Droga do Szwecyi Króla J. Mości w r. 1594/Księgi IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Zbylitowski
Tytuł Droga do Szwecyi Króla J. Mości w r. 1594
Część Księgi IV
Pochodzenie Niektóre poezye Andrzeja i Piotra Zbylitowskich
Wydawca Biblioteka Polska
Data powstania 1597
Data wyd. 1860
Druk czcionkami „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały utwór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KSIĘGI IV.

Skoro okręty gdańskie u brzegu stanęły,
A miejsca niebezpieczne już wszytkie minęły,
Rozkazał król potrzeby wszelakie gotować,
Maszty wielkie podnosić, okręty ładować,
Co gdy już dostatecznie wszytko zgotowano,
I żywnością każdego w drogę opatrzono,
Wsiadł król i z dworem swoim, i z ludźmi wszytkimi,
Z płaczem się pożegnawszy z Szwedami swoimi,
Od których acz z żałością przyszło mu odjechać,
I na czas dziedzicznego królestwa zaniechać,
Jednak iż do Polaków nie małą też zjęty
Miłością, od których był na królestwo wzięty,
Jako pan dobrotliwy niechciał ich opuścić,
Kazał tedy szerokie już żagle rozpuścić,
Rząd wszytek zostawiwszy królestwa szwedzkiego
Stryjowi z senatormi. Potem do wielkiego
Wsiadł okrętu. Jaka tam wtenczas żałość mieli
Cni Szwedowie, kiedy go już w nawie widzieli,
A on od nich odjeżdża, w wielkim zostawiwszy
Ich smutku, a niedługo z nimi się nabywszy.
Tydzień między skałami okręty zmieszkały,
Bo nieprawie sposobne wiatry sobie miały.
Ósmego dnia w Elznaben między wysokiemi
Skałami na kotwicach stanęły: tam swemi
Krzysztof muzyk strunami cytary przyjemnej

Zabawiał wszytkich. Sylwan stojąc w skale ciemnej
Z drugimi Satyrami, uszu nastawiali,
A tak wdzięcznego grania i głosu słuchali.
Więc i Echo bogini, która w górach onych
Zdawna mieszka, i Nimfy, które w wodach słonych
Mają z łaski możnego Neptuna pokoje,
Twarzy ukazowały śliczne z wody swoje,
Słuchając wdzięcznych, które z cytrą śpiewał pieśni
Nasz Amfion słowieński, i Faunowie leśni
Po skałach wszędzie z krzaków gęstych wyglądali,
A tak wdzięcznego dźwięku cytary słuchali.
Wspominał pieśnią swoją rzeczy siła dawnych,
Jako Tebów dobywał Adrastus przesławnych.
Jak Polynices wieprza strasznego przykryty
Skórą, i lwa srogiego Tydeus niepożyty,
Mężnie sobie na wojnie tamtej poczynali,
I czego męstwem swojem tam dokazowali.
I inszych siła rzeczy też wspominał przytem,
Spiewając przy cytarze głosem znamienitym.
A śliczna Amfitryte na morzu pogodę
Uczyniła, i bystrą uciszyła wodę,
Na jego granie, i wiatr okrętom życzliwy
Dała. Król też rozkazał wznosić urodziwy
Białe żagle, na morze wielkie ze Szwecyi,
A co prędzej pośpieszać już do Sarmacyi.
Wyjeżdżając z Elznaben portu ostatniego,
Który nad samym brzegiem jest morza wielkiego,
Pożegnał się z królewną siostrą swą rodzoną,
Ciężkim płaczem i żalem wielce zasmuconą,
Który jej serce trapił z jego odjechania,
I z tak prędkiego z państwem ojczystem rozstania.
Król też nie bez wielkiego płaczu i żałości
Z nią się żegnał, i nie bez serdecznej ciężkości.
Tam kiedy już na wielkie morze wychodziły
Z Elzenaben okręty, boginie patrzyły,
Przy królewnie na skale tuż siedząc wysokiej,
Nad samym brzegiem wody baltyckiej, głębokiej,
Wzdychając: lecz grofowna nabarziej troskliwa
Między wszytkiemi była, i też frasowliwa.

