Druga ojczyzna (Verne, 1901)/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Druga ojczyzna
Wydawca „Ziarno” (tygodnik)
Druk A.T. Jezierski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Helena S.
Tytuł orygin. Seconde Patrie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XXVIII.
Do Falkenhorst — Kanał. — Niepokój. — Podwórze spustoszone. — Mieszkanie nadpowietrzne. — Wierzchołek drzewa. — Rozpacz. — Dym po nad Felsenheim. — Baczność!...

Nazajutrz o siódmej godzinie rano, po śniadaniu, nasi podróżni opuścili Eberfurt. Obiecywali sobie w trzy godziny stanąć w Falkenhorst.
— Prawdopodobnie — mówił Fritz — rodziny nasze są obecnie w mieszkaniu swojem napowietrznem.
— A jeżeli tak jest, — dodała Jenny — co za radość uściskać ich kilka godzin wcześniej...
— Może więcej niż kilka — dodała Doll — jeżeli będziemy mieli szczęście spotkać ich w drodze!
— Żeby tylko nie wybrali się na letnie mieszkanie do Prospect-Will. Musielibyśmy w takim razie wracać do przylądka Zawiedzionej-Nadziei.
— W każdym jednak razie — odezwał się sternik — myślę, że najlepiej zrobimy, ruszywszy w drogę... Jeżeli niema nikogo w Falkenhorst, pójdziemy do Felsenheim, a jeżeli niema nikogo w Felsenheim, pójdziemy do Prospect Will... Lecz w drogę!...
Po dwóch godzinach odpoczęli nad małym strumykiem i znów poszli dalej. Fritz i Frank nadsłuchiwali ciągle, czy nie odezwie się szczekanie psa lub wystrzał. Falkenhorst znajdowało się jeszcze o dobrą milę, a może obydwie rodziny mieszkały dotąd w Felsenheim?
Od strumienia, jeszcze tylko kawałek drogi do lasku, przy końcu którego wznosiła się olbrzymia magnolia z mieszkaniem napowietrznem. Pół godziny wystarczy na przebycie tego lasku w całej jego długości.
Nareszcie!... stanęli u celu. Głęboka cisza panowała pod drzewem. Niepokój ogarnął wszystkich. Za dziesięć minut będą w Falkenhorst... Dziesięć minut to tak, jak gdyby przyszli już na miejsce.
— Napewno — rzekł sternik, który chciał oddziałać na smutek ogólny — napewno będziemy zmuszeni zawrócić w waszą piękną aleję aż do Felsenheim!... Później o jedną godzinę. Cóż to znaczy w porównaniu z tak długą nieobecnością!...
Fritz i Frank pobiegli do bramy..! Była na oścież otwarta. Weszli w podwórze i zatrzymali się przy małym basenie na środku... Mieszkanie było puste. W kurnikach i stajniach cicho. Pod szopą różne narzędzia rolnicze w nieporządku.
Frank pobiegł do stajen... Zastał w nich tylko kilka garści suchej trawy za drabinkami... Czy zwierzęta wyłamały bramy ogrodzenia?... Czy błądziły teraz po polach... Nie!.. ponieważ nie widziano ani jednego w okolicy Falkenhorst...
Wiadomo, że w Falkenhorst były dwa mieszkania: jedno pomiędzy gałęźmi magnolii, drugie pomiędzy jej korzeniami u podstawy, a nad niem z trzciny bambusowej szeroki taras. Taras ten pokrywał kilka pokojów odłączonych przepierzeniami, przymocowanemi do korzeni, dosyć obszernych, aby dwie rodziny mogły tam mieszkać razem.
— Wejdźmy — rzekł Fritz, głosem zmienionym.
Wszyscy poszli za nim. To, co ujrzeli, przeraziło ich do reszty...
Sprzęty poniszczone, krzesła i stoły poprzewracane, kufry otwarte, pościel na podłodze, narzędzia rozrzucone po kątach. Zdawało się, że pokoje wydane zostały na rabunek. Z zapasów żywności nic nie pozostało.
Ani jednej sztuki broni, tylko pistolet nabity, który sternik podniósł i za pas założył.
— Moi przyjaciele — rzekł kapitan Gould — nieszczęście tędy przeszło... lecz może nie tak wielkie, jak się obawiacie...
Nikt nie odpowiedział.
 Co się tu stało?... Czy Nową Szwajcaryę napadli korsarze, tak liczni w owej epoce na oceanie Indyjskim? Czy nieszczęśliwe rodziny zdołały na czas opuścić Felsenheim, ukryć się w dalsze strony, lub nawet uciec z wyspy?... Czy wpadły w ręce tych korsarzy... albo poginęły, broniąc się?...
Jenny siliła się, żeby łzy powstrzymać; Doll i Suzan płakały.
Frank chciał zaraz biedz na poszukiwanie ojca, matki i braci. Fritz musiał go gwałtem powstrzymać. Trzeba było jednak coś przedsięwziąć, w każdym razie wyjść z tej niepewności, choćby prawda miała być najstraszniejszą.
