Żywot szlachcica we wsi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Zbylitowski
Tytuł Żywot szlachcica we wsi
Pochodzenie Niektóre poezye Andrzeja i Piotra Zbylitowskich
Wydawca Biblioteka Polska
Data powstania 1597
Data wyd. 1860
Druk czcionkami „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


ŻYWOT
SZLACHCICA WE WSI,
PRZEZ
ANDRZEJA ZBYLITOWSKIEGO.
(Napisany i pierwszy raz wydany r. 1597 Krakowie).
DO WIELMOŻNEGO PANA, PANA
HIACYNKTA MŁODZIEJOWSKIEGO
Z MŁODZIEJOWIC,
Podskarbiego nadwornego koronnego, piaseckiego
i krzeczowskiego starosty etc. etc.
PANA SWEGO M.
Andrzej Zbylitowski
powolny służebnik.

Za dobrodziejstwa którem znał po tobie,
Zacny podskarbi, dałbym twej osobie
I drogie perły, i świetne klejnoty,
I skarby które rodzi Tagus złoty;
Lecz iż klejnotów nie mam w skarbie moim,
Ani pieniędzy wielkich w mieszku swoim:
Toć daję, co mieć z łaski bogiń mogę,
Cny Młodziejowski, i to co przemogę.
Co proszę z łaską na ten czas odemnie,
Aż co lepszego najdę, weź przyjemnie.

Chęć mą życzliwą (którą mam ku tobie)
Niż upominek bardziej uważ sobie.
A ja póki mych w grób nie schowa kości
Okrutna Kloto, dotąd uczynności
Twych chcę być wdzięczen, którem z łaski twojej
Znał zawsze, jeszcze od młodości mojej.


ŻYWOT SZLACHCICA
WE WSI.

Żywot pobożny śpiewam, a ty Ceres hojna,
Co dary ludziom dajesz bogini spokojna,
(Z której łaski winnice słodkie grona dają,
I z pól rodzajnych zboża swoje zgromadzają
Pracowici oracze, i potu ciężkiego
Nagrodę słuszną biorą do gumna swojego),
Użycz mi proszę teraz zwykłej łaski twojej,
Żeby ludzie umieli poznać z pieśni mojej,
Jako żyć na swobodzie, w cnocie, w przystojności,
W lubym pokoju, bez trosk zbytnich, w pobożności.
Nie zajrzę ja nikomu ani morzem pływać,
Ani bogactw rozlicznym sposobem nabywać,
Ani miast murowanych, ni zamków warownych,
Ani wielkich pieniędzy, ni dworów budownych,
Ni opon drogotkanych, ni sklepów zakrytych,
Ni kosztownych pałaców i twierdz niedobytych.
Mam chłodnik przeplatany klonem gałęzistym,
Mam dom z jodły ciosanej, jest nad przezroczystym
Zdrojem las jaworowy, są wysokie dęby,
Z których twierdze składają, i obronne zręby,

