Dwadzieścia lat później/Tom I/Rozdział XLI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwadzieścia lat później |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Vingt ans après |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Zerwał się z miejsca kardynał na powitanie królowej Anglji. Spotkał ją w połowie galerji, wiodącej do gabinetu. Tem więcej wysilał się na dowody szacunku dla tej królowej bez dworu i blasku, im bardziej miał sobie do wyrzucenia skąpstwo swoje względem niej i brak serca.
Lecz zanoszący prośbę umieją zmusić twarz swoją do przybrania wyrazu stosownego do okoliczności; tak też i córka Henryka IV-go z uśmiechem szła na spotkanie nienawistnego sobie człowieka, którym się szczerze brzydziła.
— A!... — mówił w duchu Mazarini — co za słodkie oblicze! może pieniędzy przychodzi pożyczyć?
I zerknął z niepokojem na zatrzask u swojej kasy; odwrócił nawet do spodu wspaniały djament w pierścieniu, zwracający uwagę na piękną i białą jego rękę. Nieszczęściem, pierścień ów nie miał własności pierścienia owego Gygesa, który go czynił niewidzialnym w takiej sytuacji, w jakiej obecnie znajdował się kardynał.
Mazarini pragnął stać się niewidzialny. Odgadywał bowiem, iż — skoro tak źle traktowana przez niego Henryka zjawiała się przed nim z uśmiechem na twarzy, zamiast słów groźby na ustach, — przychodziła widocznie w roli proszącej.
— Panie kardynale — odezwała się dostojna odwiedzająca — zrazu miałem zamiar pomówienia z królową, siostrą moją w sprawie, która mnie tu sprowadza, lecz zastanowiłam się, iż rzeczy takie przedewszystkiem do mężczyzn należą.
— Pani — odparł Mazarini — chciej wierzyć, iż zmieszany się czuję tem pochlebnem wyróżnieniem Waszej Królewskiej Mości.
— Strasznie uprzejmy — pomyślała w duchu królowa — miałżeby mnie odgadnąć?
Przybyli już do gabinetu. Podsunął królowej fotel, a gdy usiadła, rzekł:
— Rozkazuj, pani, najpokorniejszemu słudze swemu.
— Niestety! panie — odparła królowa — odwykłam od dawania rozkazów, a nauczyłam się prośby zanosić. Przychodzę prosić i szczęśliwa będę, jeżeli mnie wysłuchasz.
— Słucham cię, pani — rzekł Mazarini.
— Panie kardynale, chodzi tu o wojnę, którą król mój małżonek podtrzymuje przeciw swoim buntowniczym poddanym. Być może, iż nie wiadomo ci, iż biją się w Anglji — dodała królowa ze smutnym uśmiechem — i że wkrótce nastąpi starcie więcej stanowcze, niż te, które były dotąd.
— Tak, pani, najzupełniej nie wiem o niczem — odezwał się kardynał, dodając do słów swoich lekkie wzruszenie ramion. — Niestety! własne nasze wojny pochłaniają czas i umysł biednego, niezdolnego i słabego ministra, jak ja.
— A zatem, panie kardynale — mówiła dalej królowa — donoszę ci, że Karol I-szy, małżonek mój, jest w przededniu przedsięwzięcia kroku stanowczego. W razie niepowodzenia (Mazarini drgnął), należy przewidywać wszystko — kończyła królowa — w razie niepowodzenia, pragnie usunąć się do Francji i żyć tu najzupełniej prywatnie. Co mówisz, panie, o tym zamiarze?
Kardynał słuchał bez najmniejszego drgnienia w twarzy, mogącego zdradzić doznane wrażenie; słuchał z jednostajnym niezmiennym uśmiechem, fałszywym i pieszczotliwym. aż królowa skończyła.
— Czyż pani sądzisz — rzekł miodowym głosem — iż Francja, tak niespokojna i wzburzona, jak obecnie, może być zbawienną przystanią dla króla zdetronizowanego. Chwieje się korona na głowie Ludwika XIV-go, jakżeby mógł on znieść podwójny jej ciężar?
— Nie był on zbyt wielki, jak dla mnie — wtrąciła królowa z bolesnym uśmiechem — i nie żądam, aby więcej świadczono mężowi mojemu, aniżeli mnie. Jak widzisz, panie, jesteśmy nader skromnymi królami.
— O! ty, pani, ty — z pośpiechem przemówił kardynał, aby przerwać wymówki, które przeczuwał — pani, to co innego zupełnie; córka Henryka IV, tego wielkiego, wzniosłego króla...
— Co ci jednak nie przeszkadza odmówić gościnności zięciowi jego, nieprawdaż, mój panie? Wszelako winieneś sobie przypomnieć, jak ten wielki, wzniosły król, gdy przyszedł czas wywołania go z kraju, tak jak to z moim mężem będzie, udał się do Anglji o pomoc i ta mu jej udzieliła; prawdę zaś mówiąc, królowa Elżbieta siostrzenicą jego nie była.
