Dziady i Baby
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziady i Baby |
Pochodzenie | Nowele, Obrazki i Fantazye |
Wydawca | S. Lewenthal |
Data wyd. | 1908 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Żebracy stanowili w Polsce jak wszędzie osobną klasę, obyczajami, zajęciem, fizyognomią od innych różną. Poznanie ich nie może być obojętném dla historyi obyczajów. Oni niejako pośredniczyli między ludem a duchowieństwem, jeszcze zaś bardziéj między ludem a klechą. Od klechy do dzwonnika, od dzwonnika do dziada u kruchty, nieznaczne tylko było przejście. Z jednéj strony dziad opierał się o lud, z którego wyszedł, z drugiéj o kościół i sług kościelnych, do których się liczył, żyjąc z modlitwy i jałmużny. Żebracy stanowili ostatni szczebel sług kościelnych: byli ludu lekarzami, doradcami, swatami, od kolebki do mogiły, dziad i baba potrzebni byli dla chłopka. Baba przyjmowała dziecię, baba obmywała starca, gdy umarł, kładła go w trumnie i śpiewała nad nim wigilie. Cokolwiek więcéj mając oświaty, a udając wielką naukę, wygrywali przed ludem, gotowym wierzyć we wszystko, co dawało polepszenia nadzieję.
Różne były przemysły żebraków, różne przez nich używane sposoby wciśnienia się do domów, przypochlebienia się lub wzbudzenia litości. Tym, którzy nie wierzyli w czary i leki, obiecywali modlitwę, posługiwali niepotrzebującym usługi, wołali o litość zmyślając sobie rany, choroby, boleści, kalectwo. Najpospolitsze choroby żebraków bywały: Boża kaźń, obłąkanie, niemota, głuchota, ślepota, wrzody, rany umyślnie przykładaniem jaskieru zrobione, choroba św. Walentego, zwana pospolicie Walantym.
Strój dziada był rozmaity, najpospoliciéj jak najnędzniejszy łachman go okrywał, płaszcz łatany, umyślnie odarty. Dodatkiem do niego były szczudła, biesagi czyli sakwy, kalwica, pudło zgięte noszone na plecach; odkryte i poranione nogi, obnażone piersi, potargane włosy, twarz dziko wykrzywiona, głowa związana lada szmatą dziurawą, kij w ręku.
Inni, pielgrzymów udawający lub istotnie pielgrzymujący z Polski do Rzymu, wcale się inaczéj odziewali. Stanowili oni arystokracyą dziadowską. Nie wychodzili inaczéj z kraju jak z listem od rady miejskiéj lub innego urzędu pod pieczęcią; miewali téż przepisaną drogę na papierku, o którą się troskliwie wszędy rozpytywali. Ci ubierali się w czyściejsze płaszcze, opończe, mieli tłumoczki skórzane na plecach, paciorki u pasa, kapelusze ze sznurkami, czaszę miedzianą do czerpania wody wiszącą od boku, maczugę w ręku. Chodzili najczęściéj parami, długo wprzód wędrując po kraju, około Krakowa, Częstochowéj, Nowéj Kalwaryi, nim się puścili do Rzymu. Księża zalecali ich z ambon litości zgromadzonych. Siadywali w kruchtach kościelnych, modląc się, przedając pisane suplikacye, które rozdawali wchodzącym i wychodzącym z kościoła, śpiewając głośno pieśni nabożne. Zaraz powiemy o miejscach najbardziéj uczęszczanych w Polsce przez dziadów pielgrzymujących po kraju tylko.
Ci chodzili najczęściéj z puszką, karboną, kwestując dla kościołów, na organy, na dachy, i t. p. Nosili puszkę zawieszoną na szyi i stawali po plebaniach wypraszając sobie, żeby ich z ambon zalecano.
Inni jeszcze byli kalecy z profesyi, udawający kalectwo, lub istotnie chromi, głusi, niemi. Ci, którzy udawali Bożą kaźń, starali się najwięcéj rzucać w czasie nabożeństwa w kościele, na smętarzu, aby oczy zwrócić, litość wzbudzić, okrwawiwszy się.
