Dwie noce wigilii (Konopnicka, 1915)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Marya Konopnicka
Tytuł Dwie noce wigilii
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom I
Wydawca Gebethner i Wolf.
Data wyd. 1915
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa, Lublin, Łódź, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVI. DWIE NOCE WIGILII.

I.

Jak wianuszek srebrnych puchów,
Co na ziemi spada skroń,
Tłum leciuchnych, białych duchów
Przez błękitną leci toń...
Dobrą wieść
Śpieszy nieść
Tym, co we łzach — tym, co w trudzie
Nocą ciemną śnią o cudzie...
Ach! zbudźcie się, smutni ludzie!
A ty dzwoń,
Wietrze cichy:
Niech mgła blada
Z gwiazd opada,
Niech rozbłysną światów roje,
Jako pełne słońc kielichy,
Co nam ogniem poją duchy!
Niechaj ziemia pchnie swe ruchy
Na gwiaździstych szlaki dróg...
A ty dzwoń,
Serc tęsknoto!
Strzałą złotą
Leć w niebiosy,
Na błękitny próg!...
Niechaj dłoń

Wzniesie w górę
Starzec drżący, siwowłosy;
Niech zaklina dżdżową chmurę,
By wydała w perłach rosy
Smutnej ziemi odkupienie...
Niechaj pierś potężna młodzi
Żarem swoim przetli cienie,
W hymn zamieni jęk i zgrzyt,
Więźniów nocy wyswobodzi,
W czyn skrysztali dusz pragnienie,
Niech przyśpieszy świt!
................

Ach! już idzie — ach! już wschodzi!
Ach! już błyska jutrznia boża!
Już się płoni wschód od morza,
Łuną jasną, wielką, białą,
Drżącą w błyski różowawe...
Ziemio! ziemio! wstań: już dnieje!
O, ty będziesz wysłuchana!
Na kolana... na kolana...
Grom... zaćmienie... ave! ave!
A słowo się ciałem stało.


Chór w powietrzu:

Bóg się rodzi — moc truchleje,
Pan niebiosów obnażony...
................


II.

Jakże dziś ciemno! Czyż gwiazdy niebieskie
Już się wytliły i zgasły w błękicie?
Czy noc zwinęła zasłony królewskie,
By ludzie spali o świcie?
Jakże dziś ciemno! I ziemia tu marzy
O słońcu — wielkiem, djamentowem słońcu,

Co chodzi w blasków żywiących koronie...
Kiedyż to będzie?... Ha! po lat tysiącu,
A może — po lat miljonie —
A może nigdy... Może, gdy wygasną
Ostatnie, skąpe błyski ideału,
U białych kolumn ludzkości ołtarzy
Ludzie chodzący ostrożnie, pomału,
W ciemnej, okropnej, bezgwiazdnej ciemnicy,
Przy łunie jakiejś krwawej błyskawicy
Będą mówić: »Jak nam jasno!«
I tak przywykną już duchem do mroków,
Że na wschód zorzy wołać będą: »Gore!«
I będą chronić oczy swoje chore
Od tych promieni, co biją z źrenicy
Ostatnich światła proroków.
Zapomną, że im Bóg obiecał z nieba
Dać dzień wieczysty — jeśli świt zdobędą
I staną, jako zgaszone pochodnie,
I w cieniach nocy dobijać się będą
Przez dziwne, słońcu nieznajome zbrodnie
O nędzny kawałek chleba!
Ziemia zastyga... jej wieniec z promieni
W pokład się żużli i popiołów mieni.
Ja sam — ileżto blasków na mej drodze
Zgubiłem! — W zamian cóż takiego wziąłem?
Kilka pchnięć w serce... i dziś — z chmurnem czołem,
Jak król, co stracił swą koronę, chodzę
Po tej zaćmionej ziemi...
Boże!... Boże!...
Kogo ja wołam?
Jaka to noc ciemna!
Choćby w tej chwili przez krater buchnęła
Syczących żarów kolumna podziemna
I rozpaliła wielkie lawy morze
I oceany płomieniem zajęła
I w skrach cisnęła w pobladłe niebiosy
Łunę straszliwą, krwawą, jako włosy


Ogniste — w wielkim tym, czarnym przestworze
Jeszcze byłoby ciemno...
Boże!... Boże!...
................
Wieczorna gwiazda wschodzi... jaka drżąca!
Tuli się w rąbki ciemnego błękitu...
Ach! gwiazda tylko — gdy nam trzeba świtu!
Gwiazda — gdy nam trzeba słońca!
Niegdyś promyczek ten był srebrnem hasłem
Pomiędzy Bogiem — a młodzieńczym duchem...
Lecz dzisiaj — patrzę nań z sercem wygasłem,
Okiem zmąconem i suchem...
Dziw: blada gwiazdka rośnie, potężnieje,
Pękiem promieni od wschodu wybiega
I gorejącym blaskiem swym zażega
Gasnące ducha nadzieje...
I staję przed nią niemy — i wzruszony...

Chór w powietrzu:

Bóg się rodzi — moc truchleje,
Pan niebiosów obnażony!...
................
Co za głos!... Jakież wywołałem mary?
Cicho!... To ojciec modli się z czeladką...
Ach! widzę wioskę — i dworek nasz stary,
Wielkie ognisko, co świeci i grzeje,
Jarzącą, strojną choinkę dla dzieci...
Dziada siwego, jak biały opłatek...
I dym błękitny, co wije się z chatek...
I gwiazdkę, która im świeci...
...Miałżeby jeszcze łzy — wydziedziczony?...

Chór w powietrzu:

Ogień krzepnie — blask ciemnieje,
Ma granice Nieskończony...
................
Dość!... dość, na Boga!...
Matko! moja matko!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.