Dola i niedola/Część II/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dola i niedola
Podtytuł Powieść historyczna
Data wyd. 1878
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nazajutrz po wieczorze u starościny, na którym Julia tak stanowczo w obronie swego wychowańca wystąpiła, bramy jéj domu były zamknięte, nie przyjmowała nikogo. Około południa zatoczyła się przed nie kareta, i choć służący przyniósł odpowiedź siedzącéj w niéj pani, wysłano go po raz drugi z przygotowanym bilecikiem na górę. Na kartce stały te słowa:
„Chère amie! Niezmiernie ważny interes zmusza mnie narzucić ci się koniecznie i prosić o chwilę rozmowy. Nie odmówisz jéj twojéj Krystynie.“
Lubo teraz wielki wstręt czuła Julia do dawnéj swéj przyjaciółki, nie było sposobu jéj odmówić; musiała otworzyć drzwi, choć niezupełnie skończona toaleta w obawę ją wprawiała, aby potém o niéj zbyt niekorzystnych nie szerzyła wieści.
Krystyna weszła z rozpłomienioną twarzą, nie rzuciła się jéj w objęcia jak dawniéj, stanęła, obejrzała drzwi i zaczęła drżącym głosem:
— Julio! raz jeszcze pomówmy szczerze, może to raz ostatni... Stajesz obok mnie jako przyjaciołka, krewna, czy przeciwko mnie z nieprzyjacielem? mów!
— Cóż to jest? spytała kasztelanowa, zbliżając się do niéj powoli. Prawdziwie nie rozumiem cię.
— Ten człowiek — mówiła daléj Krystyna — ten potwór ślizki i zimny jak wąż, obie nas zdradził. Powinnyśmy podać sobie ręce, aby go zgubić; a ty, ty go bronisz przeciwko mnie, ty mu dodajesz siły i odwagi!
— Ja?
— Tak! wczoraj u starościny... coś zrobiła? Ocaliłaś go! Ty mnie wyzywasz!
— Krzysiu! odparła Julia spokojnie: wyzwanie nie od wczoraj istnieje. Ty wiesz, że go kocham i bronić jestem obowiązana... Nie wojnę ci wypowiadam, ale napastawana w nim, bronić się muszę i będę.
— Przeciwko mnie?
— Przeciwko tobie i wszystkim! przeciw światu, ludziom, bratu, ojcu memu, gdyby żył, przeciw losom!
— A! więc tak! krzyknęła Krystyna. Dobrze. Jasno więc położenie nasze określmy. Stajesz z nim przeciwko mnie Julio: to rozważ dobrze. Z rówieśnicy, krewnéj, przyjaciołki młodości, przechodzisz na wroga? pomyśl... i dla kogo!
— Nie mamże powodów? spytała Julia.
— Nie masz: on cię zdradził.
— Jam przebaczyła.
— Myślisz może, iż do ciebie powróci? ze śmiechem dzikim odparła Krystyna. On! to człowiek bez serca. Kupisz go sobie zapewne, ale w téj piersi nigdy nic bić nie będzie.
— Cóż kiedy w mojéj serce bije dla niego? szepnęła Julia.
— Moja droga — zapalając się coraz mocniéj wołała Krystyna — kocham cię, szacuję, zdumiewasz mnie, ale cię przestrzegam: jestem niezbłagana. Jeżeli bijąc jego, uderzę ciebie, nie będę winna.
— Nie będzie to pierwszy cios... odparła Julia z uśmiechem.
— Nie lękasz się więc mnie? urągasz?
— Owszem, i lękam się, i żal mi ciebie, że sobie trujesz życie.
— Życie nigdy nie jest słodkie: leję w nie ukrop nienawiści, aby po niém jak po ciepłéj wodzie nie womi... krzyknęła Krystyna, rzucając się gwałtownie.
Julia zbliżyła się ku niéj, a widząc ją drżącą z gniewu, ujęła za rękę; z oczu jéj płynęły łzy ciche; przyklękła przed nią, objęła.
— Krzysiu — zawołała — droga moja! pamiętasz, myśmy razem dziećmi niewinnemi biegały w cieniu drzew na Latoszynie... myśmy usypiały ze spojonemi pocałunkiem ustami, myśmy z sobą były szczęśliwe... W imię tych lat świętych, anielskich... przebacz mu! przebacz mnie! Słuchaj, chcesz ofiary — oto ją masz... łatwą i uległą. Prześladuj mnie, zrób ze mną co ci się podoba, zabij — ja już życia nie cenię... ale jemu przebacz! przebacz! Jam wszystkich tych nieszczęść przyczyną! jam jedna winna!