I wodopławne szkuty; jest i mkła sośnina
Z której bywa na mój stół częstokroć zwierzyna,
Zajączek, co go w sieci myśliwiec dostanie,
Jarząbek który w sidle na drzewie zostanie,
Kuropatwa nie jedna co w sak dziany wnijdzie,
Rzadko bez tego do mnie chłopek moj więc przyjdzie.
A jeśli mu fortuna tego nie da w lesie
Dostać, tedy kapłuna albo gęś przyniesie,
Albo małe koźlątko, lub z rzeki kaczora,
Jednak darmo nie przyjdzie on nigdy do dwora.
Nie pragnę ja podpierać cudzych drzwi ramiony,
I biegać za nastułką pańską jak szalony.
I niedbam żeby orszak sług za mną ubranych
Strojno chodził, w jedwabnych szatach drogotkanych.
Coby wąsy płukali zawzdy w winie moim,
I woźnicom go w kufle nalewali swoim,
Czupryny wygoliwszy na piórka dmuchali,
Podkówkami jak szkapy w ziemię kołatali,
Ostrogami brząkając, jako bocianowie
Wzniozszy ramiona chodząc, udatni magrowie
W owych kęsych sukienkach, których ukracają
Co raz. Co wiedzieć jakich już strojów nie mają.
Na każdy rok strój nowy. Więc to pokazuje
Z wierzchu szata, co się w nim też statku najduje.
Odpuśćcie mi, że wam tak już przymawiać muszę
Cni Polacy, i spraw tu waszych nieco ruszę,
Jak głupi wieśniak. Na co obracacie swoje,
Powiedźcie mi, dochody? Na zbytek, na stroje,
Na pachołki, na konie, na wozy kosztowne,
Na półmiski, na wino: więc miasta budowne
Do inszych posyłacie, bo wasze dochody
Temu zdołać nie mogą, miasta wsi i grody.
Więcej dziś drugi sług ma niźli we wsi kmieci,
Na te klatki majętność wasza teraz leci.
Nie było takich zbytków za cnych przodków waszych,
Dopiero się poczęły świeżo za lat naszych.
Pomnię ja, chociam jeszcze nie dawno na świecie,
Że pachołek u pana barwy na swym grzbiecie
Nie nosił axamitnej, ani atłasowej,
Ni szarłatu drogiego, ni fajlundyszowej:

A teraz i w telety już je ubieracie.
Przetoż też dla nich wsi swe i miasta mijacie.
A czasem was magrowie ci waszy przyprawią
O zdrowie, i wszystkiego co macie pozbawią.
Siła to pono na mię że wam tak przymawiam,
I takie wam rozpusty przed oczy wystawiam:
Więc nie będę, by mi się w skórę nie dostało;
Bodajby mi na głowie co włosów zostało
Od witezów, co owo sobie natykali
Wiech na rozum, toćby mi za to dziękowali.
Ba i panomby trzeba zaraz przyciąć samym:
Ale próżno, bo przedsię nie przestaną na mym
Upominaniu takim, nie opuszczą swoich
Zwyczajów, i nie przyjmą tych perswazyj moich.
Przedsię oni półmisków sto każą postawić
Na jeden obiad, by też wieś na to zastawić.
I brożek sześcią koni teletą obity
Być musi, axamitem na wierzchu pokryty,
Koteżyszowie w atłasy kosztownie ubrani.
W brożku kto, proszę, siedzi? Jedna tylko pani
W koronie; jam rozumiał, że to tam królowa,
Bo ziemianka tak strojnych pachołków nie chowa,
Ani jej w takiej chodzić przystoi koronie,
Ani tak drogie turskie w brożek wprzągać konie.
Jużeście swe tak bardzo panie rozpuścili,
Żeście się im tak drogo stroić dopuścili,
Że nie wiedzą jak chodzą w tychto bryżach swoich,
A ty się na to ciągni mężu z wiosek twoich.
A co wiedzieć jakich tu już strojów nie najdzie
U nich. Ba wierę choć kto w cudze strony zajdzie,
Ledwie takie obaczy wymyślne ubiory,
Jakich dziś u naszych pań pełne w Polsce dwory.
Więc im też nie mam za złe, bo z mężów przykłady
I powód samych taki ony mają rady.
Bo jedni po turecku, drudzy perskim strojem,
A drudzy po tatarsku, inszy włoskim krojem,
(Mnie się takie figury nic nie podobają,
Bo coś w sobie za znaki podejrzane mają),
Inszy kozackim strychem, po moskiewsku drudzy;
Więc jednako panowie jako i ich słudzy.

