Druga ojczyzna (Verne, 1901)/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Druga ojczyzna
Wydawca „Ziarno” (tygodnik)
Druk A.T. Jezierski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Helena S.
Tytuł orygin. Seconde Patrie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


II.
Powrót kajaka — Wrażenie. — Postanowienie. — Trzy dni burzy. —  Przylądek wschodni — Okręt na kotwicy.

Skoro tylko podwójna salwa rozległa się z wysepki Rekina, echo z Felsenheim przyniosło ją po skałach. W tej chwili państwo Zermatt, Jenny, Ernest i Frank wybiegli na płaszczyznę i ujrzeli białawy dym, który szedł powoli ku Falkenhorst. Powiewając chustkami, wykrzyknęli hurrah, idące prosto z serca.
Potem zamierzali wrócić do swoich zajęć, kiedy Jenny patrząca przez lunetę w stronę wysepki rzekła:
— Fritz i Jack już powracają...
— Już?.. rzekł Ernest. Nie wiem nawet, czy zdążyli nabić z powrotem armaty... Bardzo im widocznie pilno wrócić do nas...
— Rzeczywiście, zdaje, że się śpieszą — odrzekł pan Zermatt, przekonawszy się, że kajak odbił od wysepki.
— To dziwne, co najmniej!... zauważyła pani Zermatt. Czy mają dla nas jaką nowinę... jaką ważną nowinę?..
— Tak myślę — odpowiedziała Jenny.
Czy to będzie zła, czy dobra nowina!..
W kwadrans potem kajak stanął przy pierwszych skałach służących za miejsce wylądowania w zatoce.
— Co powiecie?.. zapytał pan Zermatt. Fritz i Jack wyskoczyli na ląd, oblani potem, z rękami zmordowanemi. Zrazu odpowiadali tylko gestami, wskazując na wschód zatoki Zbawienia.
— Co tam jest?.. zapytał Frank, chwytając za rękę brata.
— Nie słyszeliście?.. zapytał Fritz.
— Tak... dwa wasze wystrzały... rzekł Ernest.
— Nie... odpowiedział Jack, nie nasze... te co naszym odpowiedziały...
— Jakto! rzekł pan Zermatt... wystrzały...
— Czy to podobieństwo... Czy to podobieństwo! powtarzała pani Zermatt.
Jenny podeszła do Fritza i blada ze wzruszenia zapytała:
— Słyszałeś wystrzały z tej strony?...
— Tak Jenny, odpowiedział Fritz — trzy, wyraźne w równych odstępach czasu.
Jack potwierdził słowa brata:
— Niema wątpliwości, że okręt znajduje się w pobliżu Nowej Szwajcaryi i że uwagę jego zwróciły nasze strzały.
— Okręt... okręt!.. mówiła Jenny w zamyśleniu.
— I czy na pewno ze strony wschodniej?.. pytał pan Zermatt.
— Tak... ze wschodniej, odpowiedział Fritz i z tego wnoszę, że Zatoka Zbawienia nie musi być dalej niż o dwie mile od pełnego morza.

Z galeryi widzieli morze aż do wysepki Rekina.

Było to prawdopodobne, lecz nie pewne, gdyż w tamtej stronie nie robiono jeszcze poszukiwań.
Po chwilowem zdumieniu, można sobie wyobrazić, jakie uczucia opanowały mieszkańców Nowej Szwajcaryi!... Okręt... bezwątpienia okręt był w pobliżu!... Czyż to nie był węzeł łączący tą ziemię nieznaną, na której żyli przez jedenaście lat rozbitki z Land-lorda z resztą świata zamieszkałego... Zdawało się, że to zdarzenie, na które już nie liczyła rodzina Zermatt, zaskoczyło ich niespodzianie... jak gdyby ten okręt mówił językiem już dla nich niezrozumiałym...
Opamiętali się jednak... Ten głos przybyły do nich z daleka, nie był już głosem natury — nie był łamaniem się drzew pod gwałtownością uraganu, hukiem morza wzburzonego... Nie!... Ten huk pochodził z ręki ludzkiej!... Kapitan załogi okrętowej już nie mógł myśleć, że ta ziemia jest niezamieszkaną... Jeżeli wróci się do zatoki, flaga jego powita flagę Nowej-Szwajcaryi.
