Przejdź do zawartości

Dramaty małżeńskie/Część druga/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Ojciec Remy sprowadził powóz ze stacyi najbliższej, Vogel zaś zapomniał najzupełniej, że Ada Bijou oczekuje na zapracowaną nagrodę, a także, iż miał być u pana Rocha.
Porozumiał się naprędce z furmanem, który ruszył z kopyta, i który tego samego dnia wieczorem, z fajką w zębach zjawił się w loży ojca Remy i taką z nim zawiązał rozmowę:
— Ojcze Rémy, dałeś mi dzisiaj pasażera w wysokim stylu, dałeś mi osobę nie rachującą się z żółtakami... Wysuszymy sobie za to butelczynę z porządnym kawałkiem sera, tam na rogu, u naszego kuma...
— Tego się nie odmawia nigdy, mój zacny Vidalu... Moja baba popilnuje tymczasem bramy...
Dwaj kamraci zasiedli przy butelce cienkusza, a ojciec Remy, wychyliwszy pierwszą szklaneczkę, zapytał:
— Mój lokator dobrze się zatem spisał?
— O! zacny to jakiś młodzieniec! Luidora w złocie za kurs i jeszcze franka na piwo...
— Wcale mnie to nie dziwi!... Dokąd go odwoziłeś?
— Do jego domu na wsi...
— Mój lokator posiada dom na wsi? — mruknął ojciec Remy ździwiony.
— Cóż u licha, nie wierzysz mi?... Ma porządny dom w Bas-Meudon.
— Może to dom jakiego przyjaciela jego?
— Wcale nie, bo ma tam żonę...
— Żonę tam ma?... — powtórzył ojciec Remy osłupiały. — Więc mój lokator jest żonaty?
— Naturalnie, że żonaty — potwierdził furman — ogrodnik otwierając bramę zawołał:
„— Ah! to pan przyjechał!... Dopiero to pani będzie szczęśliwa!... bo była bardzo niespokojna!...
— Rozumiem! rozumiem! — zawołał odźwierny, śmiejąc się głośno. — Domek w Bas Meudon, to mała Wieża de Nesle, mojego lokatora. Trzyma tam blondynkę, a nadskakuje brunetce w Paryżu... A to ci łobuz, panie!... Używa sobie jak król jaki! Za zdrowie mojego lokatora!...
Walentyna, którą zmuszeni byliśmy stracić z oczu od niejakiego czasu, lecz którą odnajdziemy niebawem, Walentyna otóż oczekiwała rzeczywiście Vogla z niepokojem, usprawiedliwionym długotrwałą jego nieobecnością.
Nie kochała, nie mogła kochać człowieka egoisty i gbura, ale pojęcie obowiązku, kazało jej pamiętać, że człowiek ten był jej mężem, że jako żona powinna była znosić złą, czy dobrą dolę swoję.
W dodatku miała zwierzyć się Voglowi z radością niespodziewaną.
Chciała mu powierzyć tajemnicę słodką i wzruszającą, tajemnicę, o której sama dopiero od kilku dni się dowiedziała; a na której wspomnienie, twarzyczkę jej wychudzoną pokrywał rumieniec wstydliwy.
Walentyna była przekonaną, że Herman, po dowiedzeniu się tej tajemnicy, będzie napowrót tem, czem był dla niej w pierwszych dniach po ślubie... a wiemy, że wymagającą nie była.
To też, gdy brama zaskrzypiała na zawiasach i gdy mała Klarunia, bawiąca się pod cieniem kasztanów, wpadła do pokoju, wzruszona i przerażona, mówiąc półgłosem: „Siostrzyczko, pan Vogel idzie“ i gdy nakoniec ciężki krok Hermana rozległ się na schodach, biedna Walentyna z radością prawie wybiegła na jego spotkanie.
Lecz, gdy spojrzała na męża, cofnęła się przelękniona.
Bo też rzeczywiście pan kasyer strasznie wyglądał.
Postawę miał zgiętą, jak jaki starzec zgrzybiały, nogi zaledwie powłóczył za sobą.
Twarz trupio blada zmieniła się do niepoznania.
Oczy błyszczały gorączkowo, a spojrzenie, skierowane na Walentynę, tchnęło najokrutniejszą nienawiścią.
Tak, była to nienawiść!
Nie była to już obojętność i pogarda, lecz szał ślepy i wściekły, pochodzący z doznanego zawodu.
Szał ten tryskał z oczu nędznika zimnych, blado-niebieskich.
Niewinne dziecko, które przez chciwość nikczemną przykuł do siebie, miało stać się dla niego deską ocalenia.
A oto, zamiast tego ocalenia, połączenie się z Walentyną, zgubę mu przynosiło.
Walentyna stawała mu się zawadą do szczęścia.
Prusak nie mógł jej przebaczyć, iż była wydziedziczoną siostrzenicą Maurycego Villars.
Wściekał się, że z jej powodu małżeństwo z Adą Bijou niepodobieństwem się stało, a Ada będzie posiadaczką sześciu milionów, jak się spodziewał.
Walentyna stawała się wrogiem jego.
Gdyby mógł zmiażdżyć ją i unicestwić, byłby to zrobił z przyjemnością.
Bardzo wiele z tego, cośmy zaznaczyli powyżej, uszło oka młodej kobiety.
Okropna zmiana rysów męża, a głównie bladość jego śmiertelna, przeraziły ją straszliwie.
— Hermanie! — zawołała, składając rączki —, Hermanie! na Boga! co ci się stało?...
— Nie przynoszę ci nic bardzo pomyślnego, możesz być tego pewna!... — odpowiedział kasyer grubijańsko.
— Czyś chory?
— Nawet bardzo chory... to chyba widoczne.
— Więc trzeba wezwać doktora!... poślę zaraz Marietę...
— Nie potrzeba!... Nie wierzę w doktorów paryzkich, zkądże mógłbym wierzyć w wiejskich konowałów!...
— Jednak trzeba coś radzić?
— Położę się do łóżka.
— A potem?
— Potem przyniesiesz mi do pokoju dużą wazę, butelkę rumu, cukier i cytryny... Sam przyprawię sobie lekarstwo...
— Masz silną gorączkę... — zauważyła Walentyna.
— Cóż z tego?
— Napój, o jakim mówisz, rozpali cię jeszcze bardziej....
— Co ci to szkodzi? Jak się zabiję, zostaniesz wdową i kwita!... Słuchaj, a nie rezonuj, rozumiesz?...
Na te słowa nie było odpowiedzi.
Walentyna spuściła głowę i poszła wykonać rozkazy.
W pół godziny później, Herman wyciągnięty w łóżku, pił szklanka po szklance poncz mocny, a czoło okrywało mu się potem rzęsistym.
Nie robił bez celu tego, co robił.
Pragnął się upić, pragnął zapomnieć choć na kilka godzin, o położeniu bez wyjścia, o ruinie marzeń tak długo za zupełnie pewne uważanych.
Za jaką bądź cenę pragnął zasnąć, boć sen to zapomnienie.
Gdy wypróżnił już całą wazę, przewrócił się na wznak i zasnął.
Ociężałość letargiczna zawładnęła stroną fizyczną i moralną.
Walentyna, przeceniając obowiązki żony, cały wieczór i noc całą przesiedziała przy łóżku męża,
Patrzyła na tę postać nieruchomą, prawie trupią i pytała ze drżeniem, czy Herman żyje jeszcze, czy też umarł już na prawdę...<



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.