Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XLI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLI.

Herman Vogel, wchodząc w świetlane koło, rzucane przez lampę, postarał się przybrać chód nieśmiały i wyraz twarzy zakłopotany, nie podobny do zwykłej jego pewności siebie i śmiałości.
— Dobry wieczór pani!... — przemówił głosem prawie drżącym — jakże się pani miewa?...
— Jak najlepiej, dziękuję panu... — odparła Walentyna.
Następnie chcąc złapać swego gościa na gorącym uczynku, dodała:
— Spodziewałam się pana dziś wieczorem... Przyszedłeś po akwarelle, które są już gotowe?...
— O nie, pani... — mruknął Vogel, ku wielkiemu ździwieniu dziewczęcia.
— Więc cóż pana sprowadza?... — zawołała.
— Przychodzę z prośbą, abyś raczyła wysłuchać spowiedzi mojej...
— Spowiedzi pańskiej?... — rzekła Walentyna osłupiała.
— Tak pani, spowiedzi uczciwego człowieka; domagam się pobłażania, gdyż zgrzeszyłem ciężko, lubo powody, które mnie do tego skłoniły, mogą, a nawet powinny stanowić okoliczności łagodzące...
— Nie podobna mi zrozumieć pana... — wyjąkała panna de Cernay.
— Kilka słów wystarczy na wytłomaczenie wszystkiego... — zaczął Vogel. — Skłamałem przed panią... Nie jestem wcale handlarzem obrazów... Jestem kasyerem w znacznym domu bankowym... — Zamilkł.
Zdawał się czekać na słówko zapytania.
Walentyna spuściła głowę i milczała.
Bo i cóż mówić mogła?
To co usłyszała, nie było jej nieznanem.
Kasyer zaczął znowu:
— Myślisz pani teraz nad tem, dla czego dopuściłem się tego kłamstwa... Uważałem je za konieczne... Chcę pani otworzyć serce moje... Nie obrażaj się wyznaniem, jakie najgłębszy tylko dla niej szacunek powstrzymywał na ustach moich... Od pierwszego widzenia pokochałem cię, pani...
Walentyna zrobiła ruch nakazujący milczenie młodemu człowiekowi.
— Pozwól mi pani mówić, błagam cię o to... — zawołał Herman żywo. — Nie potrzebujesz się obawiać niczego!... Wpierw niż o miłości, mówiłem wszak o szacunku... A szacunek mój dla pani jest nieograniczony... Uwielbiam cię, jak świętość; namiętność, jaką we mnie wzbudziłaś, to cześć dla anioła... Pragnąłem gorąco zbliżyć się do pani, przestąpić próg jej mieszkania, nie być jej obcym, zjednać sobie miejsce u jej ogniska, a jakiż inny sposób miałem na to?... Gdybym się był przedstawił jako kasyer domu bankowego Jakóba Lefevre, nie przyjęłabyś mnie pani, bo nie przyjmujesz nikogo... Czyż nie prawda, proszę pani?...
Walentyna gestem raczej niż głosem, odpowiedziała:
— Prawda...
— Namyślałem się długo — prawił dalej Vogel — a dowiedziawszy się o zajęciu pani, powiedziałem sobie, iż jako nabywca przedmiotów sztuki, osiągnę cel gorąco pożądany... Pomysł dobrym był, skoro się powiódł w zupełności... Obecnie, udawanie stało się niepotrzebnem, obecnie, dzięki niebu, wolno mi już być otwartym... Pochodzę z rodziny cudzoziemskiej, bardzo uczciwej, nie szlacheckiej wprawdzie, lecz spokrewnionej z najpierwszą arystokracyą finansową... Z czasem otrzymam znaczne spadki, które mi los zapewnią... Tymczasem zajmuję w jednym z pierwszorzędnych domów posadę, powierzaną tylko ludziom charakteru nieskazitelnego... Pobieram dwanaście tysięcy franków rocznej pensyi i mam oszczędności... Jestem usposobienia zgodnego, natury prawej i ufającej... Mam przekonanie, iż świadomie nigdy nikomu nic złego nie wyrządziłem, a ilekroć zdarzy się sposobność wyświadczenia komu przysługi, chętnie z okoliczności korzystam... Kocham cię, pani, całą mocą serca mego!... Nie zabiło ono dla nikogo, aż do chwili ujrzenia pani... Czuję, że umiałbym otoczyć panią szczęściem i pełną szacunku miłością, czuję, że jeżeli masz dążności wyższe, potrafiłbym zdobyć ci w świecie stanowisko odpowiednie...
Vogel padł teraz na kolana przed młodą panienką i złożywszy ręce, mówił głosem drżącym:
— Od tej chwili znasz mnie, pani... Wiesz kim jestem... czego pragnę... czego się spodziewam... Czy chcesz być żoną moją?...
— Powstań pan... zaklinam cię... — odezwała się wzruszona Walentyna.
— Spełniam rozkaz... — wyszeptał Vogel — ale pomyśl pani, jak mi ciężkiem będzie oczekiwanie po wyznaniu, wypowiedzianem przed chwilą... Błagam... odpowiedz!...
