna była dana?
Jeśli tak — dzięki tobie! Wiedź mnie doń! Dość znoju
I dość tułactwa — łaknę ciszy i spokoju.

PANTALIS

Próżno królowa nasza spoziera dokoła,
zniknęła ta szkarada; któż ją znaleść zdoła?
Może we mgle przepadła, co nas nagła, biała,
jakimś dziwnym sposobem w to miejsce przywiała?
A może właśnie po tym labiryncie błądzi
krużganków zagmatwanych, którym kaprys rządzi —
i szuka księcia, by mu hołd złożyć należny.
Lecz spójrz! Tam w górze pogwar, ruch jakiś rozbieżny
w galerjach, oknach! — Służba, krzątaniem ogłasza,
że nas zamek łaskawie w gościnę zaprasza.

CHÓR

O jakże sercu memu naraz świetliście!
Orszak pięknych młodzieńców zszedł uroczyście
z wyżniego piętra; idzie ku nam w pochodzie
kształtny, zgrabny — o! — w niezwyczajnej urodzie.
Na czyj rozkaz młodzieńców chór ku nam kroczy?
na co patrzeć mam? na co? — gubią się oczy!
Czy na kształty urocze, czy na krok skory,
na czoło bieliste, złote kędziory?
czy na liczka rumiane, skraszone ruchem,
jak soczyste brzoskwinie omglone puchem?
O, jakże chęć bierze ugryść — — nie można!
smak popiołu mam w ustach! będę ostrożna.

Lecz najpiękniejsi niosą już oto
stopnie, tron cudny, zasłonę złotą,
namiot, a białe wysmukłe ręce
wiążą girlandy, wieszają wieńce
ponad królową. — O, pani miła
jużeś nam, piękna, na tron wstąpiła
— nadobnym ruchem przez nich proszona;
bielą się cudnie twoje ramiona!
My jej też orszak utwórzmy chyży,
stańmy na stopniach, wyżej, to niżej.

Błogosławiona trzykroć gościna,
co nam nad głową wieńce rozpina.

(pantomimicznie dzieje się to wszystko co w słowach chóru)
SKORO CHŁOPCY I GIERMKOWIE DŁUGIM KOROWODEM ZESZLI SCHODAMI WDÓŁ — ZJAWIA SIĘ NA KRUŻGANKU W DWORSKIEM, RYCERSKIEM ODZIENIU ŚREDNIOWIECZNEGO KROJU
FAUST
Z GODNOŚCIĄ, POWOLI ZSTĘPUJE ZE SCHODÓW.
PANTALIS
(bacznie go mając na oku)

Jeżeli temu mężowi bogi pozwolą żyć dłużej
niźli zazwyczaj to czynią — wyczucie moje mu wróży,
zważywszy wzięcie królewskie i słodycz jego istoty —
los najpiękniejszy, spełnienie każdej najmniejszej tęsknoty.
I czy to w bitwie rycerskiej wśród szczęku białych oręży,
czy w białogłowskich utarczkach — tu i tam zawsze zwycięży.
Czemuż-by nie miał, wspaniały, raźno do swego dojść celu,
moc jego mężów przewyższa, a znałam dostojnych wielu.
Z powagą dworską, w skupieniu i z pochyloną w czci głową,
wdół schodzi zgrabnie, powoli — o! podnieś oczy królowo!

FAUST
(zbliża się do tronu)
(obok niego człowiek w pętach)

Zamiast hołd wdzięczny nieść w dani
tej chwili niezapomnianej,
wiodę do kolan twych, pani,
człowieka skutego w kajdany.

A jaki popełnił czyn —
opowiem; wpierw klęknij przy tronie,
słów szukaj ku swojej obronie
i wyspowiadaj się z win.
Wzrok ma tak bystry jak sokół,
więc go stawiłem na wieży,
by dawał baczenie wokół
jak trzeba i jak należy;
czy to na ziemi, czy niebie
fakt jaki — wszerz i wzdłuż,
od zamku do modrych wzgórz,
w każdej okazji, potrzebie,
czy to, że trzoda skądś bieży,
czy to o zjawie rycerzy —
zdawać miał pilny rachunek,
ostrowidz, ten strażnik mój,
bym wiedział, czy biec na ratunek,
czy szyki sprawować na bój.
Dziś opieszałość nielada!
Przybywasz, królowo, do wrót,
a on mi nic nie powiada!
Milczący zastajesz gród!
Wszakbym słał wici przez włość,
otrąbił na cztery strony,
że w święty dzień — wytęskniony
zawitał w progi me gość.
Strasznie zawinił! — I ninie
u twoich przeświętych stóp
klęczy! — Rozstrzygaj o winie —
w twych rękach żywot i grób.