To też wszyscy widzieli w tym wypadku blizkie oswobodzenie. Pani Zermatt czuła się uwolnioną od obaw o przyszłość... Jenny myślała o ojcu... Pan Zermat, i jego synowie o znalezieniu się pomiędzy ludźmi...
I wszyscy rzucili się sobie w objęcia.
Tak więc pierwszem wrażeniem tej rodziny rzuconej na bezludną ziemię, było szczęście z urzeczywistnienia najdroższych pragnień...
— Trzeba najpierw podziękować Bogu, którego opieki nigdy nam dotąd nie zabrakło — odezwał się Frank, jak zawsze kierujący się uczuciami religijnemi.
Miał on bowiem charakter prawy, słodki, wielkie przywiązanie do swoich, którzy stanowili dla niego ludzkość całą. Najmłodszy z braci, był jednak ich doradcą w rzadkich nieporozumieniach tej rodziny wzorowej.
Jakiem byłoby jego powołanie, gdyby wychowywał się w kraju rodzinnym?... Zapewne byłby szukał ujścia dla swojej potrzeby poświęcenia się dla drugich, w nauce medycyny lub w stanie duchownym, tak samo jak Fritz i Jack potrzebowali czynu i ruchu, a Ernest pracy umysłowej.
Frank tedy gorącą modlitwę zaniósł do Boga, do czego przyłączyli się ojciec jego, matka, bracia i Jenny.
W obecnych okolicznościach wypadało działać bez straty czasu. Najprawdopodobniej ten okręt, o którego obecności nie można było wątpić, stanął na kotwicy w jednej z zatok przybrzeżnych. Być może nawet, iż szukał wejścia w Zatokę Zbawienia, okrążywszy przylądek, który zamykał ją od wschodu.
Oto co przedstawiał Fritz, a zakończył w ten sposób.
Jedyne co nam pozostaje, to jest iść na spotkanie okrętu, trzymając się wybrzeża wschodniego, które prawdopodobnie ciągnie się z północy na południe.
— Kto wie, czyśmy się już nie spóźnili?.. odezwała się Jenny.
— Nie sądzę, odpowiedział Ernest. Nie podobna, aby kapitan statku, nie starał się zdać sobie sprawy...
— Wszystko to są próżne słowa!... zawołał Jack. Chodźmy...
— Trzeba jednak na przygotowanie szalupy... zauważył pan Zermatt.
— To byłoby za długo, oświadczył Fritz, kajak wystarczy.
— Niech tak będzie!.. rzekł pan Zermatt.
Następnie dodał:
— Najważniejsze, postępować z wielką przezornością... Nie przypuszczam, ażeby dzicy malaje lub australczycy wylądowali na wybrzeże wschodnie... lecz ocean indyjski obfituje w piratów, a z ich strony można się wszystkiego obawiać...
— Tak... dodała pani Zermatt, — a lepiejby się stało, żeby ten okręt odpłynął, jeżeli...
— Pójdę sam, oświadczył pan Zermatt, i zanim wejdę w stosunki z tymi obcymi, dowiem się, co oni za jedni...
Plan był rozumny, pozostało tylko wykonanie.
Otóż jak na złość, pogoda zmieniła się od rana, wiatr zaczął wiać z zachodu, oziębiło się znacznie. Kajakiem nie podobna było się puszczać, nawet gdyby chodziło o dostanie się tylko do wysepki Rekina. Niebo pokryły chmury podnoszące się z zachodu, chmury zwiastujące wicher i burzę, jakich marynarze najbardziej się obawiają.
Lecz w niemożności użycia kajaka, czyż nie można było użyć szalupy, choć fale musiały być rozburzone po za obrębem zatoki...
Z wielką przykrością pan Zermatt musiał tego zaniechać.
Przed południem jeszcze zerwała się wściekła burza, nawet w zatoce Zbawienia. Jeżeli ta nagła zmiana pogody nie miała być długą, to jednak krzyżowała ona wszystkie zamiary, a nawet gdyby trwała tylko dwadzieścia cztery godzin, czy nie będzie wtedy za późno na poszukiwanie okrętu? Wreszcie, w razie gdyby miejsce, gdzie zarzucił kotwicę, nie przedstawiało bezpieczeństwa, opuściłby je i pchany wiatrem zachodnim straciłby prędko z oczu wybrzeża Nowej Szwajcaryi.
Z drugiej strony, Ernest przypuszczał, że może okręt będzie próbował schronić się w zatoce Zbawienia, jeżeli przepłynął za cypel wschodni?
