Dwie sieroty/Tom IV/XXXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIII.

— To wszystko, nie jest prawdopodobnym, odrzekł Théfer. Berta Leroyer zginie. Ireneusz Moulin jest w Paryżu, to zdaje się niepodlegać żadnej wątpliwości. Ukrywa się... knuje coś przeciw, nam... ale napróżno szukać będzie tej, która była jego potęgą!... Nie znajdzie jej! — Obetniemy lwu jego szpony. Ludzie, któremi się posługiwałem w tej sprawie, znajduję się po za granicami Francyi: zresztą nie znają oni ani mojej twarzy, ani mojego nazwiska. Dla nich ja jestem jedynie, „Prosperem Gaucher... Za godzinę, ogień pochłonie dom, w którym się znajdujemy. Któż będzie mógł przypuszczać że dymiące zgliszcza pokrywają popioły kobiety? Niech więc wasza książęca mość odegna próżne obawy... Śmierć tej dziewczyny daje nam zupełne bezpieczeństwo!
— A więc jej śmierć jest konieczną? wyjąknął Jerzy.
Théfer spojrzał z osłupieniem na pana de la Tour-Vandieu.
— Książę, niektórego rozkazy uczyniłem to wszystko, odrzekł, pyta mnie o to teraz? Czyż nie słyszałem jak wasza książęca mość drżęc z trwogi; przysięgał mi że nie zazna chwili spokoju, dopóki Berta Leroyer żyć będzie? A teraz jakże można się wahać? Nie!.. wszelkie wahanie jest niepodobieństwem!... Zaszliśmy nazbyt daleko, ażeby się módz cofnąć. Po do się stało, powiększyłoby niebezpieczeństwo, gdyby Berta odzyskała wolność, bo wtedy ja musiałbym się lękać o siebie. Musimy raz skończyć. Oto jest atrament i pióro, niech wasza książęca mość podpisze zobowiązanie, i dalej do dzieła!...
— Mam przy sobie czek, wyszepnął Jerzy. Podpisze, i zostawię ci swobodę działania. Ale, dodał, powinieneś był swoim ludziom kazać dokonać tego. Czy będziesz miał odwagę zabić tę dziewczynę?
— Zabić ją? a to po co? powtórzył agent.
— Bo przecież umrzeć musi.
— Umrze!... ale ani jedna kropla jej krwi nie popłynie! — Nie zobaczymy jej nawet. Jest uwięziona na górze... Drzwi pokoju są mocne... Okna zaopatrzone w kraty żelazne... Ogień dokona dzieła!... Niech książę podpisze, a ja podpalę!...
Jednocześnie oba nędznicy zadrżeli.
Krzyk rozległ się nad ich głowami. Wołania o ratunek straszne... rozpaczliwe!...
Obu zbrodniarzy wstrząsnęły dreszcze.
Drugi krzyk dał się słyszeć, jeszcze głośniejszy i przenikliwszy od pierwszego.
— Otworzyła okno, i woła o ratunek, rzekł Théfer. Trzeba jej było usta zawiązać.
Trzeci krzyk rozległ się pośród nocnej ciszy.
— Co robić? zapytał Jerzy.
— Do djabła! — To co przed chwilą uważałem za niepotrzebne, widzę niezbędnem teraz. Zabić ją trzeba... i to zabić prędko bo niema czasu do stracenia. Chociaż dom jest odosobniony, może się znaleść: wypadkiem ktoś w pobliżu. Mógłby kto nadejść i bylibyśmy zgubieni. Niech książę pójdzie za mną...
— Ha! zawołał Jerzy, u którego najwyższy stopień przestrachu zmienił się w ściekłość, niechaj umiera!... niech umiera!... I rzucił się ku schodom.
Théfer dziwnie się uśmiechnął i rzekł zatrzymując za rękę pana de la Tour-Vandieu.
— Niech książę weźmie to przynajmniej... To mówiąc, podał mu sztylet.
Jerzy porwał za broń i biegł na schody. Théfer ze świecą w ręku, szedł za nim.
Co się stało? Dla czego Berta spokojna zrazu, zmieniła sposób postępowania?
Wytłomaczymy to w krótkości.
Widząc że ci co ją porwali odchodzą, słysząc drzwi pokoju zamykające się na dwa spusty, powiedziała sobie:
— Uwięziono mnie, ale życie moje jak się zdaje, nie jest w niebezpieczeństwie. Nie byliby mnie aż tu przywozili, aby mnie zabić. Pewnie odkryto zamiary Ireneusza i chcą mnie zamknąć na jakiś czas, ażeby mnie z nim rozłączyć. A więc zaczekam cierpliwie, a gdyby strażnicy dali mi poznać czego odemnie żądają, to jeśli trzeba by było dla odzyskania wolności złudzić ich próżnemi obietnicami, uczynię to bez skrupułu. — Gdy się potrzeba bronić od nieuczciwego wroga, każda broń jest dobra, można natenczas użyć kłamstwa przeciw oszustwu.
Tu zaczęła rozpamiętywać dziwne wypadki zaszłe w ciągu ostatnich dwóch godzin i nadaremnie zrozumieć je usiłowała.
Przypomniała sobie wreszcie ów kawałek papieru znaleziony między poduszkami dorożki w której ją wieziono, a wsunięty przez nią za rękawiczkę.
Wydobyła go, a zbliżywszy się do stołu na którym Théfer pozostawił zapaloną świecę, rozwinęła go.
