Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XXXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIV.

— Dziecko moje ukochane — odezwała się nakoniec pani do Rochegude, z nagłem postanowieniem — ze wszystkich argumentów, jakie mogły mnie, jeżeli nie przekonać, to zmusić do ustąpienia ci, ten ostatni jest najważniejszym... Gdybyś mi mówił o szczęściu twojem jedynie, byłabym próbowała dowieść ci, że prawie zawsze szczęście zawodzi, gdy na nie przez pryzmat namiętności patrzymy... Lecz tu chodzi o życie twoje... Zwyciężyłeś... Ustępuję...
— O matko! matko!... — wyjąkał młodzieniec, niesiony radością i okrywając pocałunkami ręce hrabiny — jakaż ty dobra jesteś!...
Pani de Rochegude wysunęła się z objęć syna.
— Ustępuję — powtórzyła — nie odmówię przyzwolenia, jakiego wymagałeś; spodziewam się jednak, że ze swej strony, przystaniesz na to, aby, o ile to od ciebie zależeć będzie, osłodzić gorycz mego poświęcenia...
— Czyż możesz wątpić o tem?...
— Nie, nie wątpię, powiedziałeś bowiem prawdę, mówiąc przed chwilą, żeś jest najlepszym synem...
— Co mam robić zatem?... Jestem gotów na wszystko.
— Jak wiesz — zaczęła hrabina — małżeństwo twoje z Esterą było od lat wielu marzeniem mego życia... Przekonaną byłam, że nic w świecie nie stanie na przeszkodzie temu związkowi... Myliłam się jednak widocznie... Para ładnych oczu młodej jakiejś dziewczyny, spotkanej przypadkowo, starczyło, aby się wszystko zmieniło... Wymagam, abyś mi zostawił trochę czasu, do obycia się z tym strasznym zawodem, abym przyzwyczaiła się do mojej roli...
— Nie mam ani prawa, ani ochoty odmawiać ci czegokolwiek, dobra matko... — odparł Lionel.
— Uspokój się jednak, moje dziecko — ciągnęła dalej pani de Rochegude — nie każę ci długo czekać... Odgaduję niecierpliwość twoję... Nie będę cię zmuszać, abyś złorzeczył powolności mojej...
— Ah!... — zawołał hrabia — nic nie jest w stanie podrażnić mnie, co od ciebie pochodzi...
— Wierzę... Lecz nie tego tylko wymagam...
— Mów, moja matko, jestem gotów na wszystko...
— Powtarzam ci otóż, mój synu, że masz już przyzwolenie moje, że cokolwiek bądź się stanie, nie cofnę go nigdy, nie wyrzekam się jednakże prawa rady i przestrogi... Pragnę poznać osobiście młodą osobę, z którą chcesz się połączyć i powiem ci otwarcie, jakie na mnie uczyni wrażenie...
— Ot... droga matko... — zawołał młody człowiek rozpromieniony — tego tylko pragnąłem!... Gdy poznasz Walentynę, pokochasz ją od razu i powiesz mi: „Miałeś racyę! Zasługuje ona na to, aby zostać córką moją!...“
Na ustach pani de Rochegude osiadł smutny uśmiech powątpiewania.
— Dałby to Bóg... — szepnęła.
— Lecz jak to zrobić... — odezwał się Lionel nieśmiało — nie mogę przecież przyprowadzić tutaj panny de Cernay... I tobie wydałoby się to niestosownem i ja nie ośmieliłbym się wspomnieć jej nawet o tem, bo pewny jestem, że odmówiłaby stanowczo...
— Z łatwością przyjdzie zwalczyć tę przeszkodę... — odpowiedziała hrabina.
— W jaki sposób?...
— Mówiłeś, że panna de Cernay maluje akwarele, dla powiększenia szczupłych dochodów swoich, a ja znajduję, że praca jej i odwaga są rzeczywiście zaszczytne... Pójdę do niej, jako do artystki i zamówię cokolwiek...
— Czy ja nie pójdę z mamą?... — zapytał Lionel.
— Nie, moje dziecko.
— Dla czego?...
— Obecność twoja przy naszem widzeniu, zawadzałaby pannie de Cernay, a i mnie samą w kłopotby wprawiała... Chcę być sam na sam z tą, którą chcesz, abym córką nazwała...
— Walentyna nikogo nie przyjmuje...
— Może przecie przyjąć kobietę...
— Czy dowie się, kim jesteś, matko?...
— Tak.
— W jaki sposób?...:
— Sama jej to powiem... Nie mam zamiaru ukrywać się i nie bronię ci uprzedzić panny de Cernay o mojej wizycie...
— Mylisz się, matko moja... Drzwi Walentyny zamknięte są tak dla mnie, jak dla wszystkich, i powtarzam ci, raz tylko jeden przestąpiłem próg jej domu...
— Tem lepiej...
— Kiedyż zatem, droga matko, udasz się do niej?... Pragnąłem tego z całej duszy, choć wymagać nie śmiałem...
— Za kilka dni... skoro Bóg użyczy siły i rezygnacyi do zniesienia ciosu niespodziewanego... Nie chcę się śpieszyć, abym pod wrażeniem smutku stronną nie była.
— O!... — zawołał Lionel — nie obawiam się o Walentynę, choćbyś najstronniejszą była, mameczko!... Gdy ją zobaczysz, jej wdzięk wykwintny, jej piękność i powab, rozproszą uprzedzenia twoje, jak słońce mgłę poranną rozprasza...
— Przyrzekłeś mi cierpliwość... — zauważyła hrabina.
— Będę też z pewnością cierpliwym...
— Liczę na to, drogi synu... Skoro tylko będę się czuła na siłach, zażądam od ciebie adresu panny de Cernay... Obecnie nie mamy sobie nie już więcej do powiedzenia... Uściskaj mnie i pozostaw samą... Potrzebuję wypłakać się, a nie chcę, abyś widział łzy moje... Za godzinę zejdziemy się przy śniadaniu, i... będę chciała uśmiechać się do ciebie...
Tak zakończono rozmowę,
Lionel, wychodząc z oratoryum pani de Rochegude, nie posiadał się z radości.
Walka pomiędzy nim a matką była daleko mniej uporczywą, niż przypuszczał, była przedowszystkiem o wiele krótszą, niż śmiał się spodziewać.
Hrabina wstąpiła z niejakiemi wprawdzie zastrzeżeniami, ale przyzwoliła bezwarunkowo.
Okoliczności zmuszały panią de Rochegude do uczynienia kroku, jakiego wymagała Walentyna w słusznej swej dumie.
Biedna sierota nie będzie miała obawy, że ją posądzą o narzucanie się bogatej i arystokratycznej rodzinie, że ją ze wstrętem do niej przypuszczą, gdy wielka dama osobiście odwiedzi ją w skromnym jej mieszkanku...
Słowem, szczęście Lionela zdawało się zapawnionem, a chwila spełnienia rozkosznych marzeń, bardzo blizką.
Tak się przynajmniej zdawało.
Powrócił do pawilonu, zasiadł przy biurku, wybrał najpiękniejszy wonny arkusik papieru i zaczął pisać do panny de Cernay.
W tym samym czasie pani de Rochegude z twarzą w dłoniach ukrytą i zalaną łzami, modliła się na klęczkach w oratoryum.
— Boże mój, dodaj mi siły, dodaj odwagi, których tak potrzebuję!... — szeptała — Racz dozwolić o Boże mój, aby żona wybrana przez mojego syna, godną była jego miłości!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.