Dokąd dążymy?...

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Karolina Szaniawska
Tytuł Dokąd dążymy?...
Pochodzenie Tygodnik Mód i Powieści, 1890, nr 46
Redaktor Emil Skiwski
Wydawca Emil Skiwski
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DOKĄD DĄŻYMY?...


Idziemy naprzód, ciągle naprzód!... I słusznie, ruch jest życiem, wszystko więc, co żyje, musi ulegać jego niezłomnym prawom; potrzeba jednak, aby ten ruch był prawidłowy, równomierny, na pewnym systemacie oparty, inaczej — nie dziś to jutro — zagrozi wywrotem. Od czasu jak nasze prababki kądziel przędły, upłynęło lat stosunkowo niewiele, a jednak co za zmiana w poglądach u kobiety i w jej posłannictwie społecznem!
Zda się że wieki dzielą nas od tej pory, kiedy to pani domu, jak ślimak w skorupie, zamknięta w czterech ścianach, o Bożym świecie nie wiedząc, pilnowała dzieci, gospodarstwa i sług; mało kto oceni dziś jej pracę, a gotowiśmy wyrzec, że one wszystkie niegdyś były pasożytami, niepotrzebnym balastem, kłopotem.
Teoryom atawizmu kłam zadając, cudowne jakieś wpływy z niekształtnej poczwarki owych czasów wytworzyły pięknego współczesnego nam motyla; poczekajmy trochę, jeszcze dziesiątek lat, może więcej, a nie zostanie w nim ani śladów duchowego pierwiastku prababek. Wszystko się składa na to, aby je zatrzeć, bo nowym czasom nowych potrzeba ludzi, rzekomy postęp ruguje pojęcia, tak zwane przesądy, które niedawno jeszcze były najświętszem prawem, czy dobrze i słusznie? okaże przyszłość.
Otóż śmiemy twierdzić, że odnośnie do kobiet, cała ta przemiana odbywa się w nazbyt radykalny sposób — wytworzyła ją potrzeba chwili i z brutalnością bezwzględną, niepomna jutra, wszystko z gruntu wywraca; należałoby koniecznie stawić jej czoło, całemi siłami powstrzymać prąd, który zadaleko unieść nas może, gdyż ciągnie w przepaść rodzinę.
Chleba, chleba szukajmy, zdobywajmy chleb! oto jest dzisiaj nasze kobiece hasło — olbrzymią armią wyruszyłyśmy w pole, aby walczyć o byt, o marny chleba kawałek, a poza nim, jak zwierzęta, nie widzimy nic zgoła. Jednostronność poglądu przeradza się w jakąś cząstkową ślepotę, zasłaniającą wszystkie inne cele, inne żądania, a przecież istnieją one i teraz, jak istniały dawniej. Sfera naszych ideałów zacieśnia się coraz bardziej, jedyną dążnością staje się osiągnięcie jaknajwyższej normy zarobku; dostatek, zdobyty własnemi siłami, to dziś marzenie prawie każdej.
A więc tylko pieniądz?
Niesprawiedliwością byłoby twierdzić, że on jest celem — tak daleko jeszcześmy nie zaszły, złe tkwi już jednak w samym fakcie, że ten właśnie pieniądz stał się wyłącznym środkiem do osiągnięcia celu naszych marzeń. Ty, matko zabiegła i troskliwa, wybierając córkom swoim fachy, zaledwie dziećmi wyrastają z pieluch, popełniasz ciężki błąd — na zasadzie fałszywego rachunku wychowujesz te przyszłe robotnice, kładziesz im w głowę fałszywe teorye, obałamucasz świetnemi widokami. Dom rodzicielski nie jest im miły, myślą tylko o tem, aby jaknajprędzej go opuścić, bo tylko tam, pomiędzy ludźmi, czeka je przyszłość pomyślniejsza, zobaczą komfort, zarobią na modne i szykowne ubranie.
Urosły dziewczęta — jedną po drugiej do specyalności wdrożyłaś, ani pytając, o ile zapas sił wystarcza, o ile fach pogodzi się ze zdaniem — z chciwością lichwiarza obliczasz korzyści, jakie córki twoje osiągnąć mogą, i zdaje ci się, że zrobiłaś wszystko, o los ich jesteś spokojna.
I oto znów zostałaś w domu sama, niby kopciuszek, którego światem kuchnia i komin; — w tej właśnie kuchni i przy tym kominie powinna być kolejno z tobą każda z twoich córek i nie w świat je wszystkie rzucać, niby pisklęta wytrącone z gniazda, ale z gniazdem oswajać, by ukochały ten mały światek, będący źródłem wielkich radości i rozsadnikiem szczęścia.
Wytworzymy falangę doktorek, buchalterek, kasyerek, nieprzeliczoną moc malarek, hafciarek, koronczarek, szwaczek i modystek, tłumy dziewcząt pójdą pomiędzy ludzi, by nauczać cudze dziatki tego, czego nie umieją same, bez zamiłowania do pedagogii, bez najelementarniejszego pojęcia o jej zadaniach. Któż pozostanie w domu, aby ogniska rodzinnego pilnować, aby strzedz tradycyi, przechowywać dawne cnoty?