Po wielkim przyjacielu, który ją za żonę
Sobie wziąć miał, i w swoję zaprowadzić stronę,
Który jednak dla pilnych spraw musiał żeglować
Z panem swoim do Polski, i tego pilnować,
Co mu rzeczpospolita Sarmacka zleciła,
Gdy go poń i z drugimi wespół wyprawiła.
Lecz on skoro odprawi pospolitej rzeczy
Posługi, będzie to miał ustawnie na pieczy,
Aby się zaś do ciebie cna panno nawrócił,
A twój płacz i ten smutek tak wielki ukrócił.
Kto serdeczną tęsknicę może wypowiedzieć
Twą cny Gostomski? i kto żal okrutny wiedzieć?
Taki miał Demofoon, gdy jadąc od Troi,
Mało się napatrzywszy cnej Fillidy swojej,
Musiał od niej odjachać, w ciężkim zostawiwszy
Onę żalu, i sam też takiegoż nabywszy.
W takim smutku, co srogie Centaury zwojował,
I Amazony pobił, i Teby popsował,
Aryadnę Tezeus na wyspie zostawił,
Który jej dobrodziejstwem zdrowie swe wybawił
Od złego Minotaura, i z pokojów mylnych
Labiryntowych wyszedł, i z trudności silnych.
Tak Dydo od Cyprydy syna zostawiona,
Po jego odjechaniu była zasmucona,
I póki jedno widzieć mogła żagle jego,
Nie mogła się żałosna zatrzymać od tego,
Aby oczu swych łzami zalewać nie miała,
Póki jedno na morze głębokie patrzała.
Tak i ty cna grofowno, pókiś mogła śliczny
Okręt widzieć, póty cię trapił ustawiczny
Płacz, i okrutna tęskność: on też póki skały
Mógł dojrzeć, z której wdzięczne twe oczy patrzały,
Ustawnie wzdychał z płaczem, i jagody swoje
Polewał, wspominając na grzeczności twoje.
A ty kiedyś nie mogła już żaglów szerokich
Dojrzeć, ani chorągwi u masztów wysokich,
Jakim żalem twe serce śliczna panno zjęte,
Kiedy wszytkie pociechy z oczu twoich wzięte, —
Ktoby tak był szczęśliwym, coby piórem swoim,
Mógł pisać dostatecznie o tym żalu twoim!

Już ciosane okręty u Gotlandu były,
Kiedy wiatry gwałtowne wody poruszyły,
Tak, że wielka nawałność następować jęła,
Która się przed wieczorem samym prawie wszczęła.
Zaczem na wszytkich przyszedł strach i nagła trwoga;
Tam naprzód Fugielweder uczynił do Boga
Modlitwę, prałat zacny i wielkiej godności,
W królewskiej nawie będąc, aby te srogości
Morskie raczył uciszyć, i te wiatry silne
Odmienić. Potem wszyscy swoje prośby pilne
Ku Bogu z nabożeństwem wielkiem obrócili,
A o lepszą pogodę i wiatry prosili.
W czem wnetże pocieszeni od Boga zostali,
Którego z płaczem prawie serdecznym wzywali.
Bo zaraz ucichnęły srogie nawałności,
I Eolus zapędził w twardych skał wnętrzności
Zuchwałe wiatry, które wydymały wody,
I tam je zamknął, żeby nie czyniły szkody
Okrętom wielkim; potem porządnie bieżały
Ku Gdańskowi, bo dobry wiatr po sobie miały.
Jako na on czas Jazon do Kolchu z drugimi
Po złotą owcę płynął z towarzyszmi swymi,
Kędy Kastor i Polux nadobnej urody,
Herkules, i Telamon, Orfeus, Hylas młody
Z nim pospołu unieśli królewnę, i drogi
Skarb, którego ustawnie smok pilnował srogi:
Takich ludzi rycerskich i takiej urody,
Przedniejszych prawie z Polski, miał król z sobą młody.
W onych okręciech, grofów, paniąt, senatorów,
I rozmaitych ludzi z cudzych panów dworów,
Kędy nalazł Hiszpana, Włocha, Tatarzyna,
Francuza, Niemca, Moskwę, czarnego Murzyna,
Węgrów bitnych, i ludzi inszych godnych siła,
Którychby Muza moja nierychło złożyła.
Z tymi kiedy do Helu przypłynął wszytkimi,
Za dwa dni za dwie nocy, prośbami swojemi
Nabożnie podziękował Bogu, który sprawy
Jego szczęścił, i był mu we wszytkiem łaskawy,
Który go i przez morskie pierwej przeniósł wody,
I wysadził u brzegów ojczystych bez szkody,

