Dramat na Oceanie Spokojnym/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Emilio Salgari
Tytuł Dramat na Oceanie Spokojnym
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. po 1926
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań; Warszawa; Wilno; Lublin
Tłumacz Józef Birkenmajer
Tytuł orygin. Un dramma nell'Oceano Pacifico
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XX
„Nowa Georgja.“

Sternik i trzej marynarze, niecierpliwiąc się do dalszej żeglugi, bezzwłocznie pod kierownictwem kapitana wzięli się do dzieła.
Przedewszystkiem wyprzątnęli pokład, zasłany trupami nadjedzonych ludzi i pozabijanych tygrysów. Zwłoki nieszczęsnej załogi zebrano razem, owinięto w hamaki i rzucono w morze. Za niemi poszły i tygrysy, choć marynarzom żal było marnować przepysznych futer, z których możnaby przecie sporządzić cenne kobierce.
Oczyściwszy pokład z wielkich kałuży krwi i przeniósłszy na dno okrętu walające się po nim skrzynie i beczułki, przystąpili do zrąbania grotmasztu, który z powodu nadwęglonej podstawy i strzaskanego drzewa lada chwila runąć mógł na pokład. Rąbiąc zawzięcie, w ciągu pół godziny zwalili go w morze, odciąwszy wpierw liny, co go łączyły z bezanmasztem.
Upadek tego olbrzyma uszkodził poważnie klamburtę na bakorcie, lecz sternik obiecał sobie, że w odpowiedniejszej chwili naprawi to uszkodzenie.
Po ukończeniu różnych prac zeszli pod pokład, by zatkać szczelinę powstałą wskutek pożaru, przez którą raz po raz wlewała się woda. Choć miała prawie dwa metry długości i prawie półtora metra szerokości, Asthor z trzema towarzyszami zdołał ją całkowicie uszczelnić zapomocą materacy, które utwierdził kilku deskami, przybitemi nakrzyż. Była to naprawa tymczasowa, niedostateczna wobec silnych fal, mogła jednak wystarczyć na kilka dni, bodaj nawet aż do przybycia na wyspę Tanna.
O godzinie ósmej wieczorem, gdy słońce zanurzało się, a raczej zdawało się zanurzać w morze „Nowa Georgja“ była gotowa podjąć na nowo żeglugę, przerwaną tylu nieszczęściami.
Kapitan ustanowił zmiany straży, by nie zużywać sił całej załogi, co byłoby rzeczą wielce niebezpieczną, zważywszy, iż ludzi było tak mało a okręt przy znacznej wielkości posiadał jeden tylko maszt i niedostateczne olinowanie.
Asthor, Grinnell i Mariland mieli objąć pierwszą warugę, drugą zaś Hill, Fulton i Anna, ponieważ i ta nie chciała być gorszą od innych, a znała się dobrze na sztuce żeglarskiej. W ten sposób każdy mógł wypocząć przynajmniej na cztery godziny, zanim zkolei objął przypadającą na niego służbę.
O godzinie dziewiątej rozwinięto żagle na bezanmaszcie, ponadto rozciągnięto żagiel dodatkowy, przymocowany nakształt sztakżagla do przodu okrętu. Asthor chwycił za ster, i „Nowa Georgja“ ruszyła w dalszą drogę, kierując się ku północy czyli w stronę archipelagu Nowych Hebrydów.
Łagodna bryza lekko tylko marszczyła powierzchnię morza. Noc była spokojna i jasna, za chwilę miał wzejść księżyc. Okręt, choć obsługiwany tylko bezanmasztem — który jak wiadomo znajduje się koło rufy, zaczął posuwać się naprzód, ale nadzwyczaj powoli. Przebiegał co najwyżej dwa węzły na godzinę. Kapitan, Anna i Fulton udali się do swych kajut, a reszta towarzyszy objęła wartę.
W czasie pierwszej wachty nie zdarzyło się nic godnego uwagi. „Nowa Georgja“, choć nieraz zbijała się z drogi, zmuszając sternika do ustawicznej czujności ze względu na bezanmaszt, wywierający zbyt wielkie ciążenie na rufę, płynęła jednak bez przerwy, przebiegając w ciągu pierwszych czterech godzin przestrzeń około dziewięciu węzłów.
O północy kapitan, Fulton i Anna, która nie chciała zostać w kajucie, uważając się już za jedną z załogi, objęli drugą warugę.