HELENA

Zaszczyt nielada; szczęśliwą się mienię
twą łaskawością; mam sprawować sąd?
Czyli mnie, panie, wieść chcesz w pokuszenie?
Lecz wpierw wysłucham; — jakiż był twój błąd?

STRAŻNIK LINCEUSZ

Cóż istnienie? Cóż mi grób?
Życie szczęsne! Zgon szczęśliwy!
U przeświętych klęczę stóp
pani cudnej, miłościwej.

Dzisiaj rano w blasku zórz
słońca szukam w barw powodzi —
aż tu nagle z po za wzgórz
na południu słońce wschodzi!

Więc w tę stronę ślę mój wzrok,
a tu góry, lasy płyną!
Ziemię, niebo chłonie mrok —
widzę tylko ją! Jedyną!

I napróżno w bezmiar lśnień
oczy moje wpijam rysie —
nie wiem, czy to noc, czy dzień,
czy to jawa, czy sen śni się.

Gwiazd zawieja! Tęcze! Skry!
Blaski się na wieże tłoczą —
mgły się wiją — nikną mgły —
cud się boski jawi oczom!

A modlitwa moich rąk
idzie ku jasności onej;
wszędzie jasność! Słońce wkrąg!
I tak stoję — oślepiony.

Przeto mój strażniczy róg
zamilkł w tej świetlistej porze —
zjawił mi się piękna Bóg!
Cóż mnie złego spotkać może?!

HELENA

Jakże mi karać twoje przewiny?
Z mojej-ci one, z mojej przyczyny!

O ja nieszczęsna! — Kędy się zjawię,
błądzą mężowie w złości, w niesławie;
bo takie we mnie zgubne wyroki,
iż mężnych pchają w pomrok głęboki.
Tak idą za mną od urodzenia
rabunki, zbrodnie i uwodzenia;
po wszystkie lata na wszystkie strony —
bohaterowie, bogi, demony
muszą się swarzyć. Z mego kochania
jeno zło snują i zamieszania.
I tak się wszystkich przekleństwem staję
i jeno nędzę nędzy przydaję.
Oczarowany, stałeś bezwładnie —
włos ci strażniku z głowy nie spadnie.

FAUST

Ze zdumieniem, królowo, patrzę i niegniewnie
na rannego i ciebie co trafiasz tak pewnie.
Widzę łuk, który wysłał tak niechybne groty,
z których jednym ten trafion! A strzał tych przeloty
migają — we mnie mierzą! W uskrzydlonym gwarze
lecą ponad basztami, poprzez krenelaże.
I czemże teraz jestem? Bunt rzuciłaś w sługi,
już i mury niepewne, zluźnilaś kolczugi.
Obawiam się, że wojsko, by uniknąć klęski —
niezwyciężonej pani podda się — zwycięskiej!
Cóż uczynię? — Już chyba przed twą królewskością
złożę to, co niebacznie zwałem był własnością —
i siebie! U twych kolan hołd złożę potędze
twej i wierność potwierdzę w wieczystej przysiędze.

LINCEUSZ
(wraca ze skrzynią)
(za nim niosą słudzy skrzyń sporo)

Znów mnie, królowo, do stóp twych żenie,
do ócz, co słońcem się złocą!

Bogacz o jedno żebrze spojrzenie,
nędzny, lecz możny twą mocą.

Czemże dziś jestem? Czem wczoraj byłem?
Nacóż me oczy sokole?
Spojrzałem na cię, wzrok mój straciłem
i sprawność czynu i wolę.

Przyszliśmy z wschodu, w walnej potrzebie
prąc ku zachodnim wyrajom;
naród nasz liczny, jak gwiazdy w niebie,
pierwsi ostatnich nie znają.

Padł pierwszy szereg, już wstawał wtóry,
trzeci na pomoc wraz bieży;
wzmożeni sobą lecim jak chmury,
któż padłych liczy żołnierzy!

Jak burza mkniemy błyskaniem krwawem,
grodem i borem i łanem,
gdzie dziś mój jeno rozkaz był prawem,
jutro kto inny jest panem.

Zagon szeroki! Zwycięskie szlaki!
Czas krótki na pohulanki!
Ten wołów stada, tamten rumaki,
ów najpiękniejsze kradł branki.

