Dusza Zaczarowana/II/Część druga/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Dusza Zaczarowana
Podtytuł II. Lato
Część druga
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. L’Âme enchantée
Podtytuł oryginalny II. L’Été
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała księga II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dziwne wydarzenie zwiększyło jeszcze bardziej wstręt Anetki do poświęceń bezcelowych (cóż o tem wiedziała?) lepszych na rzecz gorszych.
Dawnemi czasy współubiegała się o pewną lekcję języków obcych w jednej z instytucyj naukowych w Neuilly z młodą kobietą, której chłopska wyrazista twarz pociągnęła ją. Chciała nawiązać rozmowę, ale tamta usunęła się z nieufnością. Wówczas czuła jeszcze Anetka odrazę do owych walk, źle się broniła, a nawet ustąpiła współzawodniczce, chcąc ją sobie pozyskać. Ale nie została nagrodzona wdzięcznością. Była to mrówka, chciwie gromadząca żywność, i Anetka nie wzbudziła w niej zaciekawienia.
Straciła ją z oczu, a gdy po sześciu latach przypadek sprowadził je znowu, zmienione już były obie. Anetka nie myślała teraz czynić gestów wspaniałomyślnych i nie czuła odrazy do walki. Życie jest życiem, nie sposób go zmienić, każdy, chcąc istnieć, usuwa drugiego na bok.
Nastąpiło starcie, a nie trwało długo. Za pierwszym ruchem przeciwniczka dostała knock out... Jakże postarzała! Anetkę zastanowiło to spustoszenie. Zapamiętała ją jako ciemnowłosą osobę, o rumianych policzkach, z kilku czarnemi punktami, silną wieśniaczkę, przysadkowatą, o rysach dość delikatnych, miłych i pogodnych. Ruchy miała wówczas żywe, spieszne, a na czole cechę uporu. Teraz ujrzała osobę chudą, pomarszczoną, o twardem spojrzeniu, gorzkim wyrazie ust, zapadłych policzkach, zwiędłą, jak spalona słońcem trawa.
Szło o posadę sekretarki u pewnego inżyniera, która zabierała dwa poranki tygodniowo, celem załatwienia korespondencji i przyjmowania klientów. Anetka spotkała Rut Guillon w przedpokoju, zamieniły nieprzyjazne spojrzenia, a Rut powiedziała:
— Pani także przyszła starać się o to miejsce. Zbyteczne. Mnie zostało przyrzeczone.
Anetka odparła:
— Mnie nie zostało przyrzeczone, ale staram się o nie.
— Daremny wysiłek. Ja je otrzymam.
— Daremny, czy nie, zobaczymy, komu się powiedzie.
Za chwilę wezwano do gabinetu Anetkę i inżynier ją wybrał, bowiem znaną była jako pracownica sumienna i inteligentna.
Wychodząc, natknęła się na Rut i minęła ją obojętnie. Rut spytała:
— Przyjęto panią?
— Tak.
Czoło Rut nabiegło krwią, a Anetka sądziła, że wybuchnie. Ale Rut milczała i poszła za Anetką. Zeszły ze schodów. Gdy były na ulicy, Anetka obróciła się i spojrzała na przygnębioną współzawodniczkę. Mimo postanowienia, by być szorstką, podeszła do niej i powiedziała:
— Bardzo mi przykro, ale żyć trzeba!
— O, wiem ja to dobrze! — odparła Rut. — Tylko jednym się powodzi, a drugim nie, jak mnie naprzykład.
Przemawiała tonem przygnębienia, bez śladu urazy. Anetka wyciągnęła do niej rękę, ale Rut cofnęła się.
— Niech się pani nie martwi! — powiedziała Anetka. — Raz jeden jest górą, a drugi zwycięża nazajutrz.
— Ja nigdy nie zwyciężam.
Anetka przypomniała jej poprzednie spotkanie, kiedyto jej ustąpiła, a Rut nie odpowiedziała nic, idąc ciągle obok niej.
— Możebym mogła pani dopomóc? — spytała Anetka.