Ów sobie dał urobić kabat porzezany,
Ten pludry jako wory, ten zaś przeszywany
Telej, drugi delią włożył osieczoną,
Właśnie jako kiedy gęś puści podskubioną.
Ba i chodzić się uczą podniósłszy ramiona,
Inakby za grzecznego nie uszedł Katona.
A kiedy owe kotcze swoje ubieracie,
I drogiemi kobiercy tak je obijacie,
W tem wielki nader zbytek w was się pokazuje,
Jakowy się w narodach inszych nie najduje;
Cudniej je niż ołtarze w kościele zdobicie,
Ba, kramy z nich ormiańskie już prawie czynicie.
Przebóg, upomnicie wżdy tych utratnych panów,
Niechaj nie naśladują w tych strojach poganów.
We wszystkiem taka pompa, że niemasz żadnego
Królestwa, coby było zbytku tak wielkiego.
Więc na te wasze klatki macie te dostatki,
A dla miłej (jako ją zowiem wszyscy) matki,
Dla rzeczypospolitej, niemasz u żadnego.
Gdy potrzeba przypadnie, nie wiem by jednego
Nalazł, coby ojczyznę chciał swoję ratować,
I zdrowia i wszystkiego dla niej nie żałować.
Dalekośmy się od swych przodków odrodzili,
Którzy tego czem się dziś zdobim dochodzili
Wielkiemi przez swe męstwo w boju dzielnościami,
I w pokoju dowcipem, wielkiemi cnotami.
A dziś jedno sejmujem: nic przecię nie sprawim,
Tylko fraszkami droższy czas nad wszystko bawim.
Prywat swych przestrzegając, każdy co ugonić
Sobie szuka, wolności namniej nie chce bronić,
A ten właśnie tak czyni, jako ów co morze
W żaglolotnym okręcie w daleki kraj porze,
Który wichrem szalonym w niebezpieczne fale
Wpędzony, wielkim szturmem rozbity na skale,
Choćby mógł jeszcze siebie i drugich zachować,
Wodę z nawy wylewać, dziurę zaprawować,
Woli tymczasem zbierać w skrzynie swoje rzeczy,
Bardziej te, niźli mając wszech zdrowie na pieczy;
A tego nędznik co ma przyjść nie upatruje,
Że i rzeczy, i on sam tonąć się gotuje;

Bo skoro okręt wszystek już zatopi woda,
Poszli na dno w przepaści, myślić o tem szkoda
Żeby się tam miał który przy zdrowiu zachować,
Albo znowu do miłej ojczyzny żeglować.
Tak właśnie (co pożytek swoj bardziej miłuje
Niż rzeczypospolitej) sobie postępuje.
Zmiłujcie się wżdy kiedy nad ojczyzną drogą,
A nie dajcie jej trapić tą tak częstą trwogą
Od różnych nieprzyjaciół, najdźcie wżdy obronę,
Którąbyście zachować mogli tę koronę.
Bo was ta w sławie trzyma, i w dostatku takim,
Żeście już są wiadomi narodom wszelakim.
Ale mnie prostakowi szkoda mówić o tem,
Co do sejmów należy; i mało mnie po tem,
Strofować cudze sprawy i też obyczaje,
Bo mi miasto pochwały rychlej kto nałaje.
Tym to zlecam, statutem którzy łamią głowy,
I słów obfitość mają, i dostatek mowy.
Moja rzecz umieć rolą dobrze uprawować,
I onę na przyszły rok zaś znowu gotować.
A Cerery nabożnem sercem wzywać hojnej,
I z nią za to co sieje Pallady spokojnej,
Żeby mi zaś do roku tego dochowały
W całości, i przez szkody znowu sprzątnąć dały
Wszystko to, co się jedno na polu urodzi,
Kiedy temu od Boga słuszny czas przychodzi.
Zkąd się bardziej ucieszę, niźli bym w aldzbanty
I w łańcuchy ubierać miał konie, i w fanty,
Kosztownie uzłocone rzędy kłaść z bończuki,
Pstre lamparty i owe odlewane sztuki,
Jakowych więc Euritus, Pholus, używali,
Co konie do potrzeby grzecznie osiadali.
Bo ja nie myślę żebym tureckie zawoje
Miał rąbać, i szykować do potrzeby boje,
I w nawach do dalekich krain pielgrzymować,
I do insuł po morzu głębokiem żeglować,
Gdzie mię sroga Charybdis i okrutna Scylla
Zgubić może, i morska niepogodna chwila,
Albo wiatry szalone zapędzić na bystre
Wody, lub Tryton porwać, lub Syreny chytre.