O świcie kapitan, chcąc by Anna wypoczęła, zamierzał zbudzić sternika i jego towarzyszy, gdy ukazało się dziwne zjawisko, które wszystkich napełniło zdumieniem. Już od kilku minut zauważono, że na pokład padają jakieś leciuchne niteczki, cieńsze od tych, które wysnuwa się z kokonów jedwabnika; przyczepiały się one całemi pasemkami dokoła rej, żagli, szpirów i lin bezanmasztu. Fulton i Anna, spostrzegłszy to, chcieli prosić kapitana o wyjaśnienie dziwnego zjawiska, gdy nagle na pokład poczęły się sypać nieprzeliczone krocie olśniewająco białych pasemek, jakby nadbiegających z górnych sfer powietrza. Niebawem pojawił się w powietrzu jakby obłok mglisty i lekki, który ubarwiony pierwszemi promykami jutrzenki, spływał coraz niżej, kołysząc się szeroko i rozsnuwając ponad okrętem oraz rozległym szlakiem przyległego oceanu.
— Co się stało, mój ojcze? — spytała Anna w najwyższym stopniu zdumiona.
Kapitan nie odpowiedział. Wpatrywał się uważnie w ów dziwny obłok, który wciąż obsuwał się wdół, opuszczając na pokład i liny okrętowe leciuteńkie pasma. Niektóre z nich miały bezmała dwadzieścia metrów i były jakby utworzone z jednej nici dziwacznie powikłanej.
— Aha! — zawołał, nagle uśmiechając się — jesteśmy świadkami jednego z najrzadszych i najosobliwszych zjawisk.
— Cóż to takiego? — spytała Anna i Fulton.
— Wędrówka pająków — odpowiedział kapitan.
— Wędrówka pająków?! — podchwyciła Anna z niedowierzaniem.
— Tak, Anno.
— A więc to są pajęczyny?
— Co, nie wyglądają na to?
— Masz rację; chociaż mają kształt dziwny i barwę niepospolicie białą.
— Ależ ja nie widzę ani jednego pająka — zauważył Fulton.
— Pająki wędrowne, czyli „lotniki“ tak są drobne, że trudno je dostrzec; przyjrzyj się jednak uważnie, a znajdziesz je pośród ich tkaniny — odpowiedział kapitan. — Zjawisko nie jest nowe i było już wielokrotnie zaobserwowane przez uczonych.
— Ale jakież to są pająki? — zapytała Anna, wpadając w coraz większy podziw. — I czemu urządzają takie dziwne wędrówki?
— Nie umiem dokładnie powiedzieć, do jakiego należą gatunku; podobnież nieznane mi są pobudki, które skłaniają je do poddawania się prądom powietrznym. Większość uczonych przypisuje wędrówki ekscentrycznemu usposobieniu tych pająków; inni natomiast dopatrują się przyczyn jedynie przypadkowych. Kilku badaczy towarzyszyło podróżom tych stworzonek, szczególnie zaś z gatunku thomicus viaticus.
— Musiała to być podróż wielce osobliwa.
— Oto jak odbywa się ich „wyjazd“: pajączki, zanim wzbiją się w powietrze, uczepiają się koniuszków trawy lub kłosów zboża, nadymają kałdun, wypuszczając zeń pęczek leciuchnych niteczek, który pełni dla nich rolę balonu, poczem za pierwszym podmuchem wiatru opuszczają swoje stanowisko i razem ze „statkiem“ unoszą się w powietrze.
— Patrzcieno, patrzcie! — zawołał zdumiony Fulton. — Pająki zaczynają snuć nowe nitki.
— Gotują się do odlotu — odpowiedział kapitan.
— Jakto? Polecą dalej? — zapytała Anna.
— Zobaczymy niebawem.
Istotnie pająki zeszły z dawnych pajęczyn, ociężałych od nocnej rosy, i z zadziwiającą szybkością poczęły snuć nowe przędziwo.
Po upływie pół godziny większa część zwierzątek, wyrzuciwszy z szelestem nową nitkę w powietrze, poddała się tchnieniu wietrzyka porannego, który poniósł je z największą łatwością, wzbiwszy ku wyższym strefom atmosfery. Za drugim podmuchem wiatru reszta pająków poszła za swoimi towarzyszami, niknąć pośród pierwszych promyków słońca.
— Szczęśliwej podróży! — zawołał jakiś głos wesoło. — Och, jakże wam zazdroszczę!
Był to Asthor, który przed kilku minutami wszedł na pokład i z ciekawością przyglądał się tej niezwykłej wędrówce.
— Ach, to ty, mój stary! — ozwał się kapitan.