— Sprobujmy dotrzeć do Felsenheim...
— Idźmy — zawołał Frank.
— Będę wam towarzyszył, — oświadczył kapitan Gould.
— Ja także... — dodał John Block.
— Dobrze — odpowiedział Fritz — lecz James zostanie z Jenny, Doli i Suzan, które dla bezpieczeństwa wejdą na górę...
— Chodźmy zaraz — zaproponował John Block — a ztamtąd może zobaczymy...
— Na górę... na górę!... odpowiedział Fritz na propozycyę sternika.
W kilka chwil, wszyscy przebyli schody wewnątrz drzewa i stanęli na otaczającym go balkonie, ocienionym liśćmi.
Skoro Fritz i Frank przybyli na platformę, pośpieszyli do pierwszego pokoju.
Ani ten, ani przytykające nie przedstawiały najmniejszego nieporządku: pościel w dobrym stanie, sprzęty na swojem miejscu. Jenny z Doll przebiegła przez wszystkie pokoje, które tak dobrze znała. Zdawało się naprawdę, że panie Zermatt i Wolston sprzątnęły wszystko i ledwo co ztąd wyszły.
Skoro powrócili na balkon, Fritz i sternik wdrapali się na najwyższe gałęzie magnolii, ażeby rozejrzeć się jak najdalej. Nic podejrzanego nie ukazało się ani na północ, ani w żadnej innej stronie.
Fritz i John Block po dziesięciu minutach rozpatrywania zeszli znów na balkon. Posługując się lunetą, którą pan Zermatt zostawiał zawsze w Falkenhorst, badali pilnie horyzont w stronie Felsenheim. Nikt się nie ukazywał...
A więc chyba obydwóch rodzin nie było już na wyspie. A może uprowadzone zostały przez korsarzy do którego z folwarków Ziemi Obiecanej, lub nawet w inną stronę Nowej Szwajcaryi.
W każdym razie na taką hypotezę Harry Gould postawił zarzut, na który trudno było odpowiedzieć:
— Korsarze, jeżeli to oni byli — musieli przybyć morzem, a nawet przybić do lądu w zatoce Zbawienia... Trzebaby było wnosić zatem, że odpłynęli z powrotem... zabierając może...
Nikt nie śmiał dopowiedzieć reszty...
Felsenheim wydawało się zupełnie opuszczone. Z wierzchołka drzewa nie widać było ani śladu dymu. A może obie rodziny opuściły Nową Szwajcaryę dobrowolnie, ponieważ „Licorne” nie ukazała się w oznaczonej porze.
— A w jaki sposób?... zapytał Fritz, który chciałby się uczepić tej myśli.
— Na pokładzie jakiego okrętu zabłąkanego w te strony... bądź na jednym z wysłanych z Anglii, bądź na jakim innym, który traf tu sprowadził...
— Nie można się wahać... idźmy na zwiady...
— Idźmy! — odpowiedział Frank.
W chwili gdy Fritz gotował się do zejścia na dół, Jenny zatrzymała go, mówiąc:
— Zdaje się, że widzę dym po nad Felsenheim.
Fritz pochwycił lunetę i patrzył w stronę południa...
Jenny miała słuszność. Dym widoczny, gęsty wznosił się po nad skałami okalającemi Felsenheim.
— Oni tam są... oni tam są... — krzyknął Frank — i my powinniśmy być już przy nich!
Nikt o tem nie wątpił... W każdym razie zimny rozsądek powrócił, przynajmniej kapitanowi Gould i sternikowi.
Rzeczywiście, dym dowodził, że Felsenheim jest zamieszkane w tej chwili... Ale czy nie przez rabusiów?... To też wypadało zbliżać się z wielką ostrożnością. W końcu wszyscy już mieli wyjść, kiedy Jenny opuściwszy lunetę, rzekła:
— A dowodem że nasze rodziny są na wyspie... to jest, że flaga powiewa na wysepce Rekina!
To było prawdą, nie spostrzeżono dotąd flagi białej z czerwonem, kolorów Nowej Szwajcaryi. Lecz, słowem, czy była to pewność, że pan Zermatt, pan Wolston, ich żony i dzieci, nie opuścili wyspy?... Czy zwykle flaga nie powiewała w tem miejscu?...
Nie chciano dyskutować... Wyjaśni się wszystko w Felsenheim... zanim godzina upłynie...
— Idźmy... idźmy!... powtórzył Frank i skierował się do schodów.
— Stójcie... stójcie!... rzekł naraz sternik, zniżając głos.

„Flaga powiewa na wysepce Rekina“ — zawołała Jenny.

Wdrapał się na balkon od strony zatoki Zbawienia, a rozsunąwszy liście, wysadził głowę i schował ją co prędzej z powrotem.
— Co takiego?... zapytał Fritz.
— Dzicy... odpowiedział John Block.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.