Przejdź do zawartości

Dwie sieroty/Tom V/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

Théfer wysełając agentów na wskazane im okolice, był jaknajmocniej przekonanym że żaden z nich nie trafi na trop właściwy.
Światło mogło zabłysnąć z jednej tylko strony, ale tę właśnie zachował on dla siebie.
Podczas gdy jego psy gończe trapiły zwierzynę, on najspokojniej wracał do domu, projektując że nazajutrz wybierze się do Bagnolet.
Pomimo swej inspektorskiej godności, niemógł lekceważąco traktować powierzonej sobie sprawy. Chociaż pozornie należało mu śledzić i dochodzić, by w razie jeżeli by go oddano pod dozór tajnego agenta, nie skompromitować się w obec władzy.
Wypocząwszy blisko godzinę w swojem mieszkaniu, wyszedł z tamtego przebrany za robotnika, zmieniony do niepoznania. Zależało mu na tem by w pole wyprowadzić agenta który by go śledził, i puścić się swobodnie na odszukanie Jana-Czwartka.
Théfer znał wszystkie zakątki w których zbierali się różnego rodzaju włóczęgi.
W jednej z takich knajp podrogatkowych, dowiedział się od jakiegoś rzezimieszka, że Jan-Czwartek odsiedziawszy w więzieniu tygodniową kwarantannę od miesiąca został już uwolnionym.
Tego właśnie było potrzeba agentowi.
Udał się natychmiast do więzienia św. Pelagji a przedstawiwszy swój bilet inspektorski, zażądał szczegółowego rysopisu starego złodzieja, jako też i adresu jego ostatniego mieszkania.
Wiemy że Jan-Czwartek przed uwięzieniem mieszkał przy ulicy Vinaigriers. Tam też udał się Théfer.
Stojący przed bramą odźwierny, na zapytanie o dawnego lokatora zmierzył przybyłego pogardliwym wzrokiem od stóp do głowy.
— A! to pan znasz tego ptaszka? zawołał.
Widocznie papiery Jana-Czwartka źle stały w jego wyobraźni.
Chcąc otrzymać potrzebną wiadomość, trzeba było wziąść się zręcznie do dzieła.
— Nieznam go; odrzekł Théfer, i cieszę się z tego bo ile się zdaje jest to nieszczególny gatunek człowieka.
— Zapewne chciałeś pan powiedzieć że nic wart ten gatunek?.. przerwał odźwierny.
— Jakto... byłby więc takim hultajem?
— Dobrześ go pan nazwał. Łajdak! w rzeczy samej. Przez długi czas uważaliśmy go za porządnego człowieka, aż tu nagle wsadzają go do więzienia, i o ile wiemy nie po raz pierwszy.
— Ktoby to był przypuścił!.. zawołał inspektor z dobrze udanym oburzeniem.
— Tak; wstyd dla pana że masz stosunki z takim człowiekiem.
— Ja osobiście niemam do niego żadnego interesu, tłumaczył się Théfer. Pochodzimy tylko z jednych okolic, a jego brat uczciwy i porządny chłopiec, prosił mnie bym przyjechawszy do Paryża, odwiedził Jana. Oto powód dla którego go szukam.
— Nic panu na to nie poradzę; trzeba się gdzieindziej dowiedzieć... Nie mieszka tu już oddawna.
— Wyprowadził się zatem?
— Sądzisz pan że przechowujemy w naszym domu złodziei? Między porządnymi lokatorami taki nicpoń znajdować się niepowinien. Jak tylko wrócił z więzienia, zaraz mu się drzwi pokazało, a przyznać trzeba, nie dał sobie tego powtarzać dwa razy.
— A niewiadomo panu czasem gdzie się wyprowadził?
— Niewiem nie pytałem go o adres.
— Żałuję mocno, przez wzgląd na jego brata który mnie bardzo o widzenie się z nim prosił.
— Jedno tylko mogę panu powiedzieć, ciągnął dalej odźwierny, że nazajutrz po wymówieniu mieszkania, zabrał swoje manatki i wyniósł się wspomagany przez takiego samego zapewne jak sam włóczęgę którego nazywał Ireneuszem.
Théfer drgnął, jakby dotknięty iskrą elektryczną.
— Ireneusz!.. zawołał; mówiłeś pan... Ireneusz?
— Tak; czy i tego znasz pan także?
— Nie, ale jego nazwisko nie jest mi obce. Ireneusz Moulin... zdaje się?
Odźwierny wzruszył ramionami.
— Moulin... Tapin... wszystko mi jedno. Alboż ja na takie rzeczy mam czas uważać? W każdym razie winszuję pięknych znajomości!.. A teraz żegnam! — dodał, odwracając się i zatrzaskując drzwi swej stancyjki.