Lecz ja wśród znojnych, rycerskich biegów,
najrzadsze zbierałem wiano;
te wszystkie łupy moich kolegów,
to dla mnie omłot i siano.

Chytry na skarbów lśniące pożytki,
jak sowa szukałem wśród cieni —
wlot odkrywałem skrzynie i skrytki
i tajemnice kieszeni.

Rychło wbród miałem drogich kamieni,
klejnotów cennych, złotości —:

a oto szmaragd zacnej zieleni,
godny twej, pani, piękności.

O, niechaj wzrok twój cudny nie stroni
od tych szlachetnych łez morza;
wierzaj, rubinu czerwień przysłoni
różana lic twoich zorza.

Oto pokłosie bitw srogich wielu,
pokłosie bardzo szczęśliwe —
u stóp twych leży, a więc u celu —
tu jego miejsce właściwe.

Niosę ci ciężkie, okute skrzynie,
w skarbcu ostało ich sporo;
pozwól mi uczcić w tobie władczynię —
niech skarby ręce twe biorą.

Zaledwieś, pani, na tron wstąpiła,
chyli się w hołdzie i korzy
rozum, bogactwo, męstwo i siła —
przed zjawą władzy twej bożej.

Przeto dziś skarby strzeżone w dumie,
stają się twoją własnością.
Jakżem je cenił! — Dzisiaj rozumię,
że były tylko marnością.

Wszystko, co zwałem skarbem i mieniem
poszło jak plewy na nice;
wskrzesić ich wartość zdolą spojrzeniem
twoje przeczyste źrenice.

FAUST

Odsuń corychlej łupy, plon potrzeby hardej,
ostaną bez nagrody, dobrze, że bez wzgardy.
Już to wszystko jej własność, ta grodu wspaniałość,
pocóż więc dawać szczegół, gdy już jej jest całość,
idź strażniku — zbierz, ułóż wielkie nasze skarby

i niewidziany przepych ustrój, w kształt i farby
urocze! — Spraw, by stropy jak niebios sklepienie
zbłękitniały pogodnie, z martwych zbudź olśnienie,
a poprzez kurytarze, sale, wieczerniki,
pod stopy jej rzuć wonne kobierców kwietniki;
niechaj krok jej nie dotknie posadzek ni progów,
oczy jej paś przepychem godnym wiecznych bogów.

LINCEUSZ

Sługa musi, pan każe —
siły nie poradzą —
drobiazg! Wszakżeśmy w jej czarze!
wszystko pod jej władzą!
Wojsko hart swój mężny traci,
stępiały brzeszczoty —
ba! — przed zjawą jej postaci
gaśnie promień słońca złoty!
Przed bezcennem jej obliczem
wszystko pustką jest i niczem.

(wychodzi)
HELENA
(do Fausta)

Pragnę z tobą pomówić, wszak ten tron na dwoje,
miejsce czeka na władcę — zapewnia mi moje!

FAUST

Wpierw pozwól, pani cudna, klęknąć i twe ręce
łaskawe ucałować w hołdzie i podzięce.
Przyjm mnie jako współwładcę niezmierzonych włości,
który ci służyć pragnie wiernie i w miłości —
razem: czciciel i sługa i strażnik szczęśliwy.

HELENA

Na wielkie dziwy patrzę, słyszę jeno dziwy!
Pełna zdumienia pytać chciałabym tak wiele,

lecz o jedno zagadnąć jeno się ośmielę:
czemu ta mowa twoja melodją uroczą
poi mnie tak radośnie? — dźwięki stów się toczą
jak złotodźwięczne kręgi — nim zadrży rozgłośnie
już drugi mknie pierwszemu na sukurs miłośnie.

FAUST

Jeśli ci dźwięk mej mowy przemawia do duszy,
jakżeż cię śpiew dopiero zachwyci i wzruszy!
A więc pocznijmy zaraz — wszak w myśli wymianie
śpiew zrodzi się najłatwiej i pośród nas wstanie.

HELENA

Więc powiedz, jak mi składać tak urocze słowa?

FAUST

Najpiękniejsza jest serca nieuczona mowa;
gdy się z oczu tęsknota poprzez myśli snuje
patrzysz wkoło i pytasz —

HELENA

— kto z tobą współczuje.

FAUST

Czemże wtedy dla ducha mijanie i czas?
Jedynie teraźniejszość —

HELENA

— uszczęśliwia nas.

FAUST

Tak, to jest skarb nad skarby, wian wieńczący skroń,
ale któż go uwije, miła —

HELENA

— moja dłoń.