— To jest możliwe, rzeczywiście, odpowiedział pan Zermatt — i nawet pożądane, pod warunkiem wszakże, abyśmy nie mieli do czynienia z piratami...
— Będziemy czuwać, ojcze, rzekł Frank. Będziemy czuwać dzień i noc...
— A jeszcze gdybyśmy mogli udać się do Prospect-Will lub choć do Falkenhorst, — dodał Jack, — lepiej jest ztamtąd obserwować morze!
Tak, zapewne, lecz nie można było o tem myśleć. Po południu burza się wzmogła, wściekłość fal się podwoiła. Deszcz padał tak ulewny, że wody strumienia Szakali wystąpiły i o mało nie uniosły mostu Rodziny.
Pan Zermatt wraz z synami dużo mieli do roboty, ażeby nie dać wodom zalać zagrody Felsenheim. Betsie i Jenny siedziały zamknięte w domu. Nigdy jeszcze żaden dzień nie upłynął tak smutno, z myślą, że okręt oddalił się może i nigdy nie powróci w te strony!
Z nadejściem nocy zwiększyła się gwałtowność burzy. Pan Zermatt na prośbę dzieci udał się na spoczynek, lecz zalecił, żeby Fritz, Ernest, Jack i Frank zmieniali się co godzinę Z galeryi widzieli morze aż do wysepki Rekina. Gdyby okręt ukazał się u wejścia do zatoki, byliby go spostrzegli, gdyby wystrzał się rozległ, byliby słyszeli pomimo huku bałwanów, rozbijanych się o skały wybrzeża. Skoro fale uspakajały się nieco, bracia okryci w nieprzemakalne płaszcze szli aż do ujścia strumienia Szakali, przekonać się, czy szalupa i łódź żaglowa trzymają się na kotwicach i sznurach.
Burza trwała czterdzieści ośm godzin.
Przez ten czas pan Zermatt i chłopcy zdołali zaledwie dostać się na połowę drogi do Falkenhorst, ażeby módz objąć okiem szerszy horyzont. Morze pokryte białą pianą puste było. W rzeczywistości, żaden statek nie ośmieliłby się zbliżyć do lądu podczas tej burzy!
Państwo Zermatt wyrzekli się już swoich nadziei. Ernest, Jack i Frank przywykli od dzieciństwa do tego życia, nie żałowali straconej sposobności. Lecz Fritz żałował jej dla nich, a raczej dla Jenny.
Zaprawdę, jeżeli okręt ich minął i nie powróci, jaki straszny zawód dla córki pułkownika Montrosel... Możność powrócenia do ojca, sposobność powrotu do Europy, czy kiedy znów się zdarzy?
— Nie traćmy nadziei!.. powtarzał Fritz, który nie mógł patrzeć na boleść Jenny. Ten okręt lub inny powróci, ponieważ wiedzą już obecnie o istnieniu Nowej Szwajcaryi!
W nocy z 11 na 12 października, wiatr zaczął wiać z północy i niepogoda się skończyła.
W zatoce Zbawienia morze opadło szybko i od świtu fale nie występowały już na wybrzeże Felsenheim.
Cała rodzina opuściła zagrody i patrzyła z niepokojem na pełne morze.
— Udajmy się na wyspę Rekina — zaproponował Fritz... Niema żadnego niebezpieczeństwa dla kajaka...
— Co tam będziecie robili?... zapytała pani Zermatt.
— Może okręt schronił się tam przed burzą... a nawet jeżeli musiał, w obawie rozbicia, wypłynąć na pełne morze... to może powrócił?.. Damy kilka strzałów... a jeżeli nam odpowiedzą...
— O tak... Fritz... tak! odezwała się Jenny, która chciałaby już sama być na wysepce.
— Fritz ma racyę — rzekł pan Zermatt... niczego nie należy zaniedbywać... Jeżeli okręt jest tam, usłyszy nas i odpowie!...
