Dwa światy/LIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dwa światy
Pochodzenie Powieści szlacheckie
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1885
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIV.

W milczeniu przebyli państwo młodzi tych mil parę, które ich od Hor dzieliły. Pola zasuniona w głąb’ powozu płakała; Justyn trzymał jéj rękę w dłoni i zadumany milczał. Dla obojga przybycie do nieznajomego domu, który miał zamknąć w sobie ich przyszłość, straszném było i jak wszystko nowe przerażającém. Poeta uczuł także, że swobodne jego życie wędrówek, kontemplacyi i dumania zawarło się na wieki; nie był panem siebie; zwodnicza nadzieja przykuwała go do drugiéj istoty, od któréj nie mógł wziąć szczęścia, ani go jéj udzielić. Raj zmienił się na progu w Golgotę; pieśń zamierała na ustach, serce bolało i krwawiło się, życie chwytało w szpony swoje dotąd jak ptak wolnego Justyna. Wzdrygnęli się oboje, gdy powóz zatrzymał się nagle i wysiąść było potrzeba; ujrzeli przed sobą stary dom drewniany, ogromnemi otoczony lipami, pusty, samotny i cichy.
Drzewa opasywały tak dokoła podwórze, że świata za niemi widać nie było; w jedném tylko miejscu z poza pni świeciło kawał łączki z rzeczułką, któréj się domyśléć było można po rosnących w jéj łożysku ziołach i łozie; a na drugim brzegu las opasywał niewielki pola kawałek. Powietrze było przesiąkłe tą wilgocią, którą czujemy w lasach i cieniu; stary dom drewniany okrywały mchy i pleśnie. Oddawna nikt go nie zajmował; wyporządzono tylko naprędce dla Justyna, oczyszczono trochę z rozkazu pana Atanazego, i pozbijano chwasty, które go otaczały.
Gałęzie drzew zwieszone u okien, obejmujące domostwo i pokrywające dach jego, pięknie je ale smutno stroiły; wchodząc wewnątrz, poczuli oboje coś grobowego, woń podziemia i oczy ich nieprędko oswoiły się z mrokiem, jaki tu cały dzień panował.
Nikogo nie zastali w ganku, nikogo we dworze, który stał otworem; weszli milczący i oczy Poli, w milczeniu posępném przebiegły po szarych ścianach... Nic tu nie brakło, był pewien porządek i myśl upięknienia nawet, ale smutek wiał po pustce, nie było w niéj śladów życia. Jedynemi dla niéj były może sprzęty z Karlina przywiezione, ku którym rzuciła się z wybuchem żalu; fortepian, u którego tyle godzin spędziła, krzesło, stolik jéj dziewczęcy, koszyk z robotą, szklanka od bukietów, kilka książek i święte obrazki, które nad jéj łóżeczkiem wisiały. Ręka Anny dodała do nich, co tylko mogła, by wspomnieniem Karlina ożywić Hory i przenieść tu trochę przeszłości... Pola poznała w swoim pokoiku wszystko, co dla niéj miało cenę przypomnień, do czego się wiązała serdeczna jakaś pamiątka... ale ten sprzęt przywieziony przez obojętnych, leżał rzucony jak sama przeszłość, potłuczony i bezładny.
Justyn prowadził żonę powoli i patrzał z równą ciekawością, ale w nim, jak dom, tak to, co w nim było, nie obudziło żadnego wrażenia; uczucie smutku pochwyciło go na progu i wiodło po nowém dziedzictwie. W czwartym pokoju otwierając drzwi, gdy oczy podniósł poeta, krzyknął postrzegłszy siedzącego w krześle pana Atanazego, który czytał z wielkiéj księgi, głęboko zamyślony. Pola mimowolnie przytuliła się do męża. Mało znała stryja Anny, widywała go rzadko, a poważna ta, surowa postać zatopiona w jakiémś religijném rozmyślaniu, przestraszyła ją zrazu.
Pan Atanazy czytał i nie postrzegł przybywających, aż gdy się do krzesła jego zbliżyli: podniósł oczy i nad klęczącemi wyciągnął ręce w milczeniu. Książka spadła mu z kolan. Wzrok jego badający zatonął w Poli...
— Otóż wasze ziemskie dziedzictwo — rzekł powolnie — błogosławiłem je modlitwą... ja lubię to miejsce, a zresztą, niejednoż człowiekowi tu czy tam cierpiéć i narzekać?... Smutno ci będzie, moje dziecko, po Karlinie — dodał — ale na ziemi myśmy wciąż wygnańcy! Tęsknim sami nie wiedząc za czém, za niebem i starą ducha ojczyzną... tęsknim za Bogiem, szukając go w ludziach, i nie mamy spoczynku, aż błąd poznamy i zwrócimy się ku Temu, co nas pociąga, w którego łonie jest spokój i szczęście! Oto wasz szałas na pustyni, w którym macie przeżyć chwilę, co się wam wyda długą niekiedy, a ujdzie błyskawicą... Justyn wyświęcił się na kapłana poezyi i wieszcza, wziął ciężar na ramiona... inaczéj kółko jego obowiązków byłoby skromném i małém... Tobie, kobieto, pozostaje podzielić z nim wszystko... zjednoczyć się z nim, jak w niebiesiech wszyscy zjednoczymy się z Bogiem... Tu wszystko jest symbolem i skazówką, każde uczucie prowadzi manowcami często, ale do wielkiego celu... Każdy krok życia przepowiada przyszłość, tak i połączenie dwojga ludzi jest proroctwem zjednoczenia naszego z Chrystusem... małżeństwo jest postacią i symbolem... Ma ono i to wielkie godło na sobie, że jest całe poświęceniem...
Pola nie pojęła słów starca, myśl jéj błąkała się gdzieindziéj i biegła ze łzami do Karlina... pan Atanazy złożył księgę.
— Stary, nudzić was nie będę, przyszedłem tu spojrzéć tylko i wracam do Szury; jeśli wam czego będzie potrzeba, przyślijcie do mnie...
To mówiąc, szybko zerwał się z krzesła, wziął kij i kapelusz, i rzuciwszy okiem na sierotę, na Justyna, oddalił się szybkim krokiem, zostawiając ich samych...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.