I zaś znowu w sarmackich krainach postawił,
Od wielkich niebezpieczeństw i przygód wybawił.
A co pierwej na morzu dziewięć niedziel były,
To teraz za dwie nocy i dwa dni przebyły
Okręty, cichym wiatrem do polskiego brzegu,
W wielce życzliwym z łaski Neptunowej biegu.
Za co jemu uczynić król każe kosztowny
Ółtarz potem, i kościół postawić budowny
W przedniem mieście stółecznem, kędy Grachus leży,
I gdzie Wisła żaglowna tuż pod zamek biéży. —
Przespawszy noc pod Helem kotwice wciągnęli
Do okrętów, a prosto do Gdańska płynęli.
I kiedy już z laternie okręty widziano
I chorągwie u masztów, ogromnie strzelano
Z dział od wielkiej radości, potem wypuścili
Strzelbę wszytkę z okrętów, a zatem przybili
Do brzegu nawy swoje, żagle pospuszczali,
A na brzeg pożądany polski wysiadali.
Jaka radość poddanym i jakie wesele
Na ten czas było wszytkim, i jak pociech wiele,
By mi swego użyczył Latoides pióra,
Abo która nadobnej Mnemozyny córa,
Ledwiebych ja mógł wspomnieć o tem dostatecznie,
I to do ludzi podać wierszem swoim grzecznie.
Potem kiedy król wyszedł z okrętu wielkiego
U laternie, jął Boga chwalić wszechmocnego,
Za to, że na brzeg polski ze wszytkimi zdrowy
Wysiadł, i takowemi dziękował mu słowy:
Boże, któryś to niebo co na nie patrzymy,
I wszytko to uczynił co pod niem widzimy,
To słońce tak nadobne, i te gwiazdy śliczne,
Które z łaski twej mają światło ustawiczne, —
Któremu jest posłuszny ten okrąg miesięczny.
I ten fundament nieba wysokiego wdzięczny;
Któryś morze żeglowne słowem swojem sprawił,
I tę ziemię szeroką mocą twą postawił, —
I zwierzęta rozliczne, ptastwo rozmaite,
I te zioła pachniące, i lasy przykryte,
I lud wszytek co go jest na ziemi szerokiej,
I ryby które w wodzie pływają głębokiej:

Tobie Bogu mojemu swe dzięki oddawam,
I wielkie dobrodziejstwa twe Panie wyznawam,
Którychem ja doznawał jeszcze od młodości,
I mocnej ręki twojej, i dobrotliwości.
Bo nietylko żeś mi dał Sarmaty przesławne
W moc moję, i królestwo przodków moich dawne,
Aleś mi jeszcze łaski twej pozwolił na to,
Że je w pokoju rządzę. A ja ciebie za to
Chwalić będę o Boże zawżdy dobrotliwy,
I twoje imie sławić pókim jedno żywy.
Któryś mię i przez morze teraz przeprowadził,
I z ludem któryś mi dał w moc zdrowo wysadził,
Bądź pochwalon na ziemi i na wielkiem niebie,
Od wszytkiego stworzenia które sławi ciebie. —
Kiedy tego dokończył, zaraz przystąpili
Cni Polacy, i długą mowę uczynili
Do króla, witając go z serdeczną radością,
I z oną, którą mieli ku niemu miłością.
Wspominali w mowie swej, w jakowej tęskności,
W jakim frasunku byli w jego niebytności.
Ciesząc się z przyjechania jego, dziękowali
Bogu za to, że go zaś zdrowo oglądali.
A on każdego twarzą łaskawą przyjmował,
I wdzięczność swym poddanym wiernym okazował,
Którzy mu i królestwa w cale dochowali,
I stale obiecanej wiary dotrzymali.
Potem, kiedy porządnie to już odprawili,
Zarazem go do Gdańska wszyscy prowadzili.
Z radością niewymowną tam lud niezliczony
Zabiegał, chcąc oglądać króla na wsze strony.
Po brzegach Wiślnych wszędzie pełno ludzi było,
W ulicach, z okien, zewsząd wielkość ich patrzyło.
Tam kiedy już do mostu w bacie zielonego
Przypłynął, wdzięcznie przyjęt od ludu wszytkiego,
I poważnemi Senat przywitał go słowy.
A potem, kiedy onej dokończyli mowy,
Prowadzon jest do miasta zaraz budownego,
I ze czcią do pałacu w rynku kosztownego.
Tamże z morskich niewczasów sobie odpoczywał,
A na konie, które przyjść miały, oczekiwał.

Gdańszczanie wielką wdzięczność mu pokazowali,
Jako panu, i potrzeb wszytkich dodawali.
A nietylko samemu, lecz co ich z nim było,
Tak, że ninaczem prawie wszytkim nie schodziło.
Zatem kiedy już konie z Sambora przysłano
I wozy, i potrzeby insze zgotowano,
Niedługo się zabawiał, zaraz się pospieszył
Do Krakowa, aby tam i drugich pocieszył
Swym przyjazdem, którzy go z radością czekali,
Bo się trwóg i trudności wielkich obawiali
Od bliskich nieprzyjaciół, gdyby nie przyjechał,
Abo się spieszyć do nich co prędzej zaniechał.
Ja też na ten czas z rytmy swojemi zostaję,
Tobie, o Urania, ofiary oddaję,
Za to, żeś mi się dała na ojczystym brzegu
Oglądać, i z morskiego odpoczynąć biegu.

separator poziomy


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Zbylitowski.