Przejdź do zawartości

Dramaty małżeńskie/Część druga/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

— Położenie jest najprostszem w świecie, mówił pan Roch. — Żadne korowody miejsca mieć nie mogą... Otwórz kodeks cywilny, przepatrz sobie księga trzecia, rozdział I, ustęp IV, artykuł 749...
Maurycy Villars umarł bez testamentu i bez potomków, po śmierci swego ojca i matki, zatem pani de Cernay, siostra jego, gdyby żyła, byłaby jedyną jego spadkobierczynią...
Otóż po śmierci pani de Cernay, dwie jej córki: Walentyna i Klara, dziedziczą cały majątek wuja swego.
Że zaś jesteś mężem Walentyny, że pobraliście się bez intercyzy, czyli na prawach wspólności majątkowej, staniesz się dziedzicem naturalnie, i będziesz miał zaszczyt wyliczyć szanownemu mojemu spólnikowi, panu Fumelowi i mnie, którego przed sobą widzisz, sumkę wyłuszczoną w pewnym cyrografie, podpisanym własnoręcznie, w cyrografie, o jakim, jak sądzę, nie zapomniałeś przecie...
Herman patrzył prosto w oczy prawnikowi.
— O niczem nie zapomniałem odpowiedział — abym wam jednak mógł zapłacić, muszę sam najpierw dostać, wskażcież mi zatem sposób na to...
— Słusznie i sprawiedliwie... Udaj się więc natychmiast do notaryusza nieboszczyka...
Jak się nazywa i gdzie mieszka?
— Nazywa się pan Chatelet, mieszka na ulicy Choiseul nr. 24.
Vogel wyjął notatnik i zapisał.
— Zażądaj widzenia się w interesie ważnym i niecierpiącym zwłoki — ciągnął ex-adwokat — zawiadom go o śmierci jego klijenta, bo z pewnością nie wie o niej jeszcze, daj mu poznać prawa twej żony do spadku; powierz opiece interesa pani Vogel i jej małej siostrzyczki, a potem siedź cicho i czekaj, aż cię zawezwą... Czy pieczęcie położone?
— W tej chwili właśnie sędzia pokoju tem się zajmuje...
— Bardzo dobrze!... Pan Chatelet stosownie do przepisów, zażąda bezzwłocznego zdjęcia tych pieczęci, w celu poszukiwania testamentu, ale go nie znajdzie... Od chwili, w której skonstatują nieistnienie na piśmie ostatniej woli nieboszczyka, wejdziesz kochanku, ty, we własnej swojej osobie w posiadanie spadku...
— Na nieszczęście — rzekł Herman — nie mogę prosto ztąd udać się na ulicę Choiseul...
— Dla czego?
— Godzina to, w której muszę być w biurze koniecznie...
— Puść w trąbę pryncypała...
— Niepodobieństwo!
— Dla czego?... Jesteś bogatym, czyli będziesz nim wkrótce, co na jedno wychodzi...
Mąż Walentyny pokręcił głową i mruknął:
— Mam ważne powody, ażeby do ostatniej chwili wytrwać na stanowisku.
Prawnik uśmiechnął się znacząco.
— Bardzo słusznie... — rzekł. — Lepiej być osobiście przy kasie, gdy przyjdą doń pewne wekselki do wypłaty... Karol Laurent nie próżnował, nie prawda?
— Mylisz się, grubo się mylisz, zaręczam... — jąkał Vogel.
— Niech i tak będzie... — powiedział pan Roch, śmiejąc się na całe gardło. — Źle robisz, że się maskujesz przedemną... Wykroczenie, jakiego się dopuściłeś, nie czyni ci ujmy bynajmniej, jest po prostu bagatelką... Cóż to znów tak wielkiego, podpis nieco fantazyjny, jeżeli płacą na niego?... Ale wracam do notaryusza... zażądaj od pryncypała urlopu na dwie godziny i leć do pana Chatelet... To w tej chwili najważniejsze... Nic zresztą nie ryzykujesz!... Nie macie dziś wypłat w banku...
— Zastosuję się do dobrej rady... — odparł Vogel. — Uciekam... Do widzenia!...
