Dziecię nieszczęścia/Część pierwsza/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziecię nieszczęścia |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1887 |
Druk | A. Pajewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józefa Szebeko |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Podprefekt w Baume-les-Daumes, wicehrabia de Saulex, był paryżaninem z obyczajów i gustu.
Zużytkował też, o ile mógł najlepiej swój pałacyk, dla wydania w nim balu.
W salonach, niezbyt obszernych, ale przystrojonych elegancko i oświetlonych ażurowo, okna otwarte były na ogród, a ogród ten, dzięki ciepłemu powietrzu nocy sierpniowych zamienił się tego wieczoru w prawdziwy salon.
Różnokolorowe girlandy latarek weneckich, pozawieszane na drzewach, tworzyły fantastyczne, malownicze zygzaki świetlane. To znów lampiony poukrywane w gęstwinie drzew, świeciły się jak ogromne robaczki świętojańskie.
W Baume-les-Daumes opowiadano sobie, że nawet z Paryża przywieziono pocztą w dużem pudle wspaniały fajerwerk, który ma być puszczony podczas balu niespodziewanie na trawniku, naprzeciw pałacu.
Z Besançon sprowadzono cukiernika, mistrza w robieniu lodów, sorbetów chłodzących i ponczu rzymskiego. Przyjęcie gości miało być wspaniałe.
Jedna tylko rzecz niepokoiła. Niebo zaciemniało się zupełnie i zanosiło się na niepogodę. Gęste chmury zasłaniały księżyc. Burza mogła znienacka zerwać się i cały bal w ogrodzie zrobiłby fiasco,
O godzinie wpół do dziewiątej zaczęto się już zjeżdżać z okolicy.
Powozy i karety przeróżnego kształtu, jeden po drugim, zatrzymywały się przed pałacem i wysiadali z nich goście. Były to osobistości jaknajrozmajtsze, merowie wiejscy wraz ze swemi połowicami i córkami, kilku z bogatej szlachty okolicznej, reprezentującej arystokracyę, wreszcie przedstawiciele sądownictwa i władz administracyjnych, sędziowie, sekretarze, naczelnicy wydziałów podprefektury, poborcy i t. d.
Kobiet było znacznie więcej niż mężczyzn, a między niemi dużo bardzo ładnych.
Doborowa orkiestra, jakiej nigdy dotąd w Baume-les-Daumes nie słyszano, zaczęła grać do tańca, Na ulicy gęsty tłum ludu chciwie nadsłuchiwał się muzyce.
Była godzina dziewiąta wieczorem i bal wrzał już w pełni wesołością i ruchem, kiedy przyjechała baronowa de Vergy z panną de Franoy.
Wejście ich do salonu sprawiło żywe wrażenie i dokoła Berty, idącej pod rękę z przyjaciołką, rozszedł się szmer uwielbienia.
Baronowa, jak zwykle ubrana czarno i zresztą nie nazbyt ładna, zwracała na siebie uwagę tylko dystynkcyą i ujmującym wdziękiem.
Berta przeciwnie, była zachwycająco piękną tak, że oczu od niej niepodobna było oderwać.
Wiemy już, że panna de Franoy miała na sobie suknię białą muślinową, przybraną bukiecikami fijołków i liśćmi bluszczu. W splotach jasnych włosów przewijała się również girlandka bluszczowa.
Bladą była. Delikatna obwódka błękitna okrążała jej delikatne powieki. Spuszczone długie rzęsy zasłaniały na wpół gorączkowy blask źrenic.
Pierwsze jej spojrzenie pobiegło po salonie szukając Sebastyana, ale go nie znalazło. Kapitan jeszcze nie przyjechał.
Ramię podał Bercie podprefekt. Błagał, ażeby go zaszczyciła pierwszym z kolei kontredansem. Biedne dziecko trawione niepokojem, wcale nie miało ochoty do tańca, lecz niepodobna było odmówić: Gdyby bowiem odmówiła wicehrabiemu de Saulex, jakżeby mogła tańczyć później z Sebastyanem?
Zgodziła się zatem i dokładała bohaterskich wysiłków, ażeby zdobywać się na odpowiedzi podczas rozmowy w kontredansie, tak zwykle błahej, skoro tylko tańczący są dla siebie całkiem obojętni.
