Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/LXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXIX.

Lionel de Rochegude, udając się da mieszkania Walentyny, robił to pomimowoli, bezwiednie prawie.
Gdyby nawet pragnął zawrócić z drogi, nie mógłby tego uczynić, tajemniczy pociąg pchał go naprzód; zresztą nie myślał mu się opierać.
Sam fakt, że bez jego woli, wierzchowiec zaniósł go do Passy, wydawał się mu nie trafem przypadkowym, lecz dziwnym objawem przeznaczenia.
— Pomimo woli mojej, tutaj przybyłem... tak więc być musiało widocznie, żadna zatem ludzka moc nie zmusi mnie do zawrócenia z drogi...
Zbliżał się coraz bardziej do domku Walentyny, zdecydowany dostać się do niej, chociażby przemocą nawet.
Gdy raz stanie przed ukochaną, zawoła głosem z serca pochodzącym:
— Walentyno, ja znowu do ciebie przyszedłem!... Przyszedłem, bo wzgląd na szczęście nasze wspólne tak mi zrobić nakazywał!... Nie odtrącaj mnie, najdroższa moja!... Na nic ci się to nie przyda!... Musisz mnie dziś wysłuchać!... Musisz zrozumieć, czego pragnę!... Ciemności nieprzeniknione otaczały mnie do koła, a teraz naraz przejrzałem nareszcie... Nie żadne to nieporozumienie nas rozłączyło, jak ci się zdaje, to kłamstwo, zdrada, zbrodnia ohydna pomiędzy nas się wmieszała... Czuję to teraz, odgaduję, pewny jestem tego!... Kochałaś mnie przez jednę chwilę, a miłość twoja nie jest z tych, co się daje i odbiera, wierzę zatem mocno, że kochasz mnie jeszcze, chociaż napisałaś mi okrutnie, że to nieprawda!... Nie wierzę temu, bo ten list kazał ci napisać nędzny ów szalbierz. Dziś to dopiero zrozumiałem; dziś wiem, że ani jedno w nim słowo nie pochodziło od ciebie!... Ja cię kocham, Walentyno, kocham goręcej niż przedtem, moje życie tak samo należy do ciebie dziś, jak należało wtedy, gdy oświadczyłem matce, że ciebie z pośród wszystkich wybrałem, że ciebie tylko uwielbiam, że ty córką jej zostaniesz... Chciano rozłączyć nas, odbierając mi życie, i o mało, że się tak nie stało, ale rachuby wroga mojego spełzną na niczem, bo oto żyję i jestem znów przy tobie!... Zapomnij o tych kilku tygodniach strasznych męczarni, Walentyno, zapomnij o nich, jak o śnie okrutnym!... Nie chcę pamiętać, żem cierpiał przez ciebie, chcę wierzyć jedynie, że jasna przyszłość nas czeka... Odpowiedz mi, Walentyno... Wyrzeknij słowo... uśmiechnij się do mnie, najdroższa... a odejdę, aby za godzinę powrócić z matką moją, która cię jak córkę do serca przyciśnie...
Lionel monologował gorączkowo, wydawało mu się, że mówi już do Walentyny.
Umysł, osłabiony po chorobie, halucynacyę brał za rzeczywistość.
Nagle stanął jak wtyty i zachwiał się na nogach, jak człowiek kulą w piersi ugodzony.
Twarz dotąd bladą, pokryła siność trupia, oczy przerażone słupem stanęły.
Stał właśnie przed furtką ogródka, podnosił prawie rękę, by zadzwonić, gdy ujrzał dużą kartę przybitą nad drzwiami, a na niej napis:

„Domek do wynajęcia.“

Jakto! mieszkanie sierot do wynajęcia?...
Zatem panna de Cernay nie mieszka już tutaj?...
Coś strasznego, coś czego odrobić nie można, musiało się stać zatem, przez czas, gdy młody hrabia, powalony na łożu boleści, walczył ze śmiercią.
Znów więc jakaś przeszkoda, może już teraz niepokonana stanęła pomiędzy nim a Walentyną.
Wszystkie te myśli desperackie, przemkneły przez głowę Lionela z szybkością błyskawicy, a powiedzieliśmy już wyżej, jakie piorunujące wrażenie na nim zrobiły.
A jednak po chwili przyszedł do siebie i zdolnym już był do zastanowienia się chłodnego.
Najpierw zapytał siebie:
— Co się tu stało?...
Następnie zaraz pomyślał:
— Jakim sposobem dowiedzieć się o tem?...
Lionel przeczytał po raz drugi trzy wyrazy nie mniej straszne dla niego, jak: Mane, Tekel, Fares, wypisane na ścianie przy uczcie Baltazarowej.
Spostrzegł parę wierszy drobniejszym charakterem u dołu karty, jakich z początku nie zauważył:
„Wiadomość przy ulicy Mozarta, na przeciw ogrodzenia w sklepiku wdowy Lombard, która poda adres właściciela.“
Wspominaliśmy w początkach tego opowiadania, o wdowie Lombard i o handelku, a wiemy i to, że pan de Rochegude znał dobrze tę kobietę.
Do niej to zwrócił się był po objaśnienia w dniu, w którym spotkał po raz pierwszy Walentyną odnoszącą akwarele do pp.: Gabé i Duvart..
Za jednego franka stara przekupka opowiedziała Lionelowi wszystko, co wiedziała, opowiedziała, że młoda panienka nazywa się Walentyna de Cernay, że jest sierotą, że jest bardzo biedną, bardzo zacną i bardzo uczciwą panienką, że mieszka sama z małą siostrzyczką tylko.
Hrabia, nie tracąc ani chwili, przeszedł w poprzek ulicę Mozarta i podążył w stronę sklepiku, lecz zanim tam wszedł atoli, poczekał trochę, aby odzyskać zimną krew i równowagę umysłu.
Gdy opanował wzruszenie, gdy pewnym był, że nie zdradzi burzy swej wewnętrznej, ujął dopiero za klamkę.
Wdowa Lombard, staruszka siedmdziesięcioletnia, siedziała za kulawym stolikiem, pełniącym obowiązki kontuaru, i zawzięcie robiła pończochę.
Pomimo okularów na nosie, widziała bardzo mało.
Nie poznała też młodego pana, który był u niej przed trzema tygodniami i wypytywał o Walentynę.
— Czem mogę służyć?... — zapytała. — Jakich pan potrzebujesz naczyń?... fajansowych, czy z gliny polewanej?...
— Nie, dobra kobieto — odpowiedział Lionel — ja nic nie potrzebuję... Wszak pani jesteś wdową Lombard?... — zapytał.
— We własnej osobie.
— Pani zatem, jak na karcie napisano, możesz mi dać objaśnienia?...
— Co do wynajmu małego domku...
— Właśnie.
— Jestem do usług zatem... Śliczny szalecik, nie prawda?... Czy chcesz go pan wynająć?...
— Tak jest, dobra kobieto...
— Czynsz dotychczas wynosił czterysta franków rocznie, ale obecnie gospodarz podniósł go o całe sto franków... Czy to się panu za drogo nie wydaje?...
— Nie, to wcale nie za drogo.
— W takim razie, udaj się pan do właściciela... Jest nim pan Desvignes, mieszka w Grenoble przy ulicy Handlowej nr 6... Zastanie go pan w domu co dzień do południa... A może pan życzy sobie obejrzeć szalecik...
— Jeżeli to możebne...
— O! i jak jeszcze możebne.. Dam panu klucz i sam sobie tam pójdziesz... Nie mam potrzeby obawiać się złodziei... Niema tam nic do wzięcia... Ani sprzętów, ani mebli, nic a nic, pustka, jak po pożarze...
— Ani mebli... — powtórzył Lionel machinalnie.
— Nie niema, od dwóch tygodni... Oto klucz proszę pana... jak nie będzie już potrzebny, to mi go pan oddaj...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.