CHÓR

Czyliż poczytać można za błędy
te pani naszej dla pana względy?
Wszakże wyznajcie — wszystkie w niewoli
żyjem od czasu złowieszczej doli,
gdyśmy z Iljonu, nieszczęsne płaczki
ruszyły w odmęt groźnej tułaczki.

Branki na męską chuć zawsze zdane
mogąż wybierać? — Są wybierane!
Cóż, znawczyniami są; — a sposobność
nastręcza już-to zacną dorodność
młodych i złoto-włosych pasterzy,
indziej Faun sprośny zęby swe szczerzy —
tym, tamtym branka równo rozdziela;
przelewne ciało pod nich podściela.

Lecz oto spójrzcie! Mocno wtuleni
siedzą miłośnie w siebie wpatrzeni;
tak ramię w ramię, noga do nogi,
ręka ku ręce szuka swej drogi.
Tak się nad tronem społem kołyszą
i nic nie widzą i nic nie słyszą!
W obliczu ludu, aż nazbyt śmiele —
do cna wtopieni w miłosnem dziele.

HELENA

Jakobym-ci daleko, a przecież tak blisko!
Dziewosłębią me słowa upojnym uściskom.

FAUST

Serce bije, drżę cały, słowo mrze wśród pieszczeń!
To śnienie niepojęte! Znika czas i przestrzeń.

HELENA

Wszakżem-ci już nie żyła! Otom odrodzona!
Wierna nieznajomemu i w niego wpleciona.

FAUST

Niechaj dociekać przyczyn myśli się nie silą,
obowiązkiem dziś byt nasz — chociażby był chwilą.

FORKJADA
(wchodzi gwałtownie)

Ach! miłostek pierwsze zgłoski
to nauka bardzo lekka;
łacno czulić się bez troski —
czas nie czeka — czas ucieka!

Nie słyszycie? — Dudnią grzmoty!
Granie surm i walk łoskoty!
Zguba wasza niedaleka!

Zbrójcie się! Do walki srogiej
już Menelaus w nasze progi
idzie — za nim tłum — jak rzeka!

Tu pośród zgrai niewieściej
wróg cię schwyci i zbezcześci —
na złeć wyjdzie dziew opieka!

Stryk dla trzódki gotów marnej,
dla niej zładzon stos ofiarny,
pień i ostry topór czeka!

FAUST

Bezczelne przeszkadzanie! wstrętni! nierozważni!
Nawet w niebezpieczeństwach bezmyślność mnie drażni.
Najpiękniejszego szpeci zła wiadomość posła —
ciebie, najszkaradniejsza, wieść nieszczęsna niosła,
jak zawsze! Lecz tym razem nie uda się sztuka,
niech sobie mowa twoja wiatru w polu szuka!
Niema niebezpieczeństwa za temi murami,
a gdyby nawet było — ja gardzę groźbami!

(sygnały)
(eksplozje na basztach)
(hejnały trąb i surm)
(muzyka wojenna)
(gromki przemarsz wojsk)
FAUST

Wraz się wysypią dzielni z bram,
w rycerskiem staną kole,
ten jeno godzien względów dam,
kto je obronić zdole.

(do wodzów, którzy z pośród hufców wychodzą i w kole rycerskiem stają, Faust tak przemawia)

Oto północy młode lwy,
tu wschodu kwiat-potęga —
w ślepiach ich gniewu płoną skry,
moc ich po laury sięga!

Zakuta w stal błyskaniem lśni
brać mężna i zwycięska,
idą, a zda się w chmurach grzmi:
„sława!!“ — a wrogom: „klęska!“

W Pylos wysiedliśmy na brzeg,
— nie żyje Nestor stary —
państw drobnych związek u stóp legł
zdobywców pełnych wiary!

Teraz mi chybko z przed tych bram
przepędźcie Menelaja
na morze! Niech korsarzy tam
i on i jego zgraja!

Królowej Sparty złóżcie ślub,
zwycięskich serc orędzie —
kraj wolny rzućcie jej do stóp,
a państwo waszem będzie!


Rycerze! Piersi waszych wał
Koryntu zbawi włoście,
a u achajskich starych skał
las dzid, mur tarczy wzroście.

A wy w Messenie dzierżcie straż!
Wy idźcie do Elidy!
Rycerski obowiązek wasz
to wielkość Argolidy.

Tedy wrócicie w domu schron
w obronie powołani —
i sławą skwitnie Sparty tron,
ojczyzna waszej pani!

Wszyscy i każdy suty łup
ożeni z wieczną sławą —
zyszczecie w zgodzie u jej stóp
świetlany mir i prawo.