Inni odkrywali rany żebrząc, inni jeszcze udawali szalonych, wyjąc, krzycząc, bełkocząc. Niektórzy nawet po wsiach, odosobnionych miejscach upatrzywszy porę, gdy w chacie samego i parobków nie było, przywiązawszy sobie ogon wilczy, wyjąc jak wilcy, chodzili udając wilkołaków. Postrzegłszy ich gospodyni zapierała nieboga drzwi i okna z wielkim przestrachem, podawała im gomółkę przez okno z daleka, ale wilkołak nie chciał chleba, i wyjąc groził, że pójdzie na pole do bydła, aż wytargował co lepszego u przelękłéj. Czasem zastawszy samę, wkradał się do izby, zżymając się, oczyma łupiąc, mrucząc coś pod nosem, rzucając szczyptami czegoś w garnki; aż dzieci poprzestraszał i wyłudził strachem dobrą jałmużnę, z którą śmiejąc się odchodził.
Byli spokojniejsi, co woleli siedzieć nad drogami. Na to wybierali oni pospolicie miejsca u źródeł, mianych za cudowne, u figur Bożéj-Męki, na ludnych gościńcach. Tu modlili się, jęczeli, podawali wodę, pokazywali drogę nieznającym jéj dobrze. Czasem w głuchym lesie, u starego krzyża nad strumieniem, spotkałeś budę, z któréj na szelest przechodnia ukazywał się siwy starzec i podpierając się koszturem rękę wyciągał.
Niektórzy stale się trzymali kościołów, zostawając dzwonnikami, posługaczami, a na wsi przyległéj lekarzami bydła i ludzi.
Baby strój był taki jak dziada prawie — łachmany, paciorki, łoktusza (odarta odzież), ale baba nosiła zawsze garnek u pasa, w którym kładła ofiarowaną jéj strawę, w którym kadziła zielem od czarów domy i obórki.
Baby, siedząc pod kościołem, śpiewały Różany wianek. Główném ich zajęciem były czary i leki. Pilnowały ubogich szlachcianek przy połogach, wychwalając bardzo swoję umiejętność w tym względzie. Wyraz babienie ma z tém niejaki związek.
Baby i dziady wiedzieli najlepiéj o wszystkich gminnych przesądach, o wszystkich złych wróżbach, o wszystkiém, co zachowywać było trzeba, aby zło do domu nie weszło. Oni nosili z sobą świeczki, zioła, maści, wódki, kropili obory, pszczoły, wróżyli z dłoni, w lasach wiązali gałązki młodych odrośli, obiecując z nich we trzy lata gęsty bór. Oni to uczyli, że próżna konew spotkana w drodze nieszczęście zapowiada, że gdy co kracze w nocy na dachu, nieszczęście jakie czeka kogoś w domu, że we czwartek po południu nie godzi się prząść kądzieli, ani w piątek piec chleba, że rydel nie powinien nigdy stać w izbie, ani pokrywa na stole, że źle izbę wspak zamiatać, a ciężarnym niewiastom za pogrzebem chodzić nie należy, radzili czarownicom po śmierci palce łamać, aby upiorem nie wstawały, żegnali chmury od gradu, żegnali dojnice i garnki dla obfitości w domu. Oni także umieli najlepiéj leczyć bydło od kurdziela, napaści i nogcia.
Lud prosty przypisywał im niesłychaną mądrość i nieograniczoną władzę. Baby pospoliciéj jeszcze od dziadów trudniły się czarami, zamawianiem i t. p., i nigdy nie okurzywszy przynajmniéj izby od złego, nie wychodziły z chaty, w któréj dano im jałmużnę. Lud bał się ich i dawać musiał. Oprócz tego baby dopomagały do stroju ubogim szlachciankom, piększyły im twarz, uczyły brwi i włosy farbować, znały miłosne napoje, znały zioła na niepłodność, nosiły trzaski z trumny, mech z kościelnego dachu i t. d., były powiernicami wszystkich dolęgliwości, wiedziały wszystko, należały do wszystkiego. Złamał kto nogę, one zamawiały rany od ognia i puchliny; one leczyły wrzody i rany; one umiały niepotrzebny płód zniszczyć i zapobiedz, żeby go nie było więcéj, znały sposób zaradzenia niepłodności i niemocy, godziły i kłóciły małżeństwa. Niekiedy namawiały na złe dziewczęta i ułatwiały chłopcom miłostki kryjome, przenosząc od nich i do nich poselstwa, namawiając, sprowadzając.
