Przejdź do zawartości

Dwie sieroty/Tom IV/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Ireneusz jak wiemy, nie wiele dbał o to, lecz niechciał się zdradzić zbyt szybkim przyjęciem podanych sobie warunków. Targował się więc chwilę dla formy, i skończył na przyjęciu proponowanej przez panią Dick-Thorn sumy.
— Należysz więc zatem już do mego domu, wyrzekła. Każę ci zaraz przygotować dla ciebie pokój na drugim piętrze.
— Dobrze pani.
— Czy potrafisz urządzić wszystko w razie wyprawienia balu?
Mój pan ostatni, wydawał każdego karnawału po cztery bale. Ja sam kierowałem wszystkiemi przygotowaniami.
— Będę więc mogła w zupełności polegać na tobie?
— Mam nadzieję, iż niezawiodę pani zaufania.
— Pierwsze przyjęcie odbędzie się za dni kilka i chciałabym, ażeby było bardzo świetne. Umów się z którym z najbardziej wziętych ogrodników, ażeby ubrał przedsionek i schody. Wszędzie niech będzie jak najwięcej kwiatów. Daję ci na to upoważnienie.
— Nie będę zwracał na koszt uwagi, lecz chciałbym pomimo tego aby to niezbyt drogo kosztowało, mając na względzie interes pani.
— Rachuję na to. Powiedz mi, czy jesteś wolnym?
— Zupełnie.
— Niemasz ani żony, ani dzieci?
— Nikogo.
— Odkąd możesz objąć u mnie obowiązek?
— Odkąd pani rozkaże.
— A więc jutro rano, od dziewiątej.
— Będę punktualnym.
— Zwracam ci świadectwa, a to przyjm na zadatek. Tu Klaudja wsunęła w rękę Ireneuszowi trzy luidory.
Mniemany kamerdyner drgnął, dotknąwszy złota tej kobiety uważanej przezeń za zbrodniarkę, ale nie dał poznać po sobie tego co się w nim działo. Podziękował, schował do kieszeni świadectwa Laureata i odszedł.
Schodząc ze schodów myślał sobie:
— Czy owa pani Dick-Thorn jest rzeczywiście zbrodniarką lub też Jan-Czwartek złudzony został podobieństwem? Oto zagadka jaką rozwiązać muszę!...
Obecność Henryka de la Tour-Vandieu na ulicy Berlińskiej, zarówno go zdziwiła. Czy ów młodzieniec bywał tam jako przyjaciel lub też jako adwokat?
Nie mogąc rozwiązać tej tajemnicy, postanowił nie myśleć o niej. Osiągnął cel zamierzony, otrzymał miejsce w domu Klaudyi, to było główną rzeczą. Odchodził zupełnie zadowolony.
Klaudja Varni zajęta rozmową z mniemanym Laurentem, po jego odejściu wróciła do swoich myśli. Na jej twarzy ukazał się wyraz srogiej radości, poszeptywała z cicha:
— Wszystko idzie dobrze!... Sam Henryk dostarczy mi broni do zwalczenia swojego przybranego ojca. Będę miała w swojej mocy Jerzego, dzięki obronie, jak niegdyś go miałam za pomocą miłości. Ten młody człowiek skutkiem interesów, będzie częstym gościem w mym domu. Oliwja jest ładną... zwróci na nią uwagę, i pomimo swej wielkiej miłości dla panny de Liliers, o której tak wszyscy głoszą, moja wola i zręczność dokonają, reszty.
Tu uśmiechnęła się, lecz jednocześnie głęboka zmarszczka zarysowała się na jej czole pomiędzy ściągniętemi brwiami.
— A gdyby Jerzy chciał walczyć? wyrzekła głucho. Ha! w takim razie przyjmę wyzwanie, odpowiedziała sobie po chwili. Henryk potwierdził to, o czem wiedziałam, że co do tej sprawy, istnieje przedawnienie. Cóż ja więc ryzykuję? Skandalu się nie obawiam, bo i cóż on mi może zaszkodzić? kiedy tymczasem majątek, stanowisko i dobre imię Jerzego są w niebezpieczeństwie, W moim ręku najlepsze są karty!.. I gdyby Jerzy stawił opór, zgniotę go, zdruzgoczę!!.. Esterę Dérieux z obłąkania wyleczyć mogą doktorzy, a gdyby nawet nieprzywrócono jej przytomności umysłu, jest wdową legalną po księciu Zygmuncie, dziedziczką jego majątku na mocy prawnie zrobionego testamentu, i rada familijna przez sąd wyznaczona, odbierze należny jej tytuł i wydarte miljony. Jerzy powinien to zrozumieć, i być mi posłusznym.