Czoło Rut okrył znowu rumieniec. Duma jej została dotkniętą. Odparła głosem oschłym:
— Nie!
— Uczynię to z przyjemnością! — nalegała Anetka.
Ujęła ją serdecznie pod ramię, a zdziwiona Rut przycisnęła nerwowo jej rękę, odwróciła głowę, zagryzła usta, potem zaś wyrwała się i odeszła zła i wzburzona.
Anetka nie wstrzymywała jej, patrzyła tylko za odchodzącą. Uczuła, że nie ma prawa czynić jej daru ze swej litości, o którą nie prosiła.
W kilka dni później spotkały się w mleczarni. Rut kupowała różne rzeczy. Anetka podała jej rękę, a Rut przyjęła ją z miną lodowatą, ale starała się widocznie okazać uprzejmiejszą i wyrzekła kilka słów obojętnych, na które Anetka odpowiedziała, zadowolona z tych nikłych przejawów życzliwości. Rozmawiały o cenach towarów, a Anetkę zdumiało, że Rut kupiła tak dużo jaj i mleka zgęszczonego, ale nie powiedziała nic. Rut zapłaciła ostentacyjnie, by widziała. Wychodząc, powiedziała Anetka:
— Drogie teraz życie! — i dodała, jakby na usprawiedliwienie, że tak dużo wzięła jaj: — To dla mego malca!
Rut przybrała dumną postawę.
— Ja wzięłam to wszystko dla męża!
Anetka, nie znająca warunków jej życia, spytała: — Czy może chory?
— Nie! Ale bardzo delikatny.
Powiedziała to zarozumiale, jakby chlubiąc się staraniami o jego zdrowie, a znająca jej wrażliwość, Anetka nic nie odparła i o nic nie spytała. Rut, nie dodawszy słowa, zwróciła się w swoją stronę, gdy nagle Anetce przyszło coś na myśl. Przypomniała sobie o rewizji skryptu pewnej cudzoziemki, której to pracy już nie mogła podołać i zaofiarowała ją Rut, która niezwłocznie zaczęła dziękować. Pieniądze były dla niej sprawą główną. Anetka spytała o adres, by móc nadsyłać jej inne jeszcze zamówienia. Rut zawahała się, dała odpowiedź wymijającą, a zniecierpliwiona Anetka rzekła:
— Idzie mi tylko o panią! W każdym razie proszę zapamiętać, że ja mieszkam...
Dała swój adres, Rut uczyniła to samo z przymusem, a Anetka odeszła rozsierdziona, z postanowieniem nie zajmowania się nią dalej.
Ale Rut przyszła do niej w parę tygodni potem. Przepraszała za brak uprzejmości i potrochu zwierzyła się ze swego życia. Pochodząc z bogatego, chłopskiego rodu, zapragnęła zostać nauczycielką w Paryżu i to ją poróżniło z rodzicami, od których doznała przykrości i już nic przyjmować nie chciała. Zarabiała na życie, ale wyczerpywało ją to, zwłaszcza, że myśl miała tępą zapracowywała się straszliwie nad książkami. Musiała raz po raz przerywać, skutkiem uderzenia krwi do głowy. Wkońcu neurastenja nie pozwoliła jej składać egzaminów i musiała szukać lekcyj prywatnych. Ledwo się mogła utrzymać. W dodatku poznała pewnego mężczyznę i wyszła za niego, ale przybył jej jeden jeszcze tylko ciężar. Anetka dowiedziała się tych ostatnich szczegółów od postronnych, a zresztą odgadła je z samych odpowiedzi na swe pytania. Mąż Rut nie miał żadnego zawodu, był „intelektualistą“, „artystą“, „pisarzem“, ale Rut nie umiała powiedzieć, co pisze. Wiersze? Nie miała o poezji lepszego pojęcia, niż pierwsza lepsza mieszczka prowincjonalna, ale imponowało jej to.