— Zawiadamiaj mnie o wszystkiem!...
— Bądź spokojny...
— Kiedy się zobaczymy?
— Według wszelkiego prawdopodobieństwa, wieczorem...
Jakób Lefavre ze zwykłą uprzejmością zwolnił Vogla na dwie godziny.
Herman wziął powóz i kazał jechać na ulicę Choiseul.
Biuro notaryalne zajmowało cała pierwsze piętro dużego i wspaniałego domu.
Mąż Walentyny zapytał o pana Chatelet.
— Zajęty jest — odpowiedziano mu — ale starszy dependent przyjmuje.
Starszy dependent, człowiek młody, oświadczył, że jest na rozkazy przybyłego.
— Potrzebuję koniecznie z samym panem Chatelet pomówić... — objaśnił Vogel. — Sprawa, która mnie sprowadza, jest sprawą wielkiego znaczenia i nadzwyczaj pilną.
— Może mi pan pozwoli bilet swój wizytowy?... — rzekł dependent.
— Oto jest... służę panu.
Młody człowiek rzucił okiem na bilet i powiedział:
— Sam go zaniosę pryncypałowi... Ma dużo gości obecnie, lecz skoro tylko się uwolni, przyjmie zaraz pana...
— Czy długo wypadnie czekać?
— Mam nadzieję, że nie, ale ręczyć za to nie mogę... Niekiedy klijenci zajmują więcej czasu, niżby należało... nieraz to, coby można omówić w kwadrans, rozkładają na godziny.
Upłynęło dwadzieścia minut.
Herman coraz bardziej się niecierpliwił.
Nakoniec wezwano go do gabinetu.
Pan Chatelet nie miał nic wspólnego z dawnymi tabelionami, o poruszeniach uroczystych i nadętych frazesach.
Przedstawiał typ młodych notaryuszów, będących w ruchu ustawicznym.
Postawa poważna i elegancka, nadawała mu pozór dżentelmena, wiedzącego o tem, że jest ładnym mężczyzną i korzystającego z tego potrosze.
Gdyby nie zupełny brak wąsów, możnaby go wziąć za światowca, zajmującego się wyłącznie końmi i płcią piękną.
W gabinecie urządzonym bogato, a nie jaskrawo, posiadał zbiór cennych obrazów i różnych innych dzieł sztuki.
Skłonił się kasyerowi i wskazał ręką fotel obok biurka.
— Pan Vogel? — zapytał.
— Tak, panie.
— Starszy dependent uprzedził mnie, że masz mi pan coś ważnego do zakomunikowania?
— W samej rzeczy...
— Słucham zatem — o co to chodził
— Przypuszczam, że się nie mylę, iż mam zaszczyt mówić z notaryuszem Maurycego Villars — zaczął Vogel.
Pan Chatelet skinął głową potakująco.
— Przynoszę panu smutną zatem wiadomość, klijent pański umarł tej nocy.
Notaryusz zadrżał.
— Umarł!... — powtórzył.
— Zabił go atak apoplektyczny, w gabinecie w Maison d’Or... Przywieziono go do domu, gdzie wydał ostatnie tchnienie, nie odzyskawszy przytomności...
— Istotnie, to prawdziwie smutna nowina... — rzekł notaryusz. — Szanowny klijent mój chylił się widocznie do upadku od pewnego czasu, nie przypuszczałem atoli nigdy, aby koniec był tak blizkim... Dla czego pan przynosi mi tę wiadomość, jeżeli wolno zapytać?
— Ależ to rzecz najprostsza w świecie — odpowiedział Vogel. — Jestem przez żonę krewnym nieodżałowanego nieboszczyka...
— Krewnym przez żonę? — zawołał pan Chatelet.
— Tak jest, proszę pana.
— Zadziwiasz mnie pan, doprawdy! Maurycy Villars, jak sądziłem przynajmniej, nie posiadał żadnych krewnych ani bliższych ani dalszych...
— Miał ich jednakże i to bardzo blizkich... Po siostrze jego Klotyldzie Villars, wydanej za Leona de Cernay i zmarłej przed laty, pozostały dwie córki: Walentyna i Klara de Cernay, i ja mam zaszczyt być mężem starszej...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.