Ten fach bez nazwy utracił dzisiaj swoje znaczenie, albowiem korzyści dotykalnych nie przynosi, niemniej jednak pozostał świętym.
Nie jest on specyalnością, a dziś przecież musimy we wszystkiem się specyalizować, czyż więc go wyrzucimy za okno jak śmiecie, zamiast przechować niby relikwią? A gospodarstwo domowe (czytujemy przecież ekonomią)? czy i ono także nic nie jest warte? Wie z nas przecież każda, iż chcąc robić koronki, obuwie i t. p., trzeba się tego uczyć przez pewien przeciąg czasu, lecz gospodarstwo? cóż znowu! od tego mamy sługi, a rozkazywać łatwa rzecz; byle tylko mieć pieniądze, któżby sobie głowę łamał!
U Niemców, gdy w rodzinie średniej klasy mają kilka córek, matka zostawia sobie do pomocy jednę, inne, przysposobione do tego potrosze, w zamożniejszych domach gospodarską praktykę odbywają; kuchnia, śpiżarnia, dozór nad praniem i całością bielizny, wszystkiego przyszła gosposia dotknąć się jest zmuszona, aby, objąwszy później ster gospodarstwa u siebie, nie opłacała haraczu strat i szkód, jakie wypływają z niezdolności i braku wprawy.
W kwestyi pracy zadomowej kobiet-mężatek nie może być dwóch zdań, wszyscy na jedno się godzą, że przynosi ono więcej krzywdy niż korzyści, nietylko ekonomicznej, lecz, co najważniejsza, moralnej.
Dom bez gospodyni jest chaosem, piekielnym jakimś młynem, w którym wytrzymać trudno: drobne szacherki sług, kłótnie i klątwy, macosze traktowanie drobiazgu, zostawionego pod ich dozorem, lub, ściśle mówiąc, rzuconego im na pastwę, oto zlekka naszkicowany obrazek rodziny, której założyciele nie widzieli pomiędzy sobą praw i obowiązków.
Gdy w jakiejkolwiek maszynie popsuje się drobne i zpozoru małoznaczące kółeczko, musi szwankować całość; porozrzucawszy kółka najprostszej, a tak subtelnie skombinowanej maszyny społecznej, jaką jest rodzina, chcielibyśmy ze społeczeństwem dojść do ładu, wychować mu synów, podtrzymać fundamenta rozwoju fizycznego i duchowego...
Czyste niepodobieństwo! Karmione mlekiem obcej piersi, wychowane szorstką, najemną dłonią, nieutulone matczynem ramieniem, dziecię wyrasta w warunkach wprost przeciwnych jego naturze, niedziw, że, wyrodzone fizycznie i duchowo, staje się patologicznym okazem. Ile takich okazów spotykamy w ostatnich czasach, niechaj zaświadczą fakta z kryminalistyki społecznej, nie będzie to wszakże dość kompletny rachunek, bo echo znacznej części drobniejszych przestępstw nie wychodzi poza obręb domu: małe złodziejstwa, oszukaństwa, fałszerstwa i tym podobne występki uchylają się zpod statystycznej kontroli.
Że tego rodzaju wypadki trafiają się nietylko w rodzinach, których główna przedstawicielka, pogardziwszy drobnemi trudami, ponieważ zarobku nie dają, śpieszy do fabryki lub sklepu, któżby śmiał dowodzić. Każdy jednak przyzna, że troskliwa matka łatwo dostrzeże wszelką złą skłonność i sama, chociażby najmniej umysłowo rozwinięta, że nie mówimy tu już o światlejszych, sercem drogę ratunku odnajdzie i usunie dziecko znad przepaści i błędów.
Jakaż więc konkluzya? Czy pędzić dalej bez namysłu, przez naśladownictwo, i pchając się przemocą do fachów, psuć powodzenie tym, które już się czegoś dobiły — czy objąć posterunek najszczytniejszy i najszlachetniejszy, a tak lekceważony?
Biblijna Marta jest pięknym obrazem kobiety cichej, oddanej domowi i obowiązkom, a obowiązki te stokroć ważniejsze niż wszelka specyalność z zakresu rzemiosł, nauk i sztuk, bo na ich spełnieniu gruntują się szczęście rodziny, zdrowie i równowaga przyszłych pokoleń.
Ukochanie domu, zżycie się z nim, niech będzie naszym ideałem — pierwszego i drugiego nie dadzą nam ani sklep, ani żadna praca fabryczna — zyskamy je tylko na dawnem stanowisku — przy kądzieli.
Emancypujmy się więc!...

Karolina Szaniawska.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karolina Szaniawska.