Théfar pozostawiony na ulicy, uczuł się być mocno zmięszanym! Wiadomość o Ireneuszu niemiłe na nim sprawiła wrażenie.
— A zatem Klaudja Varni, wyszepnął, miała dobre przeczucie. Czy wypadek złączył tych ludzi?.. czy świadomość przeszłości?.. Kto wie? — Moulin, jako mściciel Pawła Leroyer, zbliżyć się może do Jana-Czwartka by w razie potrzeby przywołać go na świadka. Tak więc zbrodnia wykonana lat temu dwadzieścia, może wykryć zbrodnię popełnioną Wczoraj. Gdyby tak było, możnaby sądzić że jakaś piekielna siła sprzysięgła się przeciw nam!
Zajęty temi myślami wyszedł z ulicy Vinaigrieres i skierował się na bulwar Beaumarchais’ego, zkąd zaszedł na Plac Królewski pod № 24.
— Czy zastałem w domu pana Ireneusza Moulin, znanej sobie odźwiernej, pani Bijon.
— Niema go w Paryżu; odpowiedziała, wyjechał.
— Od jak dawna?
— Od dwóch tygodni. Dostał bardzo korzystne zajęcie na prowincji.
— To dziwne...
— Dla czego?
— Dla tego że widziałem go wczoraj jadąc tramwajem, i ztąd niemogłem go zaczepić.
— Upewniam pana że to nie był on, ale ktoś do niego podobny. Gdyby przyjechał, stanąłby tutaj mając swoje własne mieszkanie.
— Wątpię ażebym się pomylił...
— Ależ tak jest... na pewno!
— Mocno żałuję że go nie zastałem. Miałem do niego pilne zlecenie od jednego z jego przyjaciół.
— Zechciej pan powiedzieć mi o co chodzi? Skoro tylko przyjedzie, powiadomię go o tem.
— Bądź więc pani tak dobrą i powiedz mu że Jan-Czwartek czeka na niego.
Jan-Czwartek? powtórzyła zdziwiona. Nigdy nie wspominał o takim nazwisku. A gdzież mieszka ten pan Jan-Czwartek?
— Na ulicy Vinaigrieres.
— Dobrze panie. Zapiszę to sobie dla pamięci.
Pożegnawszy odźwierną, Théfer nie wiele wiedział więcej jak przedtem. Stanął znów na roztajnych drogach, niewiedząc w którą udać się stronę. Nie był pewnym szczerości słów odźwiernej. Być może Ireneusz wynagrodził ją sowicie nauczywszy takiej odpowiedzi. Należałoby przypilnować domu, ale w obecnej chwili niemógł tego uczynić spodziewając się wizyty księcia de la Tour-Vandieu.
Zjadłszy cośkolwiek w restauracyi, wrócił do swego mieszkania, oczekując na zapowiedziane odwiedziny.
Około dziewiątej, zjawił się Jerzy. Théfer otwierając mu drzwi, zdumiony został zmianą zaszłą od wczoraj w jego fizjonomji.
Na pomarszczonych policzkach, mocne pałały rumieńce, a w oczach widniała rozpacz i trwoga. Ten nędznik mógłby wzbudzić litość, gdyby nie budził odrazy.
— Czy książę zastosował się do mojej rady? zapytał agent po przywitaniu.
— Jaknajściślej; rzekł Jerzy, padając raczej niż siadając na pobliskie krzesło. Mieszkam obecnie w Batignolles, na ulicy św. Stefana pod 19 numerem.
— Bardzo dobrze; odparł Théfer. Niech książę nie wychodzi wcale podczas dnia, lecz za to wieczorem nie należy opuścić ani wizyty w pałacu przy ulicy św. Dominika. Mogłyby tam nadejść jakie ważne listy.
— Będę co wieczór regularnie; odmruknął Jerzy. Czy masz dla mnie coś nowego?
— Mam; i bardzo wiele. Rada pani Dick-Thorn co do mego pozostania w prefekturze była bardzo na czasie.
— Czyliżby przedsięwzięto śledztwo co do pożaru w Bagnolet? zapytał głucho pan de la Tour-Vandieu.
— Nie, co do tego, możemy być spokojni, cała wina spada na nieostrożność Prospera Gaucher, który też za to przypłacił życiem ginąc w zgliszczach spalonego domu.
— Cóż więc takiego?
— Prowadzą się energiczne poszukiwania ludzi którzy zabrali dorożkę. Ci nicponie nie kontentując się danym przezemnie wynagrodzeniem, zabrali palto schowane w siedzeniu wraz z pięciuset frankami. Poszkodowany wniósł skargę, i ot! kłopot nowy.
Drżenie nerwowe wstrząsnęło postacią Jerzego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.