Dziady czasem zmieniając się w wendetarzy, trudnili się przekupstwy, kradnąc lub żebrząc lada co, a potém sprzedając uboższym obuwie, starą odzież i t. d. Lecz głównym artykułem ich handlu były leki, wódki, maści, świeczki na odpustach, wody cudowne, wyrabiane z wosku wota, nogi, ręce i t. d., które chłopi kupowali i po kościołach wieszali; robili także i przedawali krzyżyki drewniane.
Baba u pospólstwa każda prawie miewana była za czarownicę; wierzył lud, że ona wywróciwszy koszulę na nice, średniém oknem, wylatywała z izby na ożogu, na granicę podgórską, że we czwartek schodziły się wszystkie na rozstajnych drogach, że się stawały do woli niewidzianemi, przybierały różne postacie: kotów, sów i t. d. że ziołami zamki otwierały, po powrozach właziły na wysokości, chodziły suchą nogą po wodzie, że miewały zachwycenia, w których widziały rzeczy cudowne, że się przemieniały dwa razy do miesiąca, raz na młodziku, drugi raz gdy księżyc schodził, że w nocy przybierały postać śmierci, w południe przypołudnicy, wieczór wiedmy lub latawicy. Latawiec, zły duch, był z niemi w zmowie i zgodzie, on także przybierał postać i ciało i sławny był z tego, że za prośbą lub namową nosił z cudzéj spiżarni dostatki swoim ulubieńcom. Baby zwyczajnie powoływane były, gdy kto umarł, aby ciało omyć i śpiewać nad niém wigilie. Lud lękał się bab, którym także przyznawał władzę narzucania paraliżów (palarusz), głupoty, febry i t. p., wywarem z różnych ziół, zbieranych w pewnéj porze.
Baby i dziady z odpustu na odpust, jarmarku na jarmark, włóczyli się, rzadko w większéj liczbie razem chodząc, jak po dwoje lub troje. Ślepy z przewodnikiem, chromy z towarzyszem, głuchy z chromym, chromy z ślepym, najczęściéj jak w bajce, chodzili Dziad i Baba przyjaciółka i wzajemnie jedno dla drugiego zbierali jałmużnę. Żenili się między sobą. Na odpustach niezliczone ich ćmy zasiadały smętarze kościelne, śpiewając, krzycząc, pokazując rany i ofiarując świece na przedaż, maści i leki, udając rozliczne choroby. Dzień zaduszny jak i podziśdzień był dniem wielkim w życiu żebraka dniem najsutszéj jałmużny za dusze zmarłe.
W Polsce najsławniejsze zbiegowiskiem dziadów i bab miejsca były: Częstochowa, św. Krzyż na Łyséj Górze, Nowa Kalwarya, Leżajsk, Staszowka, Szczepanów, Gniezno na św. Wojciech, Pilzno na św. Jan, Rzeszów na sławny jarmark, Jarosław na N. Pannę Zielną, Przeczyce na św. Michał, Wielkie Leki na św. Bartłomiéj, Chełm w Lesie, Zawady za Dębicą, gdzie była figura, z któréj boku woda ciekła, a tę dziady roznosili i przedawali, gdyż lud był jéj wielce łakomy, kościół św. Piotra pod Dobrzechowem i t. d. Prócz tego pielgrzymowało dziadostwo daleko w cudze kraje za chlebem, a najpospoliciéj do sąsiadów, wyrobiwszy sobie wprzód list z pieczęcią. Tłoczyli się do Węgier pod wielkim strachem od hultajów przebywając Bieszczady, do Siedmiogrodzkiéj ziemi, do Wołoch, szli nieraz zdrowsi do Kozaków, do Prus, do Moskwy, do Ślązka, Moraw i t. d. Przypomnim tu, że dziadów używano nieraz do przenoszenia korospondencyj tajemnych; przy jednym z nich zmarłym w drodze znaleziono listy cesarza Zygmunta do Krzyżaków; za żebraka przebrany wciskał się książę Siemion Słucki do Lwowa, do księżniczki Halszki Ostrogskiéj. Niektórzy dziadowie przy żebraninie trudnili się téż przewodzeniem po kraju błądzących cyganów, z któremi bywali w lidze i pomagali im kradzione konie skrytemi uprowadzać drogami.
