Tak więc tragiczne kończę widowisko, nie bez rosnącej we mnie lękliwości; za mną zawrotne ludzkich burz kolisko, już nie dosięże mnie przemoc ciemności. Któż rad odtwarza uczuć bojowisko, gdy go już droga wiedzie do jasności? Niech więc barbarzyństw rubaszności zgasną wraz z czarnoksięską drogą nazbyt ciasną.
Niechaj i wreszcie z dobremi cieniami zły duch przepadnie w zapomnieniu głuchem, z którym się chętnie młodość żeni snami, co mi w zaraniu wrogiem był i druhem. Żegnajmy wszystko, co już po za nami — i na wschód słońca mocnym lećmy duchem. Wszelkim wyprawom niech Muzy przewodzą, miłość i przyjaźń niech nam życie słodzą.
Z wami po jednym zawsze idę torze, o przyjaciele, w wspólności bogatej; społem czujemy, że braterstwo może z małego kręgu liczne stworzyć światy. My nie pytamy się w upartym sporze, przecz ten niechętny, a ów lodowaty — czcimy radośnie z myślą równie chrobrą antyczność jak i każde nowe dobro.
Szczęśliw, kto sztukę, wolność w sobie czuje! — każdej go wiosny wabi łąk uroda; kto niezwadzony losem się raduje, temu trop ducha własnego świat poda. Żadna przeciwność nóg mu nie skrępuje, wciąż naprzód dąży — bo tak chce przyroda. Z góry pogłosem dzikie drżą wiszary — to ducha czasu butne grzmią fanfary.