Wolę patrzyć na pługi kiedy ciągną w pole,
I na brony któremi uprawują role,
Niż na działa straszliwe albo nawę zbrojną,
Bo te szkody, a owe rozkosz dadzą hojną.
Nie tak przykro gdy w gumnie tłuką zboże cepy,
Albo w jesieni z nożmi chodzą koło rzepy,
Jako kiedy pukają z strasznych arkabuzów,
I gęby ucinają, i przydają guzów.
Wolę patrzyć na ziarno gdy je rzuca w ziemię
Mój oracz pracowity, zkąd ja i swe plemię,
I sam siebie zachowam, i w nieżyzne lata,
I kiedy hojna Ceres nie zapomni świata:
Niż kiedy kule w szyku koło łba latają,
I grotem albo szablą do piersi zmierzają.
Wolę żyć na swobodzie, a żyć zawżdy w cnocie,
Lepiej niż ten, co kładzie rozkosz wszystkę w złocie,
A jakoby oszukać i zdradzić bliźniego,
Albo lichwą wyciągać człeka ubogiego,
Albo wydrzeć majętność własną przez gwałt komu,
I mocą kogo wybić z jegoż jeszcze domu,
Albo próżną nadzieją niepewnej wysługi
Zbyć ojczyzny u dworu, zdrowia przez czas długi.
Bo byś ty i wszystek świat zjeździł pielgrzymując,
A ludzkim się rozlicznym sprawom przypatrując,
Nie tuszę żebyś miał co wynaleść inszego.
Jedno się postanowić, a zagona swego
Pilnować, w gospodarstwo z młodu się sposobić,
A dla swoich starych lat wolny kąt zgotowić,
Uważywszy w jakim chcesz żyć na świecie stanie,
Nie kładąc pogodnego czasu bardzo tanie.
Bo co więc za pociecha ztąd owemu przyjdzie,
Komu tak młode lata i wszystek wiek zejdzie,
Że nie jest ni duchownym, ni człekiem żonatym,
Jedno jak Proteus jaki, człekiem wichrowatym
Z takiego każdy szydzi, wszyscy go bramują,
Panny w głowie siwiznę jego ukazują:
I ten panicz musi być pieczywa starego,
Trzeba po nim posagu będzie niemałego.
Więc jeśli się ożeni, krótko go na świecie,
A młode jego dziatki zły opiekun gniecie.

Żona po jego śmierci prędko pójdzie w plęsy,
Dostanie się potomkom skarb i zagon kęsy.
Owi zaś co się długo, nędzni, dwory bawią,
Gdzie ojczyznę i zdrowie i wszystko zostawią,
Dla niepewnej nadzieje i próżnej otuchy,
Łapają niebożęta po powietrzu muchy.
I mógłby już drugiego nazwać nowym mnichem,
Bo w jednej sukni chodzi apostolskim strychem
Bez złota, bez pieniędzy; każdy z niego szydzi,
Iż go tak we złej sukni i w wytartej widzi.
Anoby był snać ojciec dobrze lepiej sprawił,
By go był w gospodarstwo i do roli wprawił.
Nie wiem co wżdy to sobie drugi upatruje,
Bawić się dworem, zwłaszcza gdy się nie szańcuje,
Lepiej ty sprawisz co wczas pomyślisz o sobie,
Łatwiej będzie o wszystko niż owemu, tobie.
Z młodu na gospodarstwie z żoną się sposobisz,
I uciesznem potomstwem starość swą ozdobisz,
Które więc za żywota rozrządzisz swojego,
A z czasem i prawnuka oglądasz twojego.
A jeśliś jeszcze przytem jest człowiek uczony,
Łacno piórem swem słynąć możesz na wsze strony.
Komuby się takiego nie chciało żywota!
U mnie droższy nad wszystko co jedno jest złota.
Ja mam swoje uczciwe zabawy przystojne,
Ja wolną myśl od troski, i życie spokojne.
Zasiadłszy z przyjacielem w pachniącym ogrodzie,
W chłodniku przeplatanym, przy strumiennej wodzie,
Pod jaworem szerokim, to przy lutni śpiewać,
To w struny bić ucieszne, a każę nalewać
Chłodnego wina w czarę, a za jego zdrowie
Wiele ich ja wypiję, a kto to wypowie?
Miasto arfy, i fletów, i bębnów miedzianych,
I krzykliwych kornetów, i cyter rzezanych,
Niechaj wdzięczny słowiczek w gęstej topolinie
Gardłkiem swem wyprawuje; niechaj w oziminie
Skowronek mały krzyczy; niechaj jasne zdroje
Wdzięcznym szumem spokojnie bawią uszy moje.
Jeśli zaś swoje oczy wejrzeniem wosołem
Z nim ucieszyć będę chciał, ujrzym, ano kołem