Kajak przyrządzono w kilka minut. Lecz kiedy Fritz chciał w niego wsiadać, pan Zermatt poradził mu żeby został w Felsenheim z matką, braćmi i Jenny, a Jack będzie ojcu towarzyszył. Wezmą z sobą flagę, ażeby dać znać, czy jest jaka dobra wiadomość, lub czy grozi niebezpieczeństwo. W tym ostatnim wypadku potrząsnąwszy trzy razy flagą, wrzucą ją w morze, a wtedy Fritz, zaprowadzi całą rodzinę do Falkenhorst. Pan Zermatt i Jack połączą się z nimi jak najprędzej, a jeśli będzie trzeba, schronią się wszyscy bądź do folwarku Waldegg lub Zuckertop, bądź nawet do pustelni Eberfurt. Przeciwnie, jeżeli pan Zermatt dwa razy powieje flagą i zatknie ją potem tuż przy bateryi, to będzie znak, że nie ma żadnego powodu niepokoić się i Fritz będzie czekał powrotu ojca w Felsenheim.
Znaki te z łatwością mogły być widziane przez lunetę, stojąc przy ujściu strumienia Szakali.
Jack sprowadził kajak do stóp skały, i wsiadł, razem z ojcem. Pchany falą, lekki statek mknął szybko ku wysepce Rekina.
Z jakim biciem serca pan Zermat dobijał do wysepki, z jakiem pośpiechem Jack i on wdrapywali się na wzgórze!
Przybywszy do szopy, zatrzymali się.
Ztąd wzrok ich obejmował szeroki horyzont.
Żadnego żagla na powierzchni morza, ciągle zburzonego i ciągle pustego.
W chwili, gdy wchodzili pod szopę, pan Zermatt zapytał ostatni raz Jacka:
— Pewni jesteście, że słyszeliście obydwa z bratem wystrzały?..
— Jak najpewniejsi!.. odpowiedział Jack, odgłos szedł ze wschodu...
— Dałby Bóg! — rzekł pan Zermatt.
Ponieważ Jack i Fritz nabili armatki, trzeba więc było tylko lont zapalić.
— Jack! odezwał się pan Zermatt, dasz dwa strzały, w odstępie dwóch minut, potem nabijesz znów jedną armatkę i wystrzelisz po raz trzeci...
— Rozumiem, ojcze — odpowiedział Jack. A ty?
— Ja stanę na brzegu płaszczyzny zwrócony do wschodu, a jeżeli odpowiedź z tamtej strony przyjdzie, usłyszę ją...
Pan Zermat stanął na obranem miejscu.
Wtedy Jack w umówionych odstępach czasu wystrzelił trzy razy. Następnie podbiegł do ojca i obydwa stali nieruchomi, nasłuchując od strony wschodu.
Pierwszy wystrzał doszedł dość wyraźnie do wysepki Rekina:
— Ojcze... krzyknął Jakób, okręt jest tam jeszcze...
— Słuchajmy! — odpowiedział Zermatt.
Sześć wystrzałów w równych odstępach nastąpiło po pierwszym. A więc nietylko okręt odpowiadał, lecz zdawał się mówić, że na tem nie poprzestanie.
W tej chwili pan Zermatt potrząsnąwszy dwa razy flagą, zatknął ją obok bateryi.
Jeżeli strzały z okrętu nie doszły do Felsenheim, przynajmniej dowiedzą się, że niema żadnego niebezpieczeństwa.
A wreszcie, w pół godziny potem, kiedy kajak wrócił do przystani, Jack już krzyczał:
— Siedm strzałów!.. Dano siedm strzałów!..
— I niech Bóg siedm razy będzie błogosławiony odpowiedział Frank.
Jenny pod wrażeniem wielkiego wzruszenia, uchwyciła rękę Fritza, potem rzuciła się w objęcia pani Zermatt, która pocałunkami łzy jej osuszała.
Więc nie ma wątpliwości, okręt jest, skoro odpowiedział na strzały z bateryi Rekina.
Z jakiegokolwiek bądź powodu, stał jednak w jednej z przystani wybrzeża wschodniego...
Może nawet nie opuszczał jej podczas burzy?..
A teraz nie odpłynie, nie skomunikowawszy się z mieszkańcami tej ziemi nieznanej... a czy nie będzie najlepiej nie czekać, aż ukaże się w blizkości zatoki?..
— Idźmy na jego spotkanie... powtarzał Jack.. idźmy w tej chwili...
Lecz rozsądny Ernest zaczął robić uwagi, którym pan Zermatt przyznał racyę.
Nie wiedziano, do jakiej narodowości okręt należał... Możliwem było, że należał do piratów, licznych, jak wiadomo, w owej epoce na oceanie Indyjskim?.. Kto wie nawet, czy ten okręt nie wpadł w ręce tych rozbójników?.. W takim razie, na jakież straszne niebezpieczeństwo będą narażeni pan Zermatt i jego rodzina?