Dzwonek rozlegający się w przedpokoju, przerwał jej szepty gorączkowe, drgnęła pomimowolnie, a po chwili wszedł lokaj niosąc na tacy bilet wizytowy.
Klaudja szybko spojrzała na bilet.
— „Doktór Edmund Loriot!“ przeczytała głośno.
— Proś do salonu.
Młody doktór wszedł.
Klaudja przyjęła go najuprzejmiejszym uśmiechem mówiąc:
— Tysiączne dzięki za pański pospiech.
Pospiech jest moim obowiązkiem, odparł z ukłonem Edmund. Lekarz który wie że ktoś cierpi i wzywa jego pomocy, niepowinien dać oczekiwać na siebie.
Moja córka jest w samej rzeczy cierpiącą, lecz mam nadzieję że jej choroba nieprzedstawia nic niebezpiecznego i że jakieś lekkie lekarstwo wystarczy do jej usunięcia. Pańskie zdolności przytem są tak ogólnie znane!...
— Mówiono pani widać o mnie zbyt łaskawie.
— Powiedz pan z zachwytem. A! masz pan licznych przyjaciół i wielbicieli.
— Pan Henryk de la Tour-Vandieu przedewszystkiem do ich liczby należy.
— Tak jest, on mojemu sercu najbliższym ze wszystkich. Kochamy się od lat pacholęcych.
— Właśnie to samo mi powiedział będąc u mnie przed godziną i oznajmując pańską wizytę.
— Był u mnie na śniadaniu gdy list pani otrzymałem. Dowiedziałem się że wybór padł na niego i jeżeli pani ma zamiar powierzyć mu jaką ważną sprawę, to mogę jej tylko powinszować, gdyż każda sprawa której się podejmie mój przyjaciel, może być z góry uważana za wygraną. Powodzenie jego dorównywa zdolnościom, a to niemałą jest rzeczą.
— Pan de la Tour-Vandieu, zdaje się lubić zawód który sobie obrał?
— Tak jest; inaczej nie zostałby był adwokatem. Położenie jego jest niezależnem. Zapewne, pani wiadomo, że jest jedynakiem, a jego ojciec posiada olbrzymi majątek.
— Wiem o tem panie, odparła Klaudja. Osoba, która mi mówiła o panu Henryku w sposób najbardziej pochlebny, wspomniała że on nie żyje bynajmniej w zgodzie z swym ojcem.
— Tak, przekonania ich różnią się wiele, rzekł Edmund lecz bliższych szczegółów nie wiem w tej mierze. Znam bardzo mało księcia Jerzego i od chwili przedstawienia mnie jemu przez Henryka, nie widziałem go więcej. Przepaść nas rozdziela! Pan de la Tour-Vandieu, książę, senator i bogacz, stoi na szczycie owej społecznej drabiny, na której pierwsze stopnie ja wchodzę dopiero.
— Ta mniemana przepaść według mnie, nie istnieje wcale, odparła pani Dick-Thorn. Nauka i zdolności tyle są warte, co majątek i szlachectwo.
— Ogół wszelako innego jest zdania.
Klaudja podniosła się z krzesła.
— Chciej pan pójść za mną, zaprowadzę pana do mojej córki.
— Jestem na rozkazy pani.
Klaudja wraz z doktorem przeszła dwa pokoje, a zatrzymawszy się przed uchylonemi drzwiami zapytała:
— Czy można wejść drogie dziecię? Przyprowadzam ci doktora...
— Można mamo! — odpowiedział głos dźwięczny i miły.
Pani Dick-Thorn drzwi otworzywszy, wprowadziła Edmunda do pokoju.
Oliwja leżała w łóżku wybitem jasno niebieską materją i otoczonym firankami z białego indyjskiego muślinu. Jej piękna główka spoczywała na poduszce obszytej koronkami. Jej jasne włosy rozrzucone w nieładzie, tworzyły rodzaj aureoli nad czołem.
Niepodobna było widzieć bardziej zachwycającej istoty. Uśmiechnęła się do matki i do doktora podchodzących do łóżka.
— Niejestem przecie tak słabą? wyrzekła.
— Jesteś pani nieco cierpiącą, odparł młodzieniec, zauważywszy blask gorączkowy oczów i wypalone na twarzy rumieńce. To mówiąc, ujął jej delikatną rękę i puls badać zaczął.
— Nie omyliłem się, dodał, gorączka jest, choć lekka. Co pani sprawia cierpienie?
— Gardło mnie boli i głowa.
Edmund położył dłoń na rozpalonym czole dziewczęcia.
— Doznajesz pani kłucia w gardle? zapytał.
— Tak panie doktorze.
— I kaszlesz pani trochę.
— To prawda.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.