Stoją Tatry wysokie, i długie Biesciady,
I bory gałęziste, i szczepione sady;
I u samej wsi widać gaje jaworowe,
I wesołe dąbrowy, i drzewa bukowe;
I rzeka tuż pod górę, na której dwór leży,
Szum wdzięczny po kamieniach czyniąc bystro bieży;
A po niej trafty płyną, i z zbożem komiegi,
I ciosane wanczosy tuż pod same brzegi;
Młyn na niej, u którego obrotne biegają
Koła, co mnie żywności część niemałą dają.
Usłyszę jeszcze wespół z nim w ogrodzie moim,
Jako piękny słowiczek nad ciekącym zdrojem
Gardłkiem swem wyprawuje, i gżegżołka w sadu
Miasto lutnie i fletu śpiewa do obiadu.
Obaczę jeszcze z okna na sali swem okiem,
Ano bydło do domu bieży wielkim skokiem,
Czując że już noc bliska: bo wieczorna zorza
Znienagła postępuje z głębokiego morza;
Pasterze za niem idą, po lekku śpiewając,
A w wierzbową piszczałkę pięknie przygrywając,
I młode pastereczki w płótnie biało tkanem,
Każda co z lasa niesie w wieńcu przewijanym:
Ta orzechy, ta rydze, ta słodkie maliny,
Ta dojrzałe podziemki, ta czarne jerzyny,
Ta w koszyku plecionym wieniec kadzidłowy,
Owa wiązań bukwice, ta kwiat kalinowy.
Więc wtem popędzą owce i małe jagnięta
Na noc do zwykłych obór, i młode koźlęta,
Tłuste stado, i insze bydła rozmaite,
Z którego biorą co rok nabiały obfite.
Zaś pojrzym na ogrody pięknie ogrodzone,
I na stawy porządnie wszystkie narybione:
Awo w tym tłuste karpie i leszcze pływają,
W drugim dosyć karasi, w inszym zaś biegają
Z ostrym grzbietem okunie i szczuki zuchwałe,
Pstrągi i brzany w sadzu, i śliżyki małe.
Zaś pojrzę na swe gumno, a tak w sercu mojem
Mówić będę, z ochotą siedząc w oknie swojem:
Radujcie się już teraz brogi wypróżnione,
Coście na wiosnę do szkut były wymłócone,

