Dziecko salonu/Przed świętami

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Dziecko salonu
Rozdział Przed świętami
Wydawca Księgarnia Powszechna
Data wyd. 1906
Druk W. Maślankiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Przed świętami.

Nie wysnuwam żadnych wniosków. Widzę tylko fakty i fakty, drobne, a nieskończenie ciekawe. Widzę obrazy coraz nowe i coraz to nowych ludzi.

Cały ogromny dom oddycha teraz jedną myślą: święta, choinka. Choinka i święta są tematem wszystkich rozmów dzieci i dorosłych.
— U nas będzie, a u was nie.
— A u nas będzie aż pod sufit.
— A u nas będą marcepanowe owoce. (Ojciec pracuje w cukierni).
Wikcia całą noc stroiła drzewko. A co dziwniejsze: stary Wilczek do późna wycinał czterogroszowy papier z obrazkami jasełki i naklejał na brystol.
Pasażerka zapomniała w dorożce parasol. Grosik zrobił z niego prezent żonie:
— Będziesz miała na święta.
Ignac dostał w skórę, bo rzadko chodził do ochrony i pani mu nie dała ubranka na gwiazdkę.
Chłopcy gromadami chodzą oglądać wystawy sklepowe. Znają wszystkie składy zabawek w mieście:
— A ty widziałeś tego pajaca, co się rusza?
— Żeby ojciec wiedział, jaki ja okręt widziałem.
— A w jednej cukierni jest choinka.
— A ja widziałem takie śliczne, że już nie wiem, ale nie wiem, co to jest.
Rodzice słuchają z zajęciem, dzieciaki się cieszą. Ani im w głowie nie postanie myśl, że mogliby mieć takie cuda.
A starsi zastawiają się, zapożyczają, kupują, — robią zapasy wódki, bo w święta monopol zamknięty.
Sklep monopolowy w oblężeniu. Godzinę czekać wypada.
Przebiorę się za dziadka Mikołaja i będę obchodził izby z prezentami dla dzieci.
Kossowski wie, kim jestem — powiedziałem mu. — Dzielny człowiek! — Cudów dokazał: za trzydzieści rubli nakupił moc wielką piłek, pierników, owoców, lalek, obrazków, krzyżyków — biegał ze mną po Ordynackiej, po Sewerynowie — targował się, — kłócił — dwa dni stracił na bieganinie, a sam ma przecież roboty co niemiara. — Worek do połowy będzie wypchany wiórami, żeby suciej wyglądał. — Aż z Tarczyńskiej ulicy przydźwigał kożuch, żeby nie poznali. — Maska ma długą siwą brodę. — Wszystko w największej tajemnicy, — nawet przed żoną. Opowiedział mi wiele tajemnic rodzinnych, abym tem większe wzbudził zaciekawienie i podziw.
Cieszę się jak dziecko — wraz z nim...
Jest tu na podwórzu sześcioletni „rudziak“ — matka jego żyje na wiarę z mularzem. Katują go oboje. Matce się zdaje, że to przez niego chłop nie chce się z nią żenić.
Wczoraj zajrzał do izby nieśmiało, gdym dzieciakom opowiadał „Kota w butach“.
Ot, siedzę na kufrze lub na łóżku, a ośmioro drobiazgu obok mnie, na kolanach, na stołku, na ziemi. I słuchają. A potem w domu opowiadają. Rodzic też słucha, a potem mówi niecierpliwie:
— E, musi, to jakoś inaczej pan Jan opowiadał. Bo tak jak ty mówisz, to nic nie można wyrozumieć.
Rudziak zajrzał do izby: musiało dobiedz do niego echo zmierzchowych bajek.
— A ty tu po co? — ofuknęła go Grosikowa, — na przeglądy cię matka wysłała?
Uciekł.
Powiedziałem, że nie dokończę bajki, dopóki go nie przyprowadzą. — Dzieci nie chciały wierzyć:
— To rudziak wiaruski — tłomaczą mi.
— Ja wiem, i chcę, żeby i on słuchał.
Ignac z dwoma starszymi chłopcami puścili się pędem do sieni. Po chwili wciągnęli szamocącego się malca.
— Chodź, głupi: Pan Jan cię woła.
— Jak ty się nazywasz? — pytam rudziaka.
Żadnej odpowiedzi.
— No powiedz, jak matka na ciebie woła?
— Matka woła: cholera, a oni: rudziak — powiedział cicho i szybko, patrząc w ziemię.
Pocałowałem go w czoło. Spojrzał na mnie nieufny, z miażdżącem zdziwieniem w oczach smutnych.
Dlaczego dzieciska tak chętnie złażą się na moje bajdy, tak daleko sławę moją roznoszą, a niechętnie mówią o ochronie?...
„Pani“ z ochrony kupiła nową linję do „łap“!!...
Dzieci bawią się tu w ślub, w pogrzeb, cyganów, złodziei i pijaków...

Zośka.

Zośka ma pięć lat.
„Zośka nie kocha taty, bo tata pijus, na mamę szczeka, a jak się uchleje, to mu z pyska śmierdzi.“
Kocha mamę, bo „mama, jak uderzy, to tylko ścierką, to nie boli“.
Stacha jest mazgaj i „skarżypyta bez kopyta“. Franka kocha, bo jej przynosi od kupca czekoladki.
„Mama nie chce, żeby tata dał cioci komodę, bo jak ciotka była u nich, jak sprzątnęła, to izba była brudna, jak świnia. Bo ciotka jest wielka dama: na swojem weselu ani zajrzała do garnka, a mama ma dla niej nogi zrywać?“
— A więc ty nie kochasz ciotki?
— A figa!
— A ty tańczyłaś na ciotki weselu?
— A już! Ciotka mówiła: „później, później“ — i koniec. Ale ciotka ma kłopot za to.
— Jaki kłopot?
— A ja wiem?
— A gdzie ciotka ma kłopot?
— No, w brzuchu. — A ciotka ma sukienki brudne, jak pies. — A mama była raz w cyrku. — A Zosia już dwa razy jechała tramwajem. — A na weselu ciotki piła wódkę.
— A ty lubisz wódkę?

— A niee?

Nowak.

Nowak jest stróżem nocnym na Czerniakowskiej.
W zimie stoi na ulicy od jedenastej wieczorem do siódmej rano, a w lecie tylko do szóstej.
Pensja: 12 rubli miesięcznie.
Musi trzymać z łobuzami, boby nożem dostał.
Kiedy był w wojsku, w szpitalu, kiedy był chory, nauczył się grać w warcaby.
Grywamy na piwo: przegrywam umyślnie.
Żonie oddaje pensję, a sam dostaje od żony cztery grosze dziennie na papierosy i inne drobne wydatki. — Jak żona się rozgniewa o co, to mu i tych czterech groszy nie daje. Wtedy Nowak robi awanturę, żeby nie narowić kobiety zanadto.
Chwała Bogu, dzieci niema: było czworo, ale poumierały. — Bóg wie, co robi.
Lubi opowiadać historję o swoim kiju i o kubku.
— Dla drugiego może być ten kij nic niewart, ale ja się do niego przyzwyczaiłem. Jabym bez tego kija nie umiał wcale wyjść na służbę.
Ukradli mu ten kij. — Nie jadł, nie spał, — aż go znalazł we dwa miesiące dopiero.
— To był cud jakiś chyba, — powiada.
Historja cała długa nudna, — słyszałem ją coś pięć razy.
A kubek do kawy miał jeszcze z wojska. Tak ten kubek kochał, że więcej, jak dziecko rodzone.
Raz upił się Nowak i spłukał siedem złotych z pensji. I żona na złość zbiła mu kubek.
Płakał gorzkiemi łzami, skorupki ma schowane: może da jeszcze kiedy skleić...
Tu każdy drobiazg ma wartość, każdy wyraz, gdzieś kiedyś słyszany, jest powtarzany, wspominany, komentowany. — Powiedziałem tu o kimś, że jest głupi, jak niekraszone kartofle, podobało się to ogromnie, i może wejdzie w przysłowie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.