(zstępuje z tronu)
(wodzowie otaczają go zwartym kręgiem)
(wysłuchują rozkazów i rozporządzeń)
CHÓR

Ten co piękną niewiastę pragnie posiadać,
niechaj w mieczu nadzieję umie pokładać.
Umizgami ją zdobył — skarb przedostojny —
nie zażyje go w ciszy, nijak bez wojny;
chytrzy zdrajcy ją zmamią; obleśni zbóje
zechcą ją uwieść, wykraść; niechaj pilnuje.

Księcia naszego chwalę, wysoko cenię,
możni bacznie na jego patrzą skinienie;
mądrze i mężnie czyni! — Przeto słuchają —
tem jego dzięki skarbią i korzyść mają —;
tak więc i wilk jest syty i owca cała,
dla obu sława rośnie, zakwita chwała.

Któż mu ją wydrze ninie, władcy możnemu?
jużto jemu należna i tylko jemu!
Dwakroć cześć mu! Z nią razem wyrwał nas z toni,
wewnątrz nas murem, zewnątrz wojskami broni.

FAUST

Dary rozdane rycerzom —
każdemu udzielne księstwo;
pójdą i światy przemierzą —
pawężą naszą ich męstwo.

Bronić cię będą kraino,
wyspo-niewyspo w fal więzi —
spięta pasmem z gór rodziną
Europy ostatnia gałęzi.

Kraju! O, niechże z twej dani
wszystkim lśni słońce i chwała!
Otoś zwrócony mej pani,
co na cię ongi spojrzała,

gdy wśród szelestu szuwaru
zrodzona w chwili przeźroczej,
urzekła potęgą czaru
rodzeństwa i matki oczy.

Do stóp twych łany pól żyzne
kłonią się, bory i gaje —
niechaj twe serce ojczyznę
nad wszystkie ukocha kraje.

A gdy się góry na wierchach zrumienią
w zimnym zalewie skośnych słońca strzał —
zaledwie skała omszy się zielenią,
kozica skubie swój chudobny dział.

Źródło wytryska, żwawy bieg strumieni —
już się zielenią hale i manowce —

na stu pagórach falistej przestrzeni
pasą się w dzwonków rozdzwonieniu owce.

Rozważnie, wolno idą trzody w rzędzie,
nad przepaściami przez zbocza urwiste —
schron przyładzony dla wszystkich i wszędzie:
w sto grot się sklepią ściany gór skaliste.

Pan je tam strzeże; nimfy wód ochocze
rzeźwiący chłodem zamieszkują parów —
drzewa z tęsknotą w błękitne przeźrocze
prężą ramiona rozchwianych konarów.

Puszcze prastare! Głuche dębów bory
stoją jak hufy z dumą i protestem!
Sokiem słodzistym spęczniałe jawory
łagodnie szumią na wietrze szelestem.

W leśnych podcieniach, w zielonej pomroce
rodzą wymiona białe, ciepłe mleko;
zasobne łęgi podają owoce,
a dziuple grają złotych pszczół pasieką.

Błogość tu mieszka w urodzie weselnej,
uśmiech na wargach, uśmiech w oczach lśni —
nikt tu nie cierpi, nikt nie jest śmiertelny,
w zdrowiu radosne lud przeżywa dni.

Urocze chłopię dojrzewa świetlanie,
już się ojcowski w nim słoneczni cud;
w podziwie sercu zadajesz pytanie:
czyli to ludzi, czyli bogów ród?

Ponoć Apollo, jak klechda powiada,
pośród pasterzy żył pięknych jak on!
bo gdzie przyroda nieskalanie włada —
wszechświat ma zgodny, harmonijny ton!

(usiadł obok Heleny)

Więc społem nas krajobraz ten zachwyca,
ostaw za sobą, miła, przeszłość wszelką;

praojca bogów miałaś za rodzica,
złotego wieku cna obywatelko.

Nie dla cię murów cień i baszt strzelistych!
Jeszcze młodzieńczy cudów świat otwarty —
i tam nasz przebyt, wśród łanów kwiecistych,
w wonnej Arkadji przy granicach Sparty.

Tobie znaczono w rajskim mieszkać czarze,
przetoś podana ku wielkiej radości!
Trony się mienią w kwietne wirydarze!
O szczęście arkadyjskie! O kraju wolności!

TU
NASTĘPUJE
ZUPEŁNA ZMIANA
SCENERJI


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Johann Wolfgang von Goethe i tłumacza: Emil Zegadłowicz.