— Tak, przybyłem jeszcze w samą porę, by przyjrzeć się temu niezwykłemu zjawisku. Jakże się miewa „Nowa Georgja“?
— Posuwa się naprzód jak człek kulawy lub jak ptak, któremu podcięto skrzydła!
—Przez cały dzień „Nowa Georgja“ płynęła zwolna ku północy. Pod wieczór nieco przyspieszyła biegu, gdyż podniósł się silniejszy wiatr od południowego zachodu.
—Słońce zanurzyło się w łono ciemnawego obłoku, a morze wzdęło się szeroką dunugą, łamiąc się z łoskotem o boki okrętu.
Kapitan nie chciał zażywać wypoczynku i pozostał na pokładzie wraz z całą załogą. Stał się czegoś niespokojny, przyglądał się często wyrwie w boku okrętu, dającej słaby opór ciosom morza, i raz po raz zstępował pod pokład, by upewnić się o wytrzymałości bezanmasztu, który pozbawiony oparcia ze strony grotmasztu wskutek przecięcia lin przednich, a nawet nie umocniony wantami, mógł zachwiać się i runąć na pokład.
O dziesiątej w nocy wiatr świstał już z wielką gwałtownością pośród lin i żagli, a z wielkiej chmury, która rozciągnęła się nad oceanem, wypadały błyskawice i łoskoty gromowe.
Fale tłukły zaciekle o boki skołatanego statku, który kołysał się na wszystkie strony, to pogrążając się wprzód dziobem, to znów przechylając się na bakier i sztybor. Nadomiar złego ciemność była tak gęsta, że na odległość jednego węzła nie można było nic rozpoznać.
Anna pomimo próśb kapitana wstąpiła na pokład i nieustraszenie przyglądała się wzburzonemu oceanowi, jakby mu niedowierzając. Dzielna dziewczyna chciała okazać się godną swego ojca, który uchodził za jednego z najśmielszych wilków morskich Ameryki.
O północy Grinnell, który zstąpił pod pokład, zauważył, że poprzeczki, umieszczone poza materacami, zasłaniającemi szczelinę, poczęły ustępować pod rosnącym naporem fal. Asthor wezwany przybiegł pospiesznie i z pomocą Fultona załatał, ile mógł, uszkodzenie, piętrząc barykadę z beczułek i skrzyń, jakie tylko znalazły się pod ręką. Woda mimo wszystko przesączała się szparami, i słychać było, jak wielkie jej krople spadały na dno okrętu.
Niebawem morze stało się jeszcze zacieklejsze, a wiatr jął przynaglać chyżość okrętu, który z niewiarygodną szybkością przebywał milę za milą, mimo że pozostał mu jedynie maszt tylny.
Przelewy morskie, skacząc przez parapety burtów, wyszczerbione i nadłamane zwaleniem się fokmasztu i grotmasztu, wdzierały się na pokład, zmiatały stosy rumowisk, wkraczały na kasztel przedni i z głuchym łoskotem staczały się w głębiny komory. Skrzynie, beczki i klatki po tygrysach, nie przytrzymywane wiązadłami ani też własnym ciężarem, przetaczały się na wszystkie strony, trącając o siebie wzajemnie. Załoga jednak nie miała czasu zajmować się temi rupieciami, gdyż uwagę jej zaprzątała obsługa wielkiego statku, do którego kierowania byłoby potrzeba co najmniej dziesięciu jeszcze ludzi.
Kapitan, który z każdą chwilą stawał się coraz niespokojniejszy, napróżno usiłował bystrym wzrokiem przeniknąć zalegające ciemności, nie tracąc nadziei, że przecie uda mu się dostrzec ogień, jako zwiastuna bliskości wyspy.
Nakoniec o drugiej po północy ujrzał przy świetle błyskawicy rysującą się na widnokręgu jakąś wielką, ciemną masę, na której wierzchołku chwiała się chmura dymu o czerwonym odblasku.
— Wulkan! — zawołał.
— Gdzie? — spytała Anna.
— O, tam!
— Więc już ziemia? — zapytała dziewczyna.
— Tak! To Tanna! — wołał kapitan. — Wiem, że na niej jest wulkan podobno wiecznie czynny.
— Ach, ojczulku!
— Asthor! — zawołał Hill. — Zwiń żagle i steruj prosto przed siebie.
W tejże chwili rozległ się na rufie trzask gwałtowny.
To bezanmaszt runął wpoprzek pokładu tylnego, zanurzając wierzchołek w łono fal spienionych!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Emilio Salgari i tłumacza: Józef Birkenmajer.