Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XLIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIII.

Po małej chwili, pamiętny na sute datki odźwierny, przyszedł donieść lokatorowi, że elegancki powozik oczekuje na dole.
— Pola Elizejskie nr. 70... — zawołał Vogel siadając.
Punkt o dziewiątej znalazł się przed pałacem hrabiego de Rochegude, minął aleję i zadzwonił do bramy, którą mu natychmiast otwarto.
Skoro wszedł w dziedziniec główny, zobaczył w głębi budynek duży, a po bokach dwa pawilony i odźwiernego, z postawą szwajcara katedralnego lub woźnego z ministeryum. Ukazał się on na progu obszernej loży, jak salon umeblowanej, a zobaczywszy nieznanego sobie, lecz przyzwoicie ubranego młodego człowieka, raczył mu się skłonić z lekka i zapytał:
— Czego pan sobie życzy?
— Pragnę zobaczyć się z panem hrabią de Rochegude... — odpowiedział Vogel.
— Czy pan hrabia oczekuje pana?
— Nie.
Lekki uśmiech zarysował się na szerokiej, gładko wygolonej twarzy sługusa.
— W takim razie — rzekł — sądzę, że lepiej pan zrobi, skoro trochę później przybędzie. Pan hrabia nie przyjmuje wizyt przed śniadaniem, a jada śniadanie o jedenastej... Taki już zwyczaj w pałacu...
— Niema prawidła bez wyjątku — odparł kasyer wyjmując pugilares — pan de Rochegude przyjmie mnie z pewnością.
— Ośmielam się powątpiewać....
— Ja zaś jestem najpewniejszy... Każ mu pan zanieść mój bilet...
Te słowa, wypowiedziane tonem wyższości, zaimponowały trochę odźwiernemu.
Zadzwonił i na najwyższym stopniu schodów pawilonu lewego, ukazał się prawie zaraz lokaj czarno ubrany.
Zaledwie powstrzymał on lekkie drżenie na widok kasyera, którego z rozkazu swego pana, śledził był w Passy; potrafił jednak zachować krew zimną i zwracając się do odźwiernego, zapytał poważnie:
— Co tam?
— Bilet do pana hrabiego...
— Proszę.
— Bilet pana, który tu czeka...
— Podaj krzesło...
Lokaj zawrócił do pawilonu, pozostawiając rannemu gościowi możność wystawania na dziedzińcu lub przyjęcia krzesełka w loży odźwiernego.
Herman wolał pozostać w dziedzińcu.
Lionel rozparty w szerokim fotelu, w pokoju sypialnym pod oknem, czytał albo raczej udawał, że czyta dziennik rozłożony na kolanach, myślą bowiem był cały przy Walentynie.
Służący wszedł żywo z biletem na srebrnej tacy i już od progu, nie dbając o etykietę, jakiej ściśle zawsze przestrzegał, odezwał się z miną wystraszoną:
— A! panie hrabio!...
— Co takiego? — zapytał młody człowiek ździwiony.
— Panie hrabio, on jest na dole... czeka...
— Kto taki?
Zamiast odpowiedzi, służący podał tacę.
Lionel wziął bilet i zadrżał z kolei.
— Herman Vogel? — zawołał.
— On sam, we własnej swojej osobie... chce, aby go pan hrabia przyjął...
Porucznik huzarów stracił przytomność na chwilę.
Wizyta kasyera Jakóba Lefevre miała znaczenie poważne i niewytłomaczone zarazem.
Znalazł się nagle wobec trudnej do rozwiązania zagadki.
Zkąd Herman Vogel mógł wiedzieć o jego istnieniu?... Z jakiej racyi i pod jakim pretekstem ośmielił się przybyć do pałacu Rochegude?
Jedna jedyna osoba, a tą osobą była Walentyna, mogła tworzyć łącznik pomiędzy dwoma ludźmi tak odmiennego stanowiska.
Czyżby to było jej sprawą?... Czy mówiła o nim z Hermanem, z tą osobistością fałszywą i podejrzaną?