Już teraz na pantoflach chodzić nie będziecie,
Ni twarzy kapeluszem swojej zakryjecie;
Ale wzgórę podnieście swoje piękne czoło,
A z gumna wyglądajcie mojego wesoło.
Oto się już dostały łąki przyodziane,
Oto już na ramionach kosy zgotowane
Niosą, któremi ścinać gospodarz bogaty
Każe dorosłą trawę i rozliczne kwiaty
Na siano, którem każdy swój dobytek w domu
Żywi przez rok, żeby się nie kłaniał nikomu,
Zwłaszcza wtenczas, kiedy się przykra zima sroźy,
I najbardziej śnieg sieje i gwałtowne mrozy.
Już męska płeć, i słabsze na pracę dziewczęta,
I jeszcze niedorosłe do lat swych chłopięta,
Z sierpem każdy porządnie na swoim zagonie
Zrzynają pełne kłosy; a drudzy na stronie
Żniwem upracowani leżą sobie w chłodzie,
Flaszeczek potrząsają przy strumiennej wodzie.
Drudzy ani na słońce, na pracę nie dbając,
Ochotnie przedsię robią, wesoło śpiewając;
A drudzy spiesznie nosząc powiązane snopy,
Dla dżdżów niespodziewanych układają w kopy.
A ja na to poglądać wolę okiem moim,
Niż na uszykowane wojska, kiedy w swoim
Mars srogi stanie szyku, i mężna Bellona,
Między lud siejąc rany gniewem poruszona.
A jeślibych myślistwem chciał się też zabawić,
I w towarzystwo ślicznej Dyanie się stawić,
Rzuciłbym sieci kędy przy gęstej szelinie,
Trzymając parę chartów na smyczy w chróścinie;
A gdyby trzeba spuszczać, albo zającowi
Zajeżdżać, lub jakiemu inszemu zwierzowi,
Niktby mię nie uprzedził; albobym pokryte
Sidła stawiał na ptaki w lesie rozmaite,
Tak żeby mi się rzadko z nich więc który schronił;
A czasembym krogulcem też przepiórki gonił,
Albo więc po pagórkach łanie wiatronogie
Strzelał z miernej rusznice, albo wieprze srogie;
Albo w las rozpuściwszy ogary krzykliwe,
Szczwał nimi liszki chytre, lub sarny pierzchliwe.

Czemuby się Cyntya śliczna przypatrzała,
Z Nimfami z gór wysokich, samaby słuchała
Rozlicznych głosów moich ogarów krzykliwych.
A która tak muzyka ludzi frasowliwych
Ucieszyć może? która tak dobrze zabawić
Umie, i smutnym uszom uciechę naprawić,
Jako kiedy napadną na ślad ogarowie,
Przeławiając za zwierzem w przykrytej dąbrowie,
Rozlicznie wykrzykając; — ani głośne strony
Febowe wdzięcznej lutnie, ni głos wyprawiony
Nie będzie tak przyjemny bogiń kastylijskich,
Które strzegą potoków wód acydalijskich,
Jako kiedy psi w gaju głośno przeławiają,
Rozlicznym głosem prędkie zające ścigają.
Na górach arkadyjskich Atalanta śliczna
Tej muzyki słuchała, to jej ustawiczna
Zabawa była w onej kwitnącej młodości,
Zwierz w dzikiej puszczy gonić, a tem inszych złości
Uchronić się umiała, zbytków, próżnowania,
O złota nabywaniu nie miała starania,
Jedno jakoby strzałą ugodzić z cięciwy
Wieprza kalidońskiego; albo więc życzliwy
Jej miły głośną trąbą w puszczy wytrębując,
Przed nią się jak najlepiej umiał popisując,
To wilka, to jelenia, albo dzikie kozy
Gonił w lesie, lub związał niedźwiedzia powrozy.
A gdy się im myśliwstwo kiedy naprzykrzyło,
I śliczne członki zbytnie gorąco zemdliło,
Trzymał ją na swych ręku w zimnej skale w cieniu,
Pod jaworem szerokim przy chłodnym strumieniu,
I wziąwszy wdzięczną lutnią wzruszał słodko brzmiących
Strun, i głosu do smacznych snów usypiających.
Cicho jej przy twych strunach, wdzięczna lutni, śpiewał,
Póki zbytniem gorącem Febus świat zagrzewał.
Wspominał jej o sprawach nadobnej Latony,
I o wielkiej piękności Jowiszowej żony:
Jako córę nadobną wziął Inachusowi
Tenże, której kazała potem Argusowi
Juno strzedz stookiemu, gdy się dowiedziała,
Że jej męża ślicznego ona miłowała.

