Dusza Zaczarowana/II/Część trzecia/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Dusza Zaczarowana
Podtytuł II. Lato
Część trzecia
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. L’Âme enchantée
Podtytuł oryginalny II. L’Été
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część trzecia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała księga II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Anetkę przygnębiło wielce to spotkanie. Doznawała wyrzutów sumienia, od kiedy oddała się Filipowi, ale nie dlatego, by się czuła winną, gdyż miłość ich była prawdziwa, zdrowa, silna i nie potrzebowała wybiegów, czy przebaczenia. Nie miała nic do nich żadna konwencja światowa, a w chwilach upojeń miłosnych Anetka nie poczuwała się do żadnych obowiązków wobec Noemi, gdyż ona to właśnie była prawdziwą żoną Filipa, nie zaś tamta, niezdolna podzielić jego prac, walk, ni dać szczęścia. Ale ta pewność nie przeszkadzała jej rozumieć, że Noemi była ofiarą, że jej zabiła szczęście. Wmawiała sobie, iż „tamta“ jest zbyt płocha, by cierpieć bardzo i że rychło zapomni, ale wiedziała jednocześnie, że jest inaczej i mogła ją jeno usunąć ze swych myśli. Sprawił to w istocie egoizm posiadania, w ciągu pierwszych dni.
Wszystko się jednak zmieniło po tem spotkaniu, gdyż Anetka posiadała fatalną skłonność szczerego ujawniania swych porywów i wchłaniania uczuć innych ludzi, zwłaszcza trosk, dostrzeżonych w spojrzeniu.
Wróciła tak niemal zdruzgotana jak Noemi. Nie mogła się zastawiać frazesami, czy prawem miłości, bo wszakże Noemi kochała także i cierpiała. Czyż miłość zraniona ma mniej praw, niż zwycięska? Niema tu żadnych praw wogóle! Jedna cierpieć musi, ta, lub tamta.
Oczywiście, namiętność Anetki skazała „tamtą“, ale to jej nie pocieszyło wcale.
Gdybyż przynajmniej cierpienie to zostało skrócone! Nie wolno przedłużać mąk, należy usunąć je śmiałą dłonią i zaopatrzyć ranę. Okrucieństwem było i podłością unikać wyznania i pozwalać się jej domyślać nieszczęścia. Zaraz zpoczątku oświadczyła Filipowi:
— Nie chcę się kryć!
Jakże więc mogła teraz znosić z dnia na dzień tę niegodną sytuację? Sprawiła to dobroć serca. Mówiła Filipowi:
— Trzeba powiedzieć!
Ale przeszkadzała mu w tem, drżąc przed jego brutalną szczerością. Odrzucał to, czego już nie potrzebował, jak wyciśniętą cytrynę. Krępowały go te dawne więzy i nalegał:
— Skończymyż raz!
— Nie... nie dzisiaj jeszcze! — prosiła.
Wiedziała jaką zada ranę. Ach, jakże straszną jest rzeczą mordować serce!
Filip miał teraz inne sprawy. Po całych dniach walczył ze wzburzoną opinją publiczną. Anetka nie chciała mu się narzucać ze swemi troskami. Rozpoczął niebezpieczną kampanję. Stanął na czele ligi, chcącej ograniczyć liczbę urodzeń. Oburzyło hipokryzję bezwstydnej klasy posiadających, którzy, nie robiąc nic dla złagodzenia doli nędzarzy, z lubością patrzą na mnożenie się ich, by mieć dość mięsa dla armat i fabryk. Sami wystrzegają się licznej rodziny, by nie obniżać stopy życiowej i nie komplikować swych warunków bytu. Natomiast obojętnem jest im całkiem, że źle regulowany przyrost ludności utrwala nędzę i niewolę. Nawet robią z tego obowiązek narodowy i religijny. Rozpoczynając, nie wiedział Filip, jaką wznieci wściekłość, ale niebezpieczeństwo nie było go zdolne wstrzymać. Rzucił się do boju, a skutki przeszły jego oczekiwania.
Znienawidzono go. Przedewszystkiem koledzy, zranieni w miłości własnej, poglądach i interesach, oraz jako prześcignięci współzawodnicy. Odstręczył również mnóstwo nawet zwolenników, którym nie słodził prawdy i nie skupywał ich sympatji pochwałami. Wdzięczność, była to cnota nieznana Filipowi, który brał, co chciał, a nagradzał wedle zasługi... i to bardzo skąpo. Z wyjątkiem jednej Solange, nie imponował mu żaden z dobrodziejów własnej jego sprawy. Nie uznawał protekcji, to też wystawiał się na ciosy, a słabą miał obronę. Mylił szyki tych, którzy chcieli korzystać z idei, i wtykał nos w każde szlachetne rzekomo matactwo filantropijne, a czynił to w sposób tak skandaliczny, że zyskał w kołach szanujących się obywateli opinję (jednogłośną) podżegacza, wywrotowca i anarchisty. Szepty owe nie dotarły jeszcze narazie do ucha publicznego, do potwornego ucha Pasquino, czyli oszczerczej prasy. Ale bliski był ten moment. Eccolo! Cóż za pyszna sposobność! Wybuch nastąpił rychło, zawrzała prasa patrjotyczna, wmieszały się w sprawę wszystkie dzienniki, echo oburzenia dotarło do parlamentu i tam padły nieśmiertelne słowa, rewindykujące dla biedaków prawo posiadania licznej rodziny. Kilku zapaleńców chciało nawet złożyć wniosek ustawy, skierowanej przeciw wszelkiej propagandzie depopulacji bezpośredniej, czy pośredniej. Argumentów dyskredytujących sprawę dostarczyła właśnie prasa postępowa, a egoistyczna radość przewyższyła w nich rację humanitarną. Filip znalazł dużo sprzymierzeńców pośród wrogów społeczeństwa, ale wyjaśnił zaraz bez ogródek swe stanowisko w jednym z wielkich dzienników. Niedługo atoli zbrakło mu tej trybuny, gdyż dziennik zasypany został protestami. Jął tedy urządzać odczyty i przemawiał na tłumnych zebraniach, a gwałtownością dorównywał przeciwnikom. Czyhali na każde niebaczne słowo, by go pogrążyć, ale mocarny gracz był mistrzem i panem swych myśli i nie schodził z linji tego, co chciał powiedzieć. Zyskał niesłychany rozgłos, zachwyty, drwiny i nienawiść. Z lubością oddychał kurzawą boju.
Czemże była, czasu tej burzy, Noemi?




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Franciszek Mirandola.