Dramaty małżeńskie/Część druga/XLIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pan Chatelet nie zaraz odpowiedział.
Widział groźną burzę na białem czole Walentyny, widział błyskające oburzenie w niebieskich jej oczach i czekał aż się uspokoi.
Gdy to po paru minutach nastąpiło, zaczął:
— Nie, nie będę panią już więcej pytał o to, co zrobił hrabia de Rochegude, bo pani sama nic dobrze nie wie, natomiast ja pani coś powiem...
Pan Chatelet wymówił te słowa z taką pewnością siebie, że Walentyna mimowolnie zadrżała.
Znała już teraz czyny swojego męża i nie łudziła się, co do uczciwości tego człowieka, którego honor pośmiertny pragnęła największem poświęceniem ocalić.
Przeczuwała, że o nim to ma być mowa, przeczuwała, że dowie się nowej znowu jakiejś jego podłości.
Wpatrzyła się w swojego interlokutora i z wyrazem niewymownej trwogi wyszeptała:
— Mów pan!... Nie wierzę w usprawiedliwienie się pana de Rochegude, ale gotową jestem wysłuchać pana i jakkolwiek złą będzie sprawa, której się podjąłeś, nie zwątpię ani żartem o szczerości zamiarów pańskich... Wiem z góry, żeś pan przekonany o tem, co mówisz, ale mogli oszukać pana.
— Nie pani... — odparł notaryusz — ani mowy tu o żadnem kłamstwie być nie może!... Przedstawię pani fakty i wiem, że jeżeli jedno z nas się myli, to z pewnością nie ja... Zaraz przekonam panią...
— Czekam... — szepnęła cichutko Walentyna.
— Pani obwinia hrabiego Lionela o czyny bardzo niegodne... — ciągnął notaryusz. — Zarzuca mu pani, że nadużył dobrej wiary, że durzył panią małżeństwem i obietnicą, iż matka jego gotową była przybyć do Passy i nazwać panią swoją córką... Jakże mógł dotrzymać danego słowa, jakże hrabina miała złożyć pani zapowiedzianą wizytę, gdy brutalnie, bez żadnego powodu zamknęłaś pani dom swój przed synem i matką, gdy oświadczyłaś stanowczo, że ich za nic nie przyjmiesz...
— Ja?... — wykrzyknęła zdumiona kobieta. — Ja? to powiedziałam?...
— Nie tylko pani to powiedziała, ale napisała nawet...
— Ja?... — powtórzyła po raz trzeci Walentyna. — Ależ to fałsz, proszę pana, wierutny!... Ja nigdy nie pisałam do hrabiego de Rochegude, i jeżeli utrzymuje, że otrzymał odemnie jaki list, jaki bilet lub chociażby jednę literę tylko, to kłamie!... Stanowczo kłamie!...
— Mam ten list... — odrzekł pan Chatelet, otwierając pugilares i wyjmując z niego dokument, zredagowany, jak nam wiadomo, przy ulicy Montmartre i skopjowany przez pseudo Lorbaca.
Walentyna wyciągnęła drżącą rękę po papier, szybko przebiegła go oczami i odrzekła wyniośle:
— Co pan też mówi, panie Chatelet?... Ja nie znam wcale tego listu...
— Jednakże podpisany jest przez panią.
— Podpisany jest, co prawda mojem, nazwiskiem, ale oszust, którego dzieło pan mi przedstawiasz, nie silił się nawet na to, aby naśladować mój charakter...
— Proszę, niech pani przeczyta...
— Po co?...
— To konieczne, proszę pani nawet, żeby raczyła czytać głośno...
— I owszem, skoro pan sobie tego życzysz.
I młoda wdowa przeczytała słowa, które uważamy za konieczne powtórzyć:
„Pośpieszam z odpowiedzią na list pański, gdyż moje milczenie, mogłoby utwierdzić pana w nadziejach, jakie spełnić się nie mogą.
„Rozmowa nasza, na którą się pan powołuje, była od początku do końca nieporozumieniem obustronnem... powinnam bowiem wyznać, że wiedząc, jak mało zasługuję na wyróżnienie, nie brałam na seryo słów pańskich, że widziałam w nich jedynie galanteryę, jaką mężczyźni praktykują w obec kobiet wszystkich.
„Dotknięta jestem prawdziwie, że to nierozumienie stało się przyczyną niepotrzebnego dla matki pańskiej zmartwienia...
„Powiedz pan hrabinie de Rochegude, proszę pana no to, aby się uspokoiła.
„Nie będę przeszkodą do urzeczywistnienia jej zdawna powziętych zamiarów...
„Bolesna konieczność nazwania mnie córką swoją, nie będzie jej udziałem...
„Przekonaną jestem, że ty sam, panie hrabio, nie poznałeś się na uczuciu, jakie w tobie wznieciłam...
