Przez kamienie, przez wąwozy płynie strumyk w dal,
a nad brzegiem srebrne łozy
grają tęskną pieśń do wtóru chorałowi fal;
w każdej nucie tego chóru smutek jakiś-żal!
W ciemnym lesie szumią drzewa, szumi cały bór —
a wiatr pędzi i przelewa
pieśni one na doliny, hen z wierzchołków gór...
Strumyk, łozy i drzewiny: jeden wielki chór!
A z mej duszy z pieśnią smutną płynie tysiąc skarg
na dłoń losów złą, okrutną,
która wszystkie serca głosy z bladych zdjęte warg,
jakby zżęte z łanu kłosy, rzuca w świata targ!
Hej! jak kłosy na boisku pod cepami mrą,
tak me pieśni, nie dla zysku
wyśpiewane, lecz dla woni, w ludzkich rękach schną!
słomę w pola wicher goni, ziarno młyny trą!
I na zasiew nie zostanie ani jeden kłos;
na mej duszy bujnym łanie
nie ostoi źdźbło zielone przed żelazem kos:
wszystkie pieśni w krąg zsieczone, wszystkim jeden los!