Właśnie rozpoczęto trzecią figurę i taniec odbywał się według wszelkich wymaganych form, kiedy Berta zadrżała całem ciałem i puściła rękę wicehrabiego de Saulex,
Spostrzegła Sebastyana stojącego przy drzwiach najbliższych od przedpokoju, a blada twarz młodzieńca, spojrzenie posępne, czoło zmarszczone, wskazywały w sposób okrutnie wymowny, że dobrych wiadomości nie przynosi.
Odtąd panna de Franoy stała się tak zamyśloną, że albo nie odpowiadała wcale tancerzowi, albo odpowiedzi jej dowodziły, że wcale nie słyszała, co on do niej mówił.
Podprefekt odrazu spostrzegł tę zmianę raptowną, zrozumiał, że dzieje się coś niezwykłego, ale jako człowiek światowy, ani jednem zręcznem słówkiem nie starał się odgadnąć tajemnicy młodego dziewczęcia.
Nareszcie skończył się kontredans. Wicehrabia odprowadził Bertę do baronowej, która z góry oświadczyła, że tańczyć wcale nie będzie.
Sebastyan zbliżył się, ażeby przywitać się z młodą wdową i z Bertą.
Nie dając mu czasu nawet się odezwać, panna de Franoy rzekła żywo:
— Przychodzi pan przypomnieć się o obiecanego, przezemnie kontredansa. Nie zapomniałam o przyrzeczeniu... będziemy tańczyli zaraz pierwszego...
Kapitan skłonił się. W tejże chwili orkiestra rozpoczęła przegrywkę. Berta wstała, oparła się ręką na ramieniu Sebastyana i przeciskając się z nim wśród tłumu, zajęła miejsce między innemi parami, szykującemi się do tańca.
Wtenczas odegrał się jeden z tych dramatów salonów, mniej rzadkich niżby się zdawało, a nieraz w istocie straszniejszych od ponurych melodramatów; teatralnych.
Kiedy z instrumentów orkiestry wybiegały skoczne dźwięki, a twarze tańczących promieniały radością, Sebastyan i Berta, ilekroć figury tańca zbliżały ich do siebie, zamieniali te krótkie, urywane słowa:
Zaczęła Berta:
— Tak blady pan jesteś, to zapewne nie z radości — rzekła — boję się...
— I ma pani najzupełniejszą słuszność... wszystko stracone...
— Mówił pan?..
— Tak...
— I cóż ojciec?
— Odtrącił moją prośbę... Odtrącił z gniewem i pogardą... Wypędził mnie!..
— Wypędził!.. Pana?..
— Jak lokaja schwytanego na kradzieży.
— I ojciec wie, że pana kocham?..
— Powiada, że pani mnie nie kochasz... i dodał, że wkrótce mąż nauczy panią, co to jest kochać...
— Mąż?
— Tak, margrabia de Flammaroche.. O! nie myliłem się!.. Małżeństwo jest już ułożone... Za kilka dni pani będziesz jego żoną...
— Nigdy!
— Z początku tak się zdaje, a potem wychodzi się za mąż... Będziesz się pani opierała, ale w końcu ustąpisz...
— Nie, nigdy, nigdy, powiadam panu! Wiesz pan, że pana kocham, a tym człowiekiem brzydzę się!
— Małżeństwo nie jest miłością! w sercu ma się nienawiść a na ustach przyzwolenie! Na szczęście jeszcze ja jestem!
— Sebastyanie, co chcesz uczynić?..
— Z ojcem twoim nic... Wypędził mnie, podeptał!.. Mniejsza!.. Tyś przecie jego córką, więc dla mnie on święty!. Ale ten margrabia!.. Dlaczego niema go tutaj?.. Wyzwę go jeszcze dzisiejszej nocy, a jutro zabiję...
— Albo on cię zabije...
— Ha! niech i tak!.. niech mnie zabije... Przynajmniej cierpieć nie będę.
— Ale ja nie chcę, ażeby cię zabijał!.. Sebastyanie, zabraniam ci się pojedynkować...
— Sądzisz, że ci będę posłuszny?..
— Tak, usłuchasz mnie... tak, spodziewam się... tak, jestem tego pewną... Posłuchaj... Ledwie żyję... zaraz wyjadę z balu, ale ty odjedź jeszcze wcześniej...