„Wziąłeś za miłość prostą jedynie sympatyę!
„Szczyciłabym się nią w innych okolicznościach, w obecnych przyjąć nie mogę, bo nie mogę być panu wzajemną.
„Dowiedz się pan, że już nie należę do siebie.
„Od godziny jestem narzeczoną „osobistości dwuznacznej“, przed którą radziłeś mi pan drzwi zamknąć...
„Pan Vogel jest najzacniejszym człowiekiem.
„Oczyścił się za wszystkich niesłusznych pańskich oskarżeń...
„Szanuję go i za dni kilka zostanę jego żoną; wie on o wszystkiem i z mego polecenia sam panu ten bilecik doręcza.
„Spełniłam powinność uczciwej dziewczyny, pokazując mu list pański i opowiadając o naszem spotkaniu.
„Nie potrzebuję dodawać, że napróżnobyś chciał pisać do mnie, lub żądać powtórnego widzenia...
„Nie przyjmę listu żadnego, a dom mój dla pana zamknięty.
„Wierzaj mi, panie hrabio, iż najgorętszem mojem pragnieniem jest, abyś zapomniał o istnienia twej pokornej sługi
W miarę czytania, głos młodej kobiety drżał coraz bardziej, tak, że nareszcie zaledwie ją można byłe zrozumieć.
Gdy skończyła, papier wypadł jej ręki.
Pan Chatelet podniósł go i zapytał:
— Czy zrozumiała teraz pani?
— Zrozumiałam — jęknęła Walentyna — pan de Rochegude, oszukany przez jakiegoś fałszerza, przyszedł do przekonania, że drzwi moje zostały naprawdę stanowczo przed nim zamknięte.
— Czyż wobec tak stanowczego zakazu mógł się był pani przedstawić?
— Nie...
— A więc — wykrzyknął z tryumfem notaryusz — przyznaje pani, żeś go niesłusznie posądzała?...
— Nie.
— Jakto nie? — wykrzyknął Chatelet ździwiony. — W takim razie, to ja pani teraz doprawdy nie rozumiem!...
— Ten list — odparła Walentyna — nie usprawiedliwia wcale usiłowania porwania mnie z rozkazu pana de Rochegude...
Ku wielkiemu ździwienia wdówki, notaryusz zatarł ręce radośnie.
— Bardzo pięknie! — zawołał — nie pomyślałem o tem! Przypuszcza pani tedy, że hrabia de Rochegude chciał ją porwać owej nocy i posłał z tym zamiarem bandę wynajętych przez siebie łotrów...
— Tak panie, i jeżeli to mu się nie udało, to dzięki jedynie niespodzianej interwencyi pana Vogla i jego odwadze.
— Coraz piękniej! — odrzekł Chatelet, rozkładając list znowu. — Pozwól pani atoli zwrócić sobie uwagę na słowa tego ciekawego, podpisanego nazwiskiem pani dokumentu:
„Pan Vogel jest najzacniejszym człowiekiem.
„Oczyścił się ze wszystkich niesłusznych pańskich oskarżeń.
„Szanuję go i za dni kilka zostanę jego żoną; wie on o wszystkiem i z mego polecenia, sam panu ten bilecik doręcza.“
— A więc?
— A więc! niechże pani wie, że Herman Vogel sam odniósł list ów, zredagowany na jego żądanie, przez któregoś z jego nikczemnych wspólników i sam osobiście wręczył go hrabiemu de Rochegude. Niech pani wie dalej, że hrabia uważając postąpienie podobne za niewłaściwe i obrażające, wyzwał swojego gościa...
— Boże! — szepnęła Walentyna, drżąca cała.
— Pojedynek odbył się zaraz nazajutrz na pistolety — mówił dalej notaryusz — pan de Rochegude został raniony niebezpiecznie i długi czas bardzo się obawiano o jego życie. O tej porze, kiedy przy ulicy Mozarta usiłowano porwać panią z jego niby rozkazu, leżał nieprzytomny na łożu boleści i borykał się ze śmiercią. i
Nazajutrz, pod wrażeniem urojonego niebezpieczeństwa, jakiego pani cudem jakoby uniknęła i z obawy, ażeby się napad nie powtórzył, zgodziłaś się, zostać żoną mniemanego swojego zbawcy, który, muszę pani wyznać otwarcie, wiedział od bardzo dawna o jej prawach do spadku po klijencie moim, Maurycym Villars, który, żeniąc się z panią, robił ohydną spekulacyę.
Kiedy po kilku tygodniach Lionel de Rochegude, przyszedłszy wreszcie do zdrowia, ale jeszcze osłabiony i bardziej jeszcze rozkochany w pani, udał się zaraz do Passy, żeby cię zobaczyć, pani byłaś już panią Vogel i zniknęłaś gdzieś bez wieści...