Młody oficer stawiał sobie to pytanie, nie mogąc znaleźć na nie odpowiedzi i gubił się w labiryncie przypuszczeń. i
Nareszcie odzyskał jednak krew zimną.
Wystąpienie kasyera nie wróżyło nic dobrego, lecz przedewszystkiem wypadało przekonać się, czego żądał mianowicie.
Lionela opanowała ciekawość, wyrównywającą niepokojowi.
— Gdzie jest ten pan? — zapytał.
— Na dziedzińcu, albo w loży odźwiernego — odpowiedział służący.
— Zaprowadź go do fumoaru, i poproś niech wybaczy, że mu czekać każę...
— Dobrze, panie hrabio.
Lokaj zszedł na dół i wprowadził Hermana do pawilonu.
Pawilon był prawdziwym pałacykiem, z pokojami dobrze rozłożonemi i wygodnemi. Z głównym pałacem łączył się jedynie za pomocą galeryi oszklonej,
Zdawał się stworzonym być dla młodego małżeństwa, jąkieby mogło tu prowadzić dom własny, bez potrzeby obawiania się kontroli rodziców, niekiedy krępującej nawet.
Pierwsze piętro składało się z dużego salonu, z drugiego mniejszego przeznaczonego na fumoar, a niekiedy także na salę fechtunkową; dalej szedł gabinet, biblioteka i dwa pokoje sypialne z garderobami i pokojami do ubierania.
Służący wprowadził Hermana do mniejszego salonu i powtórzył wiernie słowa swego pana.
— Pan hrabia prosi, ażeby pan wybaczył, iż mu czekać każe...
Zostawszy sam, kasyer rozglądał się do koła.
Pokój niedużych rozmiarów umeblowany był z prostotą.
Maty indyjskie o żywych barwach całe ściany pokrywały.
Na matach wisiały obrazy, przedstawiające konie wyścigowe i myśliwskie, ramy były hebanowe z wązkiemi listewkami z matowego złota.
W dwóch rogach, naprzeciw siebie, stały piramidy z fuzyj, pistoletów, rewolwerów, pałaszy i floretów, słowem cały arsenał wojenny, myśliwski i pojedynkowy.
Szeroka sofa, obita płowym safianem wschodnim, kilka foteli nizkich a szerokich i rodzaj obszernej etażery hebanowej z niezliczoną ilością szufladek napełnionych cygarami hawańskiemi, tworzyły całe umeblowanie.
Posadzkę pokrywał dywan smyrneński o równie żywych jak i obicia barwach.
Herman Vogel na widok broni nagromadzonej, wspomniał na senne marzenia swoje i pomimo woli szukał wzrokiem szpady, która go przeszyć miała i pistoletu, co miał mu członki potrzaskać, a głowę przedziurawić...
Dreszcz przebiegł po skórze łotra, lecz opanował się, przymusił do uśmiechu i mruknął pod nosem:
— Sen mara!... mówi stare przysłowie; jeżeli przyjdzie do spotkania, stare przysłowie sprawdzi się bezwarunkowo...
Lionel de Rochegude kazał czekać gościowi, gdyż musiał zmienić ubranie, niewypadało mu pokazywać się w koszuli fularowej i w luźnym garniturze z miękkiej flaneli, człowiekowi przybywającemu po raz pierwszy i zapewne w zamiarach wrogich.
Ośm minut wystarczyło na przywdzianie ciemno-popielatego garnituru.
Po zmianie toalety, hrabia podszedł do lustra.
Twarz miał bledszą niż zazwyczaj, nie było na niej dobroci rozlanej. Spojrzenie miał chłodne i dzikie prawie.
Nerwowem poruszeniem podkręcił w górę końce długich jedwabistych wąsów, następnie przeszedł bibliotekę i otworzył drzwi, prowadzące do małego salonu.
Hrabia Lionel de Rochegude i kasyer Herman Vogel znaleźli się naprzeciw siebie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.