Był to, jeden z owych biletów, jakie dorożkarze wręczali natenczas pasażerowi gdy ich zabierali.
Na czele tej kartki widniała cyfra 13.
— Numer dorożki którą mnie wieziono, pomyślała, to drogocenna wskazówka! Skoro tylko wydostanę się na wolność! ten Numer wystarczy Ireneuszowi Moulin do trafienia na ślad złoczyńców.
Czytała dalej objaśnienie wydrukowane na bilecie i nagle wydała okrzyk głuchy.
— Nie!... nie!... to niepodobna! wyszepnęła cicho, a jednak oczywistość w oczy uderza.
Wyrazy które wywołały jej zdumienie, były następujące: „Piotr Loriot, właściciel powozów do wynajęcia.
Ulica Qudinot Nr. 7.
— Piotr Loriot? powtórzyła jakby obłąkana, to stryj Edmunda. To ten sam człowiek przez którego tyle cierpiałam... On mnie zna... Wie pewnie że mnie tu przywiózł. Dorożka do niego należy... A więc sam powoził jako wspólnik podstępu i fałszu, którym wprowadzono mnie w zasadzkę!.. On!... najbliższy krewny tego którego kocham!... Ach! té nikczemność!... Muszę się z tąd wydobyć!...
Nie zastanowiła się dłużej. Nazwisko Loriota odebrało jej przytomność. Jakiś rodzaj obłędu opanował jej myśli.
Wiedziała już tylko jedno, że chce być wolną i rzuciwszy się ku oknu które otworzyła, odepchnęła okienicę, oparła się czołem o kraty i zaczęła wołać ze wszystkich sił o ratunek.
Echo jej tylko odpowiedziało. Pod niebem czarnym jak atrament, na płaskowzgórzu było pusto i cicho.
Berta wydała drugi krzyk, głośniejszy1 a potem trzeci. Wtedy to książę wbiegł na wschody i zwrócił się do drzwi pokoju na pierwszem piętrze.
Słysząc hałaśliwe otwarcie drzwi, Berta odskoczyła na widok dwóch ludzi; z których jeden miał maskę, a drugi większą część twarzy zakrytą chustką jedwabną.
— Nieszczęśliwa! Zawołał Théfer biegnąc ku oknu i zamykając je gwałtownie, sama wydałaś na siebie wyrok śmierci! —
Dziewczynę opanował przestrach, na widok księcia zbliżającego się ku niej groźnie z nożem w ręku.
Odskoczyła na bok wołając:
— Nędzniku!... czy chcesz mnie zamordować?
— Milcz! odrzekł Jerzy, chwytając ją za rękę.
Berta rzuciła się jak zraniona lwica, i wyrwała rękę.
Otrzeźwiła ją wielkość niebezpieczeństwa i znoiła jej energję.
— Ha! a więc jesteś mordercą!... zawołała z błyszczącemi oczyma i zaciśniętymi pięściami i to mordercą podłym, który nie śmie spójrzyć w oczy swej ofierze. Więc to zasadzka najnikczemniejsza, najpodlejsza, siły przeciw słabości, dwóch mężczyzn przeciw jednej kobiecie!...
— Milcz! krzyknął, Jerzy, podnosząc nóż w górę.
Berta zamiast się usunąć rzuciła się ku niemu i szybkim ruchem jak błyskawicą zdarła mu chustkę twarz osłaniającą.
Przerażone oblicze Jerzego ukazało się w pełnym oświetleniu.
— Człowiek z Królewskiego placu? wyjęknęła Berta. Człowiek który się zakradł w nocy do mieszkania Ireneusza Moulin!
— Tak... to ja! zawołał Jerzy, oszołomiony wściekłością. Przypatrz mi się dobrze, Berto Loroyer, bo nie zobaczysz mnie więcej. Ten którego szukasz wraz z Ireneuszem Moulin, stoi teraz przed tobą!... To ja kazałem zabić doktora z Brunoy!... Ja to wprowadziłem twojego ojca na rusztowanie!... a tego co teraz ci mówię, niepowtórzysz nikomu, bo umrzesz za chwilę!...
Biedna dziewczyna krzycząc z rozpaczy chciała uciec, prześlizgując się jak wąż wzdłuż ściany, ale na drodze spotkała Théfera.
Zwróciła się w inną stronę, ale tu Jerzy lewą ręką chwycił ją za ramię jak ptak drapieżny, a prawą utopił nóż w jej piersiach.
Krew trysnęła strumieniem na bladą twarz nędznika. Berta z jękiem upadła na ziemię.
— Skończono! rzekł agent; dostała co jej się należało. Rzecz dobrze wykonana, wytrawny morderca nie użyłby wprawniej puginału, a teraz w nogi!
Jerzy de la Teur-Vandieu, z błędnemi oczyma, twarzą zalaną krwią i potem doznał gwałtownego zawrotu w głowie. Przeląkł się własnego dzieła.
Chwiejąc się na nogach, wyszedł z pokoju, i nie obejrzał nawet za siebie na nieruchome ciało ofiary. Zeszedł ze schodów trzymając się poręczy i wszedł do ogrodu. Théfer podążał tuż za nim.
Zatrzymał się tylko chwilę na dole, gdzie rzucił zapalony papieros między stos drzewa.
Ogień zajął się natychmiast, podczas czego ów agent dogonił Jerzego w ogrodzie, który umykał jak obłąkany.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.