Tacy to mianowicie łotrowie mieli swój właściwy i osobny język, o którym Peregrynacya Dziadowska wspomina, że nim rozmawiali między sobą nie będąc od nikogo zrozumiani, język ich rzemiosła, który, jak język flisów, jak język myśliwych miał swoje wyrazy własne lub (a to powiększéj części) stawał się niezrozumiałym przez nadanie dziwnego znaczenia znajomym wyrazom.
Jak wielkie miejsce mieli dziady i baby w życiu prostego ludu, łatwo z tego, co się napisało, domyślić. Baba przyjmowała rodzące się dziecię. Baba matce pomagała w połogu, baba leczyła dziecię, gdy chorowało, swatała, gdy dorosło, a gdy umarło, omywała je do pogrzebu i śpiewała nad niém kładąc w trumnę. Proste przysłowie: „Gdzie dyabeł nie może, tam babę pośle“, maluje, jak wiele mogły baby u ludu. Gadki gminne rzadko się obejdą bez dziada i baby, tych tajemniczych postaci, niewiadomo gdzie urodzonych i nieśmiertelnych, bo zastępujących się bez końca, zawsze starych, zawsze chorych, a zawsze żywych. Obyczaje téj klasy były jak najdziwniejszą mięszaniną przesądów, modlitwy i występków. Usłużne i powolne żebractwo miało jakieś sposoby wymówienia każdego występku, tak jak miało leki na każdą chorobę, za kawałek chleba, pomagało do wszystkiego, obiecywało wszystko. Tajemnicze życie, wiek, wszystko w oczach ludu okrywało żebraków jakimś urokiem dziwnym, natchnęło wiarę w ich gusła, uszanowanie ku nim, bojaźń ich zemsty. Często téż straszny był gniew tych ludzi, których z trudnością dotykały prawa, a żadna nie wstrzymywała wiara i sumienie. Umieli oni rzucić ogień pod stodołkę, zatrute ziele w jadło, chorobę w ciało. — Żebrak, jakeśmy go tu odszkicowali, był dla ludu postacią co chwila potrzebną, miłą a niebezpieczną.
Inny był żebrak w mieście. Tu zbierali się dziady i baby w kształt bractwa, cechu uprzywilejowanego; mieli swoje wpisy do księgi brackiéj, swoich urzędników (starszych), skarbonę, biczowników, pilnujących, aby obcy wiejscy przybysze nie zasiadali po jałmużnę pod kościołami. Już w XIV wieku pokształciły się takie bractwa u nas, mające gospodę do schadzek w mieście, obowiązujące się sobie starać o kapłana przy śmierci, o pogrzeb choć w polu; przybywający do miasta litownicy, którzy albo o okup jako więźnie, albo o pomoc jak pielgrzymi dopraszali się, wymagając, aby ich z ambon zalecano, stawić się byli obowiązani wprzódy do gospody brackiéj i papiery swoje okazać. W mieście nie wolno było dzieci babom nosić, dziadom ran odkrywać dla wzbudzenia litości. Co cztery niedziele były schadzki, których narady pisarz zapisywał. Ubodzy szpitalni mieli przepisany czas dozwolony siadywania na ulicach dla jałmużny, a mianowicie przez Wielki Post i święta Wielkanocne do Przewodów, i tydzień przed Wszystkiemi Świętemi. Starszyznę obierano ze dzwonników kościołów. Niektórzy dziadowie kościelni mieli budki u wrót kościołów, w których przebywali prosząc jałmużny. Wogólności żebractwo miejskie różniło się wielce od tułaczy po wsiach; tu mniéj daleko mając swobody i zręczności do rozwinienia swojego przemysłu.
Omelno d. 10 paździer. 1839 r.