— Widziałaś kiedy, żeby kobieta przebaczyła? odparła podnosząc ją Krystyna. Przyrzekała niejedna darować winę, ale nie darowała jéj żadna! I jabym ci przysiądz mogła i zdradzić przysięgę! Żółć poleje mi się ustami, bom jéj pełna, nie — nie mogę! Tyś heroina — to pięknie; ale jam pospolita, dzika istota, jam barbarzyniec co przebaczyć nie umie, ja nie chcę, ja nie mogę zapomnieć!
— Jestżeś chrześcianką? wszak Chrystus przebaczył!
— O! jam tylko zła kobieta! nic więcéj; nie potrafię być inną! — zawołała Krystyna — to darmo! Nie przekonasz mnie, ani zwyciężysz!
Julia wstawszy odstąpiła na parę kroków z dumą chłodną.
— A więc? spytała.
— Więc chcesz wojny?
— Nie żądam jéj, ale ją przyjmuję. Mylisz się Krystyno, sądząc się wszechwładną; mylisz się wierząc, że rodzina twoja może co tylko zechce. Znajdą się i w niéj tacy, których tak można kupić jak drugich. Macie nieprzyjaciół, macie zazdrosnych: wojna każda jest niebezpieczną.
— Ja wiem co czynię, odparła Krystyna: możecie przedłużyć walkę moją z nim, ale ja zwyciężę. Zgniotę was... i kto mi stanie na drodze, biada mu!
— Tak! to znaczy mnie!
— Choćby tobie — nikogo nie oszczędzę!
— Siadajże Krzysiu, rzekła Julia powoli i zimno; masz chwilę czasu?
— Cały dzień, jeśli chcesz! Dni, noce poświęciłam zemście, nią żyję, o niczém inném nie myślę.
— Może potrafię, jeśli nie zmienić twych przekonań, to związać ci ręce: posłuchaj.
— O! słucham cierpliwie!
To mówiąc, porwała Krystyna wodę stojącą na stole i szklankę jéj wypiła duszkiem; potém rzuciła się na sofę i dumnie spojrzała na przeciwniczkę.
— No, mów! zawołała.
— Jeśli jest kto winny, to ja... tylko ja — odpowiedziała Julia. Chcesz zemsty, mścijże się na mnie jako jedynym winowajcy. Wszystkiego złego jam przyczyną i moja miłość dla niego.
— Dawno o tém wiedziałam, to nic nie zmienia.
— Bardzo wiele... Pamiętasz Krzysiu młodość naszą?
— Dzieciństwo! ja nie chcę jéj pamiętać.
— Wolisz więc dzieje późniejsze? spytała Julia.
Krystyna mimowolnie zarumieniona spuściła oczy.
— Pamiętaj, że jak ty mścisz się na nim, Bóg może mścić się na tobie: tyżeś bez grzechu?
— Cha! cha! a ty? spytała Krystyna.
— O! ja się przyznaję i czuję cały ciężar win moich.
— Faryzejko! szepnęła Krystyna ruszając ramionami: mów coś mi mówić miała, słucham.
— To ja — dodała Julia — ja, widząc jak dręczysz tego człowieka, jak upokarzasz, za oręż do obrony dałam mu twoją przeszłość. Jam szukała dowodów przeciwko tobie, jam je znalazła i kupiła, jam mu nastręczyła.
Krystyna spojrzała na nią oczyma rozpłomienionemi.
— Dalej! rzekła.
— Dowody są w moich ręku! dokończyła Julia.
— A! to dobrze wiedzieć! Cóż chcesz za nie? spytała Krystyna.
— Spokoju dla niego. Dopóki on będzie spokojny, ja będę milczała; przysięgam ci, że je zniszczę, jeżeli...
— Mnie już o siebie teraz nie chodzi! zawołała Krystyna; pociągniéj mnie choćby pod pręgierz, bylebym się pomściła. Rodzina moja wyrwie mnie nawet z pod pręgierza.
— Ale nie z pod sądu świata.
— Cóż mi ten sąd! On wyrok wydał od dawna, a każdy rok ścierał z niego literę. Cóż dziś pozostało? zamazana karta — posypana złotym piaskiem.
Krystyna może z gniewu, może ze złości zapłakała, a otarłszy łzy, pomyślała chwilę.
— Znasz moją historyę — rzekła — tak jak ją znają ludzie, co mnie potępili, ale nie jak ja ją znam... Chcesz? wiedzieć będziesz prawdę całą; nie utaję grzechu, osądzisz czym była taką zbrodniarką, za jaką mnie osądzono. Powiem ci wszystko, uczynisz potém co ci się podoba.
Julia milczała. Krystyna wziąwszy to za zgodę, rozpoczęła opowiadanie powoli. Była to jakby spowiedź przed sobą samą, przerywana łzami. Nie patrzała prawie na przyjaciołkę, mówiła z przeszłością. Twarz jéj zmieniona, z gniewnéj stała się smutną, łagodną i prawie litość obudzającą.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.