Lecz przecie nie pomogła ani straż tak pilna;
Czego się nie domyśli miłość nieomylna?
Naprawił wnet Jupiter na sto oczy ony
Muzyka, który wdzięcznie bijąc w złote strony,
Po parze ok usypiał, aż potem samego
Argusa zepchnął z skały do morza bystrego,
Gdzie krwią wszystka spłynęła aż do wierzchu góra.
Onego Juno w pawie obróciła pióra,
I dziś się niemi zdobi, gdy zasiędzie ona
Z boginiami na niebie Jowiszowa żona.
I to jej jeszcze śpiewał wdzięcznym głosem swoim,
Gdy ją trzymał na ręku nad ciekącym zdrojem,
Jak syn Pryamow uniósł z Sparty Tyndarydę,
Jak Denotoon śliczną miłował Filidę,
Jak oszukał przysięgą na jabłku pisaną
Cydippę Akoncius do jej rąk podaną,
Wtenczas kiedy w kościele na wyspie szerokiej
Bystrego morza dary Dyanie wysokiej
I swoje nabożeństwo zwykłe oddawała;
Jak Oenone Parysa swego miłowała,
Niż do Lacedemonu po Helenę płynął,
Dla której Troja i sam nieszczęśliwy zginął.
I inszych siła rzeczy wspominał jej przytem
Sercu jej ulubiony, pod klonem przykrytym.
Co Jowisz niegdy czynił: bo raz to z chłopięciem
Do nieba jako orzeł leciał, to łabęciem
Przypłynął do nadobnej Ledy ku brzegowi,
A drugi raz podobny był zaś obłokowi,
Gdy się we mgłę odmienił, którą piękne lice
Zasłonił, i tak oknem wleciał do łożnice
Ślicznej dziewki, a w złotym dżdżu na drogo tkany
Fartuch piękny Danai pod dachem trzymany
Gęsto spadał, (a czego nie umieją czary?
Czego Wenus a złoto i niezbędne dary?)
Czego miłość nie czyni? ona i z mądrego
Wnet prostaka uczyni; ona i śmiałego
Herkulesa z wrzecionem pośle do kądziele,
Onego który ręką swoją gromił śmiele
Hydry srogie, Cerbera, i piekielne dziwy,
Którego się i Pluton sam lękał straszliwy,

Tego mały Kupido związał i okował,
A lidyjskiej królewnie za więźnia darował,
Gdzie lwią skórę zrzuciwszy, którą ciało swoje
Okrywał, kiedy gromił mężną ręką boje,
Prządł kądziel, włosy trefił, ubiory włożywszy
Białogłowskie, buławę swoję porzuciwszy.
Córa pięknej Dyony, która urodziła
Pieszczonego Kupida, to wszystko sprawiła.
Nadobnej Atalancie śpiewał ulubiony
Sercu jej rzeczy takie, kiedy upalony
Od promieni słonecznych pod oganistemi
Jawory odpoczywał i klony gęstemi.
A ona takie słowa mówiła do niego:
Wdzięcznam, mój Hippomenes, wdzięcznam wielce tego,
Że niewczasy tak wielkie, trudy podejmujesz,
I zdrowia wszystkiego dla mnie nie szanujesz;
Gotowam ci nagrodzić myśliwcze mój drogi,
To, iżeś wytrwał ogień słoneczny tak srogi;
Siełaś pracował, bardzoś zemdlił członki twoje
Zwierz dziki ze mną goniąc; ale teraz swoje
Otrzyj subtelnym rąbkiem kędzierawe skronie,
Odpocznij sobie dotąd, aż swe Febus konie
Napoi w słonem morzu; ani ztąd wynijdzie
Twoja noga, aż znowu jasny Hesper wzyjdzie.
Tu mi już przyjdzie skończyć teraz rytmy moje,
Wspomniawszy twoje wczasy, dostatki, pokoje,
Wsi śliczna, których ludzie w tobie zażywają,
I miasta, co z łaski twej żywność swoję mają.
Bo za fraszkiby stały i wojska ogromne,
I zamki niedobyte, i miasta obronne,
Gdyby ze wsi żywności wszelakiej nie brały,
A z prace robotnego oracza nie miały.
Bo ztąd ludzie duchowni, królowie potężni
Dostatki swoje mają, i żołnierze mężni;
Stan wszelaki dobrodziejstw czeka z pracy twojej,
Której Ceres użycza hojnie z łaski swojej.
I pierwej niźli miasta widziano budowne,
I twierdze niedobyte, i zamki warowne,
Niż twarde mury wszędzie po świecie stanęły,
I pałace kosztowne początek swój wzięły,