Wszystkie te kwestye były do roztrząśnięcia.
— A więc, rzekł Fritz, musimy zdecydować cośkolwiek i to jak najprędzej.
— Tak... trzeba koniecznie... odezwała się Jenny, nie mogąc powstrzymać niecierpliwości.
— Wsiądę w kajak — dodał Fritz — a ponieważ stan morza nie pozwala, okrążę przylądek wschodni...
— Niech tak będzie, odpowiedział pan Zermatt, gdyż nie możemy tak pozostać...
— W każdym razie, przed zbliżaniem się do tego okrętu, potrzeba wiedzieć... Fritz, siadam z tobą...
— Ojcze — wmieszał się Jack, idąc do wiosła, — dla dopłynięcia do przylądka trzeba więcej niż dwie godziny, a ztamtąd do okrętu może jeszcze więcej... Pozwól mi towarzyszyć Fritzowi...
— To będzie lepiej — dodał ten ostatni.
Pan Zermatt wahał się.
— Tak... niech Fritz i Jack popłyną... rzekła pani Zermatt. Możemy się zdać na nich.
Pan Zermatt ustąpił, a dwaj bracia otrzymali polecenie, jak mają się zachować.
Dotarłszy do przylądka, powinni trzymać się lądu, przesuwać się pomiędzy skałami, widzieć zanim będą widziani, upewnić się o położeniu okrętu, nie wchodzić na pokład, tylko powracać jak najprędzej do Felsenheim. Pan Zermatt zobaczy wtedy, jak należy zrobić. Gdyby Fritz i Jack mogli ujść niepostrzeżeni, to byłoby najlepiej...
— Może nawet — zrobił uwagę Ernest – wypadałoby, żeby Fritz i Jack mogli być wzięci za dzikich. Dla czego, ubrawszy się stosownie, nie mieliby poczernić twarzy i rąk — takiego sposobu użył już Fritz, kiedy sprowadzał Jenny do zatoki Pereł? Załoga okrętu mniej będzie zdziwiona ze spotkania czarnych na tym lądzie śród oceanu Indyjskiego...
Rada Ernesta okazała się dobrą. Dwaj bracia ubrali się jak krajowcy Andaman lub Nicobar, potem poczernili twarze i ręce. Następnie wsiedli do kajaka — a za pół godziny byli już po za obrębem przystani.
Na wysokości wysepki Rekina Fritz sterował w ten sposób aby dotrzeć do wybrzeża przeciwnego. W razie gdyby szalupa okrętowa opłynęła sam szpic wysepki, kajak mógłby się ukryć po za skały i obserwować.
Kiedy kajak okrążył ostatnie skały, wybrzeże zachodnie ukazało się oczom Fritza i Jacka.
Ciągnęło się ono nieprzerwanie z północy na południe, odgraniczając Nową Szwajcaryę z tej strony.
Jeżeli zatem nie była to wyspa, to południową stroną musiała się łączyć ze stałym lądem.
Kajak trzymał się wybrzeża, w ten sposób aby zniknąć pomiędzy skałami, i rzeczywiście trudno było go dojrzeć.
O milę z tamtąd z głębi wązkiej zatoki, ukazał się oczom braci okręt, trzymasztowiec, z opuszczonemi masztami, widocznie naprawiany a na sąsiedniem wybrzeżu stało kilka namiotów.
Kajak zbliżył się na sześć węzłów[1] do okrętu.
Skoro tylko został spostrzeżony, ani Fritz ani Jack, nie mogli wątpić, że im z pokładu dają znaki przyjazne. Kilka słów angielskich doszło nawet do nich, i widocznem było, że brano ich za krajowców.
Ze swej strony, nie mogli się mylić co do narodowości okrętu. Flaga brytańska powiewała na szczycie tylnego masztu. Była to angielska korweta o dziesięciu armatach.
A więc można było bez obawy wejść w stosunki z kapitanem korwety.
Jack chciał tego, lecz Fritz się nie zgodził. Obiecawszy powrócić do Felsenheim skoro upewni się o położeniu i narodowości okrętu, pragnął dotrzymać obietnicy. To też kajak wrócił na północ i po trzech godzinach żeglugi zawinął do przystani Zbawienia.





  1. Przypis własny Wikiźródeł W oryginale: kabli (encablures), 1 kabel to ok. 200 metrów.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.