Dwie sieroty/Tom II/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.

Te jednak szczegóły nie wystarczały dla pani Dick-Thorn. Potrzebowała ona wiadomości o życiu prywatnym księcia, o jego otoczeniu, a głównie o jego synu przybranym. Porozumiała się więc w tej sprawie z pewną pokątną agenturą, jaka za wysoką zapłatą trudniła się szpiegowaniem wybitniejszych osobistości.
Pewnego razu, udała się do znanej naówczas agencji „Roch i Fumel“, gdzie zażądano od niej na wstępie piędziesięciu luidorów i trzech dni czasu dla poczynienia odpowiednich kroków.
Przyjęła pomienione warunki, potrzebując wtajemniczyć się w życie Jerzego, za nim rozpocznie z nim walkę, i oczekiwała niecierpliwie na raport agenta.
Dom swój umeblowała wspaniale, postawiwszy go na stopie eleganckiego dobrobytu, ponieważ zamierzała wkrótce otworzyć swoje salony.
Kogo jednakże przyjmować by w nich miała, nie mając żadnych znajomości w Paryżu?
Otóż przezorna jak zwykle wyjeżdżając z Londynu zaopatrzyła się w listy rekomendacyjne do kilku znakomitych rodzin francuzkich, gdzie jej dobre znalezienie się, ogląda i inteligencja zdobyły uznanie. Prócz tego uroda i wdzięk młodziutkiej Oliwji, przywabiały młodzież oczekującą niecierpliwie zaproszenia.
Licząc więc na przyjmowanie gości w swoich salonach, Klaudja miała już ku temu gotowe plany, i utworzyła sobie na razie mimo że niewielkie, ale dobrane kółko przyjaciół.
By jednak utrzymać się na tej stopie na jakiej rozpoczęła swoją kampanję, brakło jej najważniejszej rzeczy, a to odpowiednich funduszów ku temu. Nie troskała się tem wszelako, przekonana, iż z nieprzebranych bogactw księcia de la Tour-Vandieu pełną ręką czerpać będzie mogła.
Z uśmiechem pełnym wesołości myślała o spotkaniu się ze swoim dawnym kochankiem, wyobrażając sobie jego twarz zalęknioną, i przestrach.
W kilka dni po jej bytności w agenturze Fumela przybył do pałacyku jakiś obcy mężczyzna, pragnąc się z nią widzieć natychmiast.
Podany przez służącego bilet wizytowy z napisem:

„BALTAZAR SAMPER“

nie objaśnił jej wiele. Poniżej wszakże dojrzała drobniutki dopisek ołówkiem: „Z polecenia pana Fumel“.
— Wprowadzić tego pana do saloniku, rzekła do lokaja. Zaraz tam przybędę.
W kilka minut później, pani Dick-Thorn znalazła się wobec czterdziestoletniego mężczyzny bardzo pospolitej powierzchowności, której upiększyć nie zdołało ani eleganckie modne ubranie, ani wstążeczka orderowa przeciągnięta przez dziurkę od tużurka.
Ukłonił się niezręcznie oczekując na zapytanie.
— Przybywasz pan, zaczęła Klaudja, jako reprezentant agencji Roch i Fumel?
— Tak pani. Zaszczycony zostałem poleceniem mego zwierzchnika, ażeby zbadać kwestję o którą pani chodzi.
— Przynosisz mi pan zatem potrzebne objaśnienia?
— Nie inaczej.
— A więc?
— Rozpoczniemy od osoby księcia de la Tour-Vandieu, odrzekł Baltazar Samper.
— Dobrze.
— Uważałem, iż przedewszystkiem należy mi zbadać przeszłość tej osobistości. Ludziom chcącym poznać czyjeś życie, przeszłość tłumaczy nieraz teraźniejszość... Wszak miałem słuszność pani?
— Najzupełniej, odparła Klaudja... I cóżeś się pan dowiedział? dodała z ukrytą obawą?
— Nic tak dalece ważnego... Brak mi jeszcze wielu szczegółów.
Pani Dick-Thorn odetchnęła swobodnie.
— W każdym razie musiałeś pan coś zbadać skoro przychodzisz tu do mnie? Cóż więc takiego?
—Młodość księcia Jerzego de la Tour-Vandieu była niesłychanie burzliwą, odrzekł Samper. Kobiety w jego życiu odgrywały niepoślednią rolę, i mówią, że wpadł nakoniec w ręce pewnej ladacznicy Klaudji Varni, która nim całkowicie zawładnęła. Przebiegła i nikczemna ta kurtyzanka, rządziła nim samowładnie, rozporządzając jego majątkiem i posługując się nazwiskiem, aż wreszcie dla zaspokojenia swoich tysiącznych fantazji, przywiodła go do niesławy i nędzy.
Margrabia Jerzy byt już kompletnym bankrutem, gdy niespodziewana śmierć starszego brata zabitego w pojedynku, oddała mu w posiadanie miljonowy majątek.
— Cóż więcej? pytała najspokojniej Klaudja.
— Więcej szczegółów niewiem na teraz, rzekł Samper.
— Opowiadasz mi pan o teraźniejszości... Na ile więc oceniają obecny majątek księcia?
— Sukcesja po bracie w połączeniu ze spadkiem po wuju jego żony, przynosi mu rocznego procentu do czterystu tysięcy franków.
— Wspaniała cyfra, odrzekła pani Dick-Thorn. Na cóż książę wydaje tyle pieniędzy?
— Żyje okazale, otacza się wygodami. Wątpię jednakże ażeby na siebie samego wydawał cały roczny swój dochód. Mówią, że opanowała go żądza pozyskania dostojeństw i zaszczytów. Przyłączył się do stronników cesarstwa, za co otrzymał w nagrodę tytuł senatora, i podobno bardzo przychylnie jest widywanym na dworze, gdzie znaczne ma wpływy.
— Przyjmuje gości u siebie?
— Rzadko kiedy... Z konieczności tylko otwiera dla znajomych salony. Na stanowisku jakie zajmuje, bywa to niekiedy koniecznem.
— Utrzymuje zapewne liczną służbę?
— Bardzo liczną, są to jednak po większej części dawni słudzy jego rodziny.
— Niewiesz pan czy ma jaką kochankę? zapytała po chwili pani Dick-Thorn.
— Niema żadnej, uchodzi za człowieka bardzo moralnego; zresztą, od pół roku zaledwie owdowiał...
— Kochają też księcia jego podwładni?
— Bez wątpienia, lecz w każdym razie mniej niż jego syna Henryka, który swą wspaniałomyślnością czyni wiele dobrego.
— Ile ma lat ten przybrany syn jego?
— Dwadzieścia dwa lata.
Klaudja zadumała przez chwilę.
— Jak dawno ożenił się książę? zagadnęła.
— Lat temu osiemnaście.
— A więc to dziecko jest synem naturalnym księcia?
— Nie, pani, Jest to dziecko zaadoptowane przez pana de la Tour-Vandieu, dla pewnych widoków rodzinnych. Wuj żony księcia nie chciał nic udzielić ze swego miljonowego majątku dopóki małżonkowie Vandieu nie będą mieli prawego spadkobiercy. Gdy zaś to nie nastąpiło, stary hrabia zgodził się wreszcie na zaadoptowanie obcego dziecka.
— Zkąd jednak pochodzi to dziecko.
— Wzięto je z domu podrzutków.
— Nie jest to więc zapewne nic osobliwego, odparła Klaudja; próżniak, rozrzutnik, a może i nieuk...
— Przeciwnie pani, jest to młodzieniec wielkich zdolności. Jako przybrany syn księcia, posiadając do rozporządzenia wielki majątek, mimo to oddał się pracy adwokackiej, i jest dziś jednym z najbardziej wziętych prawników. Pod względem charakteru jako i zasad politycznych różnią się oba ze starym księciem... Mówią, że pan Henryk de la Tour-Vandieu ma wkrótce się żenić z córką hrabiego de Lilliers, bardzo bogatego człowieka, deputowanego.
Klaudja drgnęła pomimowolnie. Wiadomość ta widocznie krzyżowała jej plany.
— Jestżeś pan pewnym, ze to małżeństwo już postanowione? — zapytała żywo.
— Przeczyć nie mogę, odparł Baltazar. Tak mówią, powtarzam to co słyszałem.
— Jak na imię pannie de Lilliers?
— Izabella.
— Jest że ona ładną?
— Podobno bardzo piękna.
— A Henryk de la Tour-Vandieu jest w niej zakochany?
— Do szaleństwa!
— I panna odpłaca mu wzajemnością?
— Tak mówią.
— Gdzie mieszka hrabia de Lilliers?
— Przy ulicy świętego Florentyna.
— Masz pan stosunki ze służbą tego hrabiego?
— Nie inaczej. Pokojówka panny Izabelli dostarcza mi różnych wiadomości.
— Mógłbyś pan zatem w razie potrzeby liczyć na jej pomoc?
— Najzupełniej.
— To dobrze. Przejdźmy teraz do innych szczegółów. Byłeś pan w domu przy ulicy świętego Ludwika według zostawionego przezemnie adresu?
— Byłem.
— I cóżeś się pan dowiedział?
— Nic pomyślnego. Od lat dwudziestu po cztery razy zmieniano tam odźwiernych. Żaden z dawniejszych lokatorów już tam nie mieszka. Nikt nie mógł mnie objaśnić gdzie pani Amadis wraz z ową obłąkaną zamieszkują teraz, oraz czy żyją? To tylko pewna, że we wskazanym przez panią domu, nie znalazłam ich wcale.
— Wiele mi na tem zależy abyś się pan dowiedział o nich coś stanowczego, odpowiedziała pani Dick-Thorn. Potrzebuję wiedzieć co się z niemi stało?
— Będzie to zadanie trudne do spełnienia.
— Tym większa chwała jeśli się powiedzie. Niech mi pan w ciągu trzech dni przyniesie wiadomość, a podwoję zapłatę.
— Będę się starał usilnie zadowolnić panią.
— Liczę na to, mówiła Klaudja, a teraz proszę siądź pan przy moim biurku, i zechciej spisać to wszystko coś mi powiedział.
Baltazar Samper pośpieszył spełnić polecenie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.