Nie spieszyła się pokazywać tego swego skrywanego „artysty“, ale przychodziła teraz do Anetki częściej, za często nawet. Zasypywała ją objawami przyjaźni, kwiatami i przysługami, rzadko należycie obmyślonemi, co Anetkę gniewało wielce. Namiętna kobieta nie zna granic, a Rut była dotąd pozbawioną przyjaciółki i nie zwierzała się nikomu. Raz postanowiwszy kochać Anetkę, zaabsorbowała ją zupełnie, a widząc te wybuchy, Anetka przyznać musiała, że pozycja męża nie jest zbyt łatwą.
Wkońcu ujrzała niespodzianie owego cennego ptaka. Był to człowieczek płytki, przeciętny, o mętnych, niebieskich oczach i wyglądzie cichego pijaka. Mało pewny siebie, a próżny, zaniepokoił się jaki sąd o nim wyda Anetka. Nie kochał wcale żony, ale było mu z nią wygodnie, przeto przybierał miny boleściwe i gorzkie, narzekając na brak zdrowia, zapoznawanie przez świat talentu swego i zawiść współkolegów. Anetka przenikała go nawylot, to też przy niej powstrzymywał jeremjady, których słuchała w milczeniu pełnem ironji, ale Rut patrzyła weń z otwartemi ustami, bezkrytyczna i dumna niezmiernie. Anetka uczuła, że trzeba jej zostawić to złudzenie, gdyż koniecznością życia była dla niej owa opieka nad tym człowiekiem. Przypominała sługę zacietrzewioną w kulcie państwa swych. Radaby była kłaść mu się u nóg. Ale od czasu do czasu następowały też starcia i dnia Anetka usłyszała już na schodach wrzaski „poety“, którego biła po twarzy żona.
Jak to przeczuwała Anetka, większą część pieniędzy Rut pochłaniały wybryki absyntowe męża. Nie skarżyła się i oszczędzała, by mógł wydać tom poezyj, ale nie spieszno mu je było pisać. Obliczywszy się pewnego dnia, Rut spostrzegła, że zmarnował trzy czwarte zarobku, to znaczy okradł samego siebie.
Duma jej runęła nagle i przyznała się Anetce do swej nędzy. Nie rzekłaby słowa, gdyby szło o nią, ale od całych lat wyczerpywała siły dla niego wyłącznie (jak mówiła: dla jego sławy), a tymczasem sam ją zniweczył.
Zwierzenia, raz zaczęte, nie ustają, przeto Anetka poznała niebawem wszystkie niemal utrapienia Rut. Co dnia bardziej upadając na zdrowiu, nie miała siły zachowywać milczenia. Nadchodziła śmierć, oczy jej się otwarły, poznała nicość tego człowieka, oraz jego brak przywiązania. W tym okresie stale bywał poza domem, nie znajdując przyjemności w towarzystwie kobiety chorej i gderliwej.

pewnego W dniach ostatnich Rut straciła wszelkie złudzenia, ale powiedziała dumnie, choć całkiem szczerze, że niczego nie żałuje i zaczęłaby zaraz to samo na nowo.
— To mnie zabiło! Ale tem żyłam!
Nie wierzyła w nic i niczego się nie spodziewała, ani na tym, ani na innym świecie.
Anetka czuwała sama przy jej łożu, a niebawem Rut zmarła na udar mózgu.
Mąż, który nie chciał patrzyć na zbliżanie się śmierci, ukazał swą zestraszoną twarz niedługo po zgonie żony i wywarło to na nim przelotne wrażenie. Popłakawszy trochę, spytał płochliwie:
— Ach, mój Boże! Cóż ja teraz pocznę?
Anetka odparła:
— Poszukasz sobie pan innej karmicielki.
Spojrzał nienawistnie.
Ale pozwolił Anetce ponieść koszty pogrzebu.
Klęcząc u trumny, myślała:
— I cóż? Była potężną w dumie, woli i ascetyzmie poświęcenia... Nacóż się to przydało? Cóż za rozrzutność! Tak, jakby ktoś siebie samego rzucił psu. Twardą była biedna Rut, ale nie dość jeszcze twardą. Trzeba się stać zakamieniałą, do ostatnich granic...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Franciszek Mirandola.