Przejdź do zawartości

Dwie sieroty/Tom I/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

Jedwabisty puch jego jasno blond brody, okalał harmonijnie kontury oblicza.
To znalezione dziecię, przyjęte jako sierota do przytułku przedstawiało skończony typ „Dżentlemena“ z najczystszej arystokracji.
— Uważam, że mocno pobladłeś Henryku, czy nie jesteś słabym? Zapytał go książę.
— Bynajmniej, ojcze, lecz pracowałem dzień i noc całą.
— Dla czego tak się nużysz nad siły?
— Potrzebowałem wystudjować całą księgę akt przed sprawą.
— Trzeba to było odłożyć na później... Nic nie nagliło, jak sądzę?
— Przeciwnie, ojcze... Sprawa o jaką chodzi będzie sądzoną jutro na audjencji, a obrona którą mam wygłosić, mocno mnie zajmuje.
— Czy znowu zamyślasz bronić jakiego wroga naszych instytucji? — zagadnął niechętnie pan de la Tour-Vandieu.
— Nie, ojcze. Będę bronił pewną biedną kobietę obwinioną o niewierność małżeńską, którą nikczemne postępowanie jej męża uniewinnia prawie zupełnie.
— Dobrze. Stokroć wolę taką sprawę, niż tę w jakiej stawałeś przed dwoma dniami.
— A! więc wiesz o tem, ojcze? zawołał Henryk z zakłopotaniem.
— Wiem o wszystkiem co dotyczy ciebie, — rzekł książę, — niemógłbym zatem niewiedzieć, żeś popierał swem słowem jednego z owych zjadliwych dziennikarzy, maczających w żółci swe pióro, dla wyrażenia swoich opinji przeciwnych moim poglądom i grupie, do której należę. I otóż swoją fatalną w tym razie zręcznością wyjednałeś temu gryzmole zwolnienie od wszelkiej odpowiedzialności.
Mówiono o tem wczoraj wiele w miejscu gdzie się znajdowałem, mówił książę dalej, widziałem szydercze uśmiechy obecnych i znalazłem się w bardzo kłopotliwem położeniu, a wszystko to skutkiem tego postępku z twej strony. Proszę cię zatem usilnie, bądź nadal mniej lekkomyślnym Henryku i zważaj w czyjej masz stawać obronie.
— Przykro mi, żem ci pomimowolnie przykrość wyrządził, mój ojcze, odparł młodzieniec, wszak nierozumiem, w jaki sposób można czynić odpowiedzialnym ojca za czyny syna?
— Jest to niesprawiedliwe, wiem o tem, — odparł pan de la Tour-Vandieu, — znajdując się wszelako na tak wysokim jak ja stanowisku, mam rzecz prosta i wrogów, którzy za lada sposobnością czepiają się do mnie. Unikaj więc kompromitowania mnie i siebie razem, i nie popieraj swoją wymową zaciętych naszych nieprzyjaciół.
— Broniłem, bo mi sumienie bronić go nakazywało...
— Tak, ale w tym razie milczeć było lepiej. Niezapominaj że jesteś jednym z rodziny de la Tour-Vandieu. Nierozważne tyle twe czyny, zgubić cię mogą.
— Co... co? zawołał Henryk miałyby mnie pozbawić szacunku uczciwych ludzi? — Nie! — w to nie wierze! — Mój klijent zamieścił w swoim dzienniku artykuł nakreślony według własnych szczerych przekonań. Forma jedynie tej polemiki była nieco za ostrą... Niemogłem mu odmówić pomocy jakiej żądał odemnie. Adwokat, tak jak ksiądz, zaopatrzony jest władzą pełnomocnictwa. Wszystkim z usługą spieszyć powinien, a szczególniej tym z oskarżonych, którzy według jego przekonania nie są winnymi.
— Podsądny znajdował się właśnie w tem położeniu, a trybunał podzielał moje zapatrywania, skoro go uwolnił od odpowiedzialności.
— Źle zrobił!... wykrzyknął książę.
— Niepodzielam ojcze twojego zdania...
Zkąd u czarta nabrałeś zasad i zapatrywań tyle różniących się od moich? zawołał książę Jerzy. Byłżeby to wpływ hrabiego de Lilliers?
— Szanuję i kocham pana de Lilliers, odparł młodzieniec którego zapewne i ty poważać musisz, mój ojcze, skoro poszukujesz z nim związku chcąc mnie ożenić z jego córką, lecz co do zasad, nie słucham nikogo, mam je wyrobionemi sam dla siebie. Nie mówmy proszę już o tem... Bądź o mnie spokojnym... Niezapomnę nigdy że tobie ojcze zawdzięczam nazwisko de la Tour-Vandieu.
— Książę westchnął i zamilkł, nie został jednak przekonanym.
— Kamerdyner mnie powiadomił, — zaczął po chwili Henryk zmieniając rozmowę, — iż nie będziesz jadł ojcze w pałacu śniadania?
— Tak; mam interesa na mieście. Wstąpię do którejkolwiek restauracji a potem udam się do Senatu. Masz że co więcej ze mną do pomówienia?
— Tak; chciałem zapytać czyś ojcze uczynił co w sprawie mojego przyjaciela Edmunda Loriot?
— A!.. tego młodego doktora, który ma tak śmieszne nazwisko?
— Być może iż to nazwisko jest śmieszne choć mnie ono takiem być się nie zdaje, wszak Edmund jest zacnym chłopcem, pełnym serca i talentu.
— Nie przeczę, skoro się nim tak gorąco zajmujesz. Otóż wczoraj za tem chodziłem, ale niestety niemogę ci udzielić żadnej wiadomości.
— A więc to miejsce lekarza w szpitalu Beaujou o jakie starałem się dla niego.
— Przyznanem zostało przed trzema dniami jednemu z jego współzawodników.
— Ach! jakaż fatalność?.. Ileż mnie to trapi i smuci! Być może iż dobry wybór zrobiono, wszak jestem przekonany że Edmund zasługiwał bardziej na tę posadę niż którykolwiek inny z jego kolegów. Jakież zarzuty mogli postanowić przeciw niemu?
— Jeden tylko... Zbyt młody wiek jego.
— Ma lat dwadzieścia jeden, to prawda, a ztąd niechcą wierzyć ażeby młody człowiek posiadał tyle wiedzy co trzydziestoletni mężczyzna. Jednak dla niektórych natur wybranych, lata pracy winny być liczonemi podwójnie. Edmund ma po za sobą naukę i doświadczenie starego doktora.
— Zapewniałem o tem, ozwał się książę, — ale mimo to, nic dla twego szkolnego kolegi otrzymać nie mogłem.
— Mów ojcze dla mego przyjaciela... mego najlepszego przyjaciela. Weszliśmy do kolegjum oba z Edmundem w jednym dniu i o jednej godzinie. Któż zatem mógłby go znać lepiej nademnie? Żyjąc obok siebie i razem przechodząc klasy otrzymaliśmy razem dyplomy, i w dniu, w którym on został doktorem medycyny, mnie obwołano doktorem prawa. Gdybym kiedykolwiek zachorował, niechciałbym innego lekarza jak jego, bo jestem przekonany, że on tylko mógłby mnie ocalić.
— Niezaprzeczam mu jego zasług i zdolności, — wymruknął książę, — wolałbym jednak, abyś wybierał sobie przyjaciół ze sfery społecznej, właściwszej twojemu stanowisku, młodzieńców z naszego świata...
— Edmund, mój ojcze, jest synem starego żołnierza, poległego na polu bitwy, w Algierze. Jest to szlachectwo, warte więcej nad wszelkie inne!
— Wiem..! wiem! przerwał starzec z pogardliwym uśmiechem, został wychowanym przez stryja dorożkarza.
— Uczciwego człowieka, mój ojcze, z zacnym sercem, skoro ze swoich szczupłych dochodów potrafił dać swemu synowcowi taką edukację, jaką ja otrzymałem... ja, Henryk de la Tour-Vandieu. To piękne!... to wspaniałe... to wzruszające... Nie czujesz że tego, mój ojcze?
— Nie przeczę, ale spostrzegam zarazem że jesteś entuzjastą względem swoich przyjaciół... Nic dziwnego, jesteś młodym pełnym zapału, niedoświadczenia, a z tąd i nierozwagi! Strzeż się jednak zaplątać w jaką awanturę, której skutki mogłyby wywołać smutne następstwa dla ciebie w przyszłości. Kto wie, czy po mojej śmierci nie będzie ci dano zająć moje miejsce w Senacie? Ale na takie wywyższenie potrzeba zasłużyć, jak zasłużyć trzeba zarówno na przychylne względy panny de Lilliers i jej ojca.
— Nie odemnie wyszła myśl o tem małżeństwie, rzekł Henryk, — tyś ją ojcze pierwszy wywołał.
— Ponieważ widziałem, że cię mocno zajęła ta piękna dziewczyna, rad więc byłem powiadomić cię iż nie stawiałbym przeszkód twoim uczuciom w tym razie.
— W tym jednym, dokończył Henryk z uśmiechem.
— Jak i we wszystkiem innem, rzekł książę. Z wiekiem ochłodnieją i zmienią, się twoje zapatrywania.
— Wątpię, odparł młodzieniec.
— A ja jestem tego pewny. Ale za długo rozmawiamy. Jechać muszę. Czy pozostaniesz tu na śniadaniu?
— Tak.
— A potem udasz się do Pałacu sprawiedliwości?
— Nie. Dziś nie staję w sądzie, a korzystając z wolnego czasu, mam do złożenia kilka wizyt.
— Spotkamy się wiec przy obiedzie?
— Nie inaczej. Lecz jeszcze jedno małe zapytanie. Miałeś jechać ojcze dziś rano na cmentarz Montparnasse...
Książę drgnął z lekka.
— Powracam właśnie ztamtąd, — odrzekł.
— Jakże... grób księżnej wykonano?
— Wszystko gotowe.
— A więc pojadę pomodlić się za tę, którą nazywałem mą matką: zawiozę jej wieńce i kwiaty.
Tu rozdzielili się oba. Książę Jerzy wsiadł do powozu, oczekującego nań przed pałacem.
— Dokąd książę jechać rozkaże? — zapytał lokaj, zamykając drzwiczki.
— Do angielskiej kawiarni... lecz przedewszystkiem do pocztowego biura przy Burgundzkiej ulicy.
Powóz wyruszył, a w kilka minut zatrzymał się w miejscu wskazanem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.