— Kiedy odpowiedź jest w tym razie trudną, i bardzo... — wyszeptała panna da Cernay.
— Gdyby rozczarowanie, gdyby boleść najsroższą przynieść mi miała, wolę to, niż niepewność... Mów pani! zaklinam cię!... błagam...
— Niechajże tak będzie... — wymówiła cichutko Walentyna. — Chcesz pan... słuchaj mnie zatem: Przedewszystkiem, przebaczam panu z całego serca kłamstwo, jakiego niewinności dowiodłeś mi najzupełniej... Wdzięczną mu jestem za wyrażone uczucia, wdzięczną za chęć ofiarowania mi nazwiska swego...
— Przyjmujesz je zatem?.. — wykrzyknął Vogel.
Dziewczę potrząsnęło głową przecząco.
— Odmawiasz?... — jęknął kasyer z mistrzowsko udanem przerażeniem.
— Czułabym się bardzo winną względem pana, gdybym mu pozostawiła najlżejszą, najbardziej oddaloną nadzieję... Żoną pańską nigdy nie będę.
— Dla czego? Nie cierpisz mnie, pani?...
— Nie... nie... nie o to chodzi...
— A zatem?...
— Przestałam już należeć do siebie...
— Kochasz pani innego?...
Walentyna cała spłoniona, dała znak potwierdzający.
Vogel zwiesił głowę na piersi i zniżył głos w sposób, którego mogliby mu pozazdrościć najsławniejsi tragicy teatrów bulwarowych.
— O! ja nieszczęśliwy!.. Pierzchnęły zatem marzenia moje! Wszystkie sny moje złote w niwecz się obróciły! Runął gmach mego szczęścia!... Dokoła mnie próżnia... pustka!...
Każdą inną kobietę rozśmieszyłyby te urywki melodramatyczne, ale Walentyna niedoświadczona i naiwna, Walentyna nie znająca wcale życia, uwierzyła kuglarzowi i bardzo bolała nad tem, że tak ciężką wyrządziła boleść „zacnemu Hermanowi Vogel.“
Nie mogąc niestety zrobić mu najmniejszej nadziei, nie była w stanie zdobyć się nawet na jakieś słówko pociechy.
Po chwili milczenia, kasyer począł znowu:
— Milczenia mojemu sercu nie nakażę... — rzekł głosem przeciągłym i ponurym — nie mógłbym... i nie chciałbym tego uczynić. Nie chcę zapomnienia... bo ono śmiercią by moją było!... Nie będę jednak dręczył pani widokiem boleści mojej... Bądź błogosławioną!... Bez wahania oddałbym życie, gdybym wiedział, że ci tem szczęście zapewnię!... by ten, którego kochasz, godnym był ciebie!...
— Ah!... — wykrzyknęła Walentyna — gdybyś pan wiedział...
— Nie chcę wiedzieć o niczem!... — przerwał ostro Vogel. — Miej pani litość nademną!... Nie jątrz świeżej rany mojej!... Rywala, na którego patrzysz przez pryzmat miłości, nie wynoś pod niebiosa przedemną!... Być może, że godniejszym jest odemnie, lecz kimkolwiek jest, bardziej niż ja kochać cię nie może...
— Nie mów pan tak!... — odparło dziewczę, porwane uniesieniem bezwiednem, gotowa zdradzić tajemnicę serca swojego. — Ten, o którym mówisz, a którego nie znasz, składa mi w ofierze znakomite imię i wielki majątek...
Vogel zmarszczył brwi, potrząsnął głową.
— Szlachcic... — wycedził z miną pogardliwą.
Walentyna urażona, odparła oschle:
— Tak, szlachcic!...
— Jesteś pani, przyznaję — ciągnął kasyer — godna miłości książęcej, a jednakże obawiam się...a jednakże mówię ci, pani: „Strzeż się!...“
— Dla czego?...
— Umieją kłamać, ale kochać nie potrafią ci piękni próżniacy, ci bogaci rozpustnicy, do łatwych zwycięztw przywykli... Pod wpływem kaprysu potrafią przemawiać w sposób, któremu oprzeć się trudno, potrafią łowić w złote sidła łatwowierne córki Ewy... Wiele obiecują i są do wszelkich przysiąg zawsze gotowi... Co to kosztuje słowo, którego niema się zamiaru dotrzymać!.. Córka Ewy nadstawia uszko i upada... Gdy sztuczka się udała, gdy gołąbka złowioną została, ptasznik się ulatnia i unosi z sobą przysięgi zapomniane!... Nie dowierzaj mu, pani!...
Dojmujący dreszcz przeszył Walentynę, udając atoli niezachwianą, odrzekła:
— Nie lękam się niczego...,
— Ale ja się lękam o ciebie, pani!... — zawołał kasyer. — Przeczuwam niebezpieczeństwo, którego pani nie widzisz... Jakkolwiek wzgardzoną jest miłość moja, daje mi jednak prawo czuwania nad tobą!... I będę czuwał!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.