Wsi naprzód ludzkie były nie zamki kochanie,
Skały, jaskinie, lasy, nie miasta mieszkanie,
Gdzie każdy na swobodzie prowadził swe lata,
A w pokoju zażywał bez trosk zbytnich świata.
Trzykroć to był szczęśliwy wiek kiedy tak żyli,
Bo cnotę i pobożność nad złoto ważyli.
Zarówno był ubogi z panem: bo jednaką
Ziemia żywność dawała obficie wszelaką.
Nie był spór ani zwada żadna o granice,
Nie ujrzał miecza ani na głowie przyłbice,
Każdy na swem przestawał, nie nabywał chciwie,
Nie wyciskał bliźniego wykrętacz fałszywie.
Ale jako nieszczęsne złoto się zjawiło
Na świat, do wszystkich zbytków drogę otworzyło;
Bo za niem przyszła zdrada, przyszły srogie wojny,
Przyszło łakomstwo, przeszedł i Mars zaraz zbrojny,
Chciwość niezbędna, zbytek, półmiski i stroje,
Oszukania, trucizny, gwałty, niepokoje,
Morderstwa, niepobożne lichwy, wszeteczeństwa,
Obłuda, i wykrętne prawa okrucieństwa,
I inszych sieła złości, które z sobą złoto
Przyniosło, a tyś u wszech w wzgardzie śliczna cnoto.
Jednak ja w swem ubóstwie nad wszystkie klejnoty
Ważyć cię sobie będę, i nad Hermus złoty.
A to ja z tej ubóstwo miary chwalę swoje,
Że jest bezpieczne, ani dba na żadne boje;
Nie boi się złodziejów, ani żadnej zwady,
Najazdów nieprzyjaciół, od wszelakiej zdrady
Między zbójcy nocnymi bezpieczne i wolne,
Ani mu niepokoje przeszkodzą swawolne:
Śmierć mu nic straszna nie jest, kiedyżkolwiek przyjdzie,
Gotów się stawić; ale gdy owego zejdzie
Co świata siła posiadł, albo złota w skrzyni
Ma dostatek, takiemu ciężką boleść czyni,
Gdy mu każe opuścić wielkie osiadłości,
Sklepy z pieniędzmi, stroje, złoto, majętności,
Nakoniec wdzięczny żywot. Jak ciężko zostawić
To przyjdzie, gdy się każą Prozerpinie stawić.
Przeto spokojny żywot z sumnieniem bezpiecznem
Każdy niech weźmie przed się umysłem statecznym,

Odrzuciwszy na stronę rozliczne zabawy,
I trudy niepotrzebne, i kłopotne sprawy,
Które dobrze przed czasem zdrowie odejmują,
O siwiznę, o żywot, prędko przyprawują,
Czego ci co się dwory ustawicznie bawią
Trudno ujść mają, którzy na szańc wszystko stawią,
I zdrowie i majętność. Lecz ty swoje lata
Wiedź w pokoju, dokąd ci Bóg da zażyć świata.
Bo się małem natura ludzka kontentuje,
Kiedy mierności zbytek próżny ustępuje,
Który i zdrowie psuje, i choroby czyni,
I z kalety wytrząsa, i to coś miał w skrzyni.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Zbylitowski.