Za godzinę będę z powrotem w Cusance... Za półtorej godziny zastaniesz mnie w altanie... będę na ciebie czekała... Muszę z tobą długo, długo pomówić... muszę dowiedzieć się do najdrobniejszego szczegółu, co zaszło między ojcem a tobą. Dowiodę ci, że nie potrzebujesz się wcale a wcale, obawiać o rywala, że oddałam ci serce na zawsze i nigdy go nie odbiorę... Wierzaj mi, mój drogi, pozostanę ci wierną... Czas będzie naszym sprzymierzeńcem!.. Podejmuję się wpłynąć na ojca... Naszą jest przyszłość... jesteśmy młodzi i możemy czekać... Cóż, przyjdziesz, Sebastyanie?
— Pytasz mnie, czy będę?. — Ale na takie spotkanie wydarłbym się z grobu!..
— I będziesz mi we wszystkiem posłuszny?..
— Czyż mogę mieć inną wolę po nad twoją?..
— To dobrze... cieszę się... bo widzę, że mnie na prawdę kochasz...
— Czyż mogłaś o tem wątpić!
— Nie... ale teraz jestem jeszcze pewniejszą... Kontredans kończy się... Odprowadź mnie do Blanki... Wyjdź z balu niepostrzeżenie... To będzie bardzo łatwo, ponieważ mnóstwo osób... Poszukaj powozu mej kuzynki i powiedz woźnicy, ażeby podjechał bliżej bramy... Odjedziemy za pięć minut... Ty wsiądź na konia, ale jedź wolno, ażebyś dopiero po nas przyjechał do Cusance... Dobrze?
— Dobrze.
— Więc, pomimo wszystko, odwagi, mój drogi, odwagi!.. Widzisz, daję ci przykład!
Berta mówiła prawdę. Słabe dziewczę pochwyciło pierwszą rolę i wobec upadłego na duchu Sebastyana, ono okazywało się silnem.
Baronowa de Vergy, uderzona i przerażona znużeniem i jakby bólem, malującym się na twarzy kuzynki, spytała ją:
— Mój Boże, co ci jest?.. Co się stało? Cierpisz?
— Nic się nie stało — odpowiedziała Berta głosem drżącym — ale rzeczywiście czuję się bardzo nie dobrze... W końcu doznałam nagle jakiegoś dziwnego osłabienia... Może to tylko silna migrena, ale ponieważ muzyka i gorąco coraz bardziej ją wzmagają, możebyśmy pojechały...
— Dobrze, jedźmy... jedźmy czem prędzej. Chciałabym, ażebyś się jaknajprędzej położyła... Ale powóz... jakże go znaleźć...
— Pan Sebastyan, przed którym nie mogłam ukryć, że czuję się niedobrze, podjął się odszukać stangreta i każe mu zajechać przed bramę... Świeże powietrze zaraz mi niezawodnie ulży.
W kilka minut później, młoda wdowa wraz z młodem dziewczęciem opuściła podprefekturę ku wielkiej rozpaczy wicehrabiego de Saulex, który wobec widocznego cierpienia panny de Franoy nie śmiał ich dłużej zatrzymywać, ale z największym szacunkiem odprowadził je do powozu, który, dzięki Sebastyanowi, czekał rzeczywiście przed bramą.
Konie ruszyły z miejsca wyciągniętym kłusem i powóz znikł na zakręcie ulicy.
W tejże chwili ozwały się hałaśliwie dzwoneczki i trzaskanie z bicza, na przeciwległym końcu tejże samej ulicy zamigotały duże latarki i powozik margrabiego de Flammaroche, zaprzężony pocztowymi końmi, jak piorun, wpadł przed bramę.
Goulian, wierny zwyczajom paryzkim i przekonany nie bez słuszności, że postawa jego, twarz, wykwintna elegancya, sprawią ogromne wrażenie, uznał za stosowne, tak, jak ładne kobiety, przybyć na bal już po wszystkich, ostatni, dla zwiększenia efektu.
Lokaj zeskoczył z kozła, ażeby mu otworzyć drzwiczki. Wysiadł z szapoklakiem pod pachą, monoklem w oku, ubrany i uczesany wytwornie, wspaniały bez najmniejszego zarzutu.
Słowem trudno o piękniejszego margrabiego.