— Peccato!... — syknął Mazarini, wijąc się pod tą tak prostą logiką.
— Nie rozumie mnie Wasza dostojność; moje zamiary źle są przez nią tłumaczone, i to dlatego chyba, że niejasno wyrażam się po francusku.
— Proszę mówić po włosku, mój panie! Królowa Marja de Medecis, nasza matka, nauczyła nas tego języka, zanim kardynał, poprzednik pański, nie wysłał jej, aby na wygnaniu umarła. — Jeżeli pozostały jeszcze szczątki tego króla wielkiego, tego wzniosłego Henryka, o którym mówiłeś przed chwilą, mocno zdziwione być muszą owem głębokiem uwielbieniem dla nich, w połączeniu z takim brakiem litości dla jego rodziny.
Pot kroplisty wystąpił na czoło Mazariniego.
— Przeciwnie, pani, uwielbienie to jest tak głębokie i rzeczywiste — odezwał się Mazarini, nie korzystając z udzielonej mu przez królowę propozycji mówienia po włosku, że gdyby król Karol I-szy — niech go Bóg strzeże od nieszczęść wszelkich! — przybyć miał do Francji, dom własny, mój dom bym mu otworzył; niestety jednak! schronienie to niezbyt byłoby pewne! Nadejdzie dzień, w którym lud spali ten dom, jak już z domem marszałka d‘Acre uczyniono. Biedny Concino Concini! a jednak on dobra Francji pragnął jedynie.
— Tak,... jak pan, monsiniorze — z ironią rzekła królowa.
Mazarini udał, iż nie rozumie dwuznaczności własnego frazesu, i rozwodził się w dalszym ciągu nad nieszczęśliwym losem Conciniego Concini.
— Lecz ostatecznie, panie kardynale, — przerwała mu zniecierpliwiona królowa — jaką mi dasz odpowiedź?
— Pani!... — zawołał coraz więcej rozrzewniający się kardynał — czy Wasza wysokość pozwoli dać sobie jedną radę? Rozumie się, iż nim zdobędę się na tę śmiałość, poczynam od tego, iż ścielę się do stóp Waszej wysokości z gotowością na wszystko, co może jej sprawić przyjemność.
— Mów pan — odparła królowa — rada człowieka tak, jak pan, przezornego będzie dobra z pewnością.
— Wierzaj mi, pani, król winien bronić się do ostatka.
— Tak też uczynił, a ostatnia bitwa, którą ma wydać z siłami o wiele niższemi, aniżeli siły jego nieprzyjaciół, dowodzi, iż nie myśli ulec bez walki; lecz ostatecznie, jeżeli zostanie zwyciężony...
— W takim razie, zdaniem mojem, czuję całe zuchwalstwo moje, objawiając to Waszej wysokości, lecz, zdaniem mojem, król nie powinien opuszczać swego królestwa; królowie nieobecni szybko bywają zapomniani: jeżeli schroni się do Francji, sprawa jego przepadła!
— Jeżeli takie twoje zdanie, monsiniorze, i jeżeli cię prawdziwie obchodzi, poślij mu posiłki w ludziach i pieniądzach, bo ja nic już więcej zrobić dla niego nie mogę, bo ja, aby mu dopomóc, wyprzedałam się do ostatniego brylantu; nic mi już nie pozostało, wiesz o tem panie, wiesz lepiej, niż ktokolwiekbądź. Gdyby mi był klejnot, jaki pozostał, kupiłabym drzewa, aby ogrzać tej zimy siebie i córkę.
— A! pani — odezwał się Mazarini — Wasza wysokość nie pojmuje, czego ode mnie żąda: w dniu, w którym obca pomoc wkroczy z królem, ażeby go na tron powrócić, tem samem nastąpi przyznanie, iż utracił miłość swoich poddanych.
— Do rzeczy, panie kardynale — rzekła królowa, znużona śledzeniem subtelności słów, w których labiryncie sam kardynał się gubił — do rzeczy, odpowiedz mi: tak czy nie. Jeżeli król obstawać będzie przy pozostaniu w Anglji, czy poślesz mu posiłki? A jeżeli do Francji przybędzie, czy mu udzielisz gościnności?
— Pani — odparł kardynał, po mistrzowsku udając szczerość — mam nadzieję dowieść Waszej wysokości, jak oddany jej jestem i jak pragnę zakończyć sprawę, tak mi na sercu ciążącą, poczem spodziewam się, iż Wasza wysokość przesianie powątpiewać o gorliwej mej chęci usłużenia jej.
Królowa, przygryzając usta, niecierpliwie poruszyła się, w fotelu.
— Ciekawa jestem, co pan przedsięweźmiesz? no, powiedz!... — rzekła nareszcie.
— Idę natychmiast do królowej poradzić się w tej sprawie, a następnie roztrząśniemy ją w parlamencie.
— Z którym toczysz wojnę, wszak tak, kardynale? Poddasz ją pod sąd Broussela. Dosyć, dosyć, panie kardynale! Rozumiem cię, a raczej jestem w błędzie; idź do parlamentu, gdyż on to jest głównym nieprzyjacielem tych królów, którzy przyszli w pomoc córce owgo wielkiego, wzniosłego Henryka IV-go, i nie dopuścili, aby umarła tej, zimy z głodu i zimna.
Z temi słowy królowa powstała z wyniosłością i wyrazem oburzenia na twarzy. Kardynał wyciągnął do niej, złożone ręce.
— A! pani, pani, jakże mnie nie znasz, o Boże! Lecz królowa, nie obejrzawszy się nawet na tego, co wylewał te łzy krokodyle, przeszła przez gabinet, sama drzwi otworzyła i pośród licznej straży Jego Eminencji, dworzan, cisnących się z czołobitnością, pośród tego przepychu królewskiego — ujęła ramię Wintera; sama, opuszczona, biedna upadła królowa, przed którą schylano jeszcze głowy, lecz przez etykietę jedynie, w rzeczywistości miała jedno tylko ramię, na którem wesprzeć się mogła.
— Swoją drogą — rzekł do siebie Mazarini — przykrość mi to sprawiło, ciężką też rolę musiałem odegrać. Nic nie powiedziałem jednak, ani jednej, ani drugiej.stronie, Hum! twardy myśliwy na królów z tego Cromwella; nie zazdroszczę ministrom, jeżeli ich mieć kiedy będzie.
— Bernouin!...
Bernouin nadbiegł.
— Trzeba zobaczyć, czy młodzieniec w czarnym spencerze, z krótkiemi włosami, którego wprowadziłeś do mnie niedawno, znajduje się jeszcze w pałacu?
Bernouin wyszedł. Chwili tej użył kardynał na odwrócenie brylantu do góry i przetarcie takowego, podziwianie jego wody, a ponieważ łzy zapływały mu jeszcze oczy i przyćmiewały wzrok, osuszył je dłonią pośpiesznie.
Bernouin powrócił z panem Comminges, który był na służbie.
— Mansiniorze, — rzekł Comminges — gdy przeprowadzałem młodzieńca, o którego Wasza Eminencja zapytuje, zbliżył się do oszklonych drzwi galerji i przypatrywał się czemuś zdziwiony, niezawodnie obrazowi Rafaela nawprost nich umieszczonemu; potem zadumał się chwilę, i zeszedł na dół. Zdaje mi się, iż go widziałem, jak wsiadał, na siwego konia, i wyjeżdżał z pałacowego dziedzińca; lecz czy Wasza Eminencja nie pójdzie do królowej?
— Po co?
— Pan de Gurtaiut, mój wuj — mówił mi właśnie, że Jej, wysokość odebrała wiadomość z armji.
— To dobrze, idę... idę.
Mordaunt zachował się tak, jak powiedział pan Comminges. Przechodząc galerją, równoległą do wielkiej galerji oszklonej, zobaczył Wintera, oczekującego tam na królową, prowadzącą układy z kardynałem.
Na ten widok — młodzieniec stanął, jak wryty, bynajmniej nie w uwielbieniu przed obrazem Rafaela; wytrzeszczył oczy, dreszcz przebiegł mu po ciele, zdawało się, że, chce przebyć zaporę szklaną, dzielącą go od wroga, i gdyby Comminges widział był wyraz nienawiści w oczach młodzieńca, zwróconych na Wintera, nie miałby wątpliwości najmniejszej, iż tenże zobaczył w angliku śmiertelnego nieprzyjaciela.
Wstrzymał się jednak, aby się namyślić zapewne, bo, zamiast pójść za pierwszym popędem, który skłaniał go, do rzucenia się na Wintera, zszedł powoli ze schodów, z głową schyloną opuścił pałac, wskoczył na siodło, przystanął za rogiem ulicy Richelieugo, i z wzrokiem utkwionym, w sztachety, czekał na ukazanie się na dziedzińcu karety królowej.
Niedługo to trwało, bo bytność królowej u Mazariniego kwadrans czasu zaledwie zabrała; lecz czas ten wiekiem był dla oczekującego; nareszcie ciężka machina, karetą wówczas zwana, z hukiem z za krat się wytoczyła, obok niej Winter na koniu, pochylony do drzwiczek, rozbawiał z Jej wysokością.
Konie szły truchtem i zawróciły drogą do Luwru, gdzie się zatrzymały. Przed odjazdem z klasztoru, królowa Henryka poleciła córce oczekiwać na siebie w pałacu, przez dłuższy czas przez nią zamieszkiwanym, który opuściła, jako że wśród tych sal złoconych nędza ich tem cięższa im się wydawała.
Mordaunt podążył za nimi, a widząc powóz wtaczający się pod ciemne sklepienie, przycisnął się z koniem do, muru, podobny do płaskorzeźby Jana Goujon, przedstawiającej posąg konny.
I teraz znów